Jednym z nich był Carl Lehmann - sierżant kompanii "C" 3. Pułku Rangerów. Lehmann, którzy walczył pod Monte Cassino, w lutym 1944 roku dostał się we Włoszech do niemieckiej niewoli. W długiej kolumnie amerykańskich jeńców musiał maszerować przez centrum Rzymu, co władze Trzeciej Rzeszy kazały sfilmować dla celów propagandowych.
Niedługo potem Niemcy wywieźli Amerykanów aż na Pomorze, do Stalagu IIB w Czarnem. Stąd rozparcelowano ich do "farm". Lehmann trafił do wioski Wierszyno koło Kołczygów.
Ranger był poruszony wielkością feudalnego majątku, z pałacem, ogromnymi budynkami gospodarczymi, oborą dla setek krów, gorzelnią i budynkami dla parobków. Jeńców pilnowało tam zaledwie dwóch niemieckich żołnierzy: niezdolny do służby na pierwszej linii jowialny grubasek w średnim wieku i przystojny, ale nieprzyjemny "Aryjczyk" z twarzą pooraną bliznami.
"Doiłem 30 krów holsztyńskich rano i wieczorem, i jeszcze kilka w południe" - wspomina Lehmann. "Były żywione posiekaną słomą i jakąś cieczą z gorzelni. Nie wypasane na pastwisku, dawały bardzo mało mleka".
Sierżant szybko zaprzyjaźnił się z Franzuzem Jacquesem, zwanym na farmie z niemiecka "Jock", który był jego partnerem od szachów. To on opowiedział mu o Ustce. Właśnie wtedy Lehmann powziął plan godny żołnierza elitarnej formacji ranger (szkolonej do działań specjalnych). Postanowił przekraść się do portu i ukryć na rybackim kutrze. Z ukrycia zamierzał wyjść na pełnym morzu, zabić lub uwięzić załogę, przejąć kontrolę nad kutrem i uciec do neutralnej Szwecji.
Jock twierdził, że usteccy rybacy o tej porze roku łowią halibuty. Załatwił kompas i mapę. Sam nie zdecydował się na ucieczkę. W Wierszynie był od 1940 roku i cieszył się zaufaniem niemieckich gospodarzy. "Mógł chodzić do kina i kontaktować się z żabojadami pracującymi w innych majątkach" - wspomina ranger.
Do ucieczki przyłączył się drugi Amerykanin, Bill Space. To on opowiadał Lehmannowi, że w cywilu był rybakiem i pływał między Seattle a Alaską. Sierżant uznał, że takie doświadczenia kolegi bardzo się przydadzą na Bałtyku.
Druty kolczaste okalające gospodarskie zabudowania Amerykanie sforsowali w majową noc 1944 r. Do Ustki, według obliczeń Lehmanna, mieli 60 mil, czyli około 90 kilometrów. Wędrowali nocami, za dnia kryjąc się przed ludźmi. Jak wynika z wykreślonej przez sierżanta trasy ucieczki, zaraz za Wierszynem zniknęli w lasach obecnego nadleśnictwa Leśny Dwór. Przeszli Słupię koło Dębnicy Kaszubskiej, następnie wzdłuż nieistniejącej już linii kolejowej Dębnica - Słupsk wędrowali na północ, omijając Słupsk od wschodu. Do plaży dotarli koło Dębiny, między Ustką i Rowami.
Przekradanie się zajęło im blisko miesiąc. Raz ostrzelał ich motocyklista, innym razem, gdy wślizgnęli się do wsi, by nabrać wody, obudzili stróża. Poszczuł ich psem. "Uciekliśmy, ale Space przypłacił to utratą tylnej części swoich spodni" - wspomina Lehmann.
Obudzeni przez stróża mieszkańcy wioski wyszli na drogę. "Obserwowaliśmy ich przemarsz, leżąc tuż obok, wciśnięci w przydrożny rów" - opowiada sierżant.
Pod Dębiną włamali się do opuszczonego domku koło plaży, w którym była łódź żaglowa. "Natychmiast chciałem szykować ją do wypłynięcia, ale Space kwękał, że to niemożliwe" - wspomina Lehmann. "Wtedy zacząłem podejrzewać, że wcale nie ma takiego morskiego doświadczenia. Po jakimś czasie zresztą sam to przyznał. Do ucieczki ze mną pchnęła go raczej nuda, a nie pragnienie wolności".
Amerykanie się pokłócili, kto jest liderem. "Uważałem, że ja" - wspomina sierżant. "Ucieczka była moim pomysłem. Space jednak uważał, że szefem powinien być on, bo był większy. W końcu podporządkował się, bo wykazałem, iż mam lepszy słuch i że jego lekkomyślne postępowanie kilkakrotnie o mało nie doprowadziło do wpadki".
Z wydm przez kilka dni obserwowali usteckich rybaków. Aż do sztormu, który rozpętał się na początku czerwca. Tego samego sztormu, który przez kilka dni wstrzymywał aliancką inwazję na Normandię. Space, zziębnięty od wiatru i deszczu, postawił wszystko na jedną kartę. Wszedł do nierozpoznanego budynku. Gdy podążył za nim Lehmann, Space siedział już osaczony przez żołnierzy Luftwaffe.
Jock, który zainspirował ucieczkę, nie uprzedził Amerykanów, że niemiecka Ustka była naszpikowana nie tylko rybackimi kutrami. Był tu największy w Rzeszy poligon przeciwlotniczy, a po obu stronach portu zbudowano stanowiska artyleryjskie.
Rano po uciekinierów przyszło dwóch usteckich policjantów (w miasteczku prawdopodobnie nie było ich wtedy więcej niż trzech). Jednym był "komendant", obwieszony orderami weteran pierwszej wojny światowej. Na rangerze największe wrażenie wywarły lśniące buty "komendanta", pikelhauba jaką noszono na początku pierwszej wojny i typowy pruski monokl. "Prowadzili nas ulicami wzdłuż szpaleru, który utworzyła miejscowa ludność. Prowadzący nas pod bronią szef policji wygłaszał do gapiów tyrady: Swine, bomben die Frau and Kleine Kinder (świnie, bombardowały kobiety i dzieci - red.)" - wspomina Amerykanin.
Lehmann miał stracha. Wiedział, że w niemieckich miastach ludność linczowała wziętych do niewoli alianckich lotników - za dywanowe naloty. Sierżant tłumaczył usteckim Niemcom, że jest z piechoty, a nie z lotnictwa.
Przemarsz przez Ustkę odczuł jako upokorzenie. Był zakuty w długi łańcuch. Bał się gapiów. Po dotarciu do komendy policji, która mieściła się obok kościoła, komendant zadzwonił do kogoś. Stał na baczność przed telefonem. "Byłem nawet trochę zdziwiony, że odkładając słuchawkę nie zasalutował" - wspomina sierżant.
Wkrótce w drzwiach ukazał się niemiecki pułkownik. Zapytał Lehmana niemal perfekcyjnym angielskim:
- W jaki sposób chcieliście uciec z Niemiec?
Ranger odparł: "Carl H. Lehman, sierżant, numer 33130245".
Pułkownik był uprzejmy. Pytał, czym Amerykanin zajmowali się przed wojną i czy byli źle traktowani w niewoli. Jeńcy poskarżyli się, że przez Ustkę prowadzono ich skutych łańcuchem, co było pogwałceniem Konwencji Genewskiej. Oficer zrugał policjanta i natychmiast kazał rozkuć ich z żelastwa.
Noc uciekinierzy spędzili w usteckiej siedzibie policji - razem z komendantem, który ostentacyjnie bawił się pistoletem.
Gdy nazajutrz, 7 czerwca 1944 roku, w Ustce gruchnęła wieść o alianckiej inwazji we Francji, w miasteczku zameldowało się dwóch niemieckich żołnierzy. Przyjechali konwojować Amerykanów do Stalagu w Czarnem. Tam uciekinierzy dostali miesiąc karceru o chlebie i wodzie. Pomieszczenie dzielili z trzydziestoma mężczyznami rozmaitych narodowości, żołnierzami francuskiej Legii Cudzoziemskiej, których Niemcy wzięli do niewoli w Afryce Północnej, na Sycylii i we Włoszech.
Lehmann wspomina: "Niemcy nie bardzo wiedzieli, jak ich traktować, bo było wśród nich kilku Alzatczyków, kilku Polaków z niemieckiego Pomorza oraz wielu z niemieckimi nazwiskami. W sprawie pewnego Francuza, który urodził się w pociągu przejeżdżającym przez Niemcy, komendantura obozu zwróciła się nawet do wyższych instancji z prośbą o instrukcje".
W karcerze Lehmann przeczytał powieść o buncie na Bounty, trzy tomy historii Grecji i uczył się niemieckiego. Potem jeszcze trzykrotnie uciekał. Udało się dopiero na początku kwietnia 1945 roku.
Po wojnie wrócił do Stanów Zjednoczonych. Był listonoszem, zaocznie skończył prawo. Praktykował przez 40 lat jako cywilista. Dochował się dwóch synów: jeden został detektywem policji w Baltimore, drugi - ewangelickim kaznodzieją na Hawajach.
MARCIN BARNOWSKI, Głos Dziennika Pomorza
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?