„Pod Byczyną zabito, tu zaś pochowano. Ale mężni Polacy krzywdy mej się mścili”. O dawnych nagrobkach, śmierci i granicy z zaświatami

Bogdan Nowak
Wikipedia
W dawnej Rzeczpospolitej śmierć odniesiona w bitwie była chwalebna. Upamiętniono ją dość często. Czasami robiono to w sposób nietypowy. O jednym z takich pośmiertnych epitafiów informował w 1829 r. Kurier Warszawski. Z tego tekstu dowiadujemy o pewnym napisie umieszczonym za ołtarzem farnym w Brzeżanach (dzisiaj w obwodzie tarnopolskim). Brzmiał on tak: „Tu leży Jakub, co miał za herb „Strzemię”. Puślisko (chodzi o skórzane paski na których wisiały przy siodle strzemiona) się urwało, a on heb na ziemię”.

Co ta rymowana informacja właściwie dokumentowała? Za owym wielkim, brzeżańskim ołtarzem pochowano zwłoki niejakiego Jakuba Strzemieńczyka. Był on dziarskim pułkownikiem „służącym pod hetmanem Sieniawskim” (chodzi prawdopodobnie o Adama Mikołaja Sieniawskiego, który żył w latach 1666-1726). W jednej z bitew przeciwko Tatarom dwukrotnie przełamał nieprzyjacielskie hufce. Udało mu się wówczas przedrzeć nawet do wrogich taborów, ale wtedy raniła go tatarska strzała.

Ja tu leżę, Hołubek, Gołąbkiem mnie zwano

Dzielny żołnierz został zaniesiony do kościoła farnego i tam skonał. Tuż przed śmiercią własną krwią, napisał podobno na jednej ze ścian kościoła ów rymowany wierszyk o „puślisku” ukazujący jego ostatnie zmagania z nieprzyjaciółmi naszego kraju. To zrobiło wrażenie nie tylko na jemu współczesnych. „Napis ten za wielkim ołtarzem dla uwiecznienia pamiątki złotymi literami na białym marmurze wyrytym został” – donosił z uznaniem Kurier Warszawski.

Inne, ciekawe epitafium (ułożone zapewne przez zmarłego jeszcze za życia) można było natomiast znaleźć w starotrockim opactwie św. Benedykta: „Miłościwy Boże, zmiłuj się! R. 1610 dnia 28 listopada. Jan Grocki tu pogrzebion leży. Dlaczego? Nie wiem, ani też nie dbam o to, czy ty wiesz lub nie wiesz. Jeżeliś zdrów to dobrze. Ja żyjąc, miałem się dobrze i teraz także. Jeżeli zaś nie, o tym ci nie powiem (...). Bądź zdrów i odejdź!”.

Takie podejście może trochę zdziwić. Nie było jednak odosobnione. Warto się przyjrzeć także np. takiemu nagrobkowi. „Ja tu leżę, Hołubek, Gołąbkiem mnie zwano. Pod Byczyną zabito, tu zaś pochowano. Ale mężni Polacy krzywdy mej się mścili. Gdy Hołubka zgubiwszy, Orła uchwycili” – głosiło epitafium Kozaka Hołubka.

Hołubek był żołnierzem hetmana Jana Zamoyskiego. Zginął w sławnej bitwie pod Byczyną (1588 r.). Wielki założyciel Zamościa wziął wówczas do niewoli samego arcyksięcia Maksymiliana Habsburga, którego więziono potem w Zamościu. Nawiązywała do tego ostatnia część rymowanego epitafium poległego Kozaka. Nie wiadomo jednak gdzie ten nagrobek się znajdował. O jego istnieniu możemy jedynie przeczytać w książce Adama Naruszewicza (1773-1796) pt. Żywoty sławnych Polaków.

Takich ciekawych epitafiów jest wiele. Nie brakuje też innych źródeł pokazujących stosunek naszych przodków do śmierci. Znacznie różnił się on od naszego.

Rodzą się i umierają wszyscy jednakowo

Dla naszych staropolskich przodków śmierć nie była tematem tabu. Bano się jej, ale także o końcu ludzkiego życia chętnie mówiono, dyskutowano, pisano. Niektóre epitafia traktowano zapewne także jako sposób przekomarzania się z groźną kostuchą. Tak być może oswajano ją, jakoś uczłowieczano. Śmierć nie była zresztą w dawnej Rzeczpospolitej rzadkim gościem (ówczesnych ludzi dręczyły liczne choroby, epidemie, niezliczone wojny).

„Ej, dziateczki! Jak kwiateczki! Powycina was, pozrzyna śmierć kosą” – ostrzegał Józef Baka (1707-1780), jeden ze staropolskich poetów.

„Rodzą się i umierają wszyscy jednakowo, krew ludzi zacniejszych nie inszego jest koloru od krwi niewolników, ciała ich nie z innej są ulepione materyi” – wtórował mu inny, staropolski autor.

Groźną Kostuchę wyobrażano na wielu malowidłach (m.in. na tzw. tańcach śmierci). Jej przedstawienia często umieszczano w kościołach. Można tam było także zauważyć inne symbole śmierci: czaszki czy np. kościotrupy. Obok nich zamieszczano popularne, łacińskie hasło „Memento mori” (Pamiętaj o śmierci). W tamtych czasach popularne były również powiedzenia i moralizatorskie przysłowia nawiązujące do ostatnich dni ludzkiego żywota: „Od śmierci nikt się nie wykupi”, „Na śmierć nie ma lekarstwa” czy np. „Co godzina bliżej śmierci”.

Traktowano je bardzo poważnie. Mówiły one o równości wobec spraw ostatecznych, kruchości ludzkiego życia, a czasami po prostu były westchnieniem, które pomagały człowiekowi w godzinie śmierci, także tej przedwczesnej (np. żołnierskiej). Nie tylko. Nierówności społeczne w dawnej Rzeczpospolitej były ogromne, dlatego niektórzy ludzie – zwłaszcza będący na samym dole drabiny społecznej – cytowali takie „mądrości” z nieskrywaną... satysfakcją. Dlaczego?

To, że śmierć przychodziła nie tylko do biedaków, ale nie mogli jej także przekupić lub przechytrzyć wielcy władcy, bogacze, biskupowi, czy inni „mocarze” tego świata – dawało pociechę, wiarę w boską sprawiedliwość. Uważano zresztą, że śmierć kpi sobie ze wszystkich, ludzkich zabiegów i spraw. Czasami zjawiała się jednak stanowczo przedwcześnie...

„Synowcu z bratem niedawnoś mogiły, I matce sypał ze mną, mężu miły, Teraz niestetyż, na tom się została, Bym ci mogiłę samemu sypała. Mnie kto usypie? Zostałam się sama. Przecz (przecież?) mię nie kryje z mężem jedna jama? Jednakom ciała była z tobą; twoje, tu leży w grobie, czemu też nie moje?” – czytamy w napisie umieszczonym na grobie Adama Kisiela, wojewody kijowskiego (można go oglądać w miejscowości Nisknicze na Wołyniu).

„Tu leży jedno serce, tu oboje. Bo dwoje jedno było, jedno dwoje” – czytamy także na innym, wzruszającym epitafium z pierwszych lat XVIII w.

Dobra i zła śmierć

Mieszkańcy dawnej Polski często godzili się ze swoim losem. Pomagały w tym popularne od czasów średniowiecza tzw. wzorce dobrego umierania czy „dobrej śmierci”. Nawoływały one do świadomego pogodzenia się z kresem ludzkiego życia. Śmierć przyrównywano zresztą do snu lub dalekiej wyprawy. Zgon koniecznie powinno jednak poprzedzać pogodzenie się z Bogiem (np. poprzez spowiedź). Warto też było w odpowiednim czasie pozałatwiać swoje ziemskie sprawy (np. napisać testament), a część majątku przeznaczyć jałmużnę czy cele dobroczynne. To mogłoby być potem mile widziane w zaświatach.

Zgon człowieka powinien odbywać się publicznie, przy udziale rodziny. A potem urządzano bogatym zmarłym pompatyczne pogrzeby, które przypominały teatralne widowiska. Chłopi nie mogli sobie na takie ceremonie pozwolić, ale im także zależało na „przystojnych” pochówkach. W dawnej Rzeczpospolitej najwyżej ceniono sobie jednak śmierć męczeńską (np. za wiarę) lub w obronie Ojczyzny. Na drugim końcu tej hierarchii właściwego umierania było samobójstwo, czyli – jak mówiono – „zła śmierć”.

„Realizm, praktycyzm ludzi baroku, cechująca ich wewnętrzna potrzeba przestrzegania do końca pewnego porządku, powodowały, że w szczegółach skonstruowali jednak różne modele śmierci. Instynktownie chcieli zgon oddalić, jeśli jednak sytuacja stawała się krytyczna, beznadziejna przestawali ścigać się, uciekać” – pisał historyk Zbigniew Kuchowicz, znawca staropolskich obyczajów”. A w innym miejscu dodał: „Był to zupełnie inny model niż obecnie, kiedy preferuje się śmierć niespodziewaną, stara się by umierający uniknęli świadomości, że następuje kres życia”.

Nie wszyscy, „zacni” mieszkańcy dawnej Rzeczpospolitej umierali w zgodzie z owym chrześcijańskim sposobem „dobrej śmierci”. Kiedyś także nie brakowało ateistów. Jak wówczas przechodzono na tamten świat? Niejaki Ernst Denhof zmarł według jednej z relacji „bez wszelkiej dyspozycji ciała a osobliwie dusze (...), gdy go chciał ksiądz dysponować, odtrącił go od siebie i mało co potem, obróciwszy się do ściany, umarł”.

To nie mogło się duchownym podobać. Dlatego starali się, aby takie postawy należały do rzadkości. Służyły temu m.in. kazania wygłaszane z ambon oraz moralizatorskie opowieści, które powtarzano z ust do ust. Niektóre z nich były niesamowite. Drżeli przed nimi nie tylko zwykli zjadacze chleba.

Kupę swawolną trupem położywszy...

„Maciej Pstrokoński, biskup przemyski, potem chełmiński, mając świątobliwy zwyczaj przed wieczerzą odprawować w osobnym pokoiku godzinę medytacji, jednego wieczora (...) po całym pokoju ciężki fetor z siarki uczuł, którego zawołani słudzy nic a nic czuć nie mogli” – czytamy w tzw. zbiorze Baworowskich z pierwszej połowy XVIII w. „Odprawieni od biskupa pokojowi ledwie rozeszli się, aż świątobliwy prałat widzi z pieca wychodzących... senatorów (...) polskich”.

Były to postacie przerażające, bo „podziurawione mieli głowy, z których dziur jako z kominów siarczysty wybuchał ogień”. Dzięki temu osobliwemu widowisku biskup od razu rozpoznał, że nie są to postacie żywych ludzi.

„Które straszydło ujrzawszy, świątobliwy prałat (chyba dość naiwnie – przyp. red.) spytał: Powiedzcie mi, na jakiejście drodze, czyli na zbawiennej, czy potępionej?” – czytamy w relacji. „Odpowiedzieli, zaryknąwszy: Jesteśmy potępieni wszyscy za to, żeśmy głównymi myślami, wykrętnymi racjami wymyślnymi (...) Boga obrażali, szkodząc Ojczyźnie. Co wyrzekłszy, z niezmiernym hałasem znikli”.

Niewłaściwe postępki mogły rozgniewać Stwórcę. Tak mogło się też stać gdy wierni naruszali najważniejsze boskie przykazania. Zabójstwo było np. surowo zakazane. Bywały jednak sytuacje, że sami święci przyczyniali się do „pomnożenia liczby zmarłych”. Jak to możliwe? Opisuje takie wydarzenie kolejna opowieść z pierwszej połowy XVIII w.

„Felicjan Drojewski, starosta przemyski, zwadziwszy się z Adamem Stadnickim, zebrał kupę ludzi i z nimi najechał dwór Stadnickiego, który będąc od adwersarza swego oblężony, domowych ludzi zebrawszy, poszedł do domowej kaplicy, prosząc o ratunek i pomoc ŚŚ Pańskich” – czytamy w staropolskiej relacji. „Jako Ś. Floryjana, Ś. Maurycego, i innych ŚŚ Żołnierzów”.

Niewiele to jakoś pomogło. Oblężeni nie pozostali jednak bez niebiańskiej pomocy. Przybrała ona zresztą nieoczekiwaną formę. „Skończywszy modlitwę, gdy wychodzi z kaplice: Ignacy św. do niego zawoła: – A czemuż i mnie na pomoc przeciw adwersarzowi twemu nie prosisz?! Abom i ja nie żołnierz? Bądź pewien, że w tej potrzebie będęć służył. Jakoż szczęśliwie nieprzyjaciela swego odpędził, kupę swawolną trupem położywszy”.

Niezbadane są meandry staropolskiego rozumienia praw rządzących światem i zaświatami. Jak widać granica między nimi była kiedyś bardzo (może czasami aż za bardzo!) ruchoma.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Edukacja

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia