Matrioszki Stalina. Gwarancja sojuszu sowietów i PRL

Kazimierz Sikorski
Jurij Andropow i gen. Wojciech Jaruzelski, ok. 1980
Jurij Andropow i gen. Wojciech Jaruzelski, ok. 1980 Wikimedia Commons
Matrioszki albo wtórnik. Agent latami szkolony, uczony języka, upodabniany do „oryginału". Po to, by w którymś momencie go podmienić. Czy tacy ludzie byli na szczytach w PRL?

Była to jedna z najbardziej skrywanych tajemnic radzieckiego imperium. Na użytek swoich interesów stworzyło ono sieć zaufanych ludzi, którzy w podległych Kremlowi krajach pełnili rolę sługusów Moskwy. Były to matrioszki Stalina - nazwani tak od rosyjskich, drewnianych, kolorowych lalek wkładanych jedna w drugą. Dla szefów radzieckiego wywiadu tacy ludzie byli dublerami, obdarzono ich skradzioną tożsamością, by wykonywali polityczną robotę, do której przygotowywali ich najlepsi spece NKWD.

W technicznym języku służb - nie tylko sowieckich zresztą - mówi się o agenturze wtórnikowej. Chodzi tu o ludzi podstawionych w miejsce konkretnych, ba, rozpoznawalnych, ważnych osób - takich, które nawet zwerbowane lub skłonne do współpracy mogłyby budzić cień podejrzenia, że w decydującym momencie nie postąpią dokładnie i precyzyjnie po linii swych mocodawców.

Ludzie Stalina

Według niektórych przekazów agenci wtórnikowi mieli działać także na terenie PRL. Mieli być sobowtórami konkretnych ludzi, tyle że oddanymi fanatycznie Stalinowskiemu imperium. O matrioszkach Kremla wiedziało niewielkie grono ludzi, ścisły krąg zaufanych generalissimusa. Nawet towarzysze z biura Politycznego KPZR za rządów „wielkiego językoznawcy" i „słońca świata" mieli nie mieć o nich zielonego pojęcia.

Najciekawszy chyba przekaz o matrioszkach na PZPR-owskich szczytach wyszedł na jaw dwie dekady temu dzięki opublikowanym w formie książkowej rozmowom Bohdana Rolińskiego z Piotrem Jaroszewiczem. Ten ostatni był peerelowskim działaczem, premierem zamordowanym w tajemniczych okolicznościach w swojej wilii w Aninie, a usłyszał on o tej sekretnej misji od wiecznie podpitego generała Karola Świerczewskiego, którego w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach dopadły śmiertelne kule w powojennych, „płonących" Bieszczadach.

Generałowi Świerczewskiemu z kolei miał wspominać o matrioszkach generał Grigorij Żukow z NKWD, który podczas wspólnej libacji miał chełpić się tym, że był jedyną osobą wyznaczoną przez Stalina do bezpośrednich kontaktów z takimi agentami.
Nikt jednak- ani w tamtym czasie, ani potem - nie podjął próby wyjaśnienia roli matrioszek nie tylko w Polsce, ale też winnych satelickich krajach obozu socjalistycznego. Stąd wiele plotek, hipotez, mniej lub bardziej sensacyjnych wieści, które sugerowały, że w powojennej Polsce niejeden dygnitarz pełnił rolę matrioszki Stalina.

Matrioszka Bierut

Najcenniejszym początkowo radzieckim nabytkiem miał być był Bolesław Bierut. Towarzysze ze Wschodu najpierw kradli wytypowanej osobie tożsamość, potem obdarzano nią Bieruta, a oryginał przepadał. Życie matrioszki zaczynało się od porwania przez agentów NKWD wytypowanej osoby, Polaka, chętnie z dobrej rodziny. Potem wymuszano, by ujawnił on jak najwięcej informacji o swojej rodzinie, szkole, środowisku, w jakim przebywał. Brano pod uwagę najdrobniejsze szczegóły, takie jak nawyki żywnościowe, czy palił, przeklinał itd.

To wszystko spływało do kwatery generała Żukowa, tam jego ludzie wybierali osobę podobną nie tylko fizycznie, ale też psychicznie do porwanego. Taki człowiek „wchodził w buty" pojmanego. To był początek, dalej matrioszka przechodziła kolejną obróbkę - przeszkolenie np. w zakresie sposobu wysławiania się oraz wbijanie mu do głowy detali z życiorysu porwanego.

Kiedy generał przedstawił kandydata Stalinowi i ten uznał, że agent jest już gotowy, posyłano go do swojego kraju. Tam czujne oko radzieckich agentów miało na niego baczenie, by nie stała mu się krzywda, by nie skręcał ze swoimi zapatrywaniami na otaczający go świat.

W sytuacjach kryzysowych dla matrioszki, kiedy pojawiał się ktoś, kto kwestionował wiarygodność agenta, takiego delikwenta uciszano na zawsze: matrioszka pełniła dalej swoją rolę. A co z oryginałem, który był nieświadomy swojej roli w tej sekretnej grze? Kiedy już wyciśnięto z niego wszystkie potrzebne informacje, był zabijany, tu NKWD nie popełniała błędów. W ten szatański pomysł można było sporą liczbę matrioszek lokować w strukturach władzy podległego Moskwie kraju.

Warto powtórzyć: plan Stalina był pewniejszy i tańszy niż podbijanie opornego kraju, co wiązało się z krytyką wolnego świata. Na dodatek ujęcie takiego agenta było praktycznie niemożliwe.

Daleko od bliskich

Konspiracja wymagała, by dla bezpieczeństwa agenta nie dopuszczać do niego osób blisko związanych z oryginałem. Groziło to dekonspiracją matrioszki. Dlatego po 1943 r., kiedy Towarzysz Tomasz dostał nowe życie, nie mogła się z nim kontaktować Janina Górzyńska, żona prawdziwego Bieruta.

Pozyskanym przez radziecką tajną policję polityczną miał być też nieżyjący już generał Wojciech Jaruzelski. Ten pochodzący z rodziny ziemiańskiej późniejszy przywódca kraju, człowiek, który wprowadził stan wojenny, miał również mieć cudzą tożsamość. Ale czy można tożsamość ukraść, pyta wielu. Czy można żyć pod cudzym nazwiskiem ze sfingowanym życiorysem? Okazuje się, że tak, jeśli było się na usługach Moskwy.

Wspomniany już Jaroszewicz twierdził, że sam Józef Stalin stał za tą tajną operacją, osobiście miał typować przedstawionych mu kandydatów, którzy z pomocą NKWD zmieniali swoje życie. Wedle zamysłów Stalina w Ludowym Wojsku Polskim ulokowano co najmniej sześć matrioszek. Pieczę nad ich mentalnym przygotowaniem i specjalistycznym przeszkoleniem przejął wspomniany już generał Grigorij Żukow. Była to wyjątkowa kreatura, karierowicz, pijak, którego bali się podwładni. W 1940 r. miał stopień majora bezpieczeństwa. Potem jego kariera nabrała blasku. We wrześniu następnego roku był już przedstawicielem NKWD do spraw łączności z dowództwem Armii Polskiej na terytorium ZSRR. Kilka miesięcy później został pełnomocnikiem radzieckiego rządu ds. formowania polskich i czeskich w ZSRR i szczycił się już posadą komisarza bezpieczeństwa państwowego III rangi.

Błyskawiczny awans

Kiedyś Stalin wezwał do siebie Żukowa i generała Władysława Andersa, który miał kierować powstającą polską armią. Ławrientij Beria przedstawił Stalinowi Żukowa: „Major bezpieczeństwa" Stalin jednak od razu sprostował: „Nie major, a generał major. Nie może przecież major pracować z generałem polskiej armii". I w ten właśnie sposób - niejako za sprawą Andersa - Grigorij Żukow miał awansować.

Był Żukow zaufanym Stalina do końca dni dyktatora. W październiku 1954 r. został jednak zdymisjonowany i zdegradowany. Kiedy nadeszła odwilż w 1956 r., został dyrektorem hotelu Turist w Moskwie. Piastował to stanowisko do końca swoich dni do 1978 r. Ten właśnie Żukow podczas kolejnej popijawy powiedział Świerczewskiemu, że sam dokonywał wstępnej obróbki Polaków, którzy mieli w powojennym kraju pełnić najważniejsze role w życiu politycznym. Torowano im kariery, tak by trafiali na sam szczyt.

Wedle Żukowa najważniejsze w tym wszystkim było znalezienie sobowtórów porwanych ludzi. To najważniejsze słowo w opowieściach i działaniach Żukowa. Stalin kazał w pierwszym rzędzie kierować matrioszki do polskiej armii. Wedle słów Żukowa na jednej z narad generalissimus mówił, by ci ludzie siedzieli cicho jak ryba, dopóki ktoś odpowiedni nie zgłosi się do nich. O tym, kiedy ma to nastąpić, kiedy obudzi się takiego „śpiocha" ulokowanego naprawdę wysoko, miał decydować osobiście Stalin - i nikt inny.

Z patrioty-zdrajca

Powstaje pytanie: Jak to było z Jaruzelskim? Kim był naprawdę? Pochodzenie miał dobre: rodzina szlachecka herbu Ślepowron, do tego katolickie korzenie i tradycje patriotyczne. Tylko czy aby na pewno to właśnie człowiek o tym pochodzeniu powrócił z Syberii jako Wojciech Jaruzelski?

Ojciec późniejszego generała Władysław Jaruzelski jako oficer walczy ł w wojnie polsko-bolszewickiej. Piękną kartę miał także dziad Wojciecha Jaruzelskiego, który brał udział w powstaniu styczniowym. Do wybuchu II wojny światowej ojciec Jaruzelskiego zarządzał majątkami ziemskimi. Dokończył żywota na zesłaniu w Rosji.

Matka Jaruzelskiego Wanda z Zarembów pochowana jest na cmentarzu w Lublinie. Mieli dwoje dzieci: Wojciecha (rocznik 1923, urodzony w Kurowie) i córkę Teresę urodzoną pięć lat później. Przed wojną Wojciech Jaruzelski pobierał nauki w gimnazjum na warszawskich Bielanach. Chodziły tam dzieci z elity ziemiańskiej. Jako nastolatek i później Wojciech był osobą religijną, bliską ruchom narodowym, był dobrym uczniem.

Po wybuchu wojny rodzina Jaruzelskich uciekła na Litwę. Spadli jednak z deszczu pod rynnę, bo kiedy w 1940 r. tereny dostały się w łapy Związku Radzieckiego, rodzinę wywieziono na Syberię. Wojciech pracował przy wyrębie lasów, potem wspominał, że tam nabawił się ślepoty śnieżnej - choroby oczu, która uszkodziła mu wzrok.

W maju 1943 r. Wojciech Jaruzelski wstąpił do 1. Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, kilka miesięcy później zaczął naukę w szkole oficerskiej w Riazaniu. Przeszedł cały szlak bojowy, doszedł w maju 1945 r. w okolice Berlina i potem pozostał w wojsku.
Następnie jednak w jego życiorysie dzieje się coś dziwnego - bo kiedy w marcu 1946 r. matka z córką wróciły do Polski z zesłania, matka nie poznała syna. Rozterki miała też jego siostra. Mówiąc wprost - obie miały poważne wątpliwości, czy człowiek podający się za Wojciecha Jaruzelskiego to ich syn i brat.

Stalin i jego ludzie przewidzieli również takie niespodzianki. Do akcji ruszają wtedy ludzie UB, zastraszają rodzinę Jaruzelskiego, nakazują milczenie o wątpliwościach. Czasy były takie, że ludzie byli posuszni takim „radom". Relacje tej trójki stają się coraz bardziej chłodne, sporadyczne, dochodzi do tego, że przed swoją śmiercią matka kategorycznie zażądała, by Wojciech nie przychodził na jej pogrzeb.

Wyrzucony z kościoła

Z opowieści znajomych zmarłej wynika, że ksiądz odprawiający mszę żałobną, kierując się wolą zmarłej, wyprosił Jaruzelskiego ze świątyni. A ten czekał na zewnątrz. Sam generał po latach tłumaczył, że był to jego wybór, robił karierę w wojsku, wolał nie ryzykować, nie afiszował się swoją obecnością w kościele.

Ale o jego dziwnej postawie, zachowaniu i przyzwyczajeniach mówili też koledzy z gimnazjum marianów. Wspominali Wojciecha jako człowieka głębokiej wiary, żarliwego patriotę, chętnie popisującego się znajomością łaciny. Tymczasem ten „nowy" Jaruzelski nie znał łaciny, a kościoła, księży, nielegalnych spotkań środowisk patriotycznych, a nawet spotkań z dawnymi kolegami z gimnazjum unikał jak diabeł święconej wody.

Ze szkolnych ław pamiętał Wojciecha Zenon Komender. Był on działaczem kontrolowanego przez państwo PAX, a w karierze miało mu pomóc publiczne uwiarygodnienie Jaruzelskiego, co wyśmiewali, choć niepublicznie, byli jego koledzy z bielańskiego gimnazjum.

Pamiętał też podobno „prawdziwego" Wojciecha Jaruzelskiego jego rówieśnik z podstawówki, syn stajennego w majątku Jaruzelskich. Jako chłopcy spędzali ze sobą dużo czasu. Po wojnie mężczyzna trafił do Szczecina, tam pracował w jednej ze stoczni. Podawał w wątpliwość tożsamość Jaruzelskiego. Ów mężczyzna opowiadał znajomym, że jego dawny kolega Wojciech jako dziecko miał wypadek, maszyna rolnicza zrobiła ranę na jego prawej dłoni, znak na całe życie. Tymczasem ten Wojciech nie miał żadnej blizny na prawej dłoni. Kiedy te opowieści trafiły do Urzędu Bezpieczeństwa, zastosowano sprawdzoną procedurę - odwiedziny smutnych panów sprawiły, że mężczyzna szybko „zapomniał" o Wojciechu. Taka była siła perswazji podparta groźbą utopienia jego i jego rodziny w Odrze.

Ciekawe były też wspomnienia pułkownika Artura Gotówki z WSW, który od połowy lat 70. do początku następnej dekady był osobistym ochroniarzem generała. Dziwił się pułkownik, obserwując spotkania Jaruzelskiego ze swoją rodziną. Opisuje je jako zimne, jakby ktoś zaprogramował jego szefa, bo ten nie okazywał cienia uczuć podczas tych spotkań. Rzecz jasna, nie podnosił wtedy tego problemu.

Wspomniany już Jaroszewicz, powołując się na rozmowę z generałem Walterem, twierdził wprost, że Jaruzelski był matrioszką i że ma na to dowody. Wspominał też o innych matrioszkach, które miały dojść do najwyższych stanowisk w Polsce. Oprócz Bieruta i Jaruzelskiego mieli to być także generałowie Florian Siwicki i Eugeniusz Molczyk. Do dziś krąży pogłoska, że Jaroszewicz zginął, gdyż za dużo wiedział - właśnie o tym. Z willi Jaroszewicza nie zginęły cenne przedmioty, nawet gotówka - motyw rabunkowy wydawał się od początku naciągany. Być może mordercom chodziło o legendarny dziennik Jaroszewicza i inne tajne dokumenty dotyczące między innymi Jaruzelskiego.

Ten ostatni miał się tak naprawdę nazywać Margulis. Jest symptomatyczne, że kiedy już Jaruzelski zdusił stanem wojennym Solidarność, pojechał w połowie 1982 r. do Soczi. Złożył Leonidowi Breżniewowi meldunek o udanej operacji. W nagrodę został ucałowany przez radzieckiego genseka i dostał platynowo-złoty Order Lenina. Takie odznaczenie dostawali tylko obywatele ZSRR, widać potraktowano generała jak swojaka. On sam zresztą nie raz mówił, że kocha Rosjan i ich kulturę. Czy tak mówiłby człowiek, który doznał wraz z rodziną od Rosjan wielkich krzywd?

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia