Marek Karbarz, mistrz sportu i spokoju ducha. "Kat" przymykał oko na jego słabości

Marek Karbarz przyznaje, że wszędzie czuje się dobrze i w swojej dziedzinie zdobył wszystko
Marek Karbarz przyznaje, że wszędzie czuje się dobrze i w swojej dziedzinie zdobył wszystko Bartosz Frydrych
Inżynier Karbarz, obywatel Francji monsieur Karbarz, mistrz świata, mistrz olimpijski, mistrz Polski z półką pełnych trofeów

Na ścianach - mnóstwo fotografii rodzinnych. Mistrz przyznaje, że rodzinnie jest spełniony. Na półkach - mnóstwo sportowych trofeów. Mistrz mówi, że sportowo też jest spełniony. Aż chce się zapytać: "jak (i po co) żyć, panie mistrzu?". Skoro w życiu osiągnął już wszystko, czy coś jeszcze zostało do zrobienia? Po chwili zastanowienia mistrz wyznaje: "muszę przyciąć drzewka i skosić trawę". I wydaje się, że mówi poważnie.

Ganku domu Marka Karbarza na Pobitnie pilnuje kot przybłęda. Ma zakaz wstępu do domu, bo w środku rządzi kot "domowy", więc nie wchodzą sobie w paradę. Gospodarz wychodzi - o zgrozo! - z elektronicznym papierosem w ręku i niechętnie przyznaje, że dla adeptów wszelkiego sportu nie jest to obrazek pedagogiczny, ale... jakoś tak mu zostało od 16. roku życia, kiedy w rodzinnych Charzewicach chciał być równy starszym kolegom, więc palił.

Potem nawet trener kadrowiczów Hubert Wagner ps. "Kat" przymykał oko na jego przyzwyczajenie dopóty, dopóki reprezentant Polski nie budził jego zastrzeżeń. A nie budził. Przesadą byłoby powiedzieć, że Marek Karbarz z papierosem w ustach zdobył w 1974 r. mistrzostwo świata w siatkówce, a dwa lata później został mistrzem olimpijskim, a przez to złote dla polskiego sportu dziesięciolecie z Resovią kilkakrotnie został mistrzem Polski.

Do kompletu brakuje mu tytułu mistrza Europy (bo wicemistrzostwo z 1977 r. z Helsinek to już nie to samo), ale kiedy narodowa kadra siatkówki w latach 70. próbowała o takie mistrzostwo walczyć, Marek Karbarz - za zgodą trenera Huberta Wagnera - wolał przysiąść nad podręcznikami, które miały z niego uczynić inżyniera budowlanego na Politechnice Rzeszowskiej. Uczyniły, ale inżynier Karbarz ani dnia nie przepracował w charakterze inżyniera.

Siatkarz z przypadku?

Nie przypomina sobie żadnych anegdot z wieloletniej kariery siatkarskiej, ale pamięta, że atmosfera w kadrze narodowej była znakomita, bez przerwy sobie i z siebie wzajemnie żartowali. Trzeba mu dopiero przypomnieć jedną, jak to z Tomasza Wójtowicza zrobiono "spoconego człowieka".

- Rzeczywiście, było coś takiego, kiedy kręcili film "Kat" o Wagnerze - wspomina "wszechmistrz". - Robili zdjęcia z naszego treningowego biegu przełajowego po lasach i reżyserowi potrzebny był zmęczony i spocony Tomek Wójtowicz. Tylko Tomek jakoś nie chciał się spocić. To wysmarowali go oliwką, chlusnęli na niego wodą i na filmie Tomek wygląda, jakby się perlił od potu.

W charzewickiej podstawówce ani myślał o siatkówce, wtedy i tam kopało się gałę po szkole. I po niedzielnej mszy też, kiedy trzeba było podwinąć nogawki odświętnych spodni i rękawy białej, niedzielnej koszuli. Chcieli go w każdym podwórkowym składzie, bo już wtedy był z niego kawał chłopa jak na swój wiek.

Na siatkarskich parkietach już nie wyglądał tak imponująco przy swoich 188 cm wzrostu. Umiejętnościami pod siatką błysnął dopiero w stalowowolskim liceum, tu dostrzegł go trener Stali, a ze "Stalówki" wyłowiła go Resovia. Awans imponujący, tylko czasy były takie, że nikt z kadrowiczów nie myślał, żeby swoje zawodowe życie wiązać ze sportem, toteż mistrz Karbarz często przemieniał się w studenta Karbarza.

- Cztery lata studiów zrobiłem w osiem lat, z błogosławieństwem władz uczelni, bo miałem indywidualny tok studiów - potwierdza inżynier Karbarz. - Nie wiązaliśmy naszej przyszłości ze sportem, nikt z nas nie myślał, że siatkówką będzie zarabiał na życie; nie dla pieniędzy wylewało się pot na treningach, to dla nas była pasja, przygoda i radość.

- Starsi panowie przychodzili na mecze siatkarek, wtedy grało się na parkiecie, więc starsi panowie lubili klepkami "mierzyć" obwód bioder i biustu poszczególnych zawodniczek - opowiada mistrz.

Wczasy w Złotych Piaskach w 1978 roku omal nie skończyły jego sportowej kariery.

- Wyjechaliśmy wtedy z rodzinami na wczasy po raz pierwszy po olimpiadzie - wspomina. - Dwa tygodnie praktycznie nic się nie robiło, a potem powrót do klubu, do treningów i coś mi strzeliło w kręgosłupie. I operacja.

Jego karierę zawodniczą skończyła dopiero koszmarna kontuzja stawu skokowego. Ale to było już we Francji.

Monsieur Karbarz

Władza pozwalała kadrowiczom na pracę w zagranicznych klubach, o ile skończyli 30 lat. Marek Karbarz trzydziestkę skończył w lipcu 1980 roku, w sierpniu wyjechał do Sete na południu Francji, żeby tam grać i szkolić siatkarzy w amatorskim klubie Arago.

- Była propozycja z Włoch, ale wyjazd tam uniemożliwiła kontuzja kręgosłupa. Była propozycja z Paryża, ale wolałem małą miejscowość - tłumaczy mistrz. - A poza tym - to było nam Morzem Śródziemnym. Żona Michalina (parzy cudownie aromatyczną kawę) nie protestowała.

- Nawet byłam chętna, ale z perspektywą powrotu - zapewnia gospodyni.

W Sete przyjęto ich serdecznie, żona szybko znalazła wspólny język z Francuzkami, choć oboje francuskiego nie znali. Dopiero tam dowiedzieli się, kto to taki Wałęsa. Mistrz Karbarz początkowo na migi trenował amatorów z południa Francji, choć najtrudniej było wpoić im, że na piwo i wino można iść, ale po treningu, a nie przed nim.

To było osiemnaście francuskich cudownych lat wśród życzliwych ludzi, żyjących spokojnie południową radością życia. Tam córka, wszyscy otrzymali francuskie obywatelstwo, ale w Karbarzach ani przez chwilę nie pojawiła się myśl, żeby zostać tam na zawsze.

- Szczególnie żonę ciągnęło do Polski, była mocno związana z rodziną - tłumaczy mistrz.

Nasz dom - Rzeszów

Wrócili w 1998 roku. Tego roku syn zdobył dyplom wyższej uczelni, córka zdała maturę. Wrócili do Rzeszowa, choć to w Krakowie mieli mieszkanie, w Rzeszowie - żadnej bazy. Gdyby zapytać Karbarzów, które miejsce kojarzy im się ze słowem "dom", mówią bez wahania: Rzeszów. I kiedy wykańczali kupiony w stanie surowym dom na Pobitnie, nieopodal stała stodoła, a po okolicy chodziły kury. Dziś trochę ich irytuje jazgot samochodów krążących po rondzie Pobitno, ale wewnątrz domu jest cisza. Syn na swoim, córka - we Francji. Że daleko?

- Codziennie widzimy się i słyszymy przez Skype'a - zapewnia mistrz.

Cisza jest w domu, bo mistrz - sam przyznaje - gadatliwy nie jest. Robi się głośno jak na targowisku, kiedy odwiedzają ich syn z synową i wnuczkami. Bo synowej i dziewczynkom usta się nie zamykają.

Dyplom inżyniera gdzieś tam leży, siatkówka stała się życiem Karbarza. Choć karierę czynnego sportowca skończył dawno, ale nie przestał być siatkarskim działaczem. Czego w życiu żałuje? Może tego mistrzostwa Europy, którego nie zdobył, może tego, że nie pojechał (przez kręgosłup) na olimpiadę do Moskwy. I jeszcze chciałby z trybun zobaczyć naszych ze złotymi krążkami olimpijskimi. Taki jest pomysł człowieka spełnionego. A tymczasem trzeba przyciąć drzewka i skosić trawę.

Andrzej Plęs
NOWINY

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia