„Ziemia jęczy od grzmotów armatnich”. Początek Wielkiej Wojny we wspomnieniach kobiet

Bogdan Nowak
Zdjęcie wykonano na początku I wojny światowej
Zdjęcie wykonano na początku I wojny światowej ze zbiorów autora artykułu
Pod koniec lipca 1914 r. ogłoszono w Austrii, Rosji i Niemczech mobilizację. Pod bronią znalazły się miliony żołnierzy, którzy mieli niebawem rozdeptać swoimi buciorami niemal całą Europę. Matylda z Windisch-Graetzów Sapieżyna, żona Pawła Sapiehy to chyba przeczuwała. Dlatego jej rodzina podjęła decyzję o przenosinach z Siedlisk (gmina Lubycza Król.) do podobno bezpieczniejszego wówczas Lwowa. Chaos był jednak w tym czasie coraz większy, dlatego zabrano ze sobą tylko osobistą garderobę. Srebro, cenne obrazy i wiele innych wartościowych przedmiotów ukryto w grobowcu pod miejscową kaplicą. 

„Pociągi między Rawą i Lwowem przepełnione, na stacjach odbywają się sceny groteskowe, tu jedna pani biegnie drobnymi kroczkami w za ciasnej spódnicy, trzymając w jednym ręku pejzaż oleodruk i w drugim klatkę z kanarkiem, inna wsiada bez tchu do wagonu z miednicą lub innym sprzętem domowym, porwanym w ostatniej chwili spomiędzy pozostawionych na los szczęścia gratów (…)” — wspominała pani Matylda (urodziła się w 1873 r.).

Do wojny szykowano się we wszystkich zaborach. Polacy byli wcielani do różnych armii, aby potem stanąć w okopach przeciwko sobie. "Okolica nasza stanęła u progu Wielkiej Wojny - notowała w swoich zapiskach Eugenia Dominiowa z Klemensowa. „Wypadki następowały jedne za drugimi, szybko i niespodziewanie. Obrazy krwawe, okrutne, lecz bądź co bądź ciekawe, przesuwały się nad doliną Wieprza z szybkością niemal kinematograficzną".

Austriacy idą!

Eugenia Dominiowa urodziła się w 1872 r. Wyszła za mąż za urzędnika cukrowni w Klemensowie (gm. Szczebrzeszyn). Była m.in. autorką dzienników. Zaczęła je spisywać 29 lipca 1914 r., na początku I wojny światowej. Zapiski pani Eugenii zostały we fragmentach opublikowane w "Tece Zamojskiej" w 1938 r.

"Austriacy idą! Idą szeroką ławą!" – notowała 7 sierpnia 1914 r. Eugenia Dominiowa. "Armia gen. Dankla przez Zaklików na Janów i Kraśnik, armia gen. Auffenberga od Rawy Ruskiej na Tomaszów jednym skrzydłem i od Tarnogrodu na Biłgoraj skrzydłem drugim. Na te wieści pierwszym odruchem okolicznych mieszkańców było pakowanie rzeczy, chowanie żywności. Kufry, kosze, toboły zwłóczą ludzie do piwnic, lochów lub wprost zagrzebują w ziemię".

Duża potyczka pomiędzy wojskami austro-węgierskimi i rosyjskimi odbyła się 7 sierpnia pod Osuchami. Mieszkańców Klemensowa powiadomili o tym uciekający w popłochu chłopi. Panikę spotęgowało... zaćmienie słońca, które można było tego dnia oglądać. Odebrano to jako bardzo złowrogi znak. W tym czasie władze zaczęły rekwirować konie zamojskich gospodarzy. Sieć telefoniczną Ordynacji Zamojskiej (była taka!) także przejęła armia rosyjska”.

Matylda z Windisch-Graetzów Sapieżyna „przywitała” wojnę we Lwowie. Tak to wspominała: „Widać przechodzące oddziały (austro-węgierskie), chciałabym wiwatować na ich cześć, podążając za nimi (…). Nastrój jest tutaj ogólnie bardzo dobry, choć nie są to te same uczucia, jak u Austriaków czy Węgrów” — pisała.

Taki nastrój udzielał się też innym mieszkańcom będącej pod zaborami Polski.

Mieliśmy nadzieję na pokój

„Patrzyliśmy, jak po torach kolejowych pędzą pociągi, wiozące żołnierzy i amunicję. Żołnierze machali do nas, a my im odmachiwaliśmy (…)” - notowała w swoim dzienniku Anna Kahan (urodziła się w 1901 r., była żydowską dziewczynką, mieszkała wówczas w Siedlcach, w zaborze rosyjskim). „Pojawił się mężczyzna z gazetą. Niemcy wypowiadają wojnę Rosji — przeczytałam. Ludzie obstąpili go tak, że nie udało mi się przeczytać nic więcej”.

Nagle sprzedawcy zaczęli zamykać swoje sklepy. Mieszkańców Siedlec ogarnęła panika, bo na ulicy pojawił się wóz z żołnierzami, którzy celowali z broni do przechodniów. Potem okazało się, że był to transport rządowego majątku.

„Ludzie rzucili się do ucieczki (…)” — pisała Anna Kahan. A w innym miejscu notowała: „Na naszej ulicy było wielu rezerwistów. Niektórzy wyglądali na dość starych, czterdzieści pięć czy pięćdziesiąt lat. Mieli liczne rodziny, które szły za nimi całą drogę do posterunku, gdzie odbywał się nabór. Za każdym razem, kiedy przechodził któryś z rezerwistów, jego rodzina uderzała w płacz”.

Mieszkańcy polskich miast we wszystkich zaborach zaczęli gromadzić zapasy żywności. Ceny gwałtownie skoczyły w górę. „Moi rodzice nie byli w stanie zmagazynować większych ilości jedzenia, poza tym nadal mieliśmy nadzieję na pokój” — czytamy w zapiskach Anny Kahan. „Pogodziliśmy się z obecną sytuacją, ale baliśmy się przyszłości”.

Rodzina Sapiehów wybrała się w sierpniu 1914 r. pociągiem do Rawy Ruskiej, aby stamtąd ruszyć do majątku w Siedliskach (chcieli sprawdzić, co się tam dzieje).

„U proboszcza widzieliśmy przez okno wspaniały pułk czarnych dragonów, który szedł gościńcem, w kierunku na Uhnów. Dowiedzieliśmy się na drugi dzień, że tego samego wieczoru już mieli straty!” — pisała Matylda Sapieżyna. „Do Siedlisk trzeba jechać drogą okrężną, gościniec jest zatarasowany i w lesie porobiono zasieki z ciętych drzew. Siedliska ciche, pogodne, jakby nic! (…). Służba, kobiety drżały przed przyszłością, tylko zacny Drzewicki zachował najzupełniejszy spokój i zimną krew, a na moje pytanie: - Co zrobicie, jak kule świstać będą? Odpowiedział: - Na te chwile gdzieś się pochowamy, a zresztą przecież carskie wielkie armie nam cywilom nie zagrażają. Kilka tygodni później utracił swoje iluzje na zawsze. Przed wieczorem siedliśmy na wózek i opuściliśmy naszą kochaną siedzibę”.

Złamany na ciele i duszy

W pierwszych dniach sierpnia 1914 r. na zachód ruszyło siedem z ośmiu niemieckich armii. Dzięki nim chciano wyeliminować Francję z „teatru wojny”. Mobilizację ogłosiły też Austro-Węgry. Rosję (sojusznika Anglii i Francji) jej przeciwnicy lekceważyli. Zakładano, że carska armia nie jest w stanie szybko się zmobilizować, a tym samym nie stanowi (na razie) zagrożenia. Na teren Polski udało się jedynie 20 austriackich dywizji, które były wspierane przez Niemców. Miały one kontrolować rosyjskie ruchy. Tyle że Rosjanie odpowiedzieli na carskie wezwanie do mobilizacji, którą ogłoszono 30 lipca, z entuzjazmem. Tysiące rezerwistów zgłaszało się do jednostek. Wielu z nich wręcz rwało się do walki.

„Niemcy szli naprzód. Docierały do nas historie o okrucieństwach w okupowanych miastach. Wieczorami, kiedy wracałam do domu, studiowaliśmy mapy, szukając na nich miejsc bitew” — notowała Anna Kahan.

„Codziennie przeciągały (przez Lwów) wojska, ofiarowano im kwiaty i papierosy, lecz, niestety, były jeszcze i inne widoki, wywołujące jak najsmutniejsze wrażenia. Otóż spotykało się większe grupy ludzi: kobiety, chłopi, popi ruscy, zakurzeni, wynędzniali, prowadzeni pod strażą” — czytamy w zapiskach Matyldy Sapieżyny. „Były to nieszczęśliwe ofiary, czy własnej politycznej przeszłości, czy rozszalałego donosicielstwa, których bez sądu i śledztwa porwano i wywieziono do obozów. Pod tym względem prawdziwa psychoza ogarnęła wielu członków armii”.

Żołnierze austro-węgierscy wszędzie węszyli zdradę. Jak zauważa pani Matylda, wiele schwytanych przez nich osób było niewinnych. „Wystarczył ogień rozpalony na polu, garnek lub bielizna rozwieszona na żerdziach płotu, chłop zagadnięty znienacka, dający mylną odpowiedź co do drogi na prawo lub lewo — to już posądzenie o zmowę z nieprzyjacielem”.

Jedną z „ofiar psychozy” był ks. Nil Łomnicki, paroch (duchowny grekokatolicki) z Hrebennego (gmina Lubycza Królewska). Został wydany przez swoich „przeciwników”. Był przez trzy lata przetrzymywany w jednym z austriackich obozów. Tam — jak pisze pani Matylda — złamano go na ciele (przebył wiele ciężkich chorób) i duszy. Gdy został wypuszczony, wrócił do Hrebennego „pożółkły, wychudzony, bosy”.

Umarł wkrótce po powrocie.

Szyby pękają, domy dygocą

„Dzisiaj nad wieczorem (Austriacy) zajęli Zwierzyniec, osadę w której mieści się główny zarząd Ordynacji Zamojskiej (…) – notowała pod datą 14 sierpnia 1914 r. Eugenia Dominiowa. A następnego dnia pisała: „Nocy dzisiejszej konny oddział austriacki wkroczył do Szczebrzeszyna. Dojeżdżając zwarta kolumna kawalerii rozpękła się pośrodku i regularnym pierścieniem otoczyła miasteczko. Jednocześnie podjazd złożony z kilkunastu koni zajął pozycję w centrum miasta, na rynku. Zbadawszy nieobecność armii obronnej komenda podjazdu dała sygnał, na który wojsko stojące zewnątrz w całym pędzie wlało się w rynek bocznymi ulicami…”.

Wojacy rozłożyli obóz na tzw. Rozłopskich Dołach, w sąsiedztwie cukrowni w Klemensowie. 15 sierpnia wojska austro-węgierskie zajęły także m.in. Tarnogród, Biłgoraj i Józefów. Na urzędach (m.in. pocztowych) pojawiły się tablice z niemieckimi napisami, a na ulicach - węgierscy honwedzi, których Polacy nazwali „czarnymi”. Eugenia Dominiowa zanotowała, że tego dnia doszło w Radecznicy do potyczki owych Węgrów z kozackim oddziałem. Bitwa odbyła się także w okolicach Żółkiewki. Natomiast 20 sierpnia Austriacy rozłożyli wielki obóz wojskowy także w okolicach wsi Topólcza.

„Zwiedzałam wczoraj pobojowisko pod Turobinem” – pisała 23 sierpnia pani Eugenia. „Pióro moje zbyt słabe, by zdołało dość żywo odmalować obraz pola na którym tak niedawno śmierć zmagała się z życiem. Miasteczko zburzone w połowie, na miejscu gdzie stał podmiejski folwark kupy gruzu i popielisko. A na niwie (chodzi prawdopodobnie o pola uprawne – przyp. red.) mogiły, mogiły… Szczyt każdej oznaczony drewnianym krzyżem o ramionach naprędce związanych.

Na niebie autorka tych wspomnień „stale” widziała krążące aeroplany. 23 sierpnia nad Klemensowem przeleciały cztery samoloty. Widziano też jeden Zeppelin. Owe statki powietrzne leciały w stronę Krasnegostawu. Tego dnia doszło jednak do dość nieoczekiwanego zwrotu. Po południu wojsko rosyjskie wróciło do Szczebrzeszyna. Natomiast wojacy austro-węgierscy przeszli drogą przez kosobudzkie lasy i zajęli Zamość. Wszędzie dochodziło do walk.

„Ziemia jęczy od grzmotów armatnich, szyby pękają, domy dygocą (...) – pisała 23 sierpnia Eugenia Dominiowa. „Ogólnie biorąc znajdujemy się w tej chwili w ognisku wielkiego pierścienia, który zwęża się miarowo i który lada chwila zasypie naszą dolinę ognistymi pociskami”.

Sytuacja na froncie wschodnim I wojny światowej zmieniała się jak w kalejdoskopie. Walki stawały się coraz bardziej zacięte i krwawe. Okazało się, że Rosjanie byli bardziej groźni niż przewidywali ich przeciwnicy. 20 sierpnia 1914 r. zbliżali się już do Lwowa.

„Wielka przewaga liczebna Moskali, rozległa granica Galicji, która pozwoliła im rozwinąć swoje siły i nacierać równocześnie z północy i wschodu, brak doświadczenia po tylu latach pokoju przyczyniły się do tych początkowych klęsk naszych wspaniałych (austro-węgierskich – przyp. red.) wojsk” — podsumowała ten okres walk Matylda z Windisch-Graetzów Sapieżyna.

Odgłos butów rosyjskich piechociarzy

Laura de Turczynowicz (z domu Blackwell) w 1914 r. miała 35 lat. Była Amerykanką, uzdolnioną śpiewaczką operową, żoną polskiego, bogatego szlachcica. Rodzina miała kilka posiadłości. Tydzień po wybuchu wojny obudził Turczynowiczów w ich majątku w Suwałkach dźwięk przypominający szum wodospadu. Jak się później okazało, był to odgłos butów rosyjskich „piechociarzy”, którzy podążali w stronę Prus Wschodnich.

Mieszkańcy Suwałk przyjęli ich przyjaźnie: częstowali jedzeniem, rozdawali podarunki. Po pewnym czasie pojawili się jednak pierwsi ranni, wśród nich także niemieccy jeńcy.

W tej sytuacji pani Laura pomogła w stworzeniu małego, prywatnego szpitala pomocniczego. Poznała tam rannego niemieckiego żołnierza, który twierdził, że ma 26 lat, żonę, dzieci, mały domek oraz że jest przeciwnikiem wojny (mówił, iż jest ona tylko w interesie „wielkich tego świata”). Wędrując po lazarecie, pani Laura zauważyła leżący na łóżku „obiekt”. W miejscu, gdzie powinna być ludzka głowa, miał on „kulę bawełny i bandaży, z trzema czarnymi otworami, zupełnie jakby dziecko narysowało usta, nos i oczy”.

Nagle „z tego czegoś” wydobył się głos, który mówił piękną polszczyzną. Mężczyzna błagał: „wody, wody, wody”. Pani Laura podeszła do łóżka i… przeżyła pierwszy podczas wojny szok. Wokół tej poowijanej bandażami postaci krążyły roje much. Zobaczyła też spalone ręce oraz poczuła smród ropy (mężczyzna miał gangrenę; jak się potem okazało, przez cztery dni leżał ranny na polu bitwy). Kobieta cofnęła się z przerażeniem, potem uciekła. Po pewnym czasie jednak wróciła i rozwiesiła nad rannym „siatkę przeciw owadom”. Odbyła się też rozmowa.

„Mężczyzna pyta, czy stracił oczy”. „Tak, straciłeś” — odpowiada pani Laura. „Pyta, czy będzie żył, czy umrze”. W odpowiedzi słyszy: „Umrzesz”.

Tak się niebawem stało. Potem zmarł również 26-letni niemiecki jeniec, przeciwnik wojny.

Florens Farmborough, Angielka, służyła natomiast w 1914 r. jako pielęgniarka w armii rosyjskiej (miała 27 lat). Pierwszego „nieboszczyka w mundurze” zobaczyła w moskiewskim szpitalu. Był to niejaki Wasilij.

„Szczupły i drobny, i przykurczony tak, że bardziej przypominał dziecko niż dorosłego mężczyznę. Jego zesztywniałe oblicze było białoszare. Nigdy wcześniej nie widziałam tak niezwykłego koloru twarzy (…)” — czytamy w zapiskach owej pielęgniarki. „Śmierć jest tak strasznie nieruchoma, tak cicha, tak odległa”.

Potem Florens widziała jeszcze setki, a nawet tysiące zabitych żołnierzy, m.in. podczas rosyjskiej ofensywy w 1916 r. Ich śmierć nie była już jednak tak cicha i nieruchoma…

Wojna czy nie, życie jest drogocenne

Kobiety, które stworzyły te zapiski, nigdy się zapewne nie spotkały. Były sympatyczkami różnych armii. Jednak w ich wspomnieniach można znaleźć współczucie dla wszystkich ofiar wojny, która w latach 1914–1918 przeorała Europę. Dzisiaj niewiele osób pamięta, o co tak naprawdę walczyły potężne, wielomilionowe armie. 

Nie pojmowało tego także wiele ówczesnych kobiet (tak było np. w przypadku pani Laury), które w powszechnym szaleństwie często zachowały jednak zdrowy rozsądek. Skwitowała to w swoich zapiskach kilkunastoletnia Anna Kahan: „Dla mnie, wojna czy nie, życie jest drogocenne”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Edukacja

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia