W ich gronie szczególne miejsce zajmował Herbert George Wells (1866-1946), wizjoner i autor literackiej odmiany science fiction (m.in. „Wehikuł czasu”, „Wojna światów”), który w traktacie futurologicznym „Kształt rzeczy przyszłych” (pierwodruk z 1933 r.) nie tylko przewidział wybuch kolejnej wojny światowej (w styczniu 1940 r.) na tle polsko-niemieckiego sporu o status Gdańska jako Wolnego Miasta, ale także zmasowane użycie lotnictwa. Nie był on zresztą w tym przekonaniu odosobniony, a po nieuzasadnionym militarnie zbombardowaniu przez Niemców baskijskiej Guerniki (26 kwietnia 1937 r.; w trakcie hiszpańskiej wojny domowej z lat 1936- 1939) mało kto trwał przy złudzeniach, wedle których epokowy wynalazek braci Wright użytkowany będzie w celach wyłącznie transportowych, sportowych i rekreacyjnych. Doskonale zdawali sobie z tego sprawę także liderzy struktur politycznych uczestniczących w geopolitycznej grze. Stąd sukcesywna rozbudowa potencjału lotniczego w siłach zbrojnych zarówno gwarantów tzw. ładu wersalskiego (ustanowionego traktatem wersalskim z 28 czerwca 1919 r.), jak i państw dążących do jego zakwestionowania. Nie zaskakuje zatem, że jedną z najwcześniej podjętych przez decydentów III Rzeszy decyzji godzących w ów międzynarodowy konsensus było ujawnienie 10 marca 1935 r. faktu istnienia niemieckiego lotnictwa wojskowego, według ustaleń konferencji finalizującej I wojnę światową naruszającą jej postanowienia.
Rewanż z powietrza
Szykując się do powetowania klęski w I wojnie światowej, Niemcy już znacznie wcześniej podjęli starania na rzecz rozwoju tego rodzaju broni. Skorzystali przy tym z udostępnianych im przez Związek Sowiecki lotnisk i poligonów. Współpraca na tym polu pomiędzy Republiką Weimarską a bolszewicką Rosją trwała bowiem co najmniej od wiosny 1922 r. (tj. od zawarcia umowy pomiędzy wspomnianymi stronami w Rapallo) i znacząco przyczyniła się do intensyfikacji niemieckich badań w zakresie awioniki. Dodać wypada, że całe przedsięwzięcie realizowano w ścisłej tajemnicy przed międzynarodową społecznością. W efekcie tych działań oraz wspomnianego naruszenia postanowień traktatu wersalskiego, w przededniu najazdu na Polskę (i jak się okazało, II wojny światowej) Niemcy dysponowali jedną z najliczniejszych i najnowocześniejszych flot powietrznych, z którą konkurować mogły jedynie główne światowe mocarstwa. Mimo że włodarze Rzeczpospolitej, pomni doświadczeń z okresu zmagań o Lwów (i ogólnie Galicji Wschodniej) z lat 1918-1919, a także wojny polsko-bolszewickiej (1919-1921), świadomi byli znaczenia lotnictwa wojskowego, to jednak skromne środki, którymi dysponowali (mimo że u schyłku międzywojnia na potrzeby armii przeznaczano ponad 30 procent rocznego budżetu II RP) znacząco utrudniały realizację ambitnych planów modernizacji tego rodzaju broni. Mało tego, z potrzeby uzyskania środków na produkcje wyposażenia polskich dywizjonów, eksportowano najbardziej udane konstrukcje rodzimych inżynierów aeronautyki militarnej, w tym myśliwiec PZL P.24 oraz osławiony bombowiec PZL.37 Łoś. Z kolei dobrze zapowiadający się PZL.50 Jastrząb do seryjnej produkcji był dopiero przygotowywany. Stąd u progu niemieckiej napaści polskie lotnictwo wojskowe dysponowało około pięciuset maszynami, w dużej mierze już przestarzałymi i tym samym niespełniającymi ówczesnych wymogów technicznych. Tę zaś okoliczność tylko częściowo rekompensowała bitność polskich załóg oraz ogólnie wysoki poziom ich wyszkolenia. Tym bardziej, że przyszło im się zmierzyć z przeciwnikiem dysponującym przytłaczającą przewagą ilościową i jakościową, którego ekspansja militarna stanowiła sedno politycznych zamierzeń. Dla porównania wydatki III Rzeszy na zbrojenia w latach 1935-1939 wyniosły trzydzieści razy więcej niż analogiczny w tym okresie budżet Rzeczpospolitej. W zaistniałej sytuacji dominacja Luftwaffe na polskim niebie zdawała się przesądzona. Mimo tego w toku kampanii wrześniowej niejednokrotnie dochodziło do konfrontacji, z których polscy lotnicy wychodzili obronną ręką. Także z tego względu, że wbrew szerzonej przez niemiecką propagandę dezinformacji, jakoby polskie siły powietrzne zostały przez podkomendnych Hermanna Göringa (tj. głównodowodzącego Luftwaffe) zniszczone na lotniskach już w pierwszych godzinach wojny, Niemcom udało się wyeliminować w ten sposób niewiele ponad dwadzieścia samolotów. Wyzbyte złudzeń polskie dowództwo, świadome niemieckich zamiarów, zdążyło bowiem ewakuować większość z nich na usytuowane w głębi kraju lotniska polowe. Warto wspomnieć, że nad stolicą polskie eskadry (w tym m.in. 111. oraz 112. Eskadra Myśliwska operująca z lotniska w podwarszawskiej Zielonce) zdołały unieszkodliwić około pięćdziesięciu maszyn wroga. Niemiecka przewaga ilościowa i techniczna okazała się jednak na tyle znaczna, że pomimo dzielności polskich załóg dominacja Luftwaffe została dość prędko osiągnięta.
„Warszawa broni się nadal”
Przedłużał się natomiast opór polskiej stolicy, co siłą rzeczy wzmagało wściekłość Hitlera zmierzającego do jak najszybszego opanowania Warszawy. Według pierwotnych wytycznych Planu Białego (niem. Plan Weiss, tj. plan ataku na Polskę) wspomniane miasto zostać miało opanowane jak najszybciej, optymalnie na początku drugiego tygodnia wojny. Nieprzypadkowo, jako że wobec kilkunastu dywizji Wehrmachtu oczekujących w napięciu ewentualnego uderzenia zachodnich sojuszników Rzeczpospolitej dysponowali oni wówczas potencjałem ponad stu analogicznych jednostek taktycznych. Szybkie zdobycie Warszawy było zatem przez wodza III Rzeszy tym bardziej oczekiwane, w nadziei zniechęcenia Francuzów i Brytyjczyków przed podjęciem zdecydowanych działań. W rozmowie odbytej 27 września z przedstawicielami niemieckiej generalicji, tj. m.in. gen. Walterem von Brauchitschem i gen. Franzem Halderem, Hitler stwierdził, że „(…) czas działa z większym prawdopodobieństwem jako sprzymierzeniec mocarstw zachodnich niż jako nasz sprzymierzeniec”. Zagony niemieckiej 8. Armii dotarły na przedpola Warszawy już 8 września, wdzierając się w obszar zabudowy miejskiej na wysokości Woli i Ochoty. Zostały one jednak odparte przy znacznych ich stratach własnych. Ku swemu zaskoczeniu Niemcy nie zdołali przełamać obrony także kolejnego dnia. Nie pomogło zaklinanie rzeczywistości w wykonaniu niemieckich propagandystów oraz ich zapewnienia, jakoby polskie Miasto Stołeczne skapitulowało od samego tylko hałasu nadciągających kolumn pancernych. Z gratulacjami na okazję szybkiego zdobycia Warszawy pospieszyli się natomiast sprzymierzeni z Niemcami Sowieci. Żołnierze Hitlera zostali jednak podwójnie zaskoczeni. Oto bowiem nie tylko nie spełnili oczekiwania swego wodza, ale też zmuszeni byli zmierzyć się z niespodziewanym natarciem Wielkopolan z dowodzonej przez gen. Tadeusza Kutrzebę Armii „Poznań”. Jak się okazało, właśnie 9 września jednostki tego związku operacyjnego rozpoczęły manewr zaczepny, który miał przejść do historii jako bitwa nad Bzurą. Szykujący się do świętowania w zdobytej Warszawie Niemcy mieli zatem przed sobą zupełnie odmienną od oczekiwanej perspektywę. Tym samym obrońcy stolicy zyskali cenny czas na wzmocnienie swoich pozycji oraz konsolidację obrony. Niemcy zmuszeni byli zatem skoncentrować się na zneutralizowaniu zagrożenia ze strony Armii „Poznań”. Stopniowo jednak „domykano” pierścień oblężenia wokół bronionego miasta, co finalnie zrealizowano 14 września. Jednak już wcześniej polska stolica poddawana była regularnym nalotom, co jej mieszkańcy dotkliwie odczuli od pierwszych godzin niemieckiej napaści. 17 września spłonął m.in. Zamek Królewski, w dramatycznym nagraniu ujęty przez amerykańskiego reportażystę Juliena Bryana. Polscy piloci Brygady Pościgowej stracili możliwości bojowe już dziesięć dni wcześniej; toteż niebo nad Warszawą znajdowało się pod pełną kontrolą Luftwaffe. Wściekłość Hitlera spowodowana przedłużającym się polskim oporem narastała z każdym kolejnym dniem. Także z tego względu, że obawiał się on reakcji ze strony amerykańskiego Kongresu, który miał się niebawem zebrać. Stąd naciski przywódcy III Rzeszy na rzecz intensyfikacji działań zmierzających do zdławienia obrony miasta. Kulminacji swoich oczekiwań doczekał się on 25 września, na który to dzień zaplanowano bezprecedensowe w swojej skali bombardowanie Warszawy.
„Lany poniedziałek”
Poprzedzoną całonocnym ostrzałem artyleryjskim operację rozpoczęto ok. godziny 7 rano. Trwać miała blisko 11 godzin. Nic zatem dziwnego, że mieszkańcy polskiej stolicy określali ten dzień mianem „czarnego (tudzież „lanego”) poniedziałku”. Niemal 400 wrogich maszyn ze składu 1. i 4. Floty Powietrznej Luftwaffe zrzuciło wówczas na Warszawę ponad 600 ton ładunków wybuchowych, co pochłonęło blisko 10 tys. zabitych i 36 tys. rannych. Dla porównania w toku pozostałych dni obrony Warszawy (tj. między 8 a 28 września 1939 r.) ogółem zginęło 6 tys. żołnierzy, a 16 tys. zostało rannych. Niemiecki nalot dywanowy (notabene pierwszy w dziejach) doprowadził również do ponad dwustu pożarów. O skali barbarzyństwa przyszłego okupanta niech świadczy fakt, że w trakcie bombardowania nie oszczędzano nawet oznaczonych płachtami z czerwonym krzyżem szpitali – w tym m.in. Szpitala Ujazdowskiego. Wynikłe wówczas straty (i ogólnie w czasie obrony polskiej stolicy) nie są możliwe do pełnego wyliczenia. Stąd według szacunków dokonanych przez Józefa Menesa (współautora „Raportu o stratach poniesionych przez Polskę w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej 1939-1945”) zniszczeniu uległo wówczas ok. 10 procent miejskiej zabudowy. Przywódca III Rzeszy nie krył satysfakcji z efektów tej zbrodniczej inicjatywy. Nie tylko z tego względu, że w kolejnych dniach dowództwo obrony Warszawy zdecydowało się podjąć od dawna wyczekiwane przez stronę niemiecką rozmowy o kapitulacji (zakończone poddaniem miasta 28 września), ale też spowodowało powszechne przerażenie wśród społeczeństw zachodnich. Tymczasem to właśnie tamtejsza opinia publiczna oraz jej ewentualny wpływ na wyłanianych w wyborach decydentów miała kluczowe znaczenie w kontekście dalszego przebiegu wojny.
Propaganda terroru
Czas pokazał, że ów zamiar do pewnego stopnia przyniósł oczekiwany przez Niemców efekt. Niemiecka propaganda dokładała zresztą starań, by „dokonania” swoich asów przestworzy stosownie kolportować. Stąd wspominany przez Winstona Churchilla pokaz dokumentu filmowego „Feldzug in Polen”, zorganizowany przez niemieckiego posła w Oslo 5 kwietnia 1940 r. dla przebywającego w norweskiej stolicy korpusu dyplomatycznego. Jak wspominał rzeczony polityk: „Film przedstawiał niemiecki podbój Polski, a jego punktem kulminacyjnym były przerażające zdjęcia bombardowanej Warszawy”. Według niego „(…) po skończonej projekcji wszyscy pełni konsternacji rozeszli się w milczeniu”. Z kolei we wspomnieniach Józefa Ciepieli (żołnierza łączności w sformowanej na terenie Francji 2. Dywizji Strzelców Pieszych) z jego wizyty w stolicy tego kraju stwierdził on: „Oglądając Paryż w marcu 1940 roku (…) przeżywam rozczarowanie. Luwr i Palais Royal są nieczynne. Wejście do ważniejszych gmachów i pomniki są zabezpieczone wałami z worków z piaskiem. Wieczorem wystawy nie są oświetlone, nie palą się neonowe reklamy. Na ulicach jest ciemno i ponuro”. Wspomnienie zbombardowanej przez Niemców Warszawy odegrało również istotną rolę w decyzji o kapitulacji podjętej przez duńskiego króla Christiana X, kiedy to w trakcie operacji „Dzień Wezery” (niem. Wesertag) 9 kwietnia 1940 r. formacja ok. 30 niemieckich bombowców pojawiła się nad pozbawioną obrony przeciwlotniczej Kopenhagą.