Iloraz inteligencji nie był mocną stroną dygnitarzy PRL

Anita Czupryn
NAC
Kiedy słuchamy opowieści o głupocie kacyków PZPR, czasem naprawdę trudno jest odróżnić dowcipy od autentycznych historii. Tak było z Gomułką, Siwakiem czy Witaszewskim.

W PRL oficjalnie drżano przed nimi i stawano na baczność. Skrycie - kpiono z nich i ich wyśmiewano. Dziś wywołują co najwyżej uśmiech politowania, a anegdotki o nich, mimo swojej koturnowości, wydają się zabawne. Nie byli ani wykształceni, ani specjalnie mądrzy. Ale do władzy mogli dojść szybko w myśl zasady: mierny, ale wierny ZSRR.

Jedną z ciemnych postaci epoki stalinizmu w Polsce był Bolesław Bierut, właściwie Bolesław Biernacki. Mówiono o nim „wierny uczeń Stalina”, nazywano go też płatnym pachołkiem Sowietów.

Pochodził z chłopskiej rodziny spod Tarnobrzega, skończył ledwo pięć klas, był samoukiem, by następnie - wieczorowo - ukończyć handlówkę. Od końca lat 20. XX w. był agentem NKWD, przez Moskwę został wyznaczony na prezydenta RP i premiera. Chodził stale z obstawą, w większości sowiecką, za to skuteczną, bo zapobiegła trzem zamachom na niego. Mieszkał i urzędował w Belwederze, na swoje potrzeby zaanektował też willę na ul. Klonowej, wypoczywał w pałacyku natolińskim, w Konstancinie, Sopocie, Juracie, Międzywodziu, Krynicy, Łańsku lub Karpaczu. Jak wielu komunistów uwielbiał polowania. W Łazienkach Królewskich hodował świnie.

Dziś Bieruta częściej wspomina się jako postać, której zawdzięczamy to, że Warszawa przez długie lata nie miała metra (a dziś, prawie 30 lat po odzyskaniu niepodległości, ma zaledwie dwie linie). W gruncie rzeczy nie wiadomo, czy ta anegdota jest prawdziwa, historycy nie mają tu pewności, ale przetrwała w następującej wersji: świeżo po II wojnie światowej Stalin spotkał się z Bierutem. W ramach bratniej przyjaźni Stalin zaproponował, że Moskwa sfinansuje jedną z najważniejszych dla dotkliwie zniszczonej Warszawy instytucji: albo osiedle mieszkaniowe, albo metro, albo pałac. Bierut miał powiedzieć:

Metro nam niepotrzebne, osiedle zbudujemy sami, a pałac będzie dla Warszawy ozdobą.

Wśród cytatów - rzekomo autorstwa Bieruta - znalazły się i takie kwiatki: „Komuniści reszty nie biorą” - jak miał powiedzieć do kasjera na stacji kolejowej. Albo:

Jesteśmy tu, by w imieniu Polski żądać, by Lwów należał do Rosji

, co miał rzec na spotkaniu ze Stalinem 12 października 1944 r.

Z tej samej klasy: robotniczo-chłopskiej, która w tamtym okresie miała prawo rządzić w Polsce - pochodził Władysław Gomułka, znany jako towarzysz „Wiesław” czy też „Gnom”, o głosie skrzeczącej żaby. Skonfliktowany z Bierutem, usunięty przez niego (decyzją Stalina) ze stanowiska sekretarza generalnego PPR, w końcu aresztowany i wykluczony z PZPR. W kwietniu 1956 r. został zrehabilitowany, w październiku tego samego roku został I sekretarzem. Jego powrót na szczyty władzy - jako niedawnego stalinowskiego więźnia - wywołał entuzjazm. Ludzie śpiewali mu „Sto lat” i - jak wspominał swego czasu nieżyjący już Jacek Kuroń - to „Sto lat” stało się w tamtym czasie niejako hymnem narodowym, który śpiewano nawet w nocnych lokalach.

O Gomułce krążyła niezliczona liczba anegdot, jak też sprzecznych opinii. Jedni uważali go za tępaka i sknerusa, który nawet papierosa, którego chciał zapalić, przełamywał na pół. Ale, jak opowiadał jego syn, nie robił tego, by zaoszczędzić, ale żeby mniej palić. Plotkowano, że nie przywiązywał wagi do swojego ubioru, że kiedy jeden z urzędników na prośbę żony Gomułki Zofii kupił mu nowy krawat, miał zapytać, czy nie było tańszego. Tym z kolei plotkom kłam zadawała jego wnuczka Władysława Hanna Strzelecka-Gomułka, która opowiadała, że to żona zajmowała się kupowaniem ubrań dla dziadka, odzież była w dobrym gatunku, a garnitury szył mu krawiec.

Z kolei historyk prof. Paweł Wieczorkiewicz zarzekał się w jednym z wywiadów, że autentyczna jest historia, że ponieważ Gomułka z Frascati do KC chodził piechotą i czasem zaglądał do sklepów, to w tych sklepach musiano utrzymywać specjalne ceny, żeby się nie przeraził, że jest tak drogo. Mówiono, że Gomułka był ślepo posłuszny Moskwie. No i - podobnie jak Bierut - miał poważne braki w wykształceniu. Jest w tym część prawdy, jako że Gomułka skończył ledwo cztery klasy szkoły ludowej w Krośnie plus dwie klasy w Szkole Wydziałowej Męskiej. Reszta to już partyjne kursy przebyte w Moskwie. Ale historycy podnoszą, że umysł miał bystry, był samoukiem, dużo czytał, w tym prasę krajową i zagraniczną, słuchał rozgłośni radiowych i miał bardzo sprawną pamięć.

Mówiono też o nim, że był wyjątkowo mściwy, co zresztą sprawdziło się w marcu 1968 r., kiedy podczas głośnego przemówienia wygłoszonego na wiecu aktywu partyjnego w warszawskiej Sali Kongresowej zaatakował literatów: Pawła Jasienicę, ale też Janusza Szpotańskiego, który był inicjatorem przezwiska „Gnom”.

Legendarna stała się niechęć Gomułki do aktorki Kaliny Jędrusik. Do dziś przetrwała anegdota, w której Gomułka, zobaczywszy na ekranie Jędrusik, miał zdjąć pantofel i z wściekłością walnąć nim w ekran telewizora. Prawdziwością tego zdarzenia zachwiał Piotr Bojarski, autor książki „1956. Przebudzeni”, który przytoczył wypowiedź syna towarzysza „Wiesława” Ryszarda Strzeleckiego-Gomułki:

To niemożliwe, choćby dlatego, że ojciec oglądał telewizję tylko przy kolacji, a potem szedł do swojego pokoju pracować, przeglądać dokumenty. A poza tym nie chodził po domu w kapciach, tylko w specjalnym obuwiu. Musiał je nosić po postrzeleniu go w lewą nogę w latach trzydziestych przez policjanta, bo kość źle mu się zrosła.

Zdaniem historyka profesora Jerzego Eislera Gomułka wcale też nie był tak posłuszny Moskwie, jak o nim mówiono. W książce „Siedmiu wspaniałych. Poczet pierwszych sekretarzy KC PZPR” Eisler pisze, że Gomułka był jedynym przywódcą komunistycznym w graniczących z ZSRR krajach demokracji ludowej, który przeciwstawił się Stalinowi. A potem stanął okoniem wobec Nikity Chruszczowa, który przyleciał do Warszawy na VIII Plenum KC PZPR, by wpłynąć na wybór nowego I sekretarza. To on też m.in. doprowadził do podpisania z ZSRR umowy regulującej zasady stacjonowania w Polsce wojsk sowieckich, wymógł na Moskwie zmianę mocno dla Polski niekorzystnych zasad dostaw polskiego węgla i wynegocjował powrót Polaków z ZSRR. Profesor Paweł Wieczorkiewicz wspominał, że w czasach młodości szczerze nienawidził Gomułki, ale przyznawał też, że to był fenomen komunisty, który próbował wyrwać się z pęt Moskwy. - Jest taka piękna scena z roku 1965 lub 1966, kiedy Gomułka, będąc w Moskwie i chodząc po pokoju, wyklina na Sowietów. Przerażony Cyrankiewicz pokazuje mu ściany, a on na to: „Przecież wiem, że jest podsłuch, ale niech to sowieckie bydło, ci skurwysyni wiedzą, co o nich myślę! Z nimi tylko tak trzeba rozmawiać”.

Jak opowiadał mi raz Albin Siwak - też zresztą postać dość anegdotyczna z czasów PRL - Gomułka należał do organizacji partyjnej w FSO. Raz, dwa razy do roku brał udział w zebraniach. - W tamtych czasach strajkowanie nie mieściło się w kanonach ustroju, unikano niezadowolenia. Jeszcze jak mi daleko było do partyjności, byłem zaproszony na posiedzenie Biura jako znany budowlaniec, żeby powiedzieć o bólach, które nie pozwalają wydajnie pracować. Co z tego, że mówiłem otwartym tekstem, że nam, budowlanym, coś przeszkadza? Posłuchali, pokiwali głowami, że trzeba naprawić, ale nikt się tego nie podjął.

Albin Siwak zdenerwował Gomułkę, kiedy sekretarz kombinatu i jego dyrektor oświadczyli: „Ty się przygotuj do wystąpienia, aby w imieniu naszych zakładów powiedzieć, że nie jest tak różowo, jak Gomułce w KC przedstawiają”.

- Wtedy, kiedy wchodził ktoś na mównicę, nikt nie bił braw, dopiero potem, w zależności od tego, co powiedział. Chyba że był to członek Biura czy sekretarz, wtedy oklaskiwali go przed. A tu raptem spiker wywołuje moje nazwisko, a sala bije gromkie brawa. Dodawali mi otuchy. Gomułka zdejmuje okulary, przeciera, nie rozumie, co się dzieje. Idzie robotnik i brawo mu biją. Zabrałem głos, mówię:

Towarzyszu Wiesławie, mam świeżo w pamięci, jak starościna ze starostą wręczali wam na Stadionie Dziesięciolecia bochen chleba, mówiąc, żebyś gospodarzył uczciwie, żeby każda Polka i każdy Polak miał tę kromkę. Ale nie dzielicie go uczciwie. Jeden ma pajdę z masłem, a drugi kromkę z wodą. Poza tym ludzi irytują wasze wystąpienia

. Uniósł się: „Jakie?!”. On miał wtedy paskudnego konika, przez rok czy półtora gadał, ile to tona lokomotywy staniała. Mówię więc: „Towarzyszu Wiesławie, toną lokomotywy matka nie posmaruje chleba dzieciom. Dlaczego opowiadacie o średniej kotletowej?”. Nasi uczeni wykombinowali wtedy, że w Polsce Ludowej nie jest źle, bo licząc statystycznie, w tygodniu na głowę wypadają trzy kotlety. „W rzeczywistości jeden je sześć kotletów, a inny wcale. Wam to pasuje, a ludziom to nie pasuje”. Walnął pięścią w stół: „To demagogia!”. Od razu mnie z tej mównicy ściągnęli, legitymację zabrali, mój dyrektor, który był posłem, a sekretarz członkiem KC, mówią: „No to nas załatwiłeś. Teraz nas wywalą”. Wróciłem na budowę. Dobrze mi było bez partii. Ale okazało się, że Gomułka wcale nie kazał mnie wyrzucić. Owszem, zirytował się, ale nie powiedział, że należy mnie usunąć. Świętszy od papieża był sekretarz dzielnicowy, on mi kazał legitymację zabrać - opowiadał Siwak. Który, przypomnijmy, sam również był znienawidzonym i obśmiewanym aparatczykiem.

Choć Siwak w rozmowie ze mną deklarował się jako człowiek wierzący, w czasach komuny opowiadano o nim dowcip, jak to na posiedzeniu Biura Politycznego radzono nad zwalczaniem Kościoła. Ktoś zaproponował, żeby rozwiązać kurię warszawską. Odezwali się jednak oponenci, którzy to odradzili, bo to, wiecie, ta kuria warszawska to przecież stołeczna, zachodnia prasa podniosłaby szum, a zresztą prymas Glemp się nie zgodzi. - To może kurię krakowską? - Nie, też nie możemy, bo, wiecie, ten Kraków, dawna siedziba królów, poza tym Macharski będzie na nas z ambony wygadywał. Nie, kurii krakowskiej też lepiej nie likwidować. - Słuchajcie, towarzysze - wstał ze swojego miejsca Siwak - a może by tak wziąć się za Kurię Skłodowską?

Wracając do Gomułki, nie da się jednak zaprzeczyć, że był gorliwym komunistą, a do tego zdeklarowanym przeciwnikiem dobrobytu i wolności obywateli. Świadczy o tym jedna z charakterystycznych scen z lat 60., kiedy to przyszły dyrektor FSM rzucił pomysł auta „dla Kowalskiego”, żeby ten mógł np. jechać na urlop. Na to Gomułka w swoim stylu wypalił z trybuny:

Niech ludzie myślą o pracy, a nie o odpoczywaniu. A jeździć to mogą autobusami.

Do historii przeszła już anegdotka o tym, jak Gomułka reagował na brak cytrusów na rynku. Raz miał do niego przyjść jeden z PRL-owskich dygnitarzy i powiedzieć, że ludzie są zdenerwowani ciągłym brakiem cytryn. Towarzysz „Wiesław”, który akurat jadł kaszankę, zagryzając kapustą kiszoną, podobno odparł: „Musicie powiedzieć im, że kapusta kiszona ma dokładnie tyle samo minerałów i wartości odżywczych co cytryny”. Dygnitarz rzucił: „Tylko nieco ciężej wciska się ją do herbaty”.

Inne źródła mówią jednak, że to premier Józef Cyrankiewicz nakazał podczas jednej z narad podać Gomułce do herbaty kopiasty talerzyk kiszonej kapusty, którą Gomułka zalecał jako zamiennik cytryn.

Ale wszyscy też wiedzieli, że każdego roku przed Bożym Narodzeniem do polskich portów przypływały statki z egzotycznymi owocami, bo też ówczesne media informowały o tym obficie. To z tamtych czasów też pochodzi zwrot „bananowa młodzież” dotycząca rozwydrzonych dzieci partyjnych notabli, gdyż banany, jako artykuł nad wyraz luksusowy, jeśli już się pojawiały, to w domach partyjnej wierchuszki.

Jak grzyby po deszczu rodziły się też w PRL kawały o Gomułce. Jak ten, kiedy po wystawieniu „Dziadów” w 1968 r. polska delegacja bawiła w Moskwie. Chruszczow zwraca się do Gomułki: - Podobno u was w teatrze wystawiono antyradziecką sztukę? - No, tak, „Dziady” - potwierdza Gomułka. - I coście zrobili? - indaguje Chruszczow. Gomułka odpowiada: - Zdjęliśmy sztukę. - Dobrze. A co z reżyserem? - Został zwolniony z pracy - Gomułka na to. A Chruszczow dalej: - Dobrze. A autor? - Nie żyje - miał rzec Gomułka, na co Chruszczow: - A toście chyba przesadzili.

Dziś najchętniej przypomina się jego krasomówcze wypowiedzi, które stały się symbolem tępoty. Jak: „Odkąd krowa została zapłodniona przez człowieka, znacznie wzrosło pogłowie bydła”. Albo: „Przed wojną polski chłop nie miał nic, teraz ma dwa razy tyle”. Czy też: „W tym roku na każdego obywatela przypada po pół świni, a jak komuś mało, to może dostać jeszcze po ryju!”, żeby wspomnieć o najbardziej znanych cytatach: „Raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy” i „W 1945 roku Polska stała na skraju przepaści. (…) Od tej pory zrobiliśmy ogromny krok naprzód!”.

Końcówka rządów Gomułki - wydarzenia z marca 1968 r., a w końcu fatalny grudzień 1970 r. - w żadnym razie nie była już zabawna. Podwyżki przed Bożym Narodzeniem, protesty i decyzja Gomułki o użyciu milicji i wojska przeciwko protestującym na Wybrzeżu spowodowały, że w pamięci Polaków nie zapisał się pozytywnie. Nadeszła era Edwarda Gierka, który zadłużył Polskę, ale do kanonu politycznych sloganów weszło jego przemówienie zakończone pytaniem „Pomożecie?” i gromką odpowiedzią: „Pomożemy!”, co znają nawet ludzie wychowani już w wolnej Polsce.

Epoka Gierka wiąże się z wielkimi inwestycjami, zakupami zachodnich licencji, kontaktami z europejskim i światowym biznesem. Mimo oczywistych różnic między nim a Gomułką, które można by uznać za plus dla Gierka - dobre krawaty, wysoki, dobrze ostrzyżony, prezentował się wręcz majestatycznie - intelektualnie Gierek był miałki i nie wystawał ponad partyjną przeciętność.

Ale przecież symbolem wyjątkowej tępoty umysłowej był też generał Kazimierz Witaszewski, potocznie zwany „generałem gazrurką”, z grupy stalinowców, który do 1971 r. należał do kierowniczych organów PZPR, a jeszcze w 1986 r. „Żołnierz Wolności” informował o jego 80. rocznicy urodzin. W 1952 r. Witaszewski, który był szefem ówczesnego Głównego Zarządu Politycznego WP, żądał zwolnienia towarzysza Wojciecha Jaruzelskiego z powodu jego burżuazyjnego pochodzenia. Jaruzelskiego uratował wtedy Czesław Kiszczak, przedstawiając dowody na temat nadzwyczajnej postawy ideologicznej i słusznego nastawienia Jaruzelskiego do państwa i armii. Witaszewskiemu za to udała się czystka dotycząca oficerów pochodzenia żydowskiego. To też z inspiracji Witaszewskiego wprowadzono nową wersję przysięgi, w której początek i koniec przetłumaczony został z sowieckiej przysięgi i znalazło się w niej to słynne zdanie: „Gdybym nie bacząc na tę moją uroczystą przysięgę, obowiązek wierności wobec Ojczyzny złamał, niechaj mnie dosięgnie surowa ręka sprawiedliwości ludowej”.

Na wiosnę w 1956 r. na spotkaniu z robotnikami w Łodzi Witaszewski wspomniał o artykułach prasowych, które miały opluwać partię, władzę i biły w Związek Radziecki. To z tamtego spotkania narodził się jego przydomek, kiedy powiedział: „Będziemy bronić jedności partii wszelkimi dostępnymi metodami, jak broniliśmy przed wojną, tak i dzisiaj, a jeśli zajdzie tego potrzeba, to i gazrurką”. Inne źródła podają, że powiedział wtedy: „Weźcie gazrurkę i przepędźcie tego Żyda Słonimskiego”.

Kazimierz Witaszewski w istocie był tkaczem pochodzącym z Łodzi, bez żadnego wykształcenia, a swoją karierę rozpoczynał jako oficer polityczny w Sielcach nad Oką. Przez sowieckich agentów w PRL został mianowany kolejno: pierwszym szefem związków zawodowych, I sekretarzem KW we Wrocławiu, kierownikiem Wydziału Kadr KC. W 1952 r. został on awansowany do stopnia generała brygady, a w 1956 r. do stopnia generała dywizji. Po awansie na stopień generała został w 1952 r. wyznaczony na stanowisko wiceministra obrony PRL i szef GZP LWP. Tutaj generał gazrurka dzielnie trwał przy towarzyszu Rokossowskim - aż do października 1956 r. W 1960 r. Gomułka wyznaczył zasłużonego towarzysza Witaszewskiego na kierownika Wydziału Administracyjnego KC, któremu podlegały m.in. MSW i MON.

Generał gazrurka był przeciwny jakiejkolwiek liberalizacji czy odwilży gomułkowskiej. Na pytanie, kto jest winien odwilży, jednoznacznie odpowiadał: „Rasa, prasa i te, co mają maturę”.

Jeśli już jesteśmy przy wojsku, to wspomnieć należy też o Florianie Siwickim, uważanym za człowieka z grupy trzymającej władzę w PRL, jednym z autorów stanu wojennego. W 1940 r. deportowany wraz z matką do tajgi koło Archangielska (ojca aresztowało NKWD), wbrew, wydawałoby się, logice Siwicki pokochał ZSRR i - jak twierdzą historycy - z wzajemnością, dekorując jego pierś sowieckimi medalami. Jego kariera wojskowa była oszałamiająca - w latach 1983-1990 był szefem MON i to w kilku rządach: Jaruzelskiego, Zbigniewa Messnera, Mieczysława Rakowskiego i w końcu Tadeusza Mazowieckiego.

Dopiero w marcu 2006 r. Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN postawiła go w stan oskarżenia za komunistyczne zbrodnie, w tym m.in. za wprowadzanie stanu wojennego, za akcję „Jesień 82”, w której powoływano opozycjonistów wytypowanych przez SB na fikcyjne ćwiczenia wojskowe. Wyroków nie doczekał - zmarł w 2013 r.

Orłem intelektu nie był też Teodor Kufel, o którym sam generał Jaruzelski, po tym jak Kufla powołano na szefa WSW, mówił: „Było to o tyle dziwne, że on znany był już dość jako człowiek niewielkiego lotu, nazwijmy. Intelektualnie naprawdę bardzo, bardzo ubogi. (...) Niezależnie od tego, że był człowiekiem niskiego lotu, bardzo, to miał z kolei wokół siebie, to już później od Kiszczaka się dowiadywałem, ludzi, którzy go przerastali, a jednocześnie spełniali rolę złych duchów”.

O tym komunistycznym generale i jego kolegach krążył w stanie wojennym dowcip, jak to WRON-a (Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego) wydała z siebie KRA, czyli Krajowy Ruch Antyalkoholowy, na czele którego stanęli Kufel, Baryła i Żyto.

Kufel na chwilę powrócił w publiczną przestrzeń w zupełnie nowych czasach, bo, co ciekawe, podczas ostatniej kampanii prezydenckiej ten sam klub ponad 90-letnich już generałów Baryły i Kufla wzywał do głosowania na Komorowskiego.

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia