Polacy to naród Sprawiedliwych wśród Narodów Świata

TOMASZ PLASKOTA
Yad Vashem. Dolina Zabitych Wspólnot
Yad Vashem. Dolina Zabitych Wspólnot FOT. CC
Niestety, o wielu Sprawiedliwych nigdy się nie dowiemy, bo nie przeżyli wojny – mówi „Naszej Historii” dr Barbara Stanisławczyk, autorka książki „Poza strachem. Jak Polacy ratowali Żydów”, pisarka, reportażystka, Honorowy Członek Polskiego Stowarzyszenia Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.

Tomasz Plaskota: - Czy Polacy to Naród Sprawiedliwych Ratujących Żydów?

Barbara Stanisławczyk: - Najwięcej odznaczonych przez Yad Vashem medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świat to Polacy. Nie oddaje to jednak prawdziwej skali polskiej pomocy. Yad Vashem stosuje bardzo wyśrubowane kryteria. Bardzo wiele historii pewnie nigdy nie zostanie odkrytych.

Zapomina się również, że o przetrwaniu Żydów decydował nie tylko ten, który ich ratował, ale wszyscy, którzy mu pomagali, oraz ci, którzy o tym wiedzieli i nie donieśli Niemcom.

W ratowanie jednego Żyda musiało być zaangażowanych kilka czy kilkanaście osób. Izraelowi Wygwajzerowi z Rawy Mazowieckiej pomagało kilka rodzin. Nie tylko ze względu na kłopot z wyżywieniem dodatkowej osoby; na wsi w czasie wojny panował głód. Chodziło też o bezpieczeństwo. Do gajówki Skowronów, którzy mieszkali na skraju lasu, zachodzili często partyzanci, by się pożywić albo zorganizować zasadzkę na Niemców. Zagroda nie była więc bezpieczna. Wygwajzer przeniósł się do Kieszków w sąsiedniej wsi, ale i tam zaglądali Niemcy, bo spodobały im się córki Kieszków, a na dodatek zamieszkali u nich uciekinierzy z Warszawy. Wygwajzer zamieszkał w bunkrze w pobliskim lesie, gdzie kilka rodzin dostarczało mu prowiant i odzienie. Czasem, nocą niespodziewanie wskakiwał zmarznięty do łóżka synów Kieszków, by się trochę ogrzać, albo podczołgał się w zbożu pod dom Skowronów, bo las przeczesywali Niemcy. Bez tej wielkiej pomocy, ale także tej „cząstkowej” uratowanie wielu Żydów byłoby niemożliwe. Tych cichych bohaterów było wielu. Zaliczają się do nich także ci, którzy wiedzieli, a milczeli, ponosząc tego ryzyko. O ich roli nie tylko się zapomina, ale są wręcz oskarżani o bierność. Bezradność wobec skali zagrożenia i własnej niemocy utożsamiana jest z obojętnością. Nie jest przypadkiem, że tylko w Polsce obowiązywało w praktyce hitlerowskie prawo karania śmiercią za jakąkolwiek pomoc Żydom, nawet gest wykonany w tym kierunku. Tylko w Polsce.

Co zdecydowało, że Polacy odważyli się zaryzykować życie swoje i bliskich, i ratowali Żydów?

Zdecydowały dwa czynniki, mocno zresztą ze sobą splecione. Pierwszy i najważniejszy to moralność chrześcijańska, która nakazywała kochać bliźniego jak siebie samego. Drugi czynnik to postawa wynikająca z tradycji rycerskiej, wyrosłej zresztą z chrześcijaństwa i z nim bardzo związanej. Pamiętamy, że „Bogurodzica” była polskim hymnem, który rycerze śpiewali, idąc do boju. W czasach I Rzeczypospolitej polska szlachta w czasie mszy św. dobywała miecza i trwała w tej pozycji do końca ceremonii. Próbowali przerwać te tradycje kalwini w czasie reformacji, ale udało im się tylko na krótko, w czasie kontrreformacji wróciły. Moralność chrześcijańska kształtowała sumienia ludzi przyzwoitych. Etyka przyzwoitego człowieka opierała się na dekalogu. To się zresztą nie zmieniło i dziś. W czasie wojny część ludzi szybciej się degeneruje. Inni zaś, odwrotnie, stają się niespodziewanie bohaterami. Heroizmu od wszystkich wymagać nie można. Heroizm nie byłby heroizmem, gdyby był powszechny. Poruszając wątek moralny niesionej pomocy lub jej braku, należy również podjąć aspekt zobowiązania moralnego wobec własnej rodziny, zwłaszcza własnych dzieci, za które przecież rodzice są odpowiedzialni.

Jakie wyrzeczenia ponosili ratujący Żydów? Niestety, mało się o tym mówi, a to niezwykle ważna kwestia pokazująca, jak trudne było życie w czasie okupacji niemieckiej.

Poza groźbą śmierci największą przeszkodą i problemem w ratowaniu Żydów były kwestie materialne. Zagrody w większości składały się z małej chałupy, która nie mieściła nawet wieloosobowej zwykle rodziny, tak że niektórzy jej członkowie musieli spać w obórce. W niektórych stała jeszcze stodółka, ale najczęściej tylko sterta ze słomą. Początkowo chłopi przechowywali w nich Żydów, ale Niemcy szybko się zorientowali i przebijali sterty widłami. Pozostały piwnice i bunkry kopane gdzieś przy zagrodzie albo w lesie.

W miastach też było trudno o żywność. Każdego dnia trzeba było walczyć o przetrwanie.

Ledwo można było wyżywić własną rodzinę. Nawet jeśli ktoś miał pieniądze, czy to Polacy, czy Żydzi, to pozostawał problem zdobycia żywności tak, by nie wzbudzić podejrzeń. Historie, które opisuję, a które rozgrywały się na wsi, dotyczyły bogatych chłopów. Patyrowie posiadali wspólnie ze stryjecznym szwagrem w Kamionce stuhektarowe gospodarstwo, toteż nawet w czasie wojny nie brakowało im jedzenia; mogli obdarować nim zarówno ukrywanych Żydów, jak też okoliczną partyzantkę.

Czemu służy fałszywa narracja historyczna o polskim udziale w Holokauście?

Po pierwsze, niemieckiej polityce oczyszczania się z win. Nikt nie chce być winnym, tym bardziej być jedynym winnym takiego ogromu zbrodni, jakich dokonały hitlerowskie Niemcy. Niemcy zapłaciły za swoje zbrodnie wielkie odszkodowania, szczególnie Izraelowi, a po wojnie zostali poddani zbiorowej psychoanalizie, uznali więc, że spłacili winy. Zrzucili ich brzemię.

Ale niemieckie winy za Holokaust nie znikną z historycznego rozrachunku.

Ktoś musi odpowiadać za popełnione zbrodnie nawet za sto, dwieście, a może i tysiąc lat. Holocaust, w czasie którego wielu Żydów straciło wiarę w Boga, stał się rodzajem żydowskiej religii. Zastępczą religią, stanowiącą spoiwo żydowskiego narodu, budującą żydowską powojenną tożsamość. Holocaust z umniejszoną winą sprawcy nie spełni tej funkcji. Dlatego szuka się zastępczego winnego, odwracając jednocześnie porządek moralny, kiedy to ofiara staje się sprawcą. Polska jest tym łupem.

Dlaczego?

Ponieważ jest istotnym przedmiotem w głębszym planie rozgrywania dziejów. W głębszym zaś planie „pedagogika wstydu”, której poddawani są Polacy, jest elementem wojny cywilizacyjnej, jaka toczy się w obszarze świata zachodniego od wieków, w zasadzie od czasu renesansu i reformacji. Polska z jej katolicką tradycją, będącą ostoją katolicyzmu i cywilizacji zachodniej, silną wciąż wiarą, mimo usilnych prób jej osłabienia i wyeliminowania, taka Polska jest solą w oku przeciwników naszej zachodniej cywilizacji, przeciwników cywilizacji chrześcijańskiej.

Czy głoszenie prawdy, że Holokaust jest dziełem Niemców, w świecie, gdzie każdy wierzy w swoją „prawdę”, ma sens?

Zawsze ma i będzie miało znaczenie. Od tego, jak jest opowiedziana historia, zależy nasza teraźniejszość i nasza przyszłość, jako narodu, również w wymiarze jednostkowym, i przyszłość państwa, przyszłość naszych dzieci i wnuków. Przeszłość buduje narodową i indywidualną tożsamość Polaków. Tożsamość silną lub labilną. Decyduje o tym, jak będziemy postrzegani w świecie. Albo jesteśmy narodem dumnym, albo zawstydzonym swą przeszłością. Za tym idą działania polityczne, kulturowe, wreszcie finansowe… Narody i państwa, które pozwalają manipulować swoją przeszłością, swoją historią, postrzegane są jako słabe. W istocie są słabe.

„Nie medali nam trzeba, nie pieniędzy, ale sprawiedliwej oceny sytuacji wojennej” – apeluje w pani książce Henryk Grabowski, który ukrywał przywódców Żydowskiej Organizacji Bojowej. Pokolenie ocalonych odeszło, ale czemu tak rzadko słyszymy głos potomków Żydów ocalonych przez Polaków w obronie prawdy historycznej?

Henryk Grabowski wraz z żoną Ireną działali w żydowskiej konspiracji. Przeprowadzali Żydów, ukrywali ich w swoim domu i w specjalnym bunkrze, do którego wchodziło się przez studnię i właz wybity nad lustrem wody. Wraz z przyszłymi bojownikami getta Grabowscy gromadzili arsenał militarny i chowali go pod łóżkiem, na którym spała ciężarna Irena Grabowska: karabiny, pistolety, noże, końcówki hydrauliczne, kilkaset kilogramów węgla drzewnego i podobną ilość saletry do wyrobu materiałów wybuchowych itp. Zakopywali materiały w łąkach na Czerniakowie w pobliżu domu, a potem szmuglowali do getta. W 1941 r. Henryk otrzymał od Josefa Kaplana polecenie skontaktowania się z organizacjami żydowskimi w Białymstoku, Grodnie i Wilnie. Do Białegostoku i do Grodna szedł pieszo, spał w polu i jadł to, co zaoferowało mu pole, kiedy już skończył się zapas słoniny, którą ze sobą zabrał w drogę. W żadnym z gett nie zastał konspiratorów, albo ich tam nie było, albo się ukryli. A Grabowski usłyszał, by więcej się tam nie pojawiał. Po powrocie musiał się ukrywać, bo ich dom nachodziło gestapo. W końcu i Irena uciekła z dzieckiem w łąki. Z konspiracji nie zrezygnowali. – To już byli przyjaciele – powiedział Grabowski, kiedy z nim rozmawiałam w latach dziewięćdziesiątych. Nie oczekiwał wdzięczności. Nie liczył osób, którym pomógł, bo do niczego nie było mu to potrzebne. Nie brał pieniędzy, zarabiał, handlując słoniną. Ale miał żal, że żydowscy przyjaciele, ci, którym pomagał, a którzy przetrwali wojnę, nie odezwali się głośno i oficjalnie, kiedy padały, wciąż padają słowa o tym, że Polacy przyczynili się do zbrodni na Żydach. - I to jest ten ból. I to jest ten żal – powiedział Grabowski.

Jaką prawdę o Polakach przekazali ocaleni swoim dzieciom?

Może taką, jaką usłyszał Adam Wygwajzer, który urodził się w powojennej Polsce, nim jeszcze jego rodzice udali się z nim do Izraela - o polskich winach. Matka Adama nie chciała o Polsce słyszeć, jak przyznał Adam, nie lubiła Polaków. Jego ojciec odwrotnie, dopóki żył, przekonywał żonę, że się myli, bo sam został uratowany na polskiej wsi przez trzy rodziny. Z Polski wyjeżdżał niechętnie. Adam nie odważył się jednak sprzeciwić matce. Na to nakłada się wielka polityka i związana z nią narracja, której młode pokolenie Żydów, chcąc czy nie chcąc, podlega i ulega. Uczniowie z Izraela w czasie odwiedzania Auschwitz są eskortowani przez uzbrojonych ochroniarzy czy też izraelskie służby i ostrzegani przed czyhającymi na nich zagrożeniami, jakby odwiedzali kraj wroga.

Jak skutecznie popularyzować na świecie historię polskich Sprawiedliwych?

Należy przede wszystkim pokazać prawdziwą skalę tego zjawiska, to znaczy rzeczywistą skalę pomocy niesionej Żydom przez Polaków. Jest bardzo wiele nieodkrytych historii. Minie jeszcze trochę czasu i nigdy już nie będą miały szansy być odkryte. Trzeba pokazać też skalę i wagę tzw. pomocy cząstkowej, udzielanej czy to doraźnie, czy z rozmysłem, ale na pewnym tylko etapie ratowania. Jak już podkreśliłam, w ratowanie jednego Żyda musiało być zaangażowanych kilkanaście, a wręcz kilkadziesiąt osób. Pokazują to historie, które opisuję. Ktoś pomógł przetransportować Żydów, ktoś podał pożywienie, inny ukrył ich na kilka dni, jeszcze inny pomógł załatwić lewe papiery…. Sprawiedliwi to nie tylko ci, których podopiecznym udało się przeżyć wojnę i mogli zaświadczyć. Przecież ukrywany i ukrywający często ginęli wspólnie, często bez świadków. Ta „mała” pomoc jest niedoceniana i niezbadana, a bez niej nie byłoby sukcesu ratowania. Trzeba wciąż przypominać, że tylko w Polsce obowiązywała kara śmierci za pomoc Żydom, nawet za drobny gest pomocy czy jej domysł. Miało to swoje uzasadnienie. To w Polsce, gdy chodzi o europejskie kraje, mieszkało najwięcej Żydów, i tu najwięcej ich było ratowanych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia