Literacki Midas ścigany za prawdę. Życie i los Ferdynanda Goetla

Wojciech Rodak
Od lewej siedzą: Ferdynand Goetel, Kazimierz Wierzyński, pułkownik Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Mieczysławski w jednej z warszawskich cukierni (1931 r.)
Od lewej siedzą: Ferdynand Goetel, Kazimierz Wierzyński, pułkownik Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Mieczysławski w jednej z warszawskich cukierni (1931 r.) Narodowe Archiwum Cyfrowe
Podziemie zarzucało mu kolaborację z Niemcami. Komuniści chcieli go dopaść za prawdę o Katyniu. Za wierność swoim zasadom Ferdynand Goetel zapłacił wysoką cenę

Od czerwca 1945 r. Ferdynand Goetel był ścigany. List gończy za nim, i kilkoma innymi uczestnikami zorganizowanej przez Niemców delegacji katyńskiej z kwietnia 1943 r., wydał prokurator Specjalnego Sądu Karnego w Krakowie Roman Martini.

Pisarz ukrywał się kilka miesięcy m.in. w jednym z krakowskich klasztorów, potem w Warszawie. Szczęśliwie UB nie udało się wpaść na jego trop. Jednakże jesienią 1945 r. Goetel zdecydował się opuścić Polskę Ludową. Wiedział, że dopóki jest w kraju, komunistyczna władza może go opluwać i forsować sowiecką „prawdę” o zbrodni w Lesie Katyńskim. Skazany na życie w ukryciu nie mógł ani bronić się przed pomówieniami, ani głosić prawdy o ludobójstwie z 1940 r. Ujawnienie się nie wchodziło w grę - mogło się dla niego skończyć, w najlepszym wypadku, procesem pokazowym. Ucieczka na Zachód wydawała się zatem jedyną logiczną alternatywą. Tym bardziej że ułatwiał ją chaos powojennej „wędrówki ludów”.

2 grudnia 1945 r. Goetel chyłkiem wymknął się z jednego z krakowskich klasztorów i, wraz z towarzyszką życia Haliną Winowską, pojechał autobusem do Katowic. Tu zaopiekowali się nim spece z konspiracji poakowskiej. Otrzymał od nich sfałszowane dokumenty polskiego MSZ stwierdzające, że nazywa się Jan Menten i jest obywatelem Holandii powracającym do ojczyzny.

Już 5 grudnia opuszczał Polskę, a był to wyjątkowo bolesny moment w jego życiu. Na peronie katowickiego dworca mocno uściskał Halinę - kobietę swojego życia. Jak się później okazało, po raz ostatni. I razem z łącznikiem wszedł do zatłoczonego wagonu.

Pamiętam tragiczny wyraz oczu Ferdynanda, straszne przygnębienie malujące się na jego twarzy. Czyżby przeczuwał, że już nigdy nie ujrzy mnie ani dzieci, ani kraju? Pragnęłam, aby ten pociąg nigdy nie ruszył. Płakałam

- opisywała po latach pani Winowska.

Goetel, wraz ze swym towarzyszem, dotarł pociągiem pod czeską granicę. Był niespokojny - czekała go kontrola. Miał trefne dokumenty. Do tego nie dość, że był znaną osobą sprzed wojny, to jego zdjęcie znajdowało się na szeroko rozpowszechnionych listach gończych. Co więcej, w żaden sposób się nie ucharakteryzował, co mogło ułatwić jego rozpoznanie. I znów na granicznej stacyjce dopisało mu szczęście. Oto jak opisywał newralgiczny moment swojej ucieczki w „Czasach wojny”:

„Porucznik bezpieki przeglądający papiery obcokrajowców wpatrzył się nagle w fotografię i szybko podniósł na mnie bystry wzrok. Poznał mnie - pomyślałem, widząc oczy jego ironiczne i wesołe.

- To pan Holender? - spytał.

- Holender! - wrzasnąłem nazbyt chyba głośno i kategorycznie. Oficer zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu.

- To fajno! To niech pan wyrywa!

Myślę, że gdybym nie trafił na lwowiaka, inaczej by się wówczas potoczyły moje losy”.

Tego dnia pisarz drugi raz w swoim barwnym życiu wymknął się z rąk komunistów. Ucieczka się wprawdzie powiodła, ale czasy emigracji nie były dlań szczęśliwe.

W PRL propaganda zrobiła z niego kłamcę i niemieckiego kolaboranta. Jego książki objęto cenzorskim zakazem publikacji. Skazano go na niesławę i zapomnienie. Oddzielony od rodziny, w tym dopiero co narodzonego syna, miał dokonać żywota schorowany i samotny na „londyńskim bruku”.

Dzięki wysiłkom reżimu komunistycznego Ferdynand Goetel, mimo rehabilitacji w 1989 r., jest nadal postacią mało znaną. Przypomnijmy zatem sylwetkę tego wybitnego pisarza, z sensacyjnym życiorysem i zasługami na wielu polach.

Taternik z andrusa

Ferdynand Goetel urodził się w 1890 r. w Suchej Beskidzkiej. Jego ojciec, Walenty, wywodził się z rodziny niemieckich osadników Małopolski. Pracował na kolei. Matka, Julia, była córką sudeckiego Niemca, oficera CK Armii, i Ślązaczki.

Krwi niemieckiej mam w żyłach, jak sądzę, 50 proc. Nie było momentu w życiu, żebym przypisywał temu jakiekolwiek znaczenie

- podkreślał w „Patrząc wstecz”. „Poczucie moje narodowe urabiało środowisko polskie, książka, pieśń”.

Niedługo po narodzinach Ferdynanda rodzina przeniosła się do Krakowa. Gdy przyszły pisarz miał sześć lat, jego ojciec zmarł na gruźlicę. Matka, by utrzymać dwóch synów (Goetel miał jeszcze starszego brata Walerego), założyła niewielki zakład krawiecki, ale i tak trudno jej było związać koniec z końcem. Nie zawsze miała za co ugotować obiad.

Mimo skromnych warunków bytowych pisarz wspominał swoje dzieciństwo na ul. Starowiślnej jako idyllę. Przeciwwagę dla szkolnej nudy stanowiło dla Goetla uliczne życie w bandzie andrusów z sąsiedztwa - bójki, eskapady po mieście, strzelanie z petard, dokuczanie stróżowi czy zaczepianie szacownych obywateli miasta.

Od lewej siedzą: Ferdynand Goetel, Kazimierz Wierzyński, pułkownik Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Mieczysławski w jednej z warszawskich cukierni (1931
Od lewej siedzą: Ferdynand Goetel, Kazimierz Wierzyński, pułkownik Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Mieczysławski w jednej z warszawskich cukierni (1931 r.) Narodowe Archiwum Cyfrowe

Młody Ferdynand od najmłodszych lat był indywidualistą. Swojej „prawdy” szukał poza domem, szkołą i „szacownym” społeczeństwem.

Błyski jej znajdowałem w książkach, przygodach i w podszeptach wewnętrznych podpowiadających: rób po swojemu, nie tak jak mówią ludzie

- pisał po latach. Zasypywał nauczycieli pytaniami, na które nie chcieli lub nie umieli odpowiedzieć. Uznano go więc za ucznia „krnąbrnego i bezczelnego”. Dlatego też krakowskie gimnazjum, do którego uczęszczał, pozbyło się go z ulgą w 1903 r. Chociaż i pretekst po temu miało niezgorszy - niesforny Goetel trafił jednego z nauczycieli kamieniem…

Następne lata młody Ferdynand spędził we Lwowie. Zaliczał tam kolejne szkoły, z których wydalano go z tych czy innych powodów. Ostatecznie udało mu się zdać maturę w Krakowie w 1908 r. Uzyskał na niej na tyle dobry wynik, że rodzina wysłała go na prestiżową politechnikę wiedeńską, by studiował architekturę.

W międzyczasie Goetel, wielbiciel długich wędrówek, trafił wraz z bratem na wakacje do Zakopanego. Od pierwszego wejrzenia zakochał się w tym miejscu. W stolicy Tatr przyszły pisarz poznał osobiście wiele wybitnych postaci, m.in. Paderewskiego i Sienkiewicza. Jednak nasz bohater nad życie towarzyskiej śmietanki przedkładał wysokogórskie wyprawy. Początkowo były one mało ambitne, gdyż priorytetem młodzieńca i jego kompanów nie było zdobywanie szczytów. Chodziło o to, by wyrwać na wspólną wycieczkę, poza rodzicielskie pole widzenia, dorastające koleżanki. W Tatrach, gdzie stateczne towarzystwo nie pojawiało się dalej niż w Morskim Oku czy w Dolinie Kościeliskiej, koedukacyjne „noclegowiska” w lasach i szałasach były dla młodych oazą wolności - szansą na zawarcie mniej lub bardziej trwałego związku, poza ograniczeniami narzucanymi przez sztywną mieszczańską moralność tamtego czasu.

Ferdynand Goetel (z prawej), prezes polskiego PEN Clubu, wita angielskiego pisarza w Polsce
Ferdynand Goetel (z prawej), prezes polskiego PEN Clubu, wita angielskiego pisarza w Polsce Narodowe Archiwum Cyfrowe

Nasyciwszy się turystyką połączoną z łamaniem serc i konwenansów, bracia Goetlowie, wraz z paroma kolegami, zajęli się czymś bardziej niebezpiecznym - wspinaczką wysokogórską. Swoją grupę nazwali Klub Kilimandżaro. Dokonali pionierskich wejść m.in. na Zasłonistą Turnię i Kapałkową Turnię. Nie zawsze dopisywało im szczęście. We wrześniu 1909 r., w czasie wejścia na Buczynową Turnię, Goetel z trzema kolegami miał wypadek. Powiązani liną spadli kilkanaście metrów po stromym zboczu w lawinie kamieni. On sam wyszedł z tego tylko z rozciętym ciemieniem. Niestety jeden z przyjaciół, Ryszard Maluszka, w trakcie spadania doznał śmiertelnego urazu - jego własny czekan przebił mu głowę na wylot…

Obcowanie z górami było pierwszą wielką inspiracją Goetla. Dzięki niemu debiutował jako literat. Jego relacje z wędrówek i wiersze pojawiały się od 1910 r. w czasopiśmie „Taternik”.

„Strzelec” w Turkiestanie

Na równi z taternictwem pasjonowała młodego Goetla polityka. Od najmłodszych lat uczestniczył w antyrosyjskich i antyniemieckich demonstracjach. Czynnie działał w różnych polskich organizacjach patriotycznych. Uważał się za „postępowca”, co w owym czasie oznaczało tyle co socjalista. Najpierw jego idolem był Ignacy Daszyński. Przyszły literat, z czerwoną opaską na rękawie, nawet mocno zaangażował się w jego kampanię wyborczą. Zachwyt ten nie trwał długo. Od 1908 r. polityczną „miłością na całe życie” Goetla został inny „postępowiec” - Józef Piłsudski. „Ziuk”, którego miał okazję kilka razy spotkać, imponował młodzieńcowi siłą charakteru i determinacją w dążeniu do „przystanku niepodległość”. Nic więc dziwnego, że podczas studiów w Wiedniu został zaprzysiężonym członkiem Strzelca.

Po uzyskaniu dyplomu w 1912 r. Goetel nie zamierzał bynajmniej poświęcać życia architekturze. Marzył o karierze literackiej. Uznał, że najlepszym miejscem do rozwoju jego kariery będzie Warszawa, rozkwitająca gospodarczo i kulturalnie stolica Królestwa Polskiego. Mieszkał tam, imając się różnych zajęć, przeszło dwa lata. Jak sam pisał - nazwiska i pieniędzy wtedy nie zrobił.

W zaborze rosyjskim zastał go wybuch I wojny światowej. Jako obywatel kraju wroga w listopadzie 1914 r. został aresztowany i zesłany w głąb Rosji, do Turkiestanu.

Tam, w okolicach Taszkentu, prowadził różne prace inżynierskie - suszył bagna, regulował rzeki, stawiał mosty i budował drogi. W międzyczasie poznał Jadwigę Madalińską, turkiestańską Polkę, z którą zawarł związek małżeński. Niebawem urodziła im się pierwsza z dwóch córek Julia.

Tymczasem w Rosji doszło do rewolucji październikowej. By przetrwać krwawą zawieruchę bolszewickiego przewrotu, Goetel wszedł w skład miejscowej Rady Delegatów Robotniczych i Żołnierskich. Potem został nawet wcielony do Armii Czerwonej. Barbarzyństwa, których wtedy był świadkiem, uczyniły go na resztę życia zaciekłym wrogiem komunizmu.

Ostatecznie, przy pierwszej nadarzającej się okazji, razem z rodziną uciekł z pogrążonej w chaosie Rosji. Ich pełen niebezpiecznych przygód szlak prowadził przez Persję, Indie i Anglię. Do wreszcie niepodległej Polski dotarli w 1921 r. Energiczny Goetel ze zdwojoną siłą zabrał się do pracy.

Literacki Midas

W 1922 r. ukazała się jego pierwsza książka, „Przez płonący wschód”, w której opisywał swoje przeżycia z podróży przez dzikie stepy i góry Azji. Z miejsca zyskała popularność i dobre recenzje. Za pierwszym sukcesem wydawniczym poszły następne. „Kar Chat”, „Ludzkość”, „Pątnik Karapeta” czy „Serce lodów” - utwory już beletrystyczne, ale wciąż nawiązujące do azjatyckich doświadczeń autora - spotkały się również ze sporym zainteresowaniem czytelników. Oszczędne używanie środków ekspresji, które zaskarbiło mu popularność, krytycy opatrzyli etykietką „stylu mocnego człowieka”. Nazwano go „wybitnym malarzem charakterów” i „pisarzem o doskonałej technice”. Uhonorowaniem jego wysokiej pozycji na rynku krajowym było przyznanie mu w 1930 r. literackiej nagrody państwowej za powieść „Serce lodów”.

Za granicą największym zainteresowaniem cieszyła się eksperymentalna powieść Goetla pt. „Z dnia na dzień” z 1926 r. Przełożono ją na kilka języków. Otrzymała entuzjastyczne recenzje we Francji i Anglii.

Poza prozą fabularną Goetel odnajdywał się także, z równie wielkim powodzeniem, w innych gatunkach literackich. Pisał reportaże, m.in. z Islandii („Wyspa na chmurnej północy”) i Egiptu („Egipt”). Napisał też dwie sztuki teatralne: „Samuel Zborowski” i „Król Nikodem”. Z jego talentu skorzystał także międzywojenny przemysł filmowy. Spod jego pióra wyszło kilkanaście scenariuszy do takich obrazów jak „Z dnia na dzień” (hit sezonu w 1929 r.), „Dziesięciu z Pawiaka”, „Pan Tadeusz” czy „Ułani, ułani, chłopcy malowani” (1932 r.). Przy tym ostatnim pisarz współpracował z samym Bolesławem Wieniawą-Długoszowskim.

Równolegle pracował jako dziennikarz. Był naczelnym, kolejno, „Przeglądu Sportowego”, miesięcznika „Naokoło Świata”, a potem „Kuriera Porannego” - jednego z prosanacyjnych dzienników. Publikował także w liberalnych „Wiadomościach Literackich”.

Statusu Goetla jako literackiej gwiazdy dopełniały także funkcje, które pełnił w branżowych organizacjach. W latach 1926-1933 był prezesem polskiego oddziału PEN Clubu. Od 1933 r. do wybuchu II wojny prezesował Związkowi Zawodowemu Literatów Polskich.

Od połowy lat 20. Goetel mieszkał z rodziną w Warszawie. Pomimo obecności w centrum życia politycznego i sporych znajomości w obozie rządzącym aż do śmierci Piłsudskiego pisarz nie angażował się zanadto w życie publiczne kraju. Dopiero potem rzucił się w nie z charakterystyczną dla siebie pasją. Był jednym z czołowych ideologów Obozu Zjednoczenia Narodowego - organizacji politycznej, której celem było wspieranie rządu i marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Manifestem ideologicznym pisarza była wydana w 1938 r. książka „Pod znakiem faszyzmu”. Goetel, jak wielu mu współczesnych, zachwycony włoskim „cudem gospodarczym” pod rządami Mussoliniego wskazywał, że jest to dobry wzorzec do naśladowania dla Polski. Twierdził, że faszystowska dyktatura lepiej pasuje do mentalności Polaków niż „fasadowa i bezwładna w swojej naturze” demokracja. Uważał, że ta pierwsza umożliwia szybsze „wysterowanie” narodu ku nowoczesności. Co ciekawe, zaznaczał, że zarówno faszyzm włoski, jak i niemiecki mają tę przewagę nad inną „postępową” ideą - komunizmem - że ich dojście do władzy nie pociąga za sobą milionów ofiar. Poza tym pisarz, tak jak cała ówczesna polska prawica ze środowiskiem Giedroycia włącznie, postulował wspieranie emigracji Żydów jako czynnika „obcego”, „niezainteresowanego integracją” i „nic niewnoszącego do wspólnoty narodowej”.

Trzeba przyznać, że „Pod znakiem faszyzmu” był chyba najsłabszym punktem w dorobku Goetla. Książka spotkała się najpierw z miażdżącą krytyką kolegów po piórze, np. Stanisława Cata-Mackiewicza. Potem, gdy wybuchła wojna, rzeczywistość boleśnie zweryfikowała jego tezy o „pokojowym obliczu” faszyzmu (nie mówiąc o wyrzutach sumienia w kwestii żydowskiej…). Na koniec, po 1945 r., komuniści mogli, bez potrzeby silenia się na kłamstwo, machać na lewo i prawo jej okładką, określając go swoim ulubionym epitetem przewidzianym dla najgorszego „wroga ludu” - mianem faszysty.

Czasy wojny

Praktycznie przez cały okres wojny i okupacji Ferdynand Goetel przebywał w stolicy. We wrześniu 1939 r. kierował sekcją propagandy Obywatelskiego Komitetu Pomocy Ludności Warszawy. Do jego obowiązków należało m.in. redagowanie odezw do mieszkańców miasta. Poza tym pomagał uchodźcom, którzy schronili się w siedzibie związku literatów przy ul. Pirackiego (dziś Foksal). Zresztą sam stał się wtedy, na jakiś czas, „uchodźcą” - w czasie bombardowań jego dom na Pradze zamienił się w ruinę. Gorzkich wspomnień z tego czasu było więcej. W „Czasach wojny” Goetel nie szczędzi słów potępienia licznym warszawiakom, którzy - wykorzystując bombardowania i chaos spowodowany oblężeniem - szabrowali sklepy i mieszkania.

Po kapitulacji pisarz nie porzucił swojej społecznej działalności. Pod patronatem Rady Głównej Opiekuńczej prowadził tanią stołówkę dla literatów, która funkcjonowała aż do wybuchu powstania warszawskiego. Jadali w niej m.in. Zofia Nałkowska, Czesław Miłosz i Tadeusz Gajcy. Poza tym Goetel prowadził w różnych instytucjach i firmach zbiórki pieniędzy na subsydia dla ludzi pióra.

Pisarz starał się „dobrze żyć” z władzami okupacyjnymi - tak by móc pomagać innym, ale nie przekraczając cienkiej linii kolaboracji. Zresztą takie oskarżenia pod jego adresem pojawiły się wśród władz podziemia, po tym jak zaczął namawiać literatów, by zgodnie z rozkazem Niemców rejestrowali się w miejscowym urzędzie propagandy. Niektórzy akowcy proponowali, by skazać go za to na infamię. Koniec końców Kierownictwo Walki Cywilnej zdecydowało, że tę sprawę należy rozpatrzyć już po wojnie.

Wiosną 1943 r. Niemcy odkryli pod Smoleńskiem masowe groby polskich oficerów. O dokonanie zbrodni wojennej oskarżają Sowietów. Chcąc uwiarygodnić tę wersję w oczach polskiej opinii publicznej, proponują wielu znanym Polakom udział w wyprawie na miejsce zbrodni, by na własne oczy mogli poznać prawdę i poświadczyć prawdomówność Niemców. Wielu odrzuca owo zaproszenie, obawiając się oskarżeń o kolaborację. Jednak Ferdynand Goetel, mimo pewnego wahania, przystaje na tę propozycję. 10 kwietnia, wraz z całą polską delegacją, udaje się do Katynia. Tam widzi „doły śmierci” i asystuje przy ekshumacjach. Pozwolono mu nawet zabrać kilka dowodów rzeczowych znalezionych przy ciałach. Po powrocie do Warszawy pisarz sporządza obszerny raport z tego, co zobaczył w katyńskim lesie. Ów trafia także do Armii Krajowej.

Ferdynand Goetel w Lesie Katyńskim (trzeci z lewej). Kwiecień 1943 r.
Ferdynand Goetel w Lesie Katyńskim (trzeci z lewej). Kwiecień 1943 r. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ludzie, którzy spotykali Goetla niedługo po powrocie spod Smoleńska, twierdzili, że widać po nim było mocne psychiczne tąpnięcie. Tak swoje spotkanie z Goetlem opisywał Stanisław Truchanowski:

Zobaczyłem go zmienionego nie do poznania. Zmęczony, zmizerowany, całkowicie rozbity. Bolszewicy to zrobili, powiedział mi na wstępie, Stalin popełnił tę zbrodnię. Zobaczyłem przywiezione z Katynia dowody. Miałem w ręku metalowe znaczki żołnierskie, listy, poplamiony osoczem kalendarzyk z notatkami, potwierdzającymi opinie Goetla. W takim jak wówczas stanie nigdy dotychczas Goetla nie widziałem.

Na podstawie raportu pisarza powstał komunikat w podziemnym „Biuletynie Informacyjnym”, w którym jednoznacznie wskazywano na „Moskali” jako winnych zbrodni katyńskiej. W reakcji na ten artykuł komunistyczna prasa, tak Generalnej Guberni, jak i za granicą, rozpoczęła kampanię skierowaną przeciwko Goetlowi. Oskarżano go o kłamstwo i kolaborację.

Warto podkreślić, że nawet wtedy, po katyńskim odkryciu, znaleźli się w AK ludzie, którzy dążyli do postawienia pisarza przed podziemnym sądem za kolaborację.

Na wygnaniu

Ferdynand Goetel przetrwał powstanie warszawskie na Żoliborzu. 15 września 1944 r. opuścił miasto i trafił do obozu w Pruszkowie. Ostatecznie udało mu się z niego wydostać. Ze swoją nową towarzyszką życia Heleną Winowską i dwójką ich dzieci zamieszkał u brata Walerego w Krakowie. Tutaj zastało go „wyzwolenie”. Z racji swojej przeszłości było ono dla niego równoznaczne z wyrokiem banicji. Ścigany listem gończym, jako „kolaborant” i „faszysta”, pod koniec 1945 r. pisarz opuścił Polskę w okolicznościach opisanych na wstępie.

Następnie przez Niemcy trafił do Włoch, gdzie został wcielony do II Korpusu PSZ gen. Andersa. Po likwidacji tej formacji zamieszkał w Londynie. Mimo że bardzo przeżywał rozdzielenie z rodziną i miał poważne problemy zdrowotne (przeżył dwa poważne wypadki samochodowe; cierpiał na jaskrę, która w pewnym momencie uniemożliwiła mu czytanie i pisanie), nie przestawał tworzyć. Kiepski stan fizyczny nie złamał jego ducha i dyscypliny pracy. Sam spisywał swoje wspomnienia, dopóki postępująca jaskra nie pozbawiła go tej możliwości. Potem, gdy był właściwie niewidomy, dyktował je.

Zmarł 24 listopada 1960 r. w Londynie. W 2003 r. jego prochy sprowadzono do Polski. Spoczęły w Zakopanem, na Pęksowym Brzysku.

Bibliografia:

  • F. Goetel, Patrząc wstecz, Pod znakiem faszyzmu, Czasy wojny
  • W.J. Muszyński, Idealista, nonkonformista, wygnaniec..., w: Glaukopis
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia