Kornel Makuszyński, pisarz o życiorysie barwnym jak jego książki

Kornel Makuszyński przebrany za Hucuła z przyjaciółmi w Żabiem - stolicy Huculszczyzny, rok 1934
Kornel Makuszyński przebrany za Hucuła z przyjaciółmi w Żabiem - stolicy Huculszczyzny, rok 1934 archiwum
Stryj - nieduże miasto na Kresach między Lwowem a Stanisławowem - było miejscem urodzenia kilku wybitnych polskich pisarzy. Jednym z był Kornel Makuszyński

Któż z nas nie pamięta zabawnych perypetii bohaterki "Awantury o Basię", historii "Panny z mokrą głową" czy przebiegłości "Szatana z siódmej klasy", który tropiąc ukryty skarb z okresu wojen napoleońskich, zadziwiał inteligencją i tryskał humorem. Te powieści dla młodzieży, napisane finezyjnie, z ogromnym ładunkiem treści wychowawczych, kształtowały i kształtują całe pokolenia młodych Polaków. Któż z nas też nie pamięta arcyzabawnego "Koziołka Matołka" -jednego z pierwszych komiksów, który powstał w Polsce.

Gimnazjalista skandalista

Kornel Makuszyński jako gimnazjalista
Kornel Makuszyński jako gimnazjalista zbiory Polskiego Centrum Kultury w Stryju

Gimnazjaliści stryjscy pod pomnikiem Kilińskiego, rok 1936
(fot. zbiory Trresy Olszańskiej)

Kornel Makuszyński (1884-1953) miał niezwykle barwny życiorys, który mógłby też stać się scenariuszem do atrakcyjnego filmu. Wszystko zawdzięczał swemu talentowi, gdyż pochodził z bardzo biednej rodziny. Był synem urzędnika wojskowego. Ojca stracił w dwunastym roku życia i wspólnie z rodzeństwem był wychowywany tylko przez matkę. Miał sześć sióstr. Mieszkali w Stryju na przedmieściu Łany. W domu, w którym wyrastał, bieda wyglądała z każdego kąta.

Wspominając stryjskie wigilie, pisał: "Z dwunastu tradycyjnych potraw znałem tylko dwie: barszcz na jednym grzybie i zwłoki karpia, który usnął na wieki z braku ochoty do życia."

Makuszyński wcześnie ujawnił zdolności rymotwórcze, co początkowo skomplikowało mu życie, gdyż zaczął jako szkolny poeta od wielkiego skandalu, który wstrząsnął jego miastem rodzinnym.

Wiązało się to z osobą powszechnie szanowanego w Stryju katechety gimnazjalnego, ks. Cieńskiego, wywodzącego się z patriotycznej rodziny arystokratycznej, mającej duże majątki ziemskie na Podolu. Ksiądz Cieński uchodził za człowieka rygorystycznego i stanowczego.

Zapamiętano, że do odpowiedzi wywoływał swoich uczniów wierszem, w którym starał się dobrać rym do nazwiska odpytywanego, np.: "Historia stara, będziem pytać pana Cabicara" albo: "Historia krótka, pytany pan Rutka" czy: "Będzie odpowiadać gładko pan dobrodziej Datko".

W pobliżu gimnazjum, do którego uczęszczał Kornel Makuszyński i w którym katechetą był ks. Cieński, był stawek. Podczas ostrych zim zamarzał, stając się ślizgawką, ale niebezpieczną, bo zdarzało się, że w cieplejsze zimy lód na stawku załamywał się pod gimnazjalistami. Zdarzały się przypadki utonięcia. Po jednym z takich dramatów ks. Cieński na lekcji religii pod groźbą ciężkiego grzechu zabronił swym podopiecznym wchodzenia na zamarznięty staw. 11-letniemu Kornelkowi Makuszyńskiemu bardzo się to nie spodobało i postanowił dać temu wyraz w dość ostrej formie.

W czasie przerwy, gdy klasa opustoszała, napisał kredą na tablicy wierszyk:

Na próżno jędza
W ubraniu księdza
Z lodu nas spędza!
W pierwszej b klasie
W zimowym czasie
Nikt mu nie da się!

W całej szkole zawrzało: młodzież po kątach chichotała z radości, natomiast grono pedagogiczne kipiało z oburzenia, jak można było szanowanego księdza nazwać jędzą. Wszczęto dochodzenie: kto to zrobił. Po pewnym czasie Kornelek zgłosił się do dyrektora, twierdząc, że nic złego nie zrobił, tylko napisał to, co myśli wielu jego kolegów.

Nie uszło mu to jednak płazem. Za karę przeniesiono go do gimnazjum w Przemyślu, z którego też wyleciał: za pojedynek (bronią nabitą gwoździami i tłuczonym szkłem) o względy złotowłosej Kazi - dwunastoletniej córki radcy sądowego. Ten pechowy pojedynek (w którym omal nie wybił oka swemu rywalowi) sprawił, że znów musiał zmienić szkołę. Tym razem przeniesiono go do gimnazjum we Lwowie i to był zasadniczy zwrot w jego młodzieńczej biografii. Lwów stał się miastem, które go ostatecznie uformowało i do którego "nabawił się nieuleczalnej miłości". Tam też wchłonęła go młodopolska bohema i przytuliła literatura oraz teatr.

We Lwowie zdał maturę i jako utalentowany młodzieniec pozyskał wspaniałą opiekę wybitnego poety i rektora uniwersytetu lwowskiego - Jana Kasprowicza, który dostrzegł wybitny talent maturzysty i utorował mu drogę do literackiej sławy. Makuszyński miał 16 lat i chodził w dziurawych butach, gdy w redagowanym przez Kasprowicza dodatku literackim lwowskiego "Słowa" opublikował dwa sonety, za które otrzymał 2 korony i 80 halerzy.

Mistrz humoru i pogody ducha

Portret prezydenta Estonii Konstantina Patsa - przyjaciela stryjskiego starosty Stanisława Harmaty
Portret prezydenta Estonii Konstantina Patsa - przyjaciela stryjskiego starosty Stanisława Harmaty
kolekcja Art Museum w Tallinie

Kornel Makuszyński jako gimnazjalista
(fot. zbiory Polskiego Centrum Kultury w Stryju)

Makuszyński często wracał myślami do Stryja i lubił wspominać lata chłopięce. Z właściwym sobie poczuciem humoru i nostalgią opisywał zachodzące w Stryju zmiany, jakie zauważał podczas kolejnych wizyt u matki i sióstr. Wpadał wówczas do Cukierni Warszawskiej, której właścicielem był Kazimierz Markefka. Cukiernia słynęła w całej okolicy, bo oferowała różne rodzaje wypieków, ciasta drożdżowe, orzechowe, czekoladowe, makowe, marce- panki, biszkopty, sucharki, pierniki w kształcie Mikołajów.

U Markefki wytwarzano też czekoladki wielosmakowe, wiśnie w lukrze i czekoladzie. W sali Pod Amorem podawano też znakomitą kawę oraz alkohole, w tym słynne likiery lwowskiej firmy Baczewskiego. Makuszyński uwielbiał słodycze, stąd w późniejszym wieku miał kłopoty z utrzymaniem szczupłej sylwetki, bo nie umiał odmówić sobie słodyczy.

W cukierni Markefki oprócz Makuszyńskiego bywali również inni pisarze związani ze Stryjem: Stanisław Wasylewski, Kazimierz Wierzyński, Julian Stryjkowski czy poetka Maryla Wolska.

W zapiskach kronikarskich znajdujemy informację, że na lodach malinowych był tam nawet prezydent Estonii Konstantin Pats (1874-1956), który przyjaźnił się ze stryjskim starostą Stanisławem Harmatą oraz właścicielem uzdrowiska w Truskawcu - Rajmundem Jaroszem.

Pats, mający problemy gastryczne, przyjeżdżał na kurację do Polski, bo bardzo służyły mu wody mineralne w Truskawcu i w Morszynie - uzdrowisku oddalonym od Stryja o 6 kilometrów. Szczególnie morszyńska woda gorzka ze źródła Bonifacy wpływała znakomicie na system trawienny estońskiego prezydenta.

Warto przy tej okazji przypomnieć o tragicznej i niezwykłej postaci w historii Republiki Estońskiej. W1940 roku Stalin zaprosił Patsana Kreml, informując go, że jest skłonny otoczyć opieką Estonię przed inwazją Hitlera i ma propozycję, aby wprowadzić Armię Czerwoną w pobliże granicy estońskiej. Później wymusił na Patsu zgodę na wprowadzenie oddziałów rosyjskich do Estonii. Był to podstęp. Po kilku tygodniach Stalin polecił aresztować prezydenta Konstantina Patsa i zamknąć go w zakładzie psychiatrycznym. Z dnia na dzień Sowieci uznali swego niedawnego "sojusznika" za szaleńca i do jego śmierci w 1956 roku tego przyjaciela Polaków i bywalca na ziemi stryjskiej przetrzymywali w szpitalu bez klamek.

Kościuszko odpływa do Ameryki

Kornel Makuszyński zapamiętał z dzieciństwa wielką inscenizację na rzece Stryj, będącą czymś na owe czasy rzeczywiście wyjątkowym i niespotykanym w ówczesnej Galicji.

Opisał to z błyskotliwym poczuciem humoru:

"Raz w roku, przez kilka tygodni w cichej, rozlewnej zatoczce rzeki Stryj, pod miastem, budowano pokaźną nawę z desek i blach, prawdziwy polski okręt, jaki widziałem pierwszy raz w życiu, i wobec całej ludności miasteczka, z księdzem kanonikiem i burmistrzem na czele, urządzano przedstawienie pt. "Kościuszko odpływa do Ameryki, aby walczyć o wolność". Orany! Tytuł przedstawienia oświetlano bengalskimi ogniami, a na pokładzie okrętu ukazywał się żywy obraz. Wśród dwudziestu tysięcy mieszkańców miasta szukano troskliwego męża, co by z postawy, z powagi na obliczu i przedziwnego kształtu nosa przypominał Pana Naczelnika Tadeusza Kościuszkę. Musiał to oczywiście być Polak i katolik. Stawał on w otoczeniu wiernych towarzyszy na dziobie okrętu i w nieruchomej pozie i zadumany patrzył w dal na fale "oceanu". Rzeka pęczniała z dumy, ocean udając, muzyka kolejowa grzmiała: "Patrz, Kościuszko, na nas z nieba" - Pan Naczelnik tężał w spiż, a widzowie płakali z rzewnego rozczulenia. Ja wyłem w serdecznym wzruszeniu, gdyż byłem zawsze miękkiego serca. Byli i tacy, którzy wołali: "Niech żyje Kościuszko!" - co było życzeniem wprawdzie spóźnionym, lecz ze szczerej pochodziło duszy. A on nic... Stoi i patrzy... Musiał niebożątko "płynąć" tak przez całą godzinę, bo na krótkie przedstawienie nie warto było budować okrętu. Śliczne to było! Żadne miasto nie wpadło na taki pomysł, tylko to moje - dobre i poczciwe."

Tuż przed wybuchem II wojny światowej ukazał się w "Kurierze Warszawskim" artykuł Kornela Makuszyńskiego pt. "Ciche ustronie". Pisał tam o swych ostatnich świętach spędzonych w Stryju, o zegarze na kościele, o prowadzącej z dworca na Rynek alei kasztanowej - zwanej Kolejówką i o chlubie miasta - parku zwanym Olszanką. Paryski Lasek Buloński - podkreślał z dumą - ani się umywał do tego nadobnego gaju, który przed laty przedziwnym i pysznił się urokami. I kończył swój artykuł: O, drogie miasteczko! Niech ci zła rzeka nigdy nie uczyni krzywdy, a pożar niech nigdy biednych nie niszczy domków.

Po studiach polonistycznych we Lwowie zrobił imponującą karierę literacką. Pisał potokowo, z wielką łatwością. Antoni Słonimski twierdził, że jego pióro jak dłoń króla Midasa wszystko zamieniało w złoto. Na studiach Makuszyński poznał kresowiankę, ziemiankę z Burbiszek na Żmudzi - Emilię Bazeńską. Było w niej coś niezwykle magnetycznego, bo adorowali ją również Leopold Staff i Tadeusz Boy-Żeleński. Przyjaźniła się z Władysławem Reymontem. Wybrała jednak "Makuszyndera". Byli małżeństwem szczęśliwym i do wybuchu I wojny światowej mieszkali w Burbiszkach, znanych z tego, że tam właśnie postawiono pierwszy na Litwie pomnik Mickiewicza.

Gdy w 1953 roku Kornel Makuszyński zmarł w willi "Opolanka" w Zakopanem, przebywający na emigracjijego kolega ze stryjskich lat gimnazjalnych Kazimierz Wierzyński, nie mogąc przyjechać na pogrzeb, napisał:

"Są ludzie, którzy nie powinni umierać, którzy nie pasują do śmierci, o których trudno myśleć jako o zmarłych. Do takich należał Kornel Makuszyński. Pogodny epikurejczyk, uśmiechnięty przyjaciel, miłośnik wygody i przyjemności, cały w doczesnym szczęściu - takiego znałem go szmat czasu i z takim nie mogę się rozstać. (...) Najwyższym walorem literackim Makuszyńskiego był język. Pisałpięknąpolszczyzną, znał jej tradycje i kultywowałje umiejętnie. Gdyby wszystko było inaczej niż jest - pisał Kazimierz Wierzyński z goryczą daleko za oceanem na emigracji - znaleźlibyśmy się dzisiaj w Stryju, nad rzeką Stryjem i stanęlibyśmy na jakimś placu, przed kolumną, na której odsłonilibyśmy napis: "Kornelowi Makuszyńskiemu - za ser- decznośći ciepło jego pióra".

30 października 2014 roku wychodzący w Stanisławowie "Kurier Galicyjski" informował: W Stryju, rodzinnej miejscowości Kornela Makuszyńskiego, odsłonięto tablicę upamiętniającą wybitnego polskiego pisarza. Dom na Łanach, w którym w 1884 roku przyszedł na świat przyszły pisarz, niestety się nie zachował.

Ponieważ siedziba Towarzystwa Kultury Polskiej w Stryju znajduje się niedaleko tego miejsca, właśnie tu -18 października - umieszczono pamiątkową tablicę z płaskorzeźbą popiersia pisarza i tekstem autorstwa Kazimierza Wierzyńskiego: "Kornelowi Makuszyńskiemu za serdeczności ciepło jego pióra".

Na cmentarzu w Stryju pochowani są rodzice Kornela Makuszyńskiego - Edward (zm. 1896) i Julia z Ogonowskich (zm. 1938). Niestety, ich grób nie zachował się do dnia dzisiejszego, mimo że polski cmentarz w Stryju, liczący kilkaset polskich nagrobków, jest w dość dobrym stanie. Bywając w Stryju, próbowałem ustalić, w której kwaterze był grób rodziców pisarza i dopiero ostatnio udało się stwierdzić, że byli pochowani w pobliżu kaplicy cmentarnej, ale w miejscu tym przebiega dziś zabetonowana ścieżka.

Dyrektor "Piernikarz"

Portret prezydenta Estonii Konstantina Patsa - przyjaciela stryjskiego starosty Stanisława Harmaty

(fot. kolekcja Art Museum w Tallinie)

Przywołując pamięć o stryjskich latach Kornela Makuszyńskiego, warto przypomnieć, że było tam sławne gimnazjum, które ukończyło wielu znakomitych Polaków, o czym obszernie piszę w VI tomie mojej "Kresowej Atlantydy". Ale gimnazjum to miało też znakomitych nauczycieli i dyrektorów. Szczególne zasługi dla polskiej oświaty położył dyrektor Karol Petelenz, a po nim Julian Dolnicki, który dość niezasłużenie otrzymał od młodzieży prześmiewczy przydomek "Piernikarz".

A było to następstwem dość prozaicznego powodu. Dyrektor Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Stryju Julian Dolnicki miał zwyczaj obserwowania przez okno, co dzieje się przed budynkiem jego szkoły. A tam ciągle pojawiał się staruszek handlarz, z dużym pudłem zawieszonym na szyi, oferujący gimnazjalistom pierniki, andruty, bułki maślane i czekoladki. Stał najczęściej przy bramie wejściowej i nagabywał każdego z uczniów, aby kupił u niego oferowane specjały.

Nie wiedzieć czemu poważny, mający wielkie zasługi edukacyjne, szanowany dyrektor Julian Dolnicki zaczął w stosunku do tego staruszka pełnić funkcję policjanta i codziennie odpędzał go od bramy, krzycząc z otwartego okna kancelarii gimnazjum: "Niech piernikarz zabiera się stąd w tej chwili! Tu nie wolno handlować!". Staruszek handlarz, mrucząc coś podnosempod adresem swego prześladowcy (można przypuszczać, że nie błogosławieństwa), odchodził kilkanaście kroków w bok. A gdy Dolnicki, zamknąwszy okno, znikał - staruszek wracał znów pod bramę. Ta gra w ciuciubabkę powtarzała się codziennie. Sympatia gimnazjalistów nie była w niej po stronie dyrektora - raczej sprzyjali staruszkowi handlarzowi. Dyrektor Dolnicki na tym konflikcie zyskał tylko jedno: przezwisko "Piernikarz".

Mimo przezwiska "Piernikarz" Dolnicki cieszył się wśród uczniów sympatią. Gdy w 1910 roku przeszedł na emeryturę i odjeżdżał na zawsze ze Stryja, młodzież jego gimnazjum zgromadziła się na dworcu (ponad godzinę przed odjazdem pociągu), by pożegnać swego nauczyciela. Oprócz uczniów przyszli przedstawiciele rodziców, urzędnicy i przemysłowcy oraz władze Stryja. Przez godzinę orkiestra gimnazjalna, którą Dolnicki założył w swej szkole, grała na peronie, ściągając tam coraz większe tłumy publiczności. A gdy nauczyciel pojawił się na dworcu, ten zgromadzony ogromny tłum skandował okrzyki: "Niech żyje dyrektor Dolnicki!", "Sto lat!", "Dziękujemy!". Czy można sobie dzisiaj wyobrazić takie pożegnanie dyrektora któregoś z opolskich gimnazjów?

W sierpniu 1930 roku w "Głosie Drohobycko-Borysławsko-Samborsko- Stryjskim" dr Benjamin Muhlbauer podał informację o zjeździe absolwentów gimnazjum rocznika 1910. Przypomną sobie wszyscy - czytamy w gazecie - co roku biało tynkowane ściany, świeżo lakierowane ławki, obrazy na ścianach i szary korytarz, przez który codziennie niespokojnie przebiegało się do klasy, by ujść przed przenikliwym wzrokiem dyrektora Petelenza, a potem Dolnickiego.

Miło wspominać się będzie starą babusię, która sprzedawała precle i figi na patyku na kredyt oraz staruszka oferującego pierniki, którego nie wiedzieć czemu prześladował dyrektor Dolnicki.

Z żalem i czcią wspomnimy o Mandelu Kalismanie, fanatyku nauczania [nauczyciel greki i łaciny - S.S.N.] i Benjaminie Graszyńskm [filolog klasyczny, grecysta, autor poezji i dramatów w języku starogreckim; Uniwersytet Poznański przyznał mu doktorat honoris causa, jednak do wręczenia dyplomu nie doszło z powodu śmierci Graszyńskiego], z którego ócz i słów spływała na nas dobroć i miłość.

Stryjskie gimnazja - i męskie, i żeńskie - zapisały się wyjątkowo dobrze w dziejach polskiej edukacji głównie ze względu na zadziwiającą liczbę wybitnych indywidualności, które przewinęły się przez sale i korytarze tych szkół.

Stanisław Nicieja
NOWA TRYBUNA OPOLSKA

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia