Powietrzna fascynacja i „ofiary aeronautyki”. Rocznica pierwszego lotu balonem

Bogdan Nowak
Wikipedia
To było przełomowe wydarzenie. 19 września 1783 r. odbył się w Wersalu pierwszy załogowy lot balonem. Na pokładzie owego statku powietrznego znalazł się... baran, kogut i kaczka. Okazało się, że te stworzenia przeżyły krótki lot, dlatego eksperymenty kontynuowano. 15 października 1783 r. Jean Francois Pilatre de Rozier poszybował balonem na wysokość 26 metrów, a już 21 listopada tego roku odbył się pierwszy w historii ludzkości wolny lot balonu (na pokładzie znalazł się Rozier oraz Francois Laurent d’Arlandes).

Patrzono na te „eksperymenty” z fascynacją, ale także ogromną obawą. Tak było nawet na początku XX wieku.

„Każda epoka ma swój modny rodzaj śmierci. W naszych czasach należy do dobrego tonu roztrzaskać sobie głowę, wypadając z automobilu, pędzącego z szybkością stu kilometrów na godzinę” – czytamy w artykule zamieszczonym w 1907 r. na łamach czasopisma „Świat”. „Nie trzeba być jednak prorokiem, aby powiedzieć, że ten sposób zyskiwania nieśmiertelności wkrótce stanie się przestarzałym. Następne pokolenia arystokracyi sportowej będzie ginęło prawdopodobnie wypadając z balonów”.

Wchodzenie przez okna

W Polsce pierwsze udane eksperymenty ze wzlotem balonu odbyły się w styczniu 1784 r. W krakowskiej dzielnicy Wesoła napełniony wodorem balon, mający 1 metr średnicy, wzniósł się na wysokość 180 m. Eksperyment odbył się w obecności króla Stanisława Augusta Poniatowskiego z inicjatywy uczonych: Jana Jaśkiewicza, Jana Śniadeckiego i m.in. Jana Szastera.

Pierwszy balon załogowy wzbił się natomiast w naszym kraju w powietrze 10 maja 1789 r. Potem taka forma przemierzania podniebnych przestworzy stawała się coraz bardziej popularna. Na początku XX w. balony zaczęły jednak budzić niepokój.

„Przynajmniej najbliższem zastosowaniem aerostatów (czyli statków powietrznych napełnianych gazem lżejszym od powietrza), o jakim myślą genialni wynalazcy, jest użycie ich na cele wojenne” – pisał w 1907 r. żurnalista podpisujący się jako Wł. Perz. „Rządy wszystkich państw otaczają obecnie najczulszą pieczołowitością aeronautów, pracujących nad udoskonaleniem owych nowych okrętów powietrznych”.

Autor wieścił także nowatorskie, cywilne zastosowanie owych statków powietrznych. Nie brakowało mu fantazji. „Ponieważ komunikacya balonowa umożliwi ludziom wchodzenie do mieszkań przez okna, więc to zmieni zupełnie ceny komornego” – wieścił radośnie. A w innym miejscu swojego artykuły dodał: „Najdroższe apartamenty będą leżały w bezpośrednim sąsiedztwie przystanków aeroplanów”.

Niestety, śmiałe balonowe eksperymenty nie zawsze były udane. Słynna była np. tragiczna wyprawa zorganizowana przez szwedzkiego podróżnika Salomona Augusta Andree oraz m.in. fotografa Nilsa Strindberga. Podróżowali oni balonem o nazwie „Orzeł” w stronę bieguna północnego. Po pewnym czasie ślad po nich zaginął. Po latach okazało się, że wszyscy uczestnicy wyprawy zginęli (tę tragiczną podróż szeroko opisała Bea Uusma w swojej książce pt. Ekspedycja. Historia mojej miłości).

Nie tylko ich spotkał taki los. „Liczba ofiar aeronautyki powiększyła się znowu, tym razem nie pionierami awiatyki, lecz dwoma dobrowolnymi ochotnikami podróży balonowych” – donosił „Świat” w numerze z 28 stycznia 1911 r. „W dniu 20 grudnia wzniósł się w powietrze, w pobliżu Berlina, balon Hildebrand, w którego łodzi znajdował się adwokat Kohn i kupiec Keidel. Zamierzali oni odbyć krótką przejażdżkę w powietrzu”.

Silny wiatr nieoczekiwanie poniósł jednak balon gdzieś w kierunku Szczecina.

Kiełbasy, cygara i ogórki

„Po drodze widziano ich nad kilkoma miejscowościami (...)” – czytamy dalej w relacji. „Nie wiedziano nic o jego losach przez kilka tygodni; zaczęto przypuszczać, że aeronauci zginęli w Bałtyku. Przed kilku dniami ujrzeli wieśniacy w jeziorze Gőhren, w samotnej okolicy wśród lasów, szczątki powłoki balonowej. Zawiadomiono o odkryciu władze, które odbyły dalsze poszukiwania”.

W końcu znaleziono szczątki obu „żeglarzy powietrznych”. Znajdowały się pod lodem jeziora. Jeden z nich nadal tkwił w balonowej gondoli, drugi został znaleziony dalej. Dlaczego? Uznano, że po katastrofie żył jeszcze przez jakiś czas i próbował ratować życie płynąc do brzegu. Jego próby nie powiodły się.

Czasy się jednak zmieniały. Podczas I wojny światowej w skład formacji lotniczych weszły także balony (zwane potocznie przez żołnierzy „kiełbasami”) i sterowce (mówiono, iż są to podniebne cygara lub ogórki; bo kształtem je przypominały). W produkcji tych ostatnich wyspecjalizowali się Niemcy. Ich głównym konstruktorem był Ferdinand von Zeppelin. Owe słynne „zeppeliny” miały lekkie, aluminiowe szkielety i były wypełniane łatwopalnym wodorem (sterowce alianckie napełniano helem).

Latały z prędkością 70-130 kilometrów ma godzinę i mogły zabrać na pokład od 5 do 7 ton bomb. Niektóre z takich statków osiągały długość 225 metrów! Siały one strach, a czasami spustoszenie. 16 grudnia 1914 r. niemieckie okręty ostrzelały brytyjskie nabrzeże. Zaatakowane zostały m.in. miasta Hartlepool, Scarboroug i Whitby. Zginęło wówczas ponad 100 cywilów. Niemieckim okrętom towarzyszył sterowiec. Jego sylwetkę zapamiętano na długo. „Wiara Niemców, że pokaz siły na wybrzeżu czy pół tuzina bomb zrzuconych z Zeppelina zdemoralizuje brytyjskie społeczeństwo, była żałosnym złudzeniem” – czytamy 17 grudnia 1914 r. na łamach „Daily Mail”.

25 sierpnia 1914 r. sterowce zaatakowały Antwerpię, a kilka tygodni później zrzuciły 14 bomb na Warszawę. Spowodowało to w mieście wielki zamęt. Groźne były także ataki niemieckich sterowców na Paryż i Londyn (do bombardowań dochodziło głównie w 1915 r.). Jak pisał Andrzej Chwalba w znakomitej książce pt. Samobójstwo Europy, sterowce mogły być jednak używane jedynie podczas bardzo dobrej pogody, czyli w praktyce trzy do czterech razy w miesiącu. Także dlatego nie były one zbyt użyteczne.

„Niemcy 26 sierpnia (1918 r.) definitywnie przyznali się do porażki, zawieszając loty sterowców i wstrzymując naloty na Londyn. W sumie 5806 bomb zrzuconych ze sterowców zabiło 557 osób i raniło 1358. Większe straty zadawało lotnictwo bombowe niż sterowce” – podsumował Andrzej Chwalba.

W służbie meteorologii i archeologii

Sterowce służyły także w armiach aliantów, ale wykonywały głównie loty rozpoznawcze. Często stosowano jednak balony obserwacyjne, które przymocowywano do podłoża za pomocą stalowych lin. Potem przekonali się do nich także Niemcy. Efekt? W 1918 r. np. Francja miała takich balonów 250, a żołnierze Wilhelma II – 300.

Jak je wykorzystywano? Balony wznosiły się do wysokości nawet 1 tys. metrów. Żołnierze, którzy w nich „żeglowali” obserwowali przeciwników i m.in. korygowali ogień własnej artylerii. Nie była to łatwa służba. Zdarzało się np., że gdy powiał wiatr, balon obserwacyjny lądował nieoczekiwanie... na pozycjach zajmowanych przez przeciwnika. Wielu obserwatorów zapewne tego nie przetrwało.

Wprawdzie jeszcze w powietrzu próbowano balony obserwacyjne ściągnąć za pomocą specjalnych – coraz sprawniejszych – ściągarek, ale nie zawsze dawało to rezultat. Balony były też łatwym łupem dla wrogich samolotów myśliwskich. Jak pisał Andrzej Chwalba, „średni żywot” balonu obserwacyjnego trwał jedynie 15 dni. To nie był imponujący rezultat…

Po I wojnie światowej z balonów w wojsku korzystano rzadziej. Nadal sprawdzały się one jednak w meteorologii (np. do pomiarów ruchu powietrza, mierzenia temperatury czy badań wyższych warstw atmosfery) oraz np. w archeologii (z balonów fotografowano stanowiska archeologiczne i dokonywano ich analizy; po raz pierwszy taką metodę zastosowano w Biskupinie w latach 1934-1938). Nadal rozgrywane są także m.in. popularne zawody balonowe (np. o puchar Gordona Benetta). Balony mają też inne zadania.

„Dzięki nim możemy podziwiać ogromy ludzkości” – pisał przed wiekiem jeden z żurnalistów. „Ewolucja taka nazywa się postępem cywilizacyi”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Styl życia

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia