Rozbicie więzienia w Pińsku i zajęcie Końskich. Zuchwałe akcje cichociemnych

Wojciech Rodak
"Robot" melduje swój oddział "Piwnikowi"
"Robot" melduje swój oddział "Piwnikowi" Wikipedia commons/domena publiczna
Rozbicie więzienia w Pińsku i szturm na Końskie to dwie spektakularne akcje, w których kluczową rolę odegrali słynni komandosi podziemia – cichociemni. Oto ich przebieg.

7 listopada 1941 r., w ramach operacji lotniczej „Ruction” (ang. awantura), przerzucono do okupowanej Polski por. Jana Piwnika „Ponurego”. W niecały rok później, w nocy z 2 na 3 października 1942 r., trafił do kraju Waldemar Szwiec ps. Robot. Pierwszy stał się ikoną polskiego podziemia akowskiego – wzorem partyzanta, którego groźne oblicze zna ze zdjęcia niemal każdy, kto choćby otarł się o historię II wojny światowej. Drugi ledwo co zaczął odnosić błyskotliwe zwycięstwa i poległ, nie zaznawszy choćby ułamka sławy tego pierwszego. Obaj przeprowadzili jedne z najbardziej zuchwałych akcji w dziejach Armii Krajowej, które walnie przyczyniły się do budowy legendy cichociemnych, mistrzów dywersji. Oto, jak utarli nosa Niemcom w Pińsku i Końskich.

Jan Piwnik ps. "Ponury"
Jan Piwnik ps. "Ponury" Wikipedia commons/domena publiczna

Na pomoc „Wani”
Od 1941 r. na zapleczu niemieckiego frontu posuwającego się w głąb ZSRS dzia-łały akowskie grupy zbrojne organizacji „Wachlarz” (o inicjatorze tego przedsięw-zięcia ppłk. Adamie Remigiuszu Grocholskim pisaliśmy w numerze „NH” ze stycznia 2016 r.). Dowódcą III Odcinka, jednego z pięciu podregionów, w których działali dywersanci, był cichociemny kpt. Alfred Paczkowski ps. Wania.

Niestety w listopadzie 1942 r., w czasie drogi na akcję w poleskiej głuszy, załamał się pod nim lód. Oficer złamał sobie nogę. Okazało się, że był to dopiero początek tragicznego ciągu zdarzeń. Jego dwaj towarzysze, którzy wyruszyli, by sprowadzić pomoc – Piotr Downar ps. Azor i Mieczysław Eckhardt ps. Bocian – oraz Marian Czarnecki ps. Ryś, członek konspiracji rezydujący w Dawidgródku, zostali aresztowani przez Niemców. Później ranny „Wania”, ukrywający się w pasterskim szałasie, wpadł w ręce białoruskich policjantów, którzy polowali na zbiegłych Żydów. Przy konspiratorach znaleziono wiele kompromitujących materiałów, w tym m.in. miny kolejowe i angielską radiostację.

Na początku grudnia przewieziono ich do więzienia w Pińsku. Miejscowi gestapowcy ze szczególnym okrucieństwem traktowa-li „Wanię”. Oskarżali go, zresztą nie bez racji, że to on „szefuje bandytom” i jest „brytyjskim skoczkiem”. Kiedy ten zaprzeczał i brnął w jedną ze zmyślonych przez siebie opowieści, oni zaczynali go torturować. „Byli to niezbyt rozgarnięci „nadludzie”, łatwo wpadali w złość i żelaznym prętem bili mnie po głowie. To działało na mnie usypiająco” – relacjonował wiele lat później „Wania”. „Wtedy wylewali na mnie wiadro wody, odzyskiwałem przytomność do następnego uderzenia. Nie sądzę, żeby się można do tego przyzwyczaić, ale głupota moich katów podniecała mój upór”.

Tymczasem wieść o aresztowaniu kpt. Paczkowskiego i innych konspiratorów dotarła do Warszawy. Żona por. „Bociana” (nie wiedziała, że jej mąż już wtedy nie żył; został zastrzelony przez niemieckich policjantów, z którymi wdał się w bójkę zaraz po aresztowaniu) wykorzystała swoją znajomość z adiutantem generała Roweckiego, by zwrócić uwagę Komendy Głównej AK na sprawę uwięzionych. Całe szczęście skutecznie – bez jej działania, jak pisał historyk Cezary Chlebowski, raczej spisano by ich na straty.

31 stycznia 1942 r. „Grot” wydał rozkaz odbicia więźniów. To niebezpieczne zadanie powierzono Janowi Piwnikowi ps. Ponury. Uznano zapewne, że specjalne kursy komandoskie, jakie odbył w Wielkiej Brytanii (pisaliśmy o nich w „NH” z listopada 2015), czynią go predestynowanym do wykonania tej misji. Cichociemny – który sam ledwo uszedł z życiem z niemieckiej niewoli, po wpadce na wołyńskim odcinku „Wachlarza” – z miejsca zabrał się do pracy. Najpierw, jeszcze w noc sylwestrową, wysłał do Pińska swojego emisariusza, który miał nawiązać kontakt z tamtejszą konspiracją i rozpoznać teren.

Od początku brał pod uwagę dwie możliwości osiągnięcia celu. Pokojową, czyli wydobycie więźniów za pomocą łapówki lub fortelu. Miał na to przygotowaną całkiem sporą sumę pieniędzy (60 tys. marek). Zakładał jednak, że nie uda się uniknąć bardziej ryzykownej opcji siłowej, czyli szturmu na więzienie. Dlatego też już w Nowy Rok miał skompletowany trzon grupy uderzeniowej. Tworzyli ją trzej cichociemni – por. Jan Rogowski ps. Czarka, por. Wacław Kopisto ps. Kra, ppor. Michał Fijałka ps. Kawa – a także członek warszawskiej dywersji pchor. Zbigniew Sulima ps. Esesman (alias wziął się stąd, że często na akcje zakładał czarny mundur tej formacji). Poza tym zorganizowano grupę transportową składającą się z osobowego opla (prowadzony przez Władysława Hackiewicza ps. MSZ) i dwóch samochodów ciężarowych (Edward Pubudkiewicz ps. Monter i Antoni Langner ps. Duglas).

2 stycznia „Monter” przewiózł z Warszawy do Brześcia, z którego miała operować grupa uderzeniowa, cały niezbędny w akcji arsenał: 3 steny, 9 coltów, 2 nagany, 2 kg plastiku, spłonki, lonty i granaty. Tuż za nim, z „MSZ-em”, jechali „Ponury”, „Czarka” i „Esesman”.

Następnie Piwnik udał się do Pińska, gdzie skontaktował się z członkami miejscowej konspiracji „Drucikiem” i „Jeliną”. Ci przestrzegli go, że Niemcy mogą w każ-dej chwili wywieźć „Wanię” i pozostałych z miasta, a wtedy cała akcja spali na panewce. Żeby się przed tym zabezpieczyć, „Drucik” założył podsłuch na niemieckiej linii telefonicznej. Podobną instalację założył później „Czarka” w Brześciu. Co ciekawe, oprócz możliwości kontrolowania poczynań wroga umożliwiała im kontakt telefoniczny (oczywiście rozmowy prowadzono przy użyciu odpowiedniego kodu).

W następnych dniach czyniono ostatnie przygotowania do przeprowadzenia akcji zbrojnej. Do grupy szturmowej „Ponurego” dokooptowano dziewięciu żołnierzy z brzeskiej ekipy „Wachlarza” (wśród z nich znajdował się m. in. Jerzy Wojnowski ps. Motor). Natomiast w folwarku Eleonory Paszkiewiczowej ps. Biała Pani, położonym nad Bugiem, tuż przy granicy z Generalnym Gubernatorstwem, zorganizowano polowy szpital dla ewentualnych rannych.

Od 6 stycznia, w tydzień po rozkazie „Grota”, czterej cichociemni opracowywali różne plany uderzenia na pińskie więzienie, a reszta drużyny czekała w pogotowiu, gotowa w każdej chwili ruszyć do akcji. Operację należało przeprowadzić błyskawicznie i dyskretnie, ponieważ miasteczko było silnie obsadzone przez Niemców. Kwaterowało w nim około 3 tys. uzbrojonych w broń ciężką i pancerną żołnierzy: kompania Schutzpolizei, stu żandarmów, trzystu białoruskich milicjantów, batalion Wehrmachtu, batalion kozaków i dywizjon marynarki rzecznej. Strzelanina w ciszy nocy szybko ściągnęłaby w pobliże więzienia znaczne siły. W związku z tym akowcy zdecydowali, że najlepiej będzie zaatakować około godz. 17, gdy do pracy przychodzi nocna zmiana strażników i wokół obiektu jest jakikolwiek ruch.

Do 16 stycznia trwały próby pokojowego odbicia „Wani” i jego towarzyszy. Wspierane argumentami finansowymi zabiegi „Jeliny” i „Kawy” zakończyły się fiaskiem. Klawisze nie ustępowali. Wobec tego „Ponury” zarządził alarm bojowy. Następne-go dnia cała ekipa z Brześcia przybyła samochodami do Pińska. Tutaj, na melinie u niejakiego „Dęba”, oddział szturmowy podzielono na trzy sekcje – dowodzone przez „Ponurego” (sześć osób plus opel „MSZ-ta”), „Czarkę” (cztery osoby) i „Kawę” (także cztery osoby). Odwrót miała zabezpieczać ciężarówka z „Monterem” za kierownicą. „Drucik” i jego ludzie mieli sparaliżować łączność.

Plan więzienia w Pińsku
Plan więzienia w Pińsku Wikipedia commons/Domena opubliczna

18 stycznia 1943 r., punktualnie o godz. 17, polscy dywersanci przystąpili do dzieła. Najpierw „Drucik”, przy użyciu granatu, wysadził studzienkę telekomunikacyjną. Potem opel z grupą „Ponurego” podjechał pod bramę więzienia. Strażnik na widok Sulimy w esesmańskim mundurze natychmiast otworzył bramę. Samochód wjechał na zewnętrzne podwórko kompleksu. Strażnik zauważył swój błąd i próbował stawić opór napastnikom. Strzał „Motora” położył go trupem. W tym czasie „Płomień” i „Wrona” opanowali wartownię i rozbroili znajdujących się tam strażników. Potem, przez cały czas trwania akcji, łapali kolejno przychodzących na nocną zmianę wachmanów i związanych układali na podłodze. Tymczasem grupy „Czarki” i „Kawy” też już działały. Ta pierwsza przesadziła płot od strony ulicy Cegielnianej i podeszła pod zamkniętą wewnętrzną bramę więzienia, gdzie stał już opel z sekcją „Ponurego”.

Uzbrojeni strażnicy, zaniepokojeni strzałami, nie ulegli urokowi munduru „Esesmana” i nie mieli najmniejszego z-miaru się poddać. Ludzie „Kawy”, po przedostaniu się na podwórze, wkroczyli do budynku kancelarii. Zastali tam komendanta więzienia Hellingera i jego zastępcę Zöllnera. Próbowali się bronić. W czasie szamotaniny obaj zostali zastrzeleni. Wreszcie dywersanci znaleźli klucze do bram i cel więziennych. By zrobić z nich pożytek, musieli jeszcze dostać się na drugi dziedziniec. W tym celu wspięli się na wieżyczkę strażniczą, a potem ześliznęli się z niej po sznurze prosto na wewnętrzny podwórzec. Tam sterroryzowali i rozbroili wachmanów z drugiej wartowni. Otwarto wewnętrzną bramę, opel z „Ponurym” dotarł w pobliże cel.

Rozpoczęto wypuszczanie więźniów. „Wania”, „Ryś” i „Azor” byli wolni. Tak wspominał tę chwilę Alfred Paczkowski: (…) leżałem jak zwykle na betonie. Od kilku dni nie miałem przesłuchań i teraz dopiero stwierdzałem, jak mnie wszechstronnie pobito. Byłem bardzo słaby i miałem dreszcze. (…) usłyszałem jakiś hałas, chwyciłem w rękę kij. Miałem już zdjęty opatrunek [ze złamanej nogi – WR]. Myślałem, że Niemcy chcą mnie zastrzelić, więc jeszcze wykonam ostatnią szarżę… Z rozmachem otworzyły się drzwi i zobaczyłem „Czarkę” z „Motorem”. Obaj trzymali w rękach pistolety maszynowe. Rogowski w rosyjskiej czapce na głowie krzyczał nienaturalnie głośno: Wo imieni Stalina wy swobodny, wychoditie” [Polacy podczas akcji udawali sowietów – WR]. Trzech uwolnionych żołnierzy wsiadło do opla z Hackiewiczem i ruszyli w stronę Brześcia. Za nimi podążała ciężarówka „Montera” z dywersantami i „Ponurym”. Niemcy nie zdążyli zareagować, pomimo że dywersanci działali tuż obok ich kwater – 100 m od gmachu więzienia, w szkole, stacjonował batalion Wehrmachtu.

Akcja w Pińsku uważana jest za jeden z największych sukcesów AK i jedną z najsprawniej przeprowadzonych operacji w historii wojskowości w ogóle. Piwnik wzorowo wykonał zadanie, przy czym tylko jeden z jego ludzi został ranny, i to lekko. Wtedy narodziła się jego partyzancka legenda. Jak wszystkie sukcesy podziemia, tak i ten miał swoją krwawą cenę. W odwecie Niemcy rozstrzelali 30 najbardziej znanych i poważanych w Pińsku Polaków i Białorusinów.

Waldemar Szwiec ps. "Robot"
Waldemar Szwiec ps. "Robot" Wikipedia commons/domena publiczna

Najazd na Końskie
W lipcu 1943 r. por. „Ponury” był już w Górach Świętokrzyskich. Dowodził pokaźnym, trzystuosobowym oddziałem partyzanckim. Niestety presja Niemców i trudności z zaopatrzeniem w żywność tak ogromnej formacji zmusiły go do rozdzielania jej na mniejsze grupy. Dowodzenie jedną z nich powierzył cichociemnemu ppor. Waldemarowi Szwiecowi ps. Robot. Nie był to wybór przypadkowy. Ten urodzony w Chicago i wychowany w II RP żołnierz dobrze znał miejscowe warunki. Służył w regionie kieleckim już przeszło pół roku i niejednokrotnie, do spółki z innym absolwentem Audley End por. Eugeniuszem Kaszyńskim ps. Nurt, dał Niemcom szkołę.

Sześćdziesięcioosobowy oddział, którego dowództwo objął Szwiec, składał się, mniej więcej w połowie, z żołnierzy pochodzących z okolic Niekłania (obecnie północno-zachodnia część woj. świętokrzyskiego), a resztę stanowili spaleni w stolicy konspiratorzy. „Robot” udał się z nimi w koneckie, gdzie w dobrych warunkach bytowych mógł planować większe akcje dywersyjne.

Pierwszą z nich przeprowadził w nocy z 19 na 20 sierpnia w Wąsoszy, gdzie dokonał udanej zasadzki na pociąg towarowy. Radość ze zwycięstwa szybko została przygaszona przez tragiczne wieści, jakie dotarły do niego z Końskich. Niemcy przeprowadzili wielką obławę i aresztowali w miasteczku około 350–400 osób. Mieli precyzyjną listę członków miejscowej konspiracji. Gdy nie zastawali w domu poszukiwanego, to zabierali do aresztu lub obozu koncentracyjnego członków jego rodziny. Wyglądało na to, że w strukturach podziemia działał hitlerowski agent.

„Robot” postanowił zemścić się na Niemcach i zdobyć Końskie. Chociaż na kilka godzin. Tak w późniejszym meldunku opisywał cele akcji: "1) Podtrzymanie ducha ludności polskiej w powiecie koneckim, który po aresztowaniach wyraźnie upadł, 2) wykazanie własnym żołnierzom niskiej wartości moralno-bojowej Niemców i naszej nad nimi wyższości w tym kierunku przy walce wręcz, 3) zdobycie dla zgrupowania potrzebnych części wyekwipowania i umundurowania przez obrobienie niemieckich składów tekstylnych".

Zadanie to było niezwykle trudne do wykonania, ponieważ wróg przeważał nad partyzantami zarówno liczebnością, jak i uzbrojeniem. W Końskich kwaterowało ponad 220 niemieckich żołnierzy różnych formacji policyjnych i tysiąc żołnierzy z legionu wschodniego. Ponadto cztery kilometry od miasta, w Baryczy, przebywało około 500 „Ukraińców” (tak tę jednostkę nazwał w meldunku „Ponury”). Łącznie było ich przeszło 1700 ludzi uzbrojonych po zęby w broń maszynową, granatniki i pojazdy opancerzone. Tym siłom „Robot” mógł przeciwstawić jedynie ok. 80 bojowników (jego oddział powiększył się o koneckich dywersantów pod Tadeuszem Jenczem ps. Allan). Ich uzbrojenie stanowiły: 1 ckm, 6 rkm-ów, 7 pistoletów maszynowych, 52 karabiny, 30 pistoletów, 60 granatów i niewielka ilość amunicji. Jednak dwudziestokrotną przewagę żołdaków III Rzeszy, tak jak w Pińsku, miał zniwelować plan ataku, który precyzyjnie obmyślił Szwiec ze znającym Końskie „Allanem”.

W nocy z 31 sierpnia na 1 września, w czwartą rocznicę ataku na Polskę, przystąpili do jego realizacji. Tuż przed północą podzielone zadaniowo podgrupy „robotowców” docierają z różnych stron na przedmieścia miasteczka. Około godz. 23.55 jedna z nich niszczy stację transformatorową. Po chwili gasną wszystkie światła – to sygnał rozpoczęcia akcji. Trzy grupy partyzantów uzbrojonych w ckm-y i rkm-y szybko zajmują z góry usta-lone pozycje w pobliżu kwater nieprzyja-ciela. Pchor. „Bandera” i jego ludzie biorą na cel koszary Ordnungspolizei i Ostlegionu. Sekcja pchor. „Znicza” mierzy w budynki zajmowane przez żandarmerię. Wreszcie 20 żołnierzy, pod por. Marianem Janikowskim ps. Kmicic, zajmuje stanowiska ogniowe w centrum miasta – ma „zneutralizować” inny policyjny posterunek.

Około północy „robotowcy” otwierają ogień. Oto jak zapamiętał te chwile pchor. Stanisław Wolf ps. Staszek: "(…) miasto jest oświetlone przez niemieckie rakiety i wszędzie słychać strzelaninę. Huk wystrzałów z broni maszynowej i kb przerywany jest od czasu do czasu eksplozjami granatów, wyrzucanych przez niemieckie granatniki. Całość robi wrażenie regularnej bitwy. Niemcy nie orientują się zupełnie, jaką siłą i w jakim celu są atakowani, walą ze wszystkiej posiadanej broni i wysyłają co chwila rakiety alarmowe. Żandarmeria stacjonująca w szkole, chcąc się przekonać prawdopodobnie o naszej sile, wysyła patrole, które dochodzą do magazynów Społem. Na rozkaz kom. Robota przestajemy wynosić towary i zachowujemy bezwzględną ciszę. Słyszymy wyraźnie głosy porozumiewających się ze sobą Niemców. Dopuszczamy ich możliwie jak najbliżej i witamy serią z rkm-u. Sam komendant Robot wali po nich serię za serią ze swojego stena. Niemcy milkną i wycofują się natychmiast."

Gdy przygwożdżeni ogniem w swoich kwaterach hitlerowcy próbują połapać się w sytuacji, po Końskich krąży patrol likwidacyjny, który wykonał pięć wyroków śmierci na konfidentach. Jeden z egzekutorów, kpr. Tadeusz Chmielowski ps. Bartek, wspominał po latach: "„Leon” [jeden z członków patrolu likwidacyjnego – WR] jako Ślązak znakomicie mówił po niemiecku, co pozwalało nam, podawszy się za żandarmów, wchodzić kolejno do mieszkań konfidentów. Dopiero gdy byliśmy już w mieszkaniu zdrajcy, następowała konsternacja z jego strony, gdy poznawał mnie albo „Dewajtisa” [szef patrolu – WR]. W każdym przypadku, przed wykonaniem wyroku, odczytywana była jego pełna sentencja."

Równocześnie, jak wspominał w swojej relacji „Staszek”, „robotowcy” plądrowali magazyny Społem i tekstylne magazyny wojskowe. Łupy zgromadzili na samochodzie i wozie, a następnie, około godziny drugiej nad ranem, zaczęli wycofywać się z miasta. Po czym bezpiecznie, jak to ujął w swoim meldunku „Ponury”, „odpłynęli w rejon swych lasów”. Akcja „Robota” zakończyła się pełnym sukcesem. Żaden z jego podkomendnych nie został nawet ranny. W oczach miejscowej ludności został bohaterem, a jego czyn błyskawicznie zaczął obrastać legendą. Jednak dla skrupulatnego Szwieca liczyły się bardziej przyziemne sprawy.

„Każdy żołnierz zgrupowania został zaopatrzony w płaszcz nieprzemakalny, nowe ubranie, sweter, koc, dwie koszule, parę kaleson, parę skarpet i zielony kombinezon” – pisał w meldunku dla „Ponurego”.

Niestety „Robotowi” nie dane było prze-prowadzić kolejnych równie spektakularnych akcji. 14 października 1943 r. zginął w czasie niemieckiej obławy w Wielkiej Wsi, razem z Piotrem Downarem ps. Azor – tym samym, którego „Ponury” odbił z pińskiego więzienia. W ręce hitlerowców wydał ich nie kto inny jak sam Jerzy Wojnar ps. Motor – bohater z Pińska, który stał się agentem gestapo…

Pisząc tekst, korzystałem z książek Cezarego Chlebowskiego („Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie”, „Wachlarz”, „Cztery z tysiąca”), „Cichociemni i spadochroniarze” Jędrzeja Tucholskiego i „Ankieta cichociemnego” Alfreda Paczkowskiego

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia