Przygotowania do grabieży majątku i dóbr kultury rozpoczęte zostały w Niemczech jeszcze przed wybuchem działań wojennych i agresją na Polskę w 1939 r. Plan przejęcia państwowych i prywatnych zbiorów sztuki, których spisy zostały sporządzone przez niemieckich historyków sztuki na podstawie naukowych kontaktów przedwojennych i częstych wizyt w muzeach i kolekcjach polskich, został zrealizowany poprzez powołanie kilku organizacji, które 1 września 1939 r. przekroczyły granice Polski razem z armią niemiecką. Podobnie, choć na mniejszą skalę, postępowali Sowieci.
Przyjrzyjmy się, jak Polacy ratowali swoje narodowe dziedzictwo.
Wywieźć 80 ton złota
Gdy 1 września 1939 r. Warszawa przeżywała ciężkie bombardowanie Pragi, Śródmieścia i Okęcia, obradująca Rada Ministrów podjęła decyzję o częściowej ewakuacji rządu do Lublina i okolic oraz o wywiezieniu zapasów złota z Banku Polskiego. Już od czerwca 1939 r. skarbiec warszawski przechowywał większą część tego kruszcu pozostającego w kraju, resztę ulokowano w prowincjonalnych oddziałach Banku Polskiego na wschód od Wisły: w Siedlcach, Brześciu na Bugiem, Zamościu i Lublinie. Całość miała wartość 363 mln ówczesnych złotych oraz imponującą masę 80 ton.
Janusz Wróbel z IPN: „Władze polskie jeszcze przed wybuchem wojny zastanawiały się nad wywiezieniem złota z kraju, zdając sobie sprawę, że w warunkach wojennych może być ono zagrożone. Myślano o wywiezieniu złota do banków zachodnich w krajach sojuszniczych, jak Wielka Brytania, Francja, czy też za ocean - do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej”.
To, co nastąpiło później, nadaje się w całości na scenariusz sensacyjnej epopei. Samochodów do przewozu kruszcu było zbyt mało, aby wywieźć wszystko za jednym razem. Postanowiono wykorzystać także autobusy. Do autobusów załadowanych złotem dołączyło około stu konwojentów, pracowników banku uzbrojonych w broń krótką. Transportowi towarzyszyły również władze Banku Polskiego. W nocy z 4 na 5 września pierwsza partia złota z Warszawy dotarła do Lublina. Po rozładowaniu auta wróciły do stolicy po resztę złota. 5 września stolicę opuściła druga kolumna.
Wyładowane skrzynki ze złotem umieszczono w piwnicach lubelskiego gmachu bankowego, zabezpieczając odpowiednio drzwi i okna. Wydawało się, że będą tam mogły pozostać przez dłuższy czas. Ale już następnego dnia nadeszły wiadomości nakazujące ponowne załadowanie złota na samochody i udanie się do Łucka. Transport przybył do tej miejscowości nad ranem 8 września.
Niemcy podejmowali starania, aby zatrzymać polski skarb. Poseł niemiecki Wilhelm Fabricius, na spotkaniu z ministrem spraw zagranicznych Rumunii Grigore Gafencu domagał się, aby Rumuni potraktowali polskie złoto jako „materiał wojenny”. Złoto załadowano na pokład małego tankowca „Eocene”. Niestety miejscowi urzędnicy nie wyrazili zgody na opuszczenie portu, utrzymując, że nie zostały załatwione wszystkie formalności. Ryzyko zajęcia transportu przez Niemców było zbyt duże i dlatego postanowiono, nie pytając nikogo o pozwolenie, wypłynąć na południe w kierunku cieśnin tureckich.
Można powiedzieć, że na tankowiec załadowano dorobek II Rzeczypospolitej: 1208 niedużych drewnianych skrzynek. Opasywały je żelazne taśmy. Nie wszystkie miały uchwyty, co utrudniało noszenie. Każda ważyła 60 kilogramów. W środku znajdowały się albo sztaby złota wielkości wydłużonej cegły, albo worki ze złotymi monetami.
W tekście „Wojenne losy polskiego złota” sygnowanym autorytetem NBP czytamy: „15 września, dzięki wydatnej pomocy konsula brytyjskiego Anthony’ego Kendalla, polskie złoto odpłynęło do Turcji. W Stambule 20 września przeładowano je do wagonów, a następnie przewieziono je do Syrii, a potem do Libanu. Wieczorem 23 września transport dotarł do Bejrutu, znajdującego się pod kontrolą Francuzów. Władze w Paryżu zgodziły się przyjąć polskie złoto i zaproponowały złożenie go w jednym z oddziałów Banku Francji. Wybór Polaków padł na Nevers. Zdecydowano również, że transport cennego kruszcu z podległego Francji Bejrutu do Nevers odbędzie się drogą morską. Sytuację ułatwiała złożona przez Włochy - będące formalnym sojusznikiem Niemiec - deklaracja o nieprowadzeniu działań bojowych włoskiej floty na Morzu Śródziemnym. W rezultacie już 23 września część skrzyń z cennym kruszcem odpłynęła do Francji. Reszta wyruszyła w drogę dopiero 2 października. Pierwszy transport dotarł do portu w Tulonie, a później do Nevers 29 września, drugi zaś - 7 października. Złożone w skarbcu oddziału Banku Francji skrzynie ze złotem przez cały czas pozostawały pod bezpośrednim nadzorem pracowników Banku Polskiego SA”.
Złoto w rękach komunistów
Gdy powstał rząd marszałka Pétaina, który podpisał zawieszenie broni z Niemcami i wdał się w politykę kolaboracji z III Rzeszą Adolfa Hitlera, powstało niebezpieczeństwo, że nasze złoto zostanie wydane Niemcom. Zresztą Niemcy tego wprost zażądali, twierdząc, że państwo polskie przestało istnieć i wobec tego jego zasoby należą się Niemcom, które zajęły terytorium Polski. Szczęśliwie Francuzi nie przystali na żądania niemieckie, ale też nie wydali złota rządowi polskiemu. Zostało ono wywiezione w głąb Sahary, do niewielkiego fortu francuskiego, daleko od wybrzeża. Można sobie tutaj zadać pytanie, dlaczego Francuzi tego złota Niemcom nie wydali? Otóż rząd marszałka Pétaina brał pod uwagę okoliczność, że Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone Ameryki, które wówczas były neutralne, mogą przeprowadzić kontrakcję przeciwko Francji i np. skonfiskować złoto francuskie, które było przechowywane w bankach amerykańskich.
Ponownie oddajmy głos Januszowi Wróblowi: „Kiedy alianci wylądowali w 1942 r. w północnej Afryce i opanowali posiadłości francuskie, polskie złoto ponownie znalazło się w ich rękach. Później załadowano je na amerykańskie niszczyciele. Jeden z nich, z częścią złota, dopłynął do Nowego Jorku i tam nastąpił rozładunek. Władze miasta, a także policja stanęły na wysokości zadania, port został obstawiony, by nikt nieuprawniony nie wszedł w posiadanie skrzynek ze złotem. Reszta transportu została przewieziona do Kanady i Wielkiej Brytanii. Nadal jednak we władzach polskich panowała opinia, żeby tego złota nie ruszać. Rząd polski na uchodźstwie bardzo długo był przekonany, że to on wróci do kraju jako legalna władza i wtedy złoto zostanie przewiezione do skarbca Banku Polskiego w Warszawie. Jak wiemy, historia potoczyła się inaczej. W Jałcie podjęto decyzję, że w Polsce powstanie Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, zdominowany przez komunistów”.
Co było dalej? 5 lipca 1945 r. Wielka Brytania, Francja i Stany Zjednoczone wycofały poparcie dla rządu polskiego na uchodźstwie, stracił więc on swoje polityczne międzynarodowe znaczenie, a pretensje do złota zgłosił Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej. Żeby jednak złoto trafiło do Warszawy, należało dogadać się z państwami zachodnimi. Rozpoczęły się rokowania, które były prowadzone w Londynie. Ale to już temat na inną opowieść.
Schować skarby Wawelu
Kraków, który Niemcy uważali za fragment niemieckiej historii na terenie Polski, miał być poddany regermanizacji. W Berlinie powstał bardzo precyzyjny plan zagarnięcia dzieł sztuki i narodowych pamiątek historycznych. Plan ten obejmował także - a może przede wszystkim skarby wawelskie. Wśród nich arrasy, tkaniny dekoracyjne z czasów Jagiellonów, tkane na krosnach i cennych m.in. z tego powodu, że na wełnianej osnowie wątek był uzupełniany nicią jedwabną oraz metalową: srebrną i srebrną pozłacaną.
Decyzja o ewakuacji Wawelu była podjęta na dwa tygodnie przed wybuchem wojny na specjalnym posiedzeniu komisji konserwatorskiej. Myślano wówczas o wywiezieniu ich w porozumieniu z Kancelarią Cywilną Prezydenta RP „gdzieś blisko na wschód”, gdzie by w wypadku wybuchu wojny bezpiecznie doczekały jej końca. Nie mając jednak kontaktu z centralą, pracownicy samorzutnie postanowili barką dowieźć skarby do Sandomierza, a stamtąd samochodami do Jarosławia lub dalej jeszcze na wschód.
W Sandomierzu byli już jednak Niemcy, podjęto więc decyzję o dalszym transporcie wodnym. Ale i tu nie było lepiej. Annopol zbombardowany, most zburzony. Jak pisała Anna Wasilewska w „Ratowaniu wawelskiego skarbu”: „Płynęli dalej, co jakiś czas natrafiając na polskie patrole, zniechęcające ich do dalszej podróży, opisując sytuację panującą wzdłuż Wisły. Jeszcze w Kaliszanach atak z samolotu karabinami maszynowymi na statek i wreszcie Kazimierz. Tu konwojentom pomogli okoliczni mieszkańcy. Furmanki przewiozły je z Męćmierza do Kazimierza, a następnie do karmanowickiego lasu”. Tam, z pomocą wojska, ustalono nową trasę na Lublin - Zamość - Lwów. Ale i tu pojawiły się problemy i trasę zmieniono z Zamościa do Włodzimierza Wołyńskiego, Zbaraża, Tarnopola, ostatecznie przez Rumunię, Francję, Wielką Brytanię aż do Kanady.
Dziś w Męćmierzu nad Wisłą leży głaz upamiętniający tamte dramatyczne wydarzenia, widnieje na nim napis: „W dniu 9 września 1939 r. do tego miejsca dopłynął galar, którym ewakuowano skarby wawelskie. Dzięki pomocy miejscowej ludności Kazimierza Dolnego, Karmanowic i Wojciechowa przetransportowano je furmankami do Tomaszowic, a następnie wywieziono z Polski przez Rumunię do Kanady. Powróciły na Wawel w latach 1959-1961. W 70. rocznicę uratowania skarbów kamień ten ufundowano staraniem Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Oddział w Kazimierzu Dolnym. Męćmierz 09.09.2009”.
„Grunwald” w rulonie
Sekretną operację ratowania dzieł sztuki podjęto też w Warszawie. Na wieść o zbliżających się do stolicy Niemcach postanowiono ukryć m.in. „Bitwę pod Grunwaldem” i „Kazanie Skargi” Jana Matejki. Płótna zwinięto, zapakowano w specjalne skrzynie, załadowano na długą platformę i w asyście Stanisława Mikulicza-Radeckiego (ówczesnego dyrektora administracyjnego galerii), artysty malarza Stanisława Ejsmonda (wiceprezesa Zachęty) oraz kolejnego malarza Bolesława Surałły udano się w kierunku Lublina. 9 września o godzinie 7 konwój z obrazami zajechał przed Muzeum Lubelskie. Wydarzenia miały dramatyczny przebieg, bowiem podczas niemieckiego ataku powietrznego na Lublin jedna z bomb lotniczych uderzyła w muzeum, zabijając Stanisława Ejsmonda oraz Bolesława Surałłę.
W książce „Kultura walcząca 1939-1945” Wiesław Głębocki i Karol Mórawski pisali:
Tymczasem w Warszawie Niemcy szaleli w poszukiwaniu płótna [Bitwy pod Grunwaldem - red.]. Pracownicy Zachęty i ich rodziny byli wielokrotnie przesłuchiwani. Milion marek nagrody miało złamać słaby charakter i skusić do zdrady. (...) Na wszystkie pytania jedna tylko była odpowiedź: »Nie wiem«. Ślad prowadził do Lublina, gdzie nagle się urywał.
Faktycznie, akcja Niemców zakrojona była na szeroką skalę. Początkowo funkcjonariusze gestapo próbowali przekupić świadków nagrodami, niemieckim obywatelstwem i paszportem do Niemiec, następnie grozili pozbawieniem życia. W końcu polskie radio w Londynie nadało fałszywą wiadomość o przybyciu obrazów do Wielkiej Brytanii, dopiero wtedy Niemcy zaprzestali szerszych działań zmierzających do odszukania obrazu.
Profesor Władysław Woyda, intendent Muzeum Lubelskiego, zasłużony w ukryciu obrazu, po zaaranżowanym fikcyjnym wywiezieniu obrazu z Lublina, dokonanym w celu zatarcia śladów, ograniczeniu kręgu osób mających wiedzę o płótnie i miejscu jego przechowywania oraz po ponownym przepakowaniu na specjalnie skonstruowany rulon zdecydował się ostatecznie na ukrycie „Bitwy” i „Kazania” w jednej z podlubelskich wsi, gdzie obraz przebywał do momentu zajęcia Lublina przez Armię Czerwoną w 1944 r.
O ratowaniu innych warszawskich skarbów przeczytać można dziś m.in. w rozprawie Tomasza A. Pruszaka „Zabezpieczanie i ratowanie dzieł sztuki w Warszawie wobec zagrożeń w okresie II wojny światowej”: „Po 20 września zajmował się tym Komisariat Ratowania Zabytków pod przewodnictwem Stanisława Lorentza. Zbiory warszawskie przewożono głównie do Muzeum Narodowego, a te z okolic Starego Miasta transportowano również do Muzeum Dawnej Warszawy na rynku i do budynku przy ul. Podwale 15, czym kierował tamtejszy kustosz dr Antoni Wieczorkiewicz. Zbiory Muzeum Dawnej Warszawy na Starym Mieście we wrześniu 1939 r. ocalały właśnie dzięki opiece kustosza i kilku jego współpracowników. Komisariat w czasie ratowniczych objazdów Warszawy przewiózł do Muzeum Narodowego zbiory z różnych miejsc, w tym: z Zamku Królewskiego i z pałaców arystokracji. Przetransportował zbiory ceramiki po profesorze Karolu Tichym i wielki portret Napoleona na koniu pędzla Piotra Michałowskiego z gabinetu marszałka Edwarda Rydza--Śmigłego w Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych. Uratowano w ten sposób wiele bezcennych dzieł. Niektórzy prywatni właściciele nie zdecydowali się jednak oddać swoich zbiorów na przechowanie do Muzeum w warszawskim Zamku Królewskim”.
Wspomnijmy jeszcze o trzecim dużym obrazie Jana Matejki „Konstytucja Trzeciego Maja”. Został skutecznie ukryty przez pracowników w fasecie sali wystawowej budynku TZSP. I tam przetrwał szczęśliwie zawieruchę wojenną.
Niemcy w archiwach GG
Warto wspomnieć też o zasługach polskich archiwistów i bibliotekarzy, dzięki którym udało się uchronić bezcenne druki i dokumenty. Od października 1939 r. wszystkimi archiwami w Generalnym Gubernatorstwie zarządzała Dyrekcja Archiwów w Krakowie. Dostęp do nich został zamknięty dla interesantów i badaczy, niemniej pozostawiono w nich polski personel, pozbawiony jednak wszelkich możliwości decyzyjnych. Archiwiści niemieccy przyjechali do Polski ze szczegółowymi przygotowanymi planami rewindykacyjnymi. Pierwszym posunięciem było opieczętowanie akt wojskowych i wywiezienie ich do filii Archiwum Wojskowego w Poczdamie.
„Następnie - czytamy na oficjalnej stronie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego - wyłączono z zasobów archiwów materiały dotyczące przeszłości niemieckiej, np. akta pochodzące z kancelarii pruskich czy niemieckich. Do archiwów niemieckich wywieziono duże, nigdy niepoliczone zasoby akt powstałych na ziemiach wcielonych do III Rzeszy - na ogół materiały te zostały dla Polski stracone. Za szczególnie dużą stratę należy uznać wyłączenie z AGAD i przesłanie do Królewca 74 dokumentów pergaminowych wydanych w 1525 r. królowi polskiemu przez Krzyżaków i złożonych w Archiwum Koronnym. Dokumenty te trafiły tuż przed końcem wojny do Archiwum w Berlin-Dahlem, nie zostały Polsce zwrócone i do dziś stanowią kość niezgody w rokowaniach restytucyjnych między oboma krajami”.
To są araby z Janowa
Dobra narodowe to jednak nie tylko dzieła sztuki, to także m.in. wierzchowce czystej krwi. Ogiery półkrwi, wychowane w okresie międzywojennym w Janowie Podlaskim, były materiałem wyjściowym do masowej hodowli i słynęły, podobnie jak dziś, na cały świat. We wrześniu 1939 r. ponad 80 proc. janowskich koni zaginęło. 350 zwierząt Sowieci wywieźli na Kaukaz do stadniny w Tiersku. Z uratowanych resztek polski personel zatrudniony przez niemieckie wojskowe władze okupacyjne odbudowywał w Janowie nową hodowlę.
Sytuacja zmieniła się w 1944 r., kiedy niemiecka komenda stadniny zarządziła i przeprowadziła ewakuację koni w momencie, kiedy armia radziecka dochodziła do Bugu. Konie zabrane z Janowa wraz z częścią personelu zostały przetransportowane koleją w okolice Drezna. Tam stały do lutego 1945 r. Kiedy armia radziecka dochodziła do Odry, nastąpiła dalsza ewakuacja stadniny, tym razem pieszo. Pierwszym etapem było Drezno, w którym stadnina przeżyła zmasowany nalot aliancki w nocy z 13 na 14 lutego 1945 r.
Następnym etapem marszu pieszego było Torgau nad Łabą, skąd w marcu konie zostały przetransportowane koleją do majątku Nettelau położonego na południe od Kilonii. W trakcie tej podróży nie obeszło się bez groźnych nalotów, które szczęśliwie nie spowodowały żadnych strat wśród ludzi i koni. W Nettelau stadnina janowska doczekała końca wojny i utworzenia zarządu stadnin polskich w Niemczech, który ujął w ramy organizacyjne wszystkie konie z polskich stadnin wywiezione do Niemiec przez okupanta. W Nettelau konie pozostawały do jesieni 1946 r, kiedy to drogą morską wróciły do Polski.