Spis treści
Droga krajowa nr 22 to jedna z głównych arterii komunikacyjnych na północy Lubuskiego. Codziennie przejeżdżają nią setki samochodów. Bardzo niewielu wie, że w rejonie Słońska (powiat sulęciński), w lesie zaledwie kilkadziesiąt metrów od drogi, ukryte jest miejsce, które wciąż skrywa masę tajemnic. Do dziś nie są znane wszystkie okoliczności jego powstania i funkcjonowania. Nie wiadomo czym dokładnie zajmowano się na terenie kompleksu. Wiadomo, że Niemcy w czasie II wojny światowej pilnie strzegli jego tajemnic. Za ich ujawnienie groziły srogie kary. Pewnie dlatego wielu sekretów i tajemnic nie odgadniemy już nigdy. Odwiedzamy Wojskowe Zakłady Amunicyjne w Słońsku, bo tak nazywało się to miejsce. W sosnowym lesie co chwila trafiamy na ukryte w mchu i trawie pozostałości hitlerowskiego kompleksu…
Niemiecki kompleks wojskowy ukryty przed światem
Sonnenburg, bo tak do 1945 r. nazywał się Słońsk, to niewielkie miasteczko. Leży jednak na ważnym szlaku komunikacyjnym. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu przejeżdżała tędy kolej. Blisko jest do stolicy Niemiec. W pobliżu jest jezioro, a więc dostęp do wody. W hitlerowskich Niemczech w Sonnenburgu działał obóz koncentracyjny, a w pobliskim Kostrzynie funkcjonował obóz jeniecki. Zapewniały one dostęp do darmowej siły roboczej. Z pozoru miejsce jak każde inne, ale dobrze skomunikowane, położone w dogodnym miejscu, dobrze ukryte. To dlatego Niemcy wybrali Sonnenburg na założenie tu zakładów amunicyjnych. Powstały w 1940 r., a w ich budowie wykorzystano właśnie więźniów i jeńców. Na terenie zakładów amunicyjnych panowały ostre przepisy bezpieczeństwa. Do budynków, gdzie znajdowała się amunicja, można było wchodzić tylko pod specjalnym nadzorem, zawsze co najmniej we dwie osoby. Źródła ognia, takie jak zapałki czy zapalniczki, można było przechowywać tylko w specjalnie do tego przeznaczonych pomieszczeniach. Po skończonej pracy trzeba je było zabierać ze sobą. Było tylko kilka dokładnie określonych miejsc, gdzie można było zapalić papierosa, czy podgrzewać potrawy.
Były wypadki i eksplozje. Słyszeli je w Gorzowie!
Mimo tak zaostrzonych przepisów bezpieczeństwa nie uniknięto wypadków. We wrześniu 1942 r. doszło do potężnej eksplozji. Opisał ją jeden z przedwojennych mieszkańców. Tego dnia przebywał w oddalonym o 30 km Gorzowie Wlkp. Odgłos eksplozji i falę uderzeniową słyszano i odczuwano aż tam! Eksplozja powybijała szyby w okolicznych domach. Kolejna niekontrolowana detonacja miała miejsce jesienią 1944 r. Było ich więcej. Ile? Teraz ciężko to ustalić. Na pewno ginęli w nich ludzie, w tym jeńcy wojenni. Z relacji wynika, że szyby wypadały z okien nawet z oddalonym o 10 km Jamnie.
Mapa: poniemiecki kompleks jest ukryty w lesie kilka kilometrów za Słońskiem w stronę Lemierzyc
W niektórych pociskach był fosfor
Historia zakładów amunicyjnych w Słońsku przez lata była przekazywana z ust do ust. Nie ma oficjalnych publikacji na temat tego miejsca. Wciąż jest wiele niewiadomych. O zakładach amunicyjnych w 2020 r. napisał Piotr Andrzej Nowicki, były mieszkaniec pobliskich Lemierzyc i pasjonat historii. Tekst był dodatkiem do „Aktualności Gminy Słońsk”. Przez lata okoliczni mieszkańcy wiedzieli jedynie, że sosnowy las za elewatorem zbożowym to niezbyt bezpieczne miejsce. Pociski walały się tu dosłownie wszędzie. Na pewno saperzy miejsce to oczyszczali z niewybuchów co najmniej raz, w latach 50. Ale nie znaleźli wszystkiego.
Odkryj tajemnice Lubuskiego:
W latach 90. byłem przed wojskiem, jako jeden z pierwszych cywilów miałem wykrywacz metali. Wtedy panowała wolna amerykanka, każdy szukał i kopał, gdzie chciał. Wtedy trafiłem na pierwsze niewybuchy, zgłaszałem to saperom z Kostrzyna, a oni chętnie przyjeżdżali, bo mieli płacone od wyjazdu. Chodziłem do jednostki, zgłaszałem, a oni w zamian zabierali mnie na akcje. Teraz to nie do pomyślenia, ale kiedyś tak było. Jeździłem z nimi na detonacje, to była niezła frajda – wspomina jeden z mieszkańców, który chce zachować anonimowość.
Nasz rozmówca wspomina, że w latach 90. nie trzeba było nawet mieć wykrywacza metali, aby trafić na pociski. – W tym lesie dosłownie czuło się je pod stopami. Pojedyncze sztuki leżały pod ściółką, ale były też miejsce, gdzie pod cienką warstwą ziemi pociski były poukładane w stosy. Trafiłem na taki stos. Było w nim 27 pocisków artyleryjskich – opowiada nasz rozmówca. Na miejsce przyjechali saperzy. Ale pocisków były zbyt dużo, musieliby wykonać kilkanaście kursów między Kostrzynem a Słońskiem. – Dowódca pojechał do leśniczego, ten wyznaczył miejsce w lesie. To była polanka. Stwierdzili, zdetonują pociski na miejscu. Ułożyli trzy sztuki i zdetonowali. Okazało się, że jeden z pocisków był pociskiem fosforowym. Wszyscy potem biegali z saperkami, gasili płonące fragmenty fosforu. Mało lasu nie spalili. Dowódca się wystraszył, zresztą leśniczy też. Już nie wysadzano pocisków w lesie – wspomina nasz rozmówca. Ostatecznie las oczyszczono z pocisków. Na ile dokładnie? Tego nie wiadomo. Dlatego odwiedzając to miejsce należy zachować ostrożność. Nam zajęło dosłownie kilka minut, aby w ściółce znaleźć zapalnik pocisku.
Kompleks do dziś jest skryty w lesie
W lesie nieopodal Słońska byliśmy w chłodny, ale pogodny styczniowy dzień. Już na wjeździe, kilkanaście metrów od DK 22 widać fundamenty zabudowań. Budynki miały najczęściej kilkanaście metrów długości i kilka szerokości. Były wykonane z cegieł, miały solidne stropy. Wiadomo, że kompleks miał ponad 120 hektarów powierzchni. Był dobrze zakamuflowany. Jak pisze Piotr Andrzej Nowicki, podczas budowy kompleksu ścinano tylko te wybrane drzewa. Las miał zostać niemal nienaruszony. Gałęzie drzew często zachodziły na dachy budynków i stanowiły idealny kamuflaż. Żadnego drzewa nie można było ściąć bez specjalnej zgody. To było ważne. MUNA (bo tak określano kompleks) miała pozostać ukryta przed światem. Baraki produkcyjne przypominały zwykłe, cywilne zabudowania. Były pokryte czerwoną dachówką. Powstało też kilka doskonale zamaskowanych konstrukcji podziemnych. Łącznie na terenie zakładów amunicyjnych było około 30 budynków naziemnych, kilka podziemnych oraz szczeliny przeciwlotnicze. Cały teren otoczony był linią kolejową (miała 4 km długości), tory poprowadzono też przez teren MUNY. Łącznie było tu 7 km torów, połączonych bocznicą z linią kolejową Kostrzyn – Lemierzyce. Obecnie ta linia już nie funkcjonuje. Ruch pasażerski zawieszono na niej w latach 90., a linię zlikwidowano w 2008 r.
Fragmenty amunicji wciąż leżą na ziemi
Zakłady funkcjonowały do 1 lutego 1945 r. Wycofujący się Niemcy zaminowali budynki i wysadzili kompleks w powietrze. Nie zdążyli jednak wywieźć całej amunicji i sprzętu. Gdy na teren MUNY wkroczyli Rosjanie, chętnie je przygarnęli. Wkrótce na miejsce przybyli pierwsi polscy mieszkańcy, dokonując ciekawych odkryć. Jak pisze Piotr Andrzej Nowicki, na terenie MUNY odkryto m. in. zmagazynowane kożuchy i narty. Te drugie służyły dzieciom do zabawy, a w okolicznych wsiach powstały z nich nawet… płoty. Wciąż można tu znaleźć puste skorupy granatów, odnajdowano tu proch, przypominający podłużny makaron albo długie i cienkie blaszki. Miał żółty i szary kolor. Nie ocalał żaden budynek naziemny (nie licząc wysokiej wieży ukrytej głęboko w gęstym lesie). Są jednak pomieszczenia podziemne. Wejścia do nich nie są zabezpieczone, dlatego spacerując po tym terenie, należy uważnie patrzeć pod nogi. Po budowlach naziemnych są jednak bardzo wyraźne pozostałości. Sterty gruzu, solidne, betonowe stropy, zbrojone prętami o średnicy kciuka. Jest też kilka wejść do budynków, których nie wysadzono. Wyglądają jak mroczne portale w cichym, tajemniczym lesie. W kompleksie wciąż wyraźnie widać zarys dawnych dróg komunikacyjnych. Po wielu w dalszym ciągu można poruszać się samochodem.
ZOBACZ WIĘCEJ ZDJĘĆ: