Zbigniew Religa. Kardiochirurg i polityk. Poseł, senator, minister zdrowia w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyskiego. Członek Międzynarodowej Kapituły Orderu Uśmiechu. Kawaler i członek Kapituły Orderu Orła Białego.
Od 1984 kierował Katedrą i Kliniką Kardiochirurgii w Zabrzu. W latach 1989 -1991 był kierownikiem Kliniki Kardiochirurgii Centralnego Szpitala Klinicznego MSW w Warszawie.
W 1991 roku powołał do życia Fundację Rozwoju Kardiochirurgii, która zajmuje się wdrażaniem do praktyki klinicznej najnowszych metod leczenia chorób serca, a także działalnością naukowo-badawczą i szerokim programem szkoleniowo -stypendialnym dla polskich i zagranicznych kadr medycznych.
Od 1998 pełnił funkcję krajowego specjalisty ds. kardiochirurgii. W latach 1996 - 1999 był rektorem Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach. W 1998 objął stanowisko kierownika II Kliniki Kardiochirurgii, a w 2001 dyrektora Instytutu Kardiologii w Warszawie. W tym samym roku przeprowadził pierwszy w Polsce zabieg wstrzyknięcia do serca preparatu powodującego powstawanie nowych naczyń krwionośnych.
15 sierpnia 1985 przeprowadził pierwszą operację na sercu, a 5 listopada tego samego roku zespół lekarzy pod jego kierownictwem przeprowadził pierwszy udany zabieg przeszczepienia serca w Polsce.
Operacja odbyła się w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Dawcą serca był człowiek w stanie śpiączki. Po orzeczeniu śmierci mózgowej lekarze pobrali narząd i karetką przewieziono go z Warszawy do Zabrza.
Biorcą był 62-letni rolnik z Krzepic, który po operacji przeżył dwa miesiące. Przyczyną śmierci była sepsa, a z powodu dużych dawek leków immunosupresyjnych jego organizm nie zwalczył infekcji.
10 października do kin wszedł film "Bogowie" w reżyserii Łukasza Pawlikowskiego, który opowiada o życiu Zbigniewa Religi.
Czy rzeczywiście kardiochirurg przeszczepiający komuś serce czuje się jak bóg?
To trochę nie najszczęśliwsze pytanie.
Dlaczego? Taki tytuł nosi głośny film o profesorze Relidze, który dziś ma premierę w Opolu. Zagrał pan w tym filmie. Co drugi reportaż z pana kliniki w Zabrzu ma w tytule boga. A więc?
Proszę pana, Bóg jest Bogiem i nie ma związku z transplantacją. Pozostawmy Boga tam, gdzie jego miejsce, czyli w niebie. Wystarczy, że kardiochirurg, także ten wierzący, ma poczucie, że Opatrzność pomaga i jemu, i pacjentowi. Kardiochirurg jest pokorny, a nie arogancki. Nie rości sobie prawa do bycia Bogiem. Poza tym, jestem wierzący i byłoby to z mojej strony zbyt dużą śmiałością.
Pytając, miałem na myśli takie oto dylematy: mamy jednego dawcę i dwóch oczekujących. Dać życie panu A czy panu B.? Z punktu widzenia tych pacjentów ten, kto decyduje, jest bogiem.
Dajemy narząd zgodnie z obowiązującymi wskazaniami medycznymi. W przypadku biorcy pilnego to on właśnie otrzymuje serce pierwszy, ale muszą być spełnione kryteria, a jeśli chce pan wiedzieć jakie dokładnie, to zapraszam na stronę Poltransplantu. Chory wymaga silnych leków inotropowych i powinno być udokumentowane ciężkie i nieodwracalne uszkodzenie serca wraz ze wskaźnikami obiektywnymi prognozującymi krótki czas przeżycia (klinicznie, metabolicznie i laboratoryjnie poprzez markery ciężkiej niewydolności serca).
Także waga i powierzchnia ciała dawcy powinny być dopasowane wobec biorcy, ale im cięższy stan biorcy, tym bardziej dawca powinien być hemodynamicznie wydolny.
Często miał pan takie dylematy?
Nigdy.
No to skasował pan moje kolejne pytanie, bo chciałem zapytać, jak pan sobie z nimi radził. W filmie o profesorze Relidze jest dużo alkoholu. Taki znieczulacz na tamte czasy i na dylematy kardiochirurga.
Ja nie musiałem się znieczulać, bo dylematów nie miałem. Ponadto jestem prawie stuprocentowym abstynentem, nigdy nie byłem pijany.
A papierosy pan pali? Profesor ciągnął jednego carmena za drugim.
Jestem nieprzejednanym wrogiem palenia.
A przeklinał pan podczas operacji? W "Bogach" pada wiele bluzgów. Jak to w polskim filmie.
Ja nigdy nie przeklinałem.
Był pan uczniem i współpracownikiem głównego bohatera tego filmu. Jakiej najważniejszej rzeczy nauczył pana profesor Religa?
Przede wszystkim pokory wobec chorego i jego choroby, a także bezgranicznego poświęcenia się choremu.
Na wykładzie inauguracyjnym na Uniwersytecie Opolskim mówił pan, że dzielenie się wiedzą to moralna powinność. Dziś wielu fachowców traktuje taki pogląd jak działanie na niekorzyść firmy, jak sprzedaż tajemnicy handlowej.
Tego też mnie nauczył profesor Religa. Że wiedzą się trzeba dzielić. Ja tak mówiłem w Opolu i ja tak mówię wszędzie. Inne poglądy mnie nie interesują. Są mi obce. Poza tym Religa nienawidził korupcji w jakiejkolwiek formie. Za branie pieniędzy od pacjentów Religa by każdego lekarza czy pielęgniarkę wyrzucił z pracy.
Ja też nie darowałbym. Dlatego w Zabrzu nigdy korupcja nie istniała. Zarówno wtedy, kiedy w latach 1985-1999 szefem był prof. Zbigniew Religa, jak i teraz, kiedy od roku 1999 ja prowadzę ten oddział. Czasem, jak patrzę wstecz na te lata, na te liczby…
Niech się pan nimi pochwali.
W roku ubiegłym wykonano w Zabrzu 2300 operacji serca u dorosłych i dzieci, przy czym dominuje silna kardiochirurgia małoinwazyjna. Łącznie w latach 1985-2014 dokonaliśmy w Śląskim Centrum Chorób Serca ponad 35 000 operacji serca i 1060 transplantacji serca u dorosłych i dzieci oraz ponad 110 transplantacji płuc.
Jak pan poznał profesora Religę?
W Polanicy podczas konferencji kardiologicznej zorganizowanej przez prof. Jana Molla, który w styczniu 1969 roku przeprowadził pierwszą w Polsce transplantację serca. Potem na długi czas zaprzestano tych operacji. Przypadek sprawił, że mieszkałem z nim w jednym pokoju. Zapytał, czy może palić, nie śmiałem odmówić.
Na tej konferencji był Marius Barnard, brat Christiana Barnarda, kardiochirurga z Kapsztadu, który jako pierwszy na świecie przeszczepił ludzkie serca, sam też kardiochirurg. Był też dr Curcio, anestezjolog. Obaj dzielili się doświadczeniem z zakresu transplantacji serca, to było wtedy fascynujące. Te sceny są zresztą w filmie "Bogowie". Ja wyjechałem z Polanicy zauroczony tematem transplantacji. Religa opowiadał mi dużo o swym stażu w USA.
Potem był pan jego uczniem. Nie czuł pan tremy przed takim autorytetem?
Byłem i uczniem, i współpracownikiem, ponieważ od początku pracy w Zabrzu ja i dr Andrzej Bochenek byliśmy konsultantami samodzielnie operującymi i szkolącymi młodzież kardiochirurgiczną. Religa zaprosił mnie do pracy w Zabrzu w 1985 roku, nie śmiałem odmówić, mimo że czarne, zadymione Zabrze nie było najciekawszym miejscem do życia. Wśród tych pierwszych młodych lekarzy był m.in. dr Roman Przybylski, dr Roman Cichoń (jest w filmie "Bogowie") i dr Jacek Kaperczak - obecnie lider kardiochirurgii w Opolu.
Relacje między nami a profesorem były bardzo dobre. Dość powiedzieć, że nie było ani jednego dnia "cichego", nie mówiąc już o jakiejkolwiek kłótni. Religa cenił moją i Bochenka opinię i jeżeli była przekonywająca, akceptował ją. Był naszym szefem, konsultowaliśmy z nim wiele ważnych decyzji, co jest naturalne i konieczne.
Pan też zagrał w tym filmie.
Tak. Reżyser uznał, że obsadzi mnie i doktora Bochenka w roli ławników podczas spotkania komisji etycznej. Przyjąłem to z zadowoleniem, ale bez próżności. Uważam, że każdy aktor mógł to zagrać lepiej niż ja zagrałem.
Podobał się panu w ogóle ten film?
Dobrze zrobiony artystycznie i merytorycznie, z dobrymi przesłaniami.
I tylko tyle? A Kot jako Religa dobry? To słynne przygarbienie…
Proszę obejrzeć film i ocenić samemu.
Chyba nie do końca pan zachwycony filmem. W telewizji nawet powiedział pan, że niespecjalnie mu się podobał.
Proszę obejrzeć i ocenić samemu. Moją rolą było w jakimś stopniu, aby ten obraz nie odbiegał od tego, czego przez lata w Zabrzu byliśmy świadkami. Byłem pod wrażeniem drobiazgowości scenarzysty, zaskoczył mnie wysiłek dokumentacyjny. Film jest ważny, bo ocala postać, która na to zasługuje.
Zna pan to słynne zdjęcie z National Geographic? Profesor Religa po 23-godzinnej operacji odpoczywa w masce na twarzy przy pacjencie, którego uratował. A pod ścianą, na podłodze, śpi skonany pielęgniarz.
Otóż nie uratował! Ten chory, który leży za profesorem na zdjęciu National Geographic z 1987 roku, zmarł na stole, niestety. Profesor jest tu zmęczony i stroskany, a nie szczęśliwy. To jest wspaniałe zdjęcie i ono dokumentuje swoisty dramat zespołu leczącego, ale dorobiono doń fałszywą legendę. W tym samym czasie na drugiej sali poddano transplantacji innego pacjenta, który przeżył i żyje do dziś. Problem w tym, że od tamtej pory właśnie ten chory tworzy legendę, że to on jest na tym słynnym zdjęciu.
A dlaczego pan burzy teraz tę legendę?
Bo my nie mamy prawa kłamać. Ludzie niech sobie mówią, co chcą, ich prawo. My nie możemy.
My, bogowie?
Bez przesady.
Podobno na planie "Bogów" zaingerował pan mocno w scenariusz? W którym miejscu?
Nie ingerowałem w scenariusz, ponieważ nie było potrzeby, z wyjątkiem kilku merytorycznych nieścisłości medycznych, co jest normalne, ale nie wymaga medialnych komentarzy. Takie drobne poprawki.
Panie profesorze, czy Polacy mają serce? Proszę to odnieść do naszej niegdysiejszej wspólnej akcji "Nie zabieraj organów do nieba". Minęło kilka lat, czy chętniej się sobą dzielimy?
Odpowiedź jest oczywista. Mamy serce. To nie ulega wątpliwości. Jeśli ktoś w to wątpi, to odsyłam na stronę internetową zabrzańskiego szpitala. Te wpisy, te historie. Mamy serce, ale brakuje nam pracowitości i pokory. W holu naszego szpitala stoi replika słynnego statku Batavia. Zbudowany w Amsterdamie w 1628 roku przez najlepszych szkutników, zatonął w pierwszym rejsie do Australii z powodu konfliktów i walk wśród załogi.
Ten model dokumentuje nieprzemijającą prawdę, że pokora i zgoda budują, a pycha i niezgoda rujnują. On ma nas przestrzegać przed konfliktami. Bo, proszę pana, nowoczesny sprzęt w szpitalu nie wystarczy, jeśli jego użytkownikami nie będą uczciwi, zdolni ludzie, dla których chory człowiek pozostanie najważniejszy.
Może pociechą niech będzie to, że Batavię posłali na dno skłóceni z sobą Holendrzy, a nie Polacy. Dziękuję za rozmowę.
Zbigniew Górniak
NOWA TRYBUNA OPOLSKA