U szczytu swojej potęgi, czyli między wiekiem XV a XVII, Turcy i sprzymierzeni z nimi Tatarzy krymscy uprowadzili z terenów Europy około dwa miliony ludzi. Znaczną część stanowili mieszkańcy Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Większość wziętych w jasyr nigdy nie wróciła do kraju, umarli z dala od rodzinnych stron. Wielu trafiało na galery. Skazańcy przykuci do wioseł stanowili siłę napędową tych jednostek.
Zakuwani w kajdany byli na stałe, spali na siedząco opierając się o wiosła, na czterech przypadały dwie kołdry. W dzień napędzali potężne wiosła o długości 20 metrów i ciężarze 250 kg. Tak wielkie wiosło obsługiwało około ośmiu galerników. Wiosłowali nago. Gdy któryś ociągał się, był smagany tak długo aż zaczynał wiosłować w równym tempie, a gdy nie miał już sił, wyrzucano go za burtę. Dozorcy mieli pomost wzdłuż całej galery, aby bicz bez problemu sięgnął każdego galernika. Rytm wiosłowania narzucała orkiestra, składająca się z doboszy i flecistów.
Zaginieni, zapomniani
„Z niewoli u Turków i Tatarów jeńcy powracali częstokroć po kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu latach. Jeśli więc nie znaleziono zwłok, nie było nigdy pewności, czy człowiek zginął, czy żyje, jeśli żyje, gdzie przebywa i czy będzie mógł wrócić do kraju. Toteż prawo Rzeczypospolitej przewidywało, że przedawnienie w sprawach spadkowych po osobach zaginionych w wojnach tureckich i tatarskich następowało dużo później niż w innych wypadkach” - pisał w książce „Buńczyk i koncerz: z dziejów wojen polsko-tureckich” poznański historyk Janusz Pajewski.
W XVI w. rejon Morza Śródziemnego był areną walk między światem muzułmańskim a chrześcijańskim. Trwające wojny, a w związku z tym ogromne ryzyko, nie odstraszały jednak kupców i żeglarzy od wypraw w te strony. Gdańszczanie na przykład utrzymywali regularne kontakty ze Stambułem i Kairem. Wielu z nich przypłaciło to życiem lub niewolą.
Bractwa z gdańskiego Dworu Artusa, zwane inaczej ławami, w ramach działalności dobroczynnej niejednokrotnie podejmowały akcje wykupu współobywateli z tureckiej niewoli. Przykładowo, w 1575 r. Bractwo Szyprów wypłaciło zapomogę dla marynarza lub kupca wykupionego z tureckiej niewoli (zachował się kwit). Wiemy, że był on członkiem któregoś z bractw, a pomoc potrzebującym była przez stulecia jednym z głównych statutowych zadań ław Dworu Artusa. Być może był marynarzem i dostał się do tureckiej niewoli podczas bitwy pod Lepanto (1571) lub też trafił do niej jako gdański kupiec podróżujący do krajów Orientu. Zapewne był tam galernikiem przykutym do wioseł.
Niezwykła feluka
Na wystawie stałej w Narodowym Muzeum Morskim w Gdańsku można zobaczyć niezwykły eksponat związany z Imperium Osmańskim. To kopia modelu feluki, który znajduje się w Dworze Artusa. Historia tej jednostki wiąże się właśnie z jeńcem, odnalezionym przez Bractwo Szyprów i wykupionym z niewoli. Z wdzięczność zamówił lub własnoręcznie wykonał model statku-więzienia, na którym był przetrzymywany.
Feluka ma długość 2 metrów, szer. 42 cm i wysokość 152 cm. Pod herbem Gdańska umieszczono trzy złote półksiężyce w zielonym polu. Wierzchołki belek konstrukcyjnych zwieńczono zaś trzema rodzajami główek o orientalnych rysach twarzy, charakterystycznych fryzurach, wąsach brodzie i turbanach. Symbolika tych elementów jest niewątpliwie turecka.
Według dyrektora Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku dr. Jerzego Litwina, autora pracy „Zabytkowe modele okrętów z Dworu Artusa w Gdańsku”, muzułmanie praktykowali ceremoniał wbijania na pal odciętych głów nieprzyjaciół w intencji ich pohańbienia. Dlatego główek na feluce nie można traktować, jako formy zdobniczej, lecz jako ewidentny akt zemsty na wyznawcach islamu. Twórca feluki dokonał symbolicznej zemsty poprzez umieszczenie na modelu obciętych głów oficerów tego statku.
- Wśród muzułmanów istnieje przesąd, że akt dekapitacji dokonany na obrazie czy figurze, ma takie same duchowe znaczenie jakby naprawdę obciąć komuś głowę, a tym samy skazać go na wieczne potępienie. To pokazuje, że jeniec dobrze znał zwyczaje panujące wśród muzułmanów - opowiada dyrektor.
Wykupiony z niewoli
Mało jest przekazów o żegludze Polaków po Morzu Śródziemnym w XVI-XVIII w. Nieliczni też uczestniczyli w ramach Świętej Ligi w bitwie pod Lepanto (1571). Nie zmienia to jednak faktu, że Polacy, jako jeńcy wojenni i niewolnicy, trafiali na galery tureckie oraz piratów berberyjskich czy też algierskich. Czasem, wykupieni lub po szczęśliwie zakończonej ucieczce, przybywali do swych miast i składali w kościołach wota - obrazy i modele statków - w podziękowaniu Opatrzności za odzyskanie wolności. W tym kontekście interesującym elementem wystawy stałej w Narodowym Muzeum Morskim w Gdańsku jest kopia obrazu wotywnego z kościoła p.w. św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Szczepanowie (koło Tarnowa), ufundowanego przez Woronkowskiego, szlachcica ocalonego z niewoli tureckiej, do której dostał się w 1648 r., po bitwie pod Korsuniem.
Na obrazie tym przedstawiano turecką galerę, a więc wiosłowo-żaglowy okręt wojenny z rejonu śródziemnomorskiego, na której fundator był galernikiem. Nad okrętem zaś widać wybawicielkę - Matkę Boską
- wyjaśnia dr Robert Domżał, kierownik Działu Historii Budownictwa Okrętowego NMM.
Z kolei na burcie galery umieszczono nazwiska galerników: A. Kuzak, Ks. Piwenek, S. Kinski, S. Kaszowski, A. Kuszowski, Birczowski.
Obraz, zapewne na zlecenie uwolnionego lub kilku uwolnionych, namalował nieznany polski malarz około roku 1655.
Co ciekawe, artysta nigdy nie widział na własne oczy galery. Dlatego jej wyobrażenie powstało na podstawie opisu uwolnionych galerników. Mimo pewnych błędów, wizerunek okrętu nie odbiega wiele od rzeczywistego wyglądu.
Obraz ze Szczepanowa namalowany jest w stylu ex voto, czyli ma dziękczynne elementy religijne i zarazem upamiętnia cudowne ocalenie jeńców. Wykonanie jego kopii wymagało zgody władz kościelnych, w których uzyskaniu pomógł arcybiskup Tadeusz Gocłowski.
Bunt i ucieczka
- Łupieżcze wyprawy muzułmańskich Turków i Tatarów budziły powszechny strach w niemal wszystkich krajach chrześcijańskiej Europy. Być może dlatego opowieści o cudownych zwycięstwach nad Osmanami padały na podatny grunt. Jedna z nich mówi o Marku Jakimowskim, Polaku, który wzniecił bunt i uciekł z tureckiej niewoli razem z innymi galernikami. Podobno historia jest prawdziwa - wskazuje Robert Domżał.
„Był między więźniami chrześcijańskimi na tej galerze Marek Jakimowski rodem z Baru, kraju Podolskiego. Ten, z młodości swojej ćwicząc się w dziełach rycerskich, był też w zaciągu pod Cycorą i, tam pojmany, dostał się w ręce nieprzyjacielskie. A widząc na ten czas, że kapitan tej galery wysiadł na ląd z niemałą częścią Turków, polecając się pilnie Panu Bogu, począł myślić, jakoby siebie i towarzystwo z niewoli wyrwać i oswobodzić. („Opisanie krótkie zdobycia galery przedniejszej Alexandryjskiej...” wyd. 1628 r.).
O Marku Jakimowskim wiadomo niewiele: tajemnicą pozostaje, w jakiej formacji służył, podobnie jak rok jego urodzenia. Zapewne w chwili pojmania był człowiekiem młodym i silnym. Inaczej raczej nie wysłanoby go do niewolniczej pracy na galerach. Odsprzedawany był od jednego właściciela do drugiego, ostatecznie stał się własnością Kassymbeka, tureckiego urzędnika z Aleksandrii, gubernatora Damiaty oraz Rossety. Nowy pan Polaka był człowiekiem majętnym, o licznych powiązaniach biznesowych w całym basenie Morza Śródziemnego. Do tego dysponował aż czterema sporymi okrętami.
Jakimowski, jako doświadczony już galernik, trafił na największą z jednostek. Otrzymał też pozycję, która pozwalała mu na nieco swobodniejsze poruszanie się po pokładzie.
W dniu 12 listopada 1627 r. przybyły trzy galery do portu Mitylene na wyspie Lesbos. Dwumasztowa galera z Jakimowskim i blisko czterema setkami innych ludzi - przeszło 150 Turkami i 220 niewolnikami - też tu zakotwiczyła Kassymbek wysiadł na ląd „aby sobie wytchnął”. Także siedemdziesięciu Turków zeszło na ląd.
Szlachcic z Baru nie mógł takiej okazji przegapić. Zaproponował dwóm Polakom ucieczkę - Stefanowi Satanowskiemu i Janowi Stołkinowi (może z Tulczyna). Ci jednak odradzali Jakimowskiemu gwałtowne kroki, on jednak nie posłuchał kompanów i postanowił rzucić się na wrogów.
„Nie mając inszei broni, ani oręża, wziął trzy kije z tych, co kucharz gotował na ogień; a gdy mu tego bronił kucharz, uderzył go Jakimowski w głowę tak dobrze, że zaraz padł od tego razu i umarł”
- tak początek buntu opisywał polski historyk Bolesław Śląski.
Widząc odwagę rodaka, Satanowski i Stołczyn chwycili, co mieli pod ręką i przyłączyli się do walki.
W tyle okrętu, gdzie znajdował się magazyn broni, Jakimowski starł się z kolejnym przeciwnikiem. Pokonał go rozżarzoną żerdzią i wyrzucił za burtę. Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie: Polacy rozkuli część towarzyszy i rozdali im oręż. Zanim Kassymbek i jego żołnierze na brzegu zdążyli zorientować się w sytuacji, oswobodzeni niewolnicy przejęli cały statek. Część Turków (w tym brat nadzorcy) zginęła lub wypadła za burtę, inni rzucili broń i zdali się na łaskę powstańców.
Nie tracąc czasu, Jakimowski kazał przeciąć cumy, postawić żagle i wiosłować na zachód. Wypłynęli z portu, gdzie strzelano za nimi z dział. Na próżno nadbiegł z lądu Kassymbek, gestykulując rozpczliwie. W końcu uniesiony ferworem „wpadł do pasa w morze... targając sobie brodę”.
Pozostałe statki Kassymbeka natychmiast ruszyły w pościg. Po kilkunastu godzinach do buntowników uśmiechnęło się szczęście - nadszedł sztorm. Burza była tak silna, że Turcy musieli zawrócić i skryć się na lądzie. Uciekinierom śmierć wśród fal wydawała się lepsza niż turecki jasyr. Rozpoczęła się wędrówka pomiędzy wyspami Morza Egejskiego, przy czym wszystkie skwapliwie omijano, bojąc się zasadzki. Przepłynąwszy mimo Peloponezu przybili do wyspy Strophades i udali się do klasztoru św. Bazyliusza. Z nijakim przestrachem mnisi spoglądali na bandę oberwańców stukających do bram klasztoru. Wizyta jednak nie była groźna, wręcz przeciwnie - galernicy szczodrą ręką podzielili się z mnichami turecką zdobyczą, składając w klasztorze 200 realów jałmużny.
Po piętnastu dnia od ucieczki galera dotarła na Sycylię, a następnie do Neapolu. Po paru tygodniach odpoczynku w serdecznej gościnie, Jakimowski i jego ludzie otrzymali zaproszenie do Rzymu. Tam wzięli udział w procesji, podczas której przywódca buntu otrzymał Order Złotej Ostrogi i podarował papieżowi Urbanowi VIII jedwabny turecki sztandar. 8 maja 1628 r. Polacy byli już z Krakowie, gdzie - witani jak bohaterowie - udali się do kościoła św. Stanisława, by złożyć ostatnią z chorągwi ze zdobytej galery.
Po powrocie do Polski Jakimowski ożenił się z Katarzyną - piękną Polką, którą Kassymbek planował sprzedać na targu dziewic w Aleksandrii. Ich ślub uwiecznił na jednym ze swoich obrazów mieszkający na dworze Wazów wenecki malarz Tomasz Dolabella.
Dalsze losy Jakimowskiego są nieznane. Jedynie akta grodu lwowskiego zachowały dwie zaszczytne wzmianki o byłym kapitanie „żeglugi śródziemnomorskiej”.
Grażyna Antoniewicz