Stanisław Wołczaski to postać dla Wrocławia nietuzinkowa. Jeden z ostatnich żyjących we Wrocławiu Powstańców Warszawskich. Ma świetną pamięć i jak na swój wiek bardzo dobrą kondycję. To, co go wyróżnia spośród kombatantów i świadków historii, to poczucie humoru.
W 81. rocznicę utworzenia Armii Krajowej (14 lutego 1942 roku) prezentujemy oryginalne, nietuzinkowe opowieści z humorem, rodem z lat okupacyjnych.
Humor był ratunkiem w strasznych czasach wojny
Pan Stanisław jest człowiekiem z natury pogodnym, wesołym. Jako nastolatek złożył przysięgę i wstąpił do Armii Krajowej. W czasie powstania przydzielono go do Wydziału VI Biura Informacji i Propagandy. Został kolporterem i łącznikiem. Miał styczność z gazetami, plakatami, afiszami i różnego rodzaju podziemnymi drukami, które dostarczały najnowszych wojennych wieści, ale również podtrzymywały na duchu w czasach okupacji.
Wrocławski kombatant zna wiele anegdot i dowcipów z czasów okupacji, które dodawały nadziei i sił.
Dzisiaj kpt. Wołczaski ps. "Kazimierz" z chęcią opowiada żarty na temat Niemców z czasów II wojny światowej.
- Czy powstanie było potrzebne? Na to pytanie mogą odpowiedzieć tylko te osoby, które przeżyły straszną okupację. Terror, godzina policyjna, zamknięte szkoły, codziennie łapanki, co drugi dzień rozstrzeliwanie Polaków. W sumie przez 4 lata rozstrzelano tylko w stolicy 36 tys. ludzi. Nie było rodziny, która by tego nie doświadczyła. Głodowe racje żywnościowe. Godzinę prądu na dobę. Przez okres 5 lat przydziały kartkowe. 4 kg chleba na miesiąc. Czyli 1 kg chleba na tydzień. 400 g. kaszy, mąki lub makaronu co miesiąc. Ustalono też pułap miesięczny na osobę 400 g. mięsa, którego zresztą często nie było. A dlaczego? Bo ostatnia świnia zapisała się na Volkslistę - żartuje w swoim stylu Stanisław Wołczaski.
"Nur für Deutsche" - na cmentarzach
Pamięta, jak pewnego dnia gubernator Warszawy ogłosił przez szczekaczki na ulicach, że mieszkańcy, co dzień otrzymujący jedno jajko na miesiąc - dostaną drugie.
- Cieszyliśmy się. Ja nawet stwierdziłem do mamy, że będzie kogel-mogel. Ale szybko potem Niemcy sprostowali, że warszawiacy oddali z dobrego serca drugie jajko na front wschodni. Oczywiście to była bujda. Nie chciano nam po prost zwiększyć przydziału. Następnego dnia w centrum miasta powieszono kilka kur na sznurku do góry nogami. A przy nich zostawiono tabliczkę z napisem: "Wolę być zdechłą kurą i wisieć do góry nogami, niż podłych Szkopów karmić swoimi jajkami" - opowiada kpt. Wołczaski.
Kiedy wprowadzono w Warszawie napis: "Nur für Deutsche" [tylko dla Niemców - przyp. red.] w różnych miejscach publicznych np. w tramwajach, następnego dnia na wszystkich bramach cmentarnych w stolicy żołnierze AK umieścili komunikat: "Nur für Deutsche".
- Na afiszach wypisywano różne złośliwości wobec Niemców. "Chcesz chorować na suchoty – jedź do Niemiec na roboty”, „Swędzi dupa – jedź do Kruppa”, „Szwab się schylił po malinę, kiedy wlazł na minę” - wymienia żołnierz AK.
Pamięta, kiedy w 1942 roku Hitler stanął pod Moskwą. Wówczas zorganizowano od razu w całym Generalnym Gubernatorstwie zbiórkę futer i kożuchów – wszyscy musieli je oddawać na rzecz wojska III Rzeszy.
- Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Na murze namalowano: „Choć futrzane macie gacie, nigdy wojny nie wygracie!” albo rysowano Hitlera ubranego w damskie futro, a pod nim widniał tekst: „W tym futerku nie wygrasz wojny Hitlerku” - uśmiecha się powstaniec.
Niemcy wprowadzali terror, a Polacy swoje. Walka także słowem
Żołnierz Armii Krajowej recytuje też rymowankę, krążącą po Warszawie, nawiązującą do ofensywy Hitlera pod Moskwą:
"Czemu Ty Hitlerze pod Moskwą stoisz? Czy na Włocha czekasz? Czy się Ruska boisz? – Na Włocha nie czekam, Ruska się nie boję, jeno dupa mi przymarzła, więc pod Moskwą stoję."
Kiedy na Dworcu Głównym w Warszawie naziści wywiesili olbrzymie billboardy z napisem: „Jedźcie z nami do Niemiec na roboty”. Już następnego dnia wisiała korekta: „Jedźcie sami na roboty do Niemiec”. Wydano też w formie nekrologu rymowankę: „_Chcesz chorować na suchoty – jedź do Niemiec na roboty_”.
W rzeczywistości okrutnej okupacji Polacy próbowali szukać nadziei, ale utrzymywali także poczucie humoru, by nie dać się złamać. Stanisław Wołczaski opowiada dowcipy, które wówczas krążyły po stolicy.
- Nie będzie w tym roku jasełek dla dzieci. Niemcy zabronili - mówi pani nauczycielka na zebraniu.
- A dlaczego? - pytają rodzice.
- Z powodu braku głównych aktorów: Pan Jezus w getcie, Matka Boska w Nazarecie, osioł w Rzymie, diabeł w Berlinie, a trzej królowie w Londynie.Osioł czyli Mussolini, a diabeł to Hitler - wyjaśnia p. Wołczaski.
Na "g" się zaczyna i na "o" się kończy...
W okupacyjnej Warszawie przerabiano nawet kolędy: "Gdy ósma w Moskwie, gdy ósma w Moskwie wybija godzina. Tysiąc bombowców, tysiąc bombowców leci do Berlina. Berlin się pali, Hamburg się wali. Göring ucieka, Hitler się wścieka. Szwaby uciekają, granaty pękają. Cuda, cuda wyczyniają!"
- Niemcy zawsze podawali komunikaty, że idą do przodu, więc Polacy napisali pewnego razu w ich imieniu: „Wczoraj w Stalingradzie zdobyliśmy dwa pokoje z kuchnią. A w ubikacji bronią się Sowieci” – opowiada kombatant.
Przypomina mu się inny dowcip:
- Proszę Księdza, grzeszę codziennie. Jak usłyszę, że leci niemiecki samolot, to mówię: „żeby cię cholera wzięła” - spowiada się warszawianka.
- Ach kobieto! Nie wolno tak mówić! Trzeba od razu krzyczeć: "Kaputt!" - odpowiada ksiądz.
- Wśród młodych powtarzano zagadkę: Na "g" się zaczyna i na "o" się kończy i szeroko je obchodzimy. a szeroko je obchodzimy. Co to takiego? No… gestapo! - oświadcza z uśmiechem 92-latek.
Powstaniec Warszawski w ostatnich kilkunastu latach odwiedził 155 szkół ze swoimi opowieściami z okupacji. Ostatnio wygłosił prelekcję we wrocławskim Przystanku Historia IPN, gdzie spotkał się uczniami lotniczych Zakładów Naukowych we Wrocławiu.