To był jeden z najsłynniejszych zamachów w okupacyjnej Polsce. Przeprowadzono go w Panasówce: na trasie z Biłgoraja do Zamościa. Głównym celem był Stanisław Majewski, okryty ponurą sławą gestapowiec, zwyrodnialec i sadysta. Lista jego zbrodni, choćby w samym Szczebrzeszynie, była bardzo długa. Partyzanci jednak nie od razu wiedzieli czy zamach na niego się powiódł…
Okropne dni
„W ostatnich dniach zastrzelono kilku Żydów ze Szczebrzeszyna za oddalanie się poza granice miasta, za przewożenie cielaka, za ukrywanie kożucha, za brak opaski na rękawie, za sprzedawanie mąki. Wciąż słyszy się o podobnych rozprawach i w sąsiednich miejscowościach (...)” – pisał 20 stycznia 1942 r. Zygmunt Klukowski, szczebrzeszyński lekarz i społecznik. A 8 maja notował: „Przyjechało z Zamościa paru uzbrojonych gestapowców. Najpierw zażądali stawienia się w ciągu godziny stu Żydów, po czym przy pomocy (...) żandarmerii zaczęli wśród Żydów krwawą robotę. Strzały było słychać bez ustanku”.
Klukowski pisał, że do ludzi strzelano jak do kaczek. Bez litości. „Zabijano (ich) też w mieszkaniach – bez wyboru – mężczyzn, kobiety, dzieci. Liczby zabitych i rannych niepodobna obliczyć ściśle. Z pewnością można powiedzieć jedynie to, że nie było ich mniej niż stu (…). Około godziny piątej gestapowcy, syci krwią, wyjechali ze Szczebrzeszyna. Żydzi pogrążeni są w rozpaczy. Żydówki wyrywają włosy z głowy i lamentują, ale jakoś inaczej niż zwykle: cicho, bez krzyku, bez charakterystycznych wrzasków. Żydzi z łopatami poszli na kirkut kopać mogiły. Zaczęto furami wywozić zabitych”.
Szczebrzeszyńscy Żydzi mieszkali głównie w dzielnicy zwanej Zatyły (m.in. przy ul. Zamojskiej i Sądowej). Podczas wojny Niemcy utworzyli w tym rejonie getto. Do Szczebrzeszyna zwożono także Żydów m.in. z okolicznych wsi. Od 1941 r. hitlerowcy organizowali w tej dzielnicy brutalne łapanki. Nieszczęśników wywożono na roboty do Rzeszy i do obozów koncentracyjnych. To był jednak dopiero początek terroru. W 1942 r. Niemcy na szczebrzeszyńskim kirkucie zamordowali ok. 2,3 tys. Żydów (leżą w zbiorowych mogiłach). Ponad 900 osób uśmiercono natomiast w obozie zagłady w Bełżcu. Prześladowano także polskich obywateli Szczebrzeszyna.
„Przeżyliśmy dwa okropne dni” – pisał Klukowski 17 czerwca 1942 r. „Wczoraj zjawili się w mieście gestapowcy, chodzili przebrani po cywilnemu, czuliśmy, że zanosi się na coś poważniejszego. W pewnym momencie rozeszła się wiadomość, że aresztowano w cukrowni Jana Baca, którego zabrano za nieobecnego syna i młodego Antoniego Franczaka, syna byłego burmistrza Szczebrzeszyna (...); a w Szczebrzeszynie aresztowano pracownika magistrackiego Galanta. Wśród mieszkańców można wyczuć silny niepokój”.
Zbrodnia i podłość
Mieszkańcom Szczebrzeszyna szczególnie zapadł w pamięć pewien gestapowiec z Biłgoraja. Nazywał się Stanisław Majewski. Niewiele o nim wiadomo. Był to prawdopodobnie Polak pochodzący z okolic Poznania. Jego „wyczyny” zapamiętał mężczyzna mieszkający w pobliżu szczebrzeszyńskiego cmentarza (w rozmowie z nami prosił o nie podawanie nazwiska). W 1942 r. miał 11 lat.
– Niemcy zmuszali Polaków do kopania dołów na żydowskim cmentarzu. Każdy z nich miał prawie cztery metry głębokości i kilka szerokości. Kilka miesięcy pędzono tam Żydów, po 20 lub 30 osób. Wpychano ich do tych ogromnych jam i mordowano – wspomina mężczyzna. – Ten Majewski chodził po ciałach z karabinem, palił papierosy i jeśli widział, że ktoś dogorywa – dobijał. Polacy ze Szczebrzeszyna musieli stać i się temu bestialstwu przyglądać. Potem przysypywaliśmy doły ziemią. Znaliśmy zabitych Żydów. Po takiej egzekucji przez kilka tygodni nie mogłem dojść do siebie...
Takich relacji jest więcej. „Przychodzą ludzie z miasta i opowiadają o coraz to nowych okrucieństwach niemieckich w stosunku do Żydów” – pisał m.in. w swoim dzienniku (pod datą 26 października 1942 r.) Klukowski „Siostrzenica widziała na własne oczy, jak żandarmi dopędzili uciekającą młodą Żydówkę, powalili ją na ziemię, skopali nogami w straszliwy sposób, a potem za włosy powlekli przez cały rynek do posterunku. Kolega Matuszewski (miał na imię Stefan i także pracował jako lekarz – przyp. red.) był świadkiem, jak gestapowiec Majewski wystrzałem z rewolweru zabił po kolei pięć Żydówek”.
Niebezpieczeństwo ze strony tego zwyrodnialca groziło także samemu Klukowskiemu. Jakie? 16 maja 1943 r. Czesław Kapuśniak, jeden ze szczebrzeszyńskich urzędników pocztowych przechwycił anonimowy list, który był skierowany do gestapo w Biłgoraju „na imię” Majewskiego. Autor, który podpisał się jako „X.Y” oskarżał Klukowskiego, że jest on zdeklarowanym bolszewikiem, „pochodzi z Żydów”, a jego prawdziwe nazwisko to Kluk. Pismo nie doszło do adresata.
„Z jednej strony list ten ubawił mnie z powodu swojej bezsensownej treści – zwłaszcza gdy dowiedziałem się o swoim żydowskim pochodzeniu! Lecz z drugiej strony jestem pod nieprzyjemnym wrażeniem ludzkiej głupoty i podłości” – pisał doktor.
Zdawał sobie jednak sprawę z niebezpieczeństwa. Bo okupanci nie liczyli się z nikim. „Wczoraj przed północą Niemcy (niektórzy twierdzą, że gestapowiec Majewski) zastrzelili niejaką Chrzanową, starszą już kobietę, znaną z niepowściągliwego pyskowania” – pisał Klukowski w maju 1943 r. „Uważano ją za konfidentkę i przypisywano jej zgubę kilku ludzi. Ostatnio wygadywała różne historie o tych, których żandarmi przechowywali u siebie, w czasie akcji w Szczebrzeszynie. W końcu i żandarmi mieli jej dość”.
Niewypał
Majewski miał na swoim sumieniu życie wielu osób: Żydów i Polaków. Uważano go za sadystę i zwyrodnialca. Akcję jego likwidacji starannie przygotował Edward Bielecki ps. „Wyżeł”, szef wywiadu obwodu biłgorajskiego Armii Krajowej.
Zamach odbył się 7 kwietnia 1944 r. (był to piątek, przed Wielkanocą) w Panasówce: na trasie z Biłgoraja do Zamościa. Do jego przeprowadzenia wyznaczono 14-osobową grupę szturmową (historyk Jan Grygiel pisał o 20 osobach wchodzących w skład oddziału). Byli to por. Tadeusz Kuncewicz ps. „Podkowa”, Zbigniew Czernicki „Kaktus”, Marian Mijalski „Maf”, Stanisław Maciocha „Piwoński” oraz m.in. Ferdynand Orzechowski „Orlicz”. Na akcję zabrali 6 erkaemów, trzy pistolety maszynowe oraz m.in. granaty.
Zamach odbył się w dramatycznych okolicznościach (jego opis można znaleźć m.in. w książce Jerzego Markiewicza pt. „Partyzancki kraj”). Wiedziano, że Majewski nadjedzie od strony Biłgoraja. Partyzanci ukryli się w murowanym budynku leśniczówki, tuż obok szosy oraz na poboczu traktu (za drewnianym płotem). Czekali dwie godziny. W końcu jeden z leśnych dał znak, że zbliża się „taksówka”.
„Odbezpieczywszy rkm czekamy w napięciu. Nagle „Kaktus”, jako dowódca naszej grupy, każe nam cofnąć się za płot, bo nadjeżdżająca taksówka może okazać się cywilną i nasza zasadzka zostałaby zdemaskowana” – pisał w raporcie po akcji, jeden z jej uczestników Jerzy Zubrzycki ps. Zięba” (był synem nauczyciela z Wywłoczki). „Z niechęcią biegniemy z powrotem i w chwili gdy ostatni wciskam się w dziurę (w płocie – przyp. red.), rozległy się strzały”.
„Zięba” natychmiast się odwrócił i zobaczył pędzące auto, a w nim cztery osoby w mundurach gestapo: kobiety i mężczyzn. Zaczął strzelać w ich kierunku. Tak zrobili też inni partyzanci.
„Mimo gęstej strzelaniny auto pędziło naprzód, oddalając się coraz bardziej. Wyskoczyliśmy z „Kaktusem” na szosę i w biegu zmieniwszy magazynki strzelaliśmy dalej, bez wielkiej nadziei trafienia z powodu dużej odległości” – pisał „Zięba”. „Wtem zauważyliśmy, że samochód stanął. Nadbiega „Podkowa” i tyralierą pędzimy za nim. Jednak po chwili auto ruszyło i znikło za zakrętem. „Podkowa” gromy ciska na nasze głowy. Jesteśmy zrozpaczeni, że wymknęła nam się taka gruba ryba”.
Przyjechali na obręczach
Partyzanci ruszyli polami w kierunku Lipowca. Ich celem był leśny bunkier w okolicach Kawęczyna. Po drodze opowiadali o przebiegu całej akcji. To także „Zięba” spisał.
„Kiedy zauważono samochód nie było pewności czy to jest właśnie ten oczekiwany. Jechał bardzo powoli. Gdy zbliżył się na taką odległość, że rozpoznano Majewskiego „Grom” stojący w pierwszym oknie wziął go na muszkę i pociągnął spust” – czytamy. „Zamiast strzału rozległ się tylko trzask zamka. Niewypał. Wtedy szofer, jakby coś przeczuwając dodał gazu. „Grom” zarepetował rkm i dał ognia. Po pierwszych strzałach auto ruszyło pędem. Chłopcy z okien zdołali oddać zaledwie po kilka strzałów (...). My zaś w dziurze niewiele mogliśmy dokonać (...). Wielka szkoda, że bo Majewski wiózł ze sobą ważne papiery i (...) walizy uwożąc majątek zrabowany w Polsce”.
Partyzanci byli rozgoryczeni. Po pewnym czasie w swoim leśnym bunkrze dostali informacje, że Majewski „zdrów i cały chodzi po Szczebrzeszynie”.
„Doszła do nas sensacyjna wiadomość, że dziś rano na szosie w pobliżu Panasówki dokonano napadu na gestapowców biłgorajskich, jadących samochodem” – pisał tymczasem w swoim dzienniku 7 kwietnia 1944 r. doktor Klukowski. „Został przy tym ciężko ranny, osławiony i znienawidzony gestapowiec Majewski. Przewieziono go do szpitala w Zwierzyńcu. Pod wieczór mówiono u nas, że już umarł (...). W ślad za nim idą jedynie przekleństwa.
Dzień później doktor pisał: „Jednak Majewski jeszcze nie umarł. Ma przestrzelone obydwa płuca. Przewieziono go do szpitala w Zamościu”. W końcu Klukowski wybrał się 10 kwietnia do Zwierzyńca. Tam dowiedział się, że gestapowiec miał nie tylko przestrzelone płuca, ale także rękę. Po zamachu był przytomny. Świadkowie zapamiętali, że mówił o Bogu oraz kilka razy wspomniał: „Co będzie z moimi dziećmi?”. Partyzanci natomiast ustalili po pewnym czasie, że wszyscy gestapowcy dojechali do Zwierzyńca „na obręczach”, ponieważ opony auta były przestrzelone. Ich samochód (prowadził Majewski) był podziurawiony jak sito.
„Majewski dostał w bok kulę, która przeszła przez blachę samochodu, spłaszczyła się i wyrwała mu dziurę w ciele” – zanotował „Zięba”.
Zagrożenie bandami
Stanisław Majewski nie przeżył. Według Klukowskiego zmarł wieczorem, w Wielką Sobotę (czyli 8 kwietnia). Inni pasażerowie samochodu zostali zastrzeleni jeszcze podczas akcji w Panasówce. Majewski do Zwierzyńca przywiózł tylko ich zwłoki.
„Po wypadku z Majewskim szosa na Biłgoraj została uznana (przez Niemców) za specjalnie niebezpieczną” – pisał Zygmunt Klukowski. „W Zwierzyńcu koło dawnej spółdzielni, tam, gdzie szosa skręca na Biłgoraj, ustawiono na słupie olbrzymią tablicę: Bandengefahr (zagrożenie bandami) i dalej wezwanie, żeby samochody jechały pod konwojem, a jadący mieli broń w pogotowiu".