Pogrzeb Hannsa Alexandra odbył się pewnego zimnego i deszczowego grudniowego popołudnia 2006 r. W niewielkiej kaplicy stłoczyło się ponad trzysta osób. W pierwszym rzędzie ławek siedziała jego żona Ann. Byli małżeństwem 60 lat. Obok niej stało dwóch bratanków - mieli wygłosić mowę pogrzebową. Jednak pewien szczegół zaskoczył niemal wszystkich - pod koniec wojny Hanns wyśledził miejsce pobytu komendanta Auschwitz Rudolfa Hossa. Fakt ten wzbudził moje zainteresowanie, bo Alexander był moim stryjecznym dziadkiem. Gdy dorastaliśmy, zawsze ostrzegano nas, byśmy nie pytali go o wojnę. Teraz dowiedziałem się, że był łowcą nazistów.
To, że ten miły, ale też najzwyczajniejszy w świecie człowiek mógł być bohaterem II wojny światowej, wydawało mi się wręcz nieprawdopodobne. Może to tylko kolejna opowieść samego Hannsa. Bo przyznajmy, że był on typem dowcipnisia i niemal chłopięcego łobuza. Oczywiście - bardzo szanowanego, ale też lubiącego stroić sobie żarty z osób starszych od niego. Nam, młodszym, opowiadał sprośne kawały. Ponadto - powiedzmy uczciwie - lubił przesadzać. Postanowiłem odkryć prawdę
Hanns Hermann Alexander urodził się 6 maja 1917 r. kwadrans przed swoim bratem bliźniakiem Paulem w drogim apartamencie swoich rodziców położonym przy Kaiserallee w Berlinie. W styczniu 1936 r. jego ojciec Alfred - jeden z najznamienitszych lekarzy berlińskiej socjety - pojechał do Londynu odwiedzić swoją ożenioną z Anglikiem siostrę. Tam dotarła do niego wiadomość, że jego nazwisko znalazło się na samym czele listy Żydów, których zamierzało aresztować gestapo.
Alfred zrozumiał, że musi zostać w Londynie i jak najszybciej sprowadzić rodzinę. W brytyjskiej stolicy Hanns nawiązał romans z długonogą siedemnastoletnią brunetką Ann Graetz. Ona również właśnie uciekła z Niemiec przed nazistami. Jej rodzice zostali w Berlinie, bo ojciec uważał, że ma obowiązek dalej zarządzać jedną z największych niemieckich sieci młynów.
W nocy z 9 na 10 listopada 1938 r. doszło do pogromu Żydów w hitlerowskich Niemczech - nocy kryształowej. Spalono lub uszkodzono ponad 250 synagog. Zaatakowano siedem tysięcy sklepów i siedzib firm rodzinnych. Następnego dnia wczesnym rankiem uzbrojeni zbóje zaaresztowali ponad tysiąc mężczyzn żydowskiego pochodzenia i transportem kolejowym odesłali ich do położonego 30 km od Berlina niemieckiego obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. Był wśród nich ojca Ann Graetz.
Po przybyciu kazano mu się rozebrać i ostrzyżono głowę. Dostał więzienny uniform w czarno-białe pasy oznaczony numerem 010065. W obozie koncentracyjnym ten zamożny przedsiębiorca na własnej skórze przeżył horror oraz potworną przemoc, która w takich miejscach była na porządku dziennym. Świat na zewnątrz nic o tym nie wiedział. Ojciec Ann miał jednak szczęście. 18 dni po przyjeździe do obozu zwolniono go razem z setkami innych Żydów, Pod jednym wszakże warunkiem - wszyscy natychmiast opuszczą Niemcy. Mijając bramę obozu otrzymał dokument potwierdzający zwolnienie podpisany przez ówczesnego adiutanta komendanta obozu Rudolfa Hossa.
W 1939 r., gdy Hanns usłyszał, że jego przybrany kraj znalazł się w stanie wojny z Niemcami, poczuł, że natychmiast musi zacząć działać. Może chodziło o dreszcz przygody. Może zemstę. A może po prostu chciał pokazać Anglii swoją lojalność. Bez względu na powód Hanns wiedział jedno - nie wolno mu siedzieć z założonymi rękami. Razem z bratem bliźniakiem wstąpili do brytyjskiej armii W grudniu tego roku dostali przydział do nowo utworzonego Pomocniczego Wojskowego Korpusu Pionierskiego (AMPC). Werbowano doń uchodźców pragnących walczyć z hitlerowskimi Niemcami.
Gdy wybuchła wojna, Rudolf Hoss wciąż sprawował w Sachsenhausen funkcję adiutanta komendanta. W 1940 r. otrzymał telefon od głównego inspektora niemieckich obozów koncentracyjnych - sam Heinrich Himmler życzył sobie, by Hoss założył nowy obóz koncentracyjny na południu Polski. Chodziło o Auschwitz. Szukano pełnego zapału i skutecznego w działaniu komendanta. Wtedy jeszcze Himmler wybierał miejsce, gdzie mieli przebywać więźniowie polityczni. Jednak nieco ponad rok później przekazał Hossowi informację, że trzeba zmienić charakter obozu. Teraz miał służyć realizacji najświętszego z rozkazów - ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Himmler nie był do końca pewien liczby przyszłych więźniów, ale miała ona iść w miliony.
Hoss dobrze zdawał sobie sprawę, że nie sposób zabić wystarczającej liczby Żydów zwykłym zastrzykiem fenolem w serce. Metody tej używano w celu „eutanazji" zbyt słabych lub zbyt chorych więźniów. Nie wchodziły w grę również plutony egzekucyjne. Kule są za drogie. Ale nie tylko. Hoss dowiedział się, że egzekucja ma emocjonalny wpływ na samych egzekutorów. Skutek? Nasilanie się pijaństwa i wzrost liczby samobójstw w ich szeregach. Nie. Ta metoda również odpadała.
Częściowe rozwiązanie problemu pojawiło się samo, gdy zastępca Hossa Karl Fritzsch poinformował go o pewnym niedawno zakończonym eksperymencie. Osobiście wrzucił on nieco granulek cyklonu B do niewielkiej celi, gdzie przebywała grupa radzieckich więźniów. Po kilku minutach wszyscy zginęli. Przypomnijmy, że środka tego używano do tępienia obozowych szczurów.
Hoss szybko doszedł do wniosku, że więźniów można by masowo zabijać w jednej z dwu starych cegielni zwanych małym białym domem i małym czerwonym domem. W ten sposób rozwiązał zlecony przez Himmlera problem. Jak pisał później w liście: „Nareszcie mam spokój!".
Do tego momentu Hoss radził sobie ze zbrodniczym charakterem swojej pracy poprzez oddzielanie jej od własnego życia. Nauczył się żyć w dwu światach. Pierwszy - zwykłe rodzinne życie. Czas spędzany z czwórką dzieci i wieczorne wypady po pracy z żoną Hedwig do przyjaciół. Ale był też świat obozowy - okrutne i prowadzone twardą ręką rządy, gdzie Hoss stawał się coraz bardziej i bardziej nieczuły na ból tych, którymi rządził.
Gdy wracał do domu wieczorem, puszczał dzieciom muzykę na gramofonie, a gdy kładły się spać, recytował im niemieckie bajki ludowe. Z sypialni małżonków w jego willi - jak w Auschwitz nazywano ten dom - rozciągał się widok na obóz. Rzędy baraków, gdzie w nieludzkich warunkach żyli więźniowie. Rodzina lubiła robić sobie w willi zdjęcia. Na jednym z nich widać dzieci siedzące na brzegu niewielkiego baseniku. Są rozradowane i śmieją się do obiektywu. Na innym bawią się w piasku. Za nim w tle majaczą dwie postacie... w pasiastych uniformach.
Po drugiej stronie ogrodowego muru machina śmierci pracowała na pełnych obrotach. Już w 1942 r. do aliantów dotarły pierwsze opisy zbrodni sporządzane przez naocznych świadków. Gdy zbliżał się koniec wojny, sporządzono listę 165 najbardziej poszukiwanych zbrodniarzy wojennych. Adolf Hitler, Oswald Pohl czy Hermann Goring. Znalazł się na niej również Rudolf Hoss.
Brytyjscy żołnierze wkroczyli do leżącego na północnym zachodzie Niemiec obozu koncentracyjnego Belsen 15 kwietnia 1945 r. To, co zobaczyli, zmroziło im krew w żyłach. Natychmiast wysłali raporty z dokładnym opisem tragicznej sytuacji więźniów. Prosili też o przysłanie doświadczonych śledczych mających przesłuchać zatrzymany personel obozowy. Utworzono zespół złożony z 12 osób - czterech śledczych, czterech tłumaczy i tylu samo asystentów. To on odpowiadał za brytyjską reakcję na zastaną tu zbrodnię wojenną. Hanns, który brał udział w lądowaniu aliantów Normandii i pełnił obowiązki adiutanta dowódcy oddziału, został w tym zespole tłumaczem.
Do zwieńczonej wysokimi zasiekami z drutu kolczastego bramy Belsen dotarł 12 maja 1945 r. W obozie na ziemi piętrzyły się stosy ludzkich ciał. Leżały ułożone jedne na drugich. Buldożery już zaczęły pracę zsypywania zwłok do ogromnych masowych grobów. Ocaleli byli tak chudzi, że kości dosłownie wystawały im ze skóry. Pierwsza reakcja Hannsa była instynktowna. - Martwe ciała chodziły wokół, martwe ciała leżały wszędzie. Ci ludzie myśleli, że żyją, a nie żyli. Potworny i przerażający widok.
Brytyjczycy byli tak wstrząśnięci, że nie wiedzieli, co robić. Inaczej Alexander. Ta zbrodnia miała miejsce w jego kraju ojczystym. Większość ofiar stanowili Żydzi tacy jak on. Ich los równie dobrze mógł przypaść i jemu. Belsen stanowiło dla niego przełom. Dopadło go uczucie gniewu, nad którym ledwie mógł zapanować. Ale już wiedział, co ma robić.
Najpierw przesłuchali byłych wartowników i pracowników obozowej administracji. Okazało się, że Hanns doskonale radzi sobie jako śledczy. Podczas tych przesłuchań zrozumiał, jak kluczowa rolę w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz odgrywał Rudolf Hoss. Gdyby zmusili go do zeznań, mogliby przedstawić twarde fakty na temat Holokaustu. Najpierw jednak musieli go schwytać!
Już przedtem mógł go wyśledzić. Kiedyś zlecono mu wszczęcie poszukiwań jednej z najbardziej znienawidzonych postaci III Rzeszy Gustava Simona. To on rozpoczął proces deportacji całej ludności żydowskiej Luksemburga. Uważano, że ukrywa się gdzieś blisko Kolonii.
Następnego miesiąca - po mnóstwie fałszywych alarmów - Hanns w końcu znalazł jego kryjówkę i aresztował nazistę. Simon jednak zmarł jeszcze przed procesem. Nie wiadomo, czy się powiesił, czy został zabity przez partyzantów w spisku, który - jak wielu twierdziło - Alexander zatuszował.
Wybaczcie mi, że nie mogłem sprowadzić gauleitera do was żywego. Niestety nie wszystko poszło tak, jak przedtem sądziłem. Ale Gustav Simon dostał to, na co zasłużył: stryczek
- oświadczył Hanns prasie zgromadzonej w Luksemburgu w miejscu, gdzie prezentował zwłoki zbrodniarza. I z angielską flegmą dodał: - Tym samym zaoszczędziliśmy całkiem sporo grosza.
Po aresztowaniu Simona śledczym polecono, aby skoncentrowali się na poszukiwaniu ludzi, którzy kierowali obozami śmierci, czyli członków Urzędu. - Obozy Koncentracyjne. W prowadzonym przez Amerykanów i znajdującym się nieopodal Berlina obozie niemieckich jeńców wojennych Hanns dowiedział się, że grupa Niemców, w skład której wszedł między innymi Höss i jego rodzina, uciekła w kwietniu 1945 r., tuż przed końcem wojny, w kierunku duńskiej granicy. Sądzono, że teraz uciekinierzy znajdowali się w okolicach Flensburga.
Hannsowi polecono sprawdzenie tej informacji w tamtejszym oddziale brytyjskiego wywiadu, który monitorował sytuację żony i dzieci zbrodniarza przebywających w starej cukrowni. Brytyjczycy przejęli właśnie list od Hedwig Höss - mieli dostęp do całej miejscowej poczty - wskazujący, że zna ona miejsce pobytu męża. Dzień przed przyjazdem Hannsa 7 marca 1946 r. zgarnęli ją na przesłuchanie. Ten nie wierzył swojemu szczęściu. Oto w jednej z cel siedziała pucołowata kobieta ubrana w brudną bluzkę i wiejską spódnicę. Hedwig nie miała już wokół tłumu gotowych na wszelkie rozkazy pokojówek. Gdzieś znikły meblarskie dzieła sztuki wypełniające ich położoną tuż obok drutów Auschwitz willę. A mimo to kobieta zachowywała się równie arogancko jak zawsze. Odmówiła odpowiedzi na wszelkie pytania dotyczące męża.
W takiej sytuacji Hanns zasugerował, aby odwołać się do starego triku wykorzystywanego przez śledczych - użyć dziecka w celu nacisku na przesłuchiwanego rodzica. Następnego dnia razem z czterem pomocnikami pojechał do cukrowni. Przywieźli najstarszego syna Hoessów Klausa. Hedwig była wstrząśnięta jego widokiem, ale dalej powtarzała to samo: Nie wiem, gdzie jest mój mąż.
O brzasku 11 marca na rampę znajdującą się z tylu budynku więzienia z głośnym hukiem wtoczył się pociąg z lokomotywą parową. Hanns wpadł do celi Hedwig i krzyknął, że za chwilę jej syna wywiozą na Syberię. I że zapewne nigdy go już nie zobaczy. Pociąg czeka. On sam może zatrzymać deportację Klausa pod jednym wszakże warunkiem - Hedwig musi zdradzić miejsce pobytu męża. Wyszedł z celi, zostawiając kobiecie kartkę i ołówek. Wrócił po dziesięciu minutach. Hedwig napisała, że były komendant Auschwitz ukrywa się w gospodarstwie rolnym w Gottrupel jako Franz Lang.
Było jeszcze zupełnie ciemno, gdy konwój małych ciężarówek wtoczył się na podwórze gospodarstwa. Hanns podszedł do obory i głośno zapukał w bramę. Hoss „obudził się w jednej chwili". Groźnie brzmiący głos nakazał mu otworzyć. Nazista nie miał wyjścia. Przednim stało dwóch brytyjskich żołnierzy. Po odznakach Hoss rozpoznał w jednym kapitana, w drugim - lekarza. Za nimi stało 20 Brytyjczyków z bronią gotową do strzału. Bez żadnego ostrzeżenia wysoki i groźny kapitan Alexander wetknął naziście do ust lufę pistoletu. Natychmiast poddano go rewizji, czy nie ma gdzieś ukrytego cyjanku potasu.
W pewnej chwili Hanns wyczuł, że jego koledzy chętnie wyładowaliby na jeńcu swoją nienawiść. W istocie sam również zrobiłby to samo. Musiał podjąć szybką decyzję - chronić zbrodniarza czy nie? Po chwili odwrócił się do swoich ludzi. - Za 10 minut chcę go widzieć w moim aucie. Całego! - powiedział i wyszedł. Hossa natychmiast otoczyli żołnierze. Zaciągnęli go na jeden ze stołów rzeźnickich. Tu zdarli z niego piżamę i zaczęli okładać kołkami od siekier. Nazista krzyczał pod gradem ciosów. Po krótkim czasie lekarz powiedział do Hannsa: Zawołaj ich z powrotem. Chyba że chcesz przywieźć zwłoki.
Procesy norymberskie ruszyły cztery miesiące przed aresztowaniem Rudolfa Hossa. Rozpaczliwie poszukiwano jakiegoś niemieckiego funkcjonariusza wysokiej rangi, który potwierdzi zbrodnie, do jakich doszło w obozach koncentracyjnych. 15 kwietnia 1946 r. były komendant Auschwitz w świeżo odprasowanym czarnym garniturze, prążkowanym krawacie, ostrzyżony i uczesany stanął na drewnianym podwyższeniu dla świadków.
Prokurator odczytał najbardziej wstrząsający fragment jego zeznań. „Byłem komendantem obozu Auschwitz do 1 grudnia 1943 r. Szacuję, że w tym czasie poddano egzekucjom i eksterminacjom poprzez zagazowywanie i palenie w piecach co najmniej 2,5 mln osób. Kolejne przynajmniej pół miliona zmarło z powodu głodu i chorób. Pełna liczba ofiar sięga około 3 mln".
Thomas Harding - amerykańsko-brytyjski pisarz i dziennikarz. Autor książki „Hanns and Rudolf". Publikował m.in. w „Guardianie", „Sunday Times", „Wall Street Journal", „Financial Times".