Siedem barwnych faktów z życia Jerzego Kukuczki

Kukuczka zdobył jako drugi człowiek na Ziemi Koronę Himalajów i Karakorum
Kukuczka zdobył jako drugi człowiek na Ziemi Koronę Himalajów i Karakorum archiwum
W październiku mija 26 lat od tragicznej śmierci Jerzego Kukuczki, najsłynniejszego z polskich himalaistów. Co wiemy o kulisach jego niezwykłych dokonań?

W rodzinnych Katowicach Kukuczka ma osiedle i Akademię Wychowania Fizycznego swojego imienia. Być może doczeka się pamiątkowego obelisku, jeśli prowadzona przez członków tutejszego Klubu Wysokogórskiego zbiórka pieniędzy na pomnik dla swych tragicznie zmarłych kolegów zakończy się powodzeniem.

A co wiadomo o samym Kukuczce poza tym, że wielkim himalaistą był i że jako drugi człowiek w historii zdobył wszystkie 14 ośmiotysięczników? Biografia słynnego alpinisty obfituje w tyle niecodziennych epizodów, że może być (i zresztą stała się) inspiracją dla niejednego filmowca. Epizodów niekoniecznie związanych bezpośrednio ze wspinaczką, wytyczaniem nowych dróg i zdobywaniem himalajskich szczytów. Bo przecież poza górami Kukuczka miał dom, rodzinę, pracę i przyjaciół. Z ich opowieści wybraliśmy kilka nieoczywistych faktów dotyczących "króla Himalajów".

1. U progu wysokogórskiej kariery nic nie wskazywało, że Kukuczka w tak imponującym stylu sięgnie kiedyś po Koronę Himalajów. Wręcz przeciwnie. Podczas wyprawy na McKinley w 1974 r. organizm 26-letniego Kukuczki fatalnie zniósł wysokość, doznał odmrożeń i choć ("z czarnymi plamami przed oczyma, ostatkiem woli"- jak sam później wyznał) wdrapał się na najwyższy szczyt Ameryki Północnej, to jednak środowisko niemalże go skreśliło.

- Krążyła o nim opinia, że to owszem, świetny wspinacz i wielki twardziel, ale w wysokie góry niezbyt się nadaje, bo jego organizm kiepsko reaguje na duże wysokości - wspominał później na łamach DZ Janusz Skorek, himalaista, obecnie prof. na Politechnice Śląskiej. Jak dodał, przełom nastąpił dopiero po udanej wyprawie (jesienią 1979 roku) na Lhotse. Jerzy Kukuczka wspólnie z Andrzejem Czokiem zdobyli wówczas czwarty szczyt świata bez użycia tlenu.

- Organizm Jurka najwyraźniej potrzebował czasu, aby przyzwyczaić się do nowych warunków. Kiedy to jednak nastąpiło, to powstał mechanizm doskonały - przyznał Janusz Skorek.

2. Po wytyczeniu wiosną 1980 roku nowej drogi na Mount Evereście (znowu wspólnie z Andrzejem Czokiem) na Kukuczkę czekał w Polsce tłum dziennikarzy oraz... zwolnienie z pracy. Władze katowickich Zakładów Konstrukcyjno-Mechanicznych Przemysłu Węglowego EMAG najwyraźniej uznały, że firmy nie stać na trzymanie na etacie kogoś, kto ciągle wyjeżdża na drugi koniec świata, by wspinać się w górach. Niespodziewanie Kukuczce przyszli z pomocą szukający atrakcyjnego materiału dziennikarze.

- Ktoś z katowickiego ośrodka Telewizji Polskiej wymyślił sobie materiał pt. "Powrót mistrza do zakładu pracy" - wspomina Ignacy "Walek" Nendza, instruktor Polskiego Związku Alpinizmu i uczestnik himalajskich wypraw z lat 70. i 80. minionego stulecia. Jak jednak mistrz może wrócić do pracy, skoro właśnie dopiero co został z niej wylany? I jak wytłumaczyć się z tego przed mediami oraz milionami telewidzów? Raz jeszcze okazało się, że telewizja naprawdę potrafi czynić cuda. Błyskawicznie zaaranżowano cały show i Kukuczka mógł znowu pojawić się w zakładzie. - Dyrektor tylko wziął go na bok i szepnął: "Panie Jurku, traktuj pan to, co pan dostał, jako niebyłe". I później już nigdy nie przyszło nikomu do głowy go zwalniać z pracy, choć przecież dalej jeździł w Himalaje - śmieje się Ignacy Nendza.

3. Problemy nie omijały Polaka również po samotnym wejściu na Makalu (1981 r.). Kukuczka musiał wtedy bronić się przed zarzutami o oszustwo. Nepalski oficer łącznikowy wyprawy, który - mówiąc delikatnie - był w kiepskich relacjach z członkami polskiej wyprawy po tym, jak ci nie spełnili jego finansowych oczekiwań, stwierdził bowiem, że Kukuczka wcale nie był na szczycie. Przekonywał, że obserwował wspinaczkę Polaka (co nie było prawdą, bo nawet nie było go w bazie), a poza tym przy panujących wówczas fatalnych warunkach pogodowych nikt nie miał szans dokonać wejścia. I jak tu udowodnić, że było inaczej, skoro był to samotny atak? Sprawa zaczęła brzydko pachnieć, bo zarzucić himalaiście, że przypisuje sobie szczyt, którego nie zdobył, to bolesna ujma dla jego honoru.

Z pomocą Kukuczce przyszła... biedronka. A mówiąc ściślej, drewniana zabawka jego starszego syna Maćka. Właśnie ją katowiczanin zostawił na wierzchołku Makalu (tradycją jest, że zdobywcy zostawiają na szczycie coś własnego i znoszą to, co pozostawili na nim ich poprzednicy). Szczęśliwie polską biedronkę na szczycie ośmiotysięcznika odnalazł rok później koreański alpinista Huh Young Ho, powiadomił o tym nepalskie ministerstwo turystyki i tym samym potwierdził, że Polak faktycznie stanął na piątym szczycie świata.

Jerzy Kukuczka (z lewej) i Andrzej Czok podczas wyprawy na Mount Everest. 19 maja 1980 zdobyli szczyt nową drogą
(fot. Wikimedia Commons)

4. Czy Kukuczka był sportowcem? Jasne, w końcu przy okazji zimowych igrzysk w Calgary (1988 r.) dostał srebrny medal olimpijski. Gdyby jednak spojrzeć na jego dietę... Nie, mistrz z Katowic stanowczo nie odżywiał się jak sportowiec. Nie dbał o dietę ani o wagę. Uwielbiał śląską kuchnię, roladę i kluski (po zejściu z jego ostatniego ośmiotysięcznika w bazie czekało na niego czternaście śląskich klusek). Krążyły legendy, że potrafił wyczuć golonkę w zamkniętej puszce...

- To nie tak. Puszki po prostu były numerowane i on zapamiętywał, w których była ta golonka - śmiejąc się tłumaczy Ignacy Nendza. "Walek", który Kukuczkę znał od nastoletnich lat, sypie z rękawa kolejnymi anegdotami o wilczym apetycie "króla Himalajów".

- Przed atakiem na Makalu wsunął na kolację półtora pęta salami. Z kolei, gdy jeszcze pod koniec lat 60. prowadziliśmy zajęcia na zimowisku w Skalniku, ktoś zaczął nas podpuszczać, żeby zobaczyć, ile drugich dań jesteśmy w stanie zjeść. No i ja zjadłem kilka porcji, a Jurek zjadł dwanaście - wspomina Nendza.

5. Powiedzmy sobie wprost: wszyscy polscy himalaiści w latach 80. kombinowali. Bez kombinowania nie znaleźliby ani pieniędzy, ani wyposażenia na swoje wyprawy, i nie byłoby całej złotej dekady polskiego himalaizmu. Kukuczka nie był pod tym względem żadnym wyjątkiem. We wchodzącym właśnie na ekrany kin filmie "Jurek" Pawła Wysoczańskiego (można go oglądać od dzisiaj w kinie Kosmos w Katowicach) jest scena, jak zaprzyjaźniona sprzedawczyni z jednego z katowickich sklepów przekazuje Kukuczce spod lady konserwy na wyprawę, podczas gdy przed wejściem do budynku niecierpliwi się długa kolejka oczekujących, aż "coś rzucą".

W pewnym momencie ktoś z oczekujących zauważył jednak stojący na zapleczu samochód i alpinistów ładujących do niego cenne produkty. To, co nastąpiło później, przypominało sceny z "Latającego Cyrku Monthy Pythona" - wygłodniały tłum rzucił się na himalaistów, próbując odebrać im puszki, a ci równie desperacko starali się odeprzeć atak i uchronić strategiczne dla przyszłej wyprawy zapasy. Kombinowanie było obecne zresztą na wszystkich etapach ówczesnych ekspedycji - od fazy aprowizacji po sam pobyt w Nepalu (kiedy dziwnym trafem alpiniści tracili olbrzymie ilości sprzętu - oficjalnie w lodowych szczelinach, faktycznie u tamtejszych sklepikarzy).

6. Na słynny Broad Peak Kukuczka wchodził dwa razy. Dlaczego? Ano dlatego, że pierwsze wejście, dokonane wspólnie z Wojciechem Kurtyką w 1982 roku, nie było do końca legalne. A mówiąc bardziej dosadnie, była to kompletna "lewizna". Polscy himalaiści nie mieli bowiem zezwolenia na atakowanie tej góry. Obaj panowie stanowili wzmocnienie damskiego zespołu, który pod wodzą Wandy Rutkiewicz miał atakować pobliskie K2.

W ramach aklimatyzacji Kukuczka z Kurtyką wybrali się na zbocza Broad Peaku i choć - jak zapewniał później Kukuczka - nie mieli zamiaru atakować szczytu, to jednak jakoś tak "samo wyszło". Sportowy sukces był oczywisty, ale chwalić się nim byłoby bardzo niemądrze. Pakistańskie władze były bardzo czułe na punkcie takich samowolek (trudno się dziwić, za legalne wejście kasowały wówczas 2 tys. dolarów) i mogły niesfornym zdobywcom zablokować na przyszłość możliwość wjazdu, więc - choć ten i ów wiedział, jaka była prawda - w oficjalnych komunikatach wspominano jedynie o aklimatyzacji w masywie Broad Peak. Trzy lata później ta sama dwójka wspinaczy w pełni legalnie stanęła już na szczycie tego ośmiotysięcznika. Obaj panowie nie uniknęli zresztą tłumaczenia się w międzyczasie przed pakistańskimi urzędnikami, gdyż latem 1983 r. zdobyli dwa ośmiotysięczne Gasherbrumy (I i II), choć mieli zezwolenie tylko na ten pierwszy. Wznosząc się na Himalaje dyplomacji, udało im się jednak załatwić polubownie sprawę.

7. Pytania o sens himalaizmu i cenę, jaką czasem przychodzi w nim zapłacić, nie narodziły się dzisiaj. Stawiane były także za czasów Kukuczki. Zwłaszcza że himalaista z Katowic był wymagającym, upartym partnerem, nie brakowało opinii, że w górach przesadnie ryzykuje (m.in. z tego powodu rozpadł się duet Kukuczka-Kurtyka), a przez pewien czas wyprawy, w których brał udział, nie wracały w pełnym składzie. Z ekspedycji na Nanga Parbat (lipiec 1985) nie wrócił Piotr Kalmus, z Lhotse (październik 1985) Rafał Chołda, z Kandzen-dzongi (styczeń 1986) Andrzej Czok, zaś z K2 (lipiec 1986) Tadeusz Piotrowski.

Najwięcej kontrowersji wzbudził wypadek Andrzeja Czoka. Pojawiły się opinie, że atakująca szczyt dwójka (Kukuczka-Wielicki) zlekceważyła objawy choroby wysokogórskiej u kolegi. Przebieg wydarzeń analizowała specjalna komisja gliwickiego Klubu Wysokogórskiego. Fatum skończyło się dopiero podczas wyprawy na Manaslu, gdy do Kukuczki dołączył młody Artur Hajzer. Wspólnie (towarzyszył im też Meksykanin Carlos Carsolio) zdobyli szczyt i bezpiecznie wrócili do bazy. Z Hajzerem Kukuczka zdobył też swoje dwa kolejne (i zarazem ostatnie) ośmiotysięczniki.

Michał Wroński
DZIENNIK ŁÓDZKI

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia