Nawałka. Perfekcyjny pan reprezentacji

Największą gwiazdą kadry jest Robert Lewandowski? Być może, ale rządzi w niej Adam Nawałka. Trenerem został trochę przez przypadek

Adam Nawałka i jego piłkarze rozpoczęli swoją drogę na mistrzostwa europy 2016 w ciężkich czasach. ostro krytykowano selekcjonera, a i zawodnicy nie mogli liczyć na uwielbienie kibiców. Niedzielny Awans odbudował szacunek do kadry narodowej 6 października 2013 roku.

PZPN ogłasza, że Adam Nawałka zostanie nowym trenerem piłkarskiej reprezentacji Polski. Wybór spodziewany, co nie znaczy, że nie budzący wątpliwości. "Małe doświadczenie, niewielkie osiągnięcia, w sumie wielka niewiadoma" - punktują słabości dziennikarze.

Parzący stołek

Etat selekcjonera piłkarskiej kadry to najtrudniejsza fucha w Polsce. Stołek parzy od początku. W ostatnich latach Franciszek Smuda zeskakiwał z niego wykpiwany, Waldemar Fornalik tak samo, choć może nie tak bezlitośnie jak poprzednik. - Adam objął kadrę w ciężkiej sytuacji, bo było wtedy takie przyzwolenie na ostrą krytykę trenera, kimkolwiek by on był. Jazda była cały czas - przypomina Andrzej Iwan, były piłkarz, który z Nawałką zna się od prawie 40 lat.

Nowy selekcjoner obrywał więc od początku; za powołania, za styl pracy, za błędy popełnione i zupełnie wydumane. W języku sportowym często można natknąć się na określenie "kredyt zaufania", ale Nawałce mało kto był go gotów udzielać. - Jakie trzeba mieć nerwy, odporność, żeby tak konsekwentnie realizować swoją wizję, gdy twoje wybory nie podobają się dziennikarzom, ekspertom i kibicom. A Adam robił swoje i wyszło, że miał rację - chwali przyjaciela Iwan.

- Byłem przekonany, że mu się uda. On zawsze świetnie radził sobie z presją. Wszystko zmienił wygrany mecz z Niemcami na Stadionie Narodowym w Warszawie. Nawałka z często pobłażliwie i z rezerwą traktowanego szkoleniowca zmienił się w jednej chwili w wizjonera, cudotwórcę. Co on na to? - Powiedziałem mu: "Adam, twoja drużyna odbudowała wśród Polaków szacunek i miłość do reprezentacji narodowej". Było mu przyjemnie, ale to nie jest człowiek, który się chełpi sukcesami - opowiada Janusz Basałaj, dyrektor Departamentu Komunikacji i Mediów w PZPN.

- Mawia zawsze: obronią mnie, nas, wyniki. To po meczu z Niemcami Nawałka postanawia nie wskakiwać na medialną falę, odmawia wywiadów. Czemu? Po pierwsze, twierdzą jego znajomi, parcia na szkło nigdy nie miał, nigdy też nie był wylewny, nie rzucał na lewo i prawo bon motami, unikał lansu, chronił prywatność. Po drugie, takie głosy też słychać, miał do dziennikarzy mały żal, że w pierwszym roku pracy był pochopnie oceniany.

- Są trenerzy, przy których raz w tygodniu trzeba by było na naszej stronie internetowej publikować orędzie do narodu, tak lubią czerpać przyjemność z obcowania z mediami - śmieje się Basałaj. - Adam jest inny. Jego telewizje śniadaniowe nie interesują, nie mówiąc już o "Tańcach z gwiazdami". Koncentruje się na robocie, a od mediów, powiada, są rzecznicy, zawodnicy.

Karta zdrowia pechowca

Charyzmatyczny perfekcjonista - mówią o nim ci, którzy go znają. Zawsze i wszystko robi na sto procent. Taki typ. Kiedy obejmował kadrę opisywano go jako tyrana, który potrafi w wulgarnych słowach zrugać piłkarza. To wizerunek trochę przerysowany, choć rzeczywiście u niego musi wszystko chodzić jak w zegarku. - Że czasem krzyknął? W Polsce ciężko jest zmusić kogoś do pracy. Dominuje lenistwo, chodzenie na łatwiznę. A Adam najzwyczajniej w świecie wie, co to jest profesjonalny futbol - tłumaczy Piotr Skrobowski, były piłkarz Wisły. Z Nawałką byli kiedyś nierozłączni.

- Adam to rewelacyjny człowiek, otwarty, komunikatywny. Ale jednocześnie zawsze był bardzo ambitny, wymagał od siebie i od innych. Jak sobie coś narzucił, to nie było zmiłuj - opowiada drugi z jego przyjaciół z boiska Henryk Szymanowski. Obowiązkowy był od dziecka. Z rodzinnej Rudawy, podkrakowskiej wsi, w której zresztą nadal mieszka, przez lata dojeżdżał na treningi na Wisłę, z czasem nawet cztery razy w tygodniu. Nigdy się nie spóźniał. Do dziś wszystko ma zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Pracą żyje 24 godziny na dobę. Nie uznaje półśrodków. Charyzmę, jak utrzymuje Szymanowski, Adam miał od zawsze.

- Nawet gdy był młody, to w szatni miał posłuch, poważanie. Nie dość, że świetnie grał, to jeszcze miał takie trzeźwe, konstruktywne spojrzenie. No i zwyczajnie dawał się lubić - opowiada były obrońca Wisły. Nawałka był również, jakbyśmy to dziś powiedzieli, trendsetterem. Zawsze modny, elegancki. Garnitury, wymyślne fryzury, opalenizna. Zegarek, bransoletka, szalik. Nosił się jak gwiazda filmowa. A inni go naśladowali.

- Tworzyliśmy w Krakowie trochę taką awangardę - nie kryje Skrobowski. - Mieliśmy kontakt z Zachodem, jeździliśmy po świecie z reprezentacjami różnego szczebla, podpatrywaliśmy. Spróbowaliśmy tamtego życia i chcieliśmy tego samego. Pieniędzy było mało, ale czasem przywoziło się jakieś fajne ubrania, albo inne nietuzinkowe rzeczy. Na tych szarych PRL-owskich ulicach zwracaliśmy na siebie uwagę. Może i elegancik, który lubił ekskluzywne rzeczy i drogie kosmetyki, ale na boisku był pierwszy do pracy. Nikt nie biegał tyle co on, a wszechstronnością wyprzedzał swoją epokę. Po mundialu w Argentynie (1978 r.) uznawany był za jednego z najbardziej obiecujących młodych piłkarzy globu.

Świata jednak nie podbił. Miał dwukrotnie operowane kolano, usunięte łąkotki, wysięki, uraz biodra, kontuzje mięśniowe. Jego zawodnicza karta zdrowia to historia prawdziwego pechowca. - Bardzo źle to wszystko znosił. Piłka to było całe jego życie. Chłopak chwilę wcześniej był na ustach wszystkich, a tu kariera pod znakiem zapytania i za oknem na dokładkę stan wojenny - opowiada Skrobowski.

Piłą w Ameryce

Nawałka marzył o wyjeździe na mundial do Hiszpanii; nie zdążył się pozbierać. Zresztą powracające kontuzje sprawiały, że do wielkiej formy już nie wrócił. 23 czerwca 1985 r. rozgrywa ostatni mecz w barwach Wisły. Niedługo wsiada do samolotu. W USA spędził prawie cztery lata. Mieszkał w Yonkers pod Nowym Jorkiem, grał w tamtejszym polonijnym klubie Eagle (Orzeł).

Razem z innymi byłymi piłkarzami - m.in. Januszem Surowcem, Adamem Musiałem i Henrykiem Szymanowskim - pracowali w firmie, która zajmowała się zielenią. - Przycinaliśmy głównie drzewa przy liniach energetycznych - opowiada Surowiec. - Jeździliśmy specjalnymi samochodami z wysięgnikami, no i się cięło. Robota lekka, dobrze płatna, ale co najważniejsze - legalna. Adam też ciął, jak każdy. Tyle że on nawet do emigracji podszedł profesjonalnie.

Szymanowski: - Szybko się tam usamodzielnił. Wynajął sobie mieszkanie, sprowadził żonę Kasię, świetnie nauczył się angielskiego. Decydował o sobie. Kiedy wrócił do kraju, na początku nie myślał o pracy trenera. Handlował trabantami z silnikiem volkswagena polo, potem prowadził sklep z odzieżą, głównie dżinsami, na Starowiślnej. Czasem sam stał za ladą i sprzedawał spodnie.

- Po znajomości można było u niego coś taniej kupić - śmieje się Szymanowski. Interes jakoś się kręcił i może kręciłby się nadal, gdyby w 1995 r. nie otworzono przy PZPN szkoły trenerów. Zachęcano wtedy byłych piłkarzy, żeby zapisywali się na dwuletni kurs. Nawałka się zgłosił. I tak już zostało.

Świt w Krzeszowicach

Pierwsza praca w Świcie Krzeszowice, 1996 rok. Tysiąc złotych na rękę. - Nie przelewało się wtedy u nas, Adam wziął to na koleżeńskich zasadach. Nie kręcił nosem na niskie zarobki, zależało mu za to na umowie o pracę - przypomina sobie Alfred Lipniak, ówczesny prezes Świtu. - Wyniki były takie sobie, ale też nie miał materiału. Walczyliśmy o utrzymanie. III liga, w zasadzie amatorka. W ten świat Nawałka wkroczył po swojemu. - Widać było, że ma do tego rękę - wspomina Piotr Piątek, który wtedy grał w Świcie.

- Profesjonalny trening, mikrocykle, taktyka, obserwacja przeciwnika. Inna półka. Krótko mówiąc, u Nawałki wszystko zawsze musiało być tip-top. Pierwsi przekonali się o tym w Krzeszowicach. Na drugi ogień poszła Wisła. Został koordynatorem szkolenia młodzieży. Nie przekładał papierów z miejsca na miejsce. - W pracy ruszył z kopyta od pierwszego dnia, on zawsze tak się we wszystko angażował - wspomina Szymanowski, który wtedy był jednym z trenerów młodych zawodników "Białej Gwiazdy".

- Cały on: detale, ustalenia. Pamiętam, że ciągle odbywały się zebrania, narady. Wszystko hulało, nie było dziadostwa. Czuł tę pracę. Być może dlatego później długo szeptało się o nim w Krakowie: ma oko do młodych piłkarzy, na tym się zna, ale do seniorskiej piłki się nie nadaje. Nawet jego sukcesy z "normalną" Wisłą były niedoceniane. Bagatelizowano choćby jego wkład w zdobycie mistrzostwa Polski w 2001 r. A kiedyś wydawało się, że Nawałka i Wisła to romans skazany na happy end. Mimo paru prób - ostatnia w sezonie 2006/07 - niewiele z tego wyszło.

Iwan: - Moim zdaniem Adam nie miał wtedy jeszcze siły przebicia. No i prezes Cupiał był kimś innym w sensie sportowego działacza. Słuchał bardzo wielu ludzi, niektórzy obiecywali mu gruszki na wierzbie, a Adam nigdy tego nie robił. Z czasem zaczął rozglądać się za czymś innym. Za pracą, w której mógłby stworzyć coś większego.

Twardy człowiek z apaszką

Lista jego trenerskich osiągnięć nie powala jednak z nóg. Kilka razy się sparzył. - Adam miał na początku trenerskiej drogi pod górkę, ale w końcu okrzepł. Idzie świetną drogą, Boniek nie mógł wybrać lepiej - podkreśla Szymanowski. Wygląda to wręcz tak, jakby praca w kadrze była dla niego stworzona. - Adam jest ciekawy: za tą fasadą sympatycznego, eleganckiego faceta, kryje się niezwykle twardy człowiek - mówi Basałaj.

- Piekielnie wymagający, od siebie, od piłkarzy i od współpracowników, mający silne, własne zdanie. Niektórych może zaskakiwać. Bo tu apaszka, szaliczek, świetnie skrojony garnitur, a to człowiek tytanicznej wręcz roboty. Gdy siedzi w Warszawie, to do Związku przychodzi ze swoimi ludźmi o 9 rano, a wychodzi w nocy. Zasuwają, analizują, w weekend rozjeżdżają się na mecze. I są efekty. Dla tych, którzy Nawałkę znają, to zaskoczeniem nie jest.

- On nie jest typem trenera, który wydaje polecenia mailem. Pewnie teraz mało czasu spędza w domu, ale oddaje się w końcu swojej pasji, trafił na szczyt trenerski w Polsce. Sukces z kadrą może mu pomóc wejść na europejski rynek. On umie poruszać się w każdym obszarze, ma wszystko, czego potrzebuje selekcjoner. Mówi po angielsku, włosku, jak trzeba, to i po hiszpańsku porozmawia. No i nawet dobrze wygląda - śmieje się Iwan.

Przemysław Franczak
DZIENNIK BAŁTYCKI

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia