Świat przed I Wojną Światową

Christopher Clark
Bitwa pod Verdun, zwana przez żołnierzy obu stron „maszynką do mięsa”. Łączne straty wyniosły prawie 700 tys. ludzi. Rok 1916
Bitwa pod Verdun, zwana przez żołnierzy obu stron „maszynką do mięsa”. Łączne straty wyniosły prawie 700 tys. ludzi. Rok 1916 eneral Photographic Agency/Getty Images
Czy do wybuchu I wojny światowej mogły się przyczynić globalny kryzys męskości albo animozje między dyplomatami? Według Christophera Clarka tak właśnie mogło być

Jeśli przyjrzeć się osobom piastującym kluczowe stanowiska w najważniejszych krajach europejskich wiosną i wczesnym latem 1914 roku, zaskoczy nas niefortunna konfiguracja osobowości. Od Castelnau i Joffre’a aż po Żylińskie-go, Conrada von Hötzendorfa, Wilsona i Moltkego, wszyscy ci wyżsi rangą wojskowi byli orędownikami strategii ofensywnej, którzy wywierali nierównomierny, ale ważny wpływ na decydentów politycznych. Delcassé, a potem Paléologue, obaj twardogłowi, w latach 1913-1914 reprezentowali Francję w Petersburgu.

Izwolski, nadal pragnący zemsty za „upokorzenie” z 1909 roku, kierował ambasadą w Paryżu. Francuski poseł w Sofii, André Panafieu, zauważył w 1912 roku, że Izwolski był „najlepszym ambasadorem w Paryżu”, ponieważ miał „osobiste porachunki z Niemcami i Austrią”, a jego rosyjski kolega zaobserwował, że gdy Izwolski schodził na temat polityki austriackiej wobec Belgradu, w jego głosie słychać było „wyczuwalny ton rozgoryczenia, które nie opuściło go od czasu aneksji” Bośni. Nadpobudliwy austrofob Miroslav Spalajković pracował teraz w serbskim poselstwie w Petersburgu - jego stary wróg hrabia Forgách pomagał kreować politykę w Wiedniu. Przypominało to sztukę Harolda Pintera, w której postacie znają się bardzo dobrze, ale lubią bardzo mało.

Dyplomacja i testosteron

Była to sztuka, w której występowały wyłącznie męskie postacie - jak duże znaczenie miał ten fakt? Męskość jest i była szeroką kategorią obejmującą wiele form zachowania; męskość tych konkretnych mężczyzn różniła się między sobą ich odmiennymi tożsamościami klasowymi, etnicznymi i zawodowymi. Mimo to uderzające jest, jak często kluczowi uczestnicy tych wydarzeń odwoływali się do ostentacyjnie męskich sposobów zachowania i jak blisko były one powiązane z ich rozumieniem polityki. „Szczerze wierzę, że w tej sprawie powinniśmy zajmować bardzo sztywne stanowisko” - tę myśl Arthur Nicolson zawarł w liście do swojego przyjaciela Charlesa Hardinga, doradzając, aby Londyn odrzucił wszelkie próby ocieplenia stosunków z Berlinem. Jak pisał w marcu 1912 roku niemiecki ambasador w Paryżu Wilhelm von Schoen, najważniejsze było, aby rząd w Berlinie zachował „całkowicie chłodne opanowanie” w stosunkach z Francją i „z zimną krwią” podszedł do zadań obrony narodowej, jakie nakłada nań sytuacja międzynarodowa. Kiedy Bertie mówił o niebezpieczeństwie, że Niemcy „zepchną nas do wody i ukradną nam nasze ubrania”, porównywał system międzynarodowy do wiejskiego podwórka, na którym siłują się młodzi chłopcy.

Sazonow zachwalał „prawość” charakteru Poincarégo i „niezachwianą twardość jego woli”; Paul Cambon widział w nim „sztywność” zawodowego prawnika, zaś urok powściągliwego i polegającego na samym sobie „trapera” stanowił centralny element publicznego wizerunku Greya. Z kolei Bethmann pisał w swoich wspomnieniach, że wycofanie się Niemiec z poparcia dla Austro-Węgier w czasie kryzysu 1914 roku byłoby aktem „samokastracji”.

Tego rodzaju nawiązania do findesieclowej męskości są tak wszechobecne w korespondencji i notatkach służbowych z tamtych lat, że trudno jest zlokalizować ich wpływ. Z pewnością jednak odzwierciedlają one bardzo szczególny moment w dziejach europejskiej męskości. Historycy zajmujący się zagadnieniem płci kulturowej (gender) wskazują, że mniej więcej w ostatnich dziesięcioleciach XIX wieku i w pierwszej dekadzie XX stosunkowo ekspansywna forma patriarchalnej tożsamości skupiająca się na zaspokajaniu apetytów (na jedzenie, seks, towary) ustąpiła miejsca czemuś szczuplejszemu, twardszemu i bardziej abstynenckiemu. Jednocześnie konkurencja ze strony podporządkowanego i marginalizowanego typu męskości - na przykład proletariuszy i niebiałych - sprawiła, że przedstawiciele elit zaczęli akcentować swoją „prawdziwą męskość”. Szczególnie w kręgach dowódców wojskowych wytrzymałość, twardość, obowiązkowość i niezmordowane oddanie służbie stopniowo wypierały podkreślanie swojego wyższego pochodzenia społecznego, co wcześniej uważano za przejaw męskości, a teraz traktowano jako zniewieściałe. „Być męskim […] tak męskim, jak to tylko możliwe […] to jest prawdziwe wyróżnienie w oczach mężczyzn - pisała w 1905 roku wiedeńska feministka i wolnomyślicielka Rosa Mayreder. - Są nieczuli na okrucieństwo klęski albo zły charakter jakiegoś czynu, jeśli tylko jest on zgodny z tradycyjnym kanonem męskości”.

Bitwa pod Verdun, zwana przez żołnierzy obu stron „maszynką do mięsa”. Łączne straty wyniosły prawie 700 tys. ludzi. Rok 1916
Bitwa pod Verdun, zwana przez żołnierzy obu stron „maszynką do mięsa”. Łączne straty wyniosły prawie 700 tys. ludzi. Rok 1916 eneral Photographic Agency/Getty Images

Lecz te coraz bardziej przerośnięte formy męskości stały w konflikcie z wzorcami posłuszeństwa, uprzejmości, kulturowego obycia i dobroczynności, które wciąż były uważane za cechy charakteryzujące „dżentelmena”. Być może te objawy napięcia i wyczerpania, jakie zauważamy u wielu kluczowych decydentów - takie jak wahania nastroju, obsesyjność, „napięcie nerwowe”, niezdecydowanie, choroby psychosomatyczne i eskapizm - można przypisać akcentowaniu ról płciowych, które dla niektórych mężczyzn zaczęło stanowić ciężar nie do zniesienia. Conrad von Hötzendorf łączył w sobie kruchą osobowość wojowniczego służbisty z głęboką potrzebą wsparcia ze strony kobiet, w towarzystwie których spadała jego nieruchoma maska dowódcy, ujawniając tym samym jego nienasycone ego pilnie potrzebujące pociechy i wzmocnienia psychicznego. Jego matka Barbara mieszkała razem z nim albo blisko niego aż do swojej śmierci w 1915 roku. Pustkę po jej stracie Conrad wypełnił małżeństwem z rozwódką Giną von Reininghaus, którą ściągnął następnie do kwatery głównej armii austro-węgierskiej w Cieszynie - ku wielkiemu zdziwieniu swoich kolegów i wiedeńskiej socjety.

Innym interesującym przypadkiem jest francuski poseł w Belgradzie Léon Descos. Rosyjski kolega, który dobrze znał Descosa, donosił, że „głęboki cios moralny”, jakim były dla niego dwie wojny bałkańskie, naruszył jego „układ nerwowy”. „Zaczął się stawać odludkiem […] i od czasu do czasu powtarzał swoją ulubioną śpiewkę o nienaruszalności pokoju”. W czasie wojen bałkańskich Berchtold skarżył się ciągle w swoim dzienniku na nocne koszmary, bezsenność i bóle głowy. Kiedy nowy francuski premier René Viviani, człowiek o zasadniczo spokojnym temperamencie, wybrał się w lipcu 1914 roku do Petersburga na rozmowy na szczycie, był bliski całkowitego załamania nerwowego. Również Hartwig znajdował się pod dużą presją. Aleksander Sawiński, rosyjski poseł w Sofii, uważał, że w trakcie wojen bałkańskich Hartwig „stracił równowagę psychiczną”; Sawiński zauważył, że Hartwig „widzi wrogów wszędzie, gdzie tylko może ich wymyślić”.

Wczesnym latem 1914 roku Hartwig bez przerwy uskarżał się na kiepski stan swojego serca i tęsknił za letnimi wakacjami oraz kuracją w Bad Nauheim. Miał nie przeżyć kryzysu lipcowego. Nerwowość, którą wielu uważało za cechę charakterystyczną tej epoki, objawiała się u tych wpływowych mężczyzn nie tylko w postaci niepokoju, ale także w obsesyjnym pragnieniu zatriumfowania nad „słabością” własnej woli, aby stać się raczej „człowiekiem odważnym” niż „człowiekiem strachliwym”, jak to ujął w 1904 roku Walther Rathenau. Niezależnie od tego, jak występujące w tej opowieści postacie sytuują się w szerszych konturach historii płci kulturowej, wydaje się oczywiste, że kodeks zachowań oparty na preferowaniu nieustępliwej siły ponad giętkością, taktyczną elastycznością i sprytem, które uosabiała wcześniejsza generacja polityków (Bismarck, Cavour, Salisbury), prawdopodobnie zwiększał ryzyko wybuchu konfliktu. (...).

Zamach

W niedzielny poranek 28 czerwca 1914 roku następca tronu austro-węgierskiego arcyksiążę Franciszek Ferdynand oraz jego żona Zofia von Chotek przybyli pociągiem do Sarajewa i wsiedli do samochodu, który zawiózł ich bulwarem Appela w stronę ratusza. Kolumna składała się z sześciu samochodów. Na przedzie jechał burmistrz Sarajewa efendi Fehim Čurčić ubrany w fez i czarny garnitur oraz szef miejscowej policji doktor Edmund Gerde. W drugim aucie, wspaniałym sportowym kabriolecie Gräf & Stift z opuszczonym dachem, aby tłum mógł zobaczyć pasażerów, jechał arcyksiążę z małżonką. Naprzeciw nich siedział generał Oskar Potiorek, gubernator Bośni. Miejsce obok kierowcy zajął podpułkownik hrabia Franz von Harrach. Za nimi jechały jeszcze trzy auta z miejscowymi policjantami oraz członkami świty arcyksięcia i gubernatora.

Przed parą książęcą rozpościerał się malowniczy widok, gdy kolumna podążała szerokim bulwarem Appela biegnącym wzdłuż brzegu rzeki Miljacka, która przepływa przez samo centrum Sarajewa. (...) W sercu miasta, na lewo od bulwaru Appela, znajdował się bazar, labirynt alejek ciągnących się wzdłuż zacienionych drewnianych straganów ustawionych przed solidnymi murowanymi magazynami. Swoje interesy robili tutaj sprzedawcy dywanów, właściciele zieleniaków, siodlarze, kotlarze oraz przedstawiciele rzemiosła - każdy w przysługującej mu części targowiska.

Na środku targu znajdował się budyneczek, w którym wydawano ubogim darmową kawę na koszt wakf, osmańskiej fundacji charytatywnej. Poprzedni dzień był chłodny i deszczowy, ale rankiem 28 czerwca miasto było skąpane w palących promieniach słonecznych. Austriacy na dzień wizyty arcyksięcia wybrali nieszczęśliwą datę. Tego dnia, którego patronem jest święty Wit, w roku 1389 armia turecka pokonała wojska dowodzone przez Serbów w bitwie na Kosowym Polu, kładąc kres epoce dominacji Carstwa Serbskiego na Bałkanach i przygotowując grunt pod późniejsze przyłączenie resztek dawnej Serbii do Imperium Osmańskiego. W 1914 roku obchody tego święta na ziemiach zamieszkiwanych przez Serbów były szczególnie huczne, ponieważ był to pierwszy dzień świętego Wita od czasu „wyzwolenia” Kosowa podczas toczącej się rok wcześniej drugiej wojny bałkańskiej. „Święty płomień Kosowa, który inspirował pokolenia [Serbów], przerodził się teraz w potężny pożar - głosił 28 czerwca 1914 roku dziennik „Pijemont”, organ prasowy Czarnej Ręki. - Kosowo wolne! Kosowo pomszczone!”. Dla serbskich ultranacjonalistów, zarówno w samej Serbii, jak i w serbskiej siatce irredentystycznej w Bośni, przybycie następcy tronu do Sarajewa w takich dniach było symbolicznym afrontem, który nie mógł być pozostawiony bez odpowiedzi.

W dniach poprzedzających wizytę do miasta przybyło siedmiu terrorystów zorganizowanych w dwie komórki. Rankiem w dniu przyjazdu arcyksięcia ustawili się w pewnych odstępach wzdłuż bulwaru. Za pasy zatknięte mieli granaty ręczne nie większe od kostek mydła, ze spłonkami i dwunastosekundowymi zapalnikami chemicznymi. Do kieszeni schowali naładowane rewolwery. Ta pozorna nadwyżka broni i ludzi miała kluczowe znaczenie dla powodzenia całego przedsięwzięcia. Gdyby jeden z nich został zrewidowany i aresztowany albo po prostu zawiódł w chwili próby, mógł go zastąpić ktoś inny. Każdy z nich miał przy sobie papierową paczuszkę z cyjankiem potasu, aby po wykonaniu zadania odebrać sobie życie.

Świat po zamachu

W niedzielne popołudnie 28 czerwca kajzer żeglował swoim jachtem „Meteor” po Morzu Północnym u wybrzeży Niemiec, przygotowując się do udziału w regatach w Kilonii. Przy jego burcie pojawiła się łódź motorowa „Hulda”, rycząc syreną okrętową, i przebywający na jej pokładzie admirał Müller, szef Gabinetu Morskiego, krzykiem przekazał cesarzowi wiadomość o zamachu w Sarajewie. Po krótkim spotkaniu na pokładzie cesarskiego jachtu uznano, że Wilhelm musi natychmiast wracać do Berlina, „żeby przejąć sprawy w swoje ręce i zachować pokój w Europie” . Mniej więcej w tym samym czasie wręczono telegram prezydentowi Raymondowi Poincarému, który był na torach wyścigów konnych Longchamp w Paryżu, gdzie wraz z członkami korpusu dyplomatycznego obserwował Grand Prix. Hrabia Szécsen, ambasador austro-węgierski, natychmiast opuścił imprezę. Prezydent oraz większość przedstawicieli innych krajów pozostali, aby cieszyć się gonitwami.

Te drobne epizody, same w sobie nieznaczące, sugerowały już rozbieżność reakcji i punktów widzenia, która będzie zmorą kryzysu lipcowego 1914 roku. Według ambasadora brytyjskiego w Berlinie wieść o zamachu wywołała w Niemczech ogólną konsternację. Cesarz dopiero co wrócił z wizyty u arcyksięcia na zamku w Konopiszcie, jego czeskiej rezydencji, zaś „zażyłość” między tymi dwoma mężczyznami była „rzeczą powszechnie znaną, jak również źródłem wielkiej satysfakcji dla Niemców”. W Niemczech współczucie budziła również wtedy postać sędziwego cesarza Franciszka Józefa. Dla Niemców, tak jak dla Austriaków, wpływ tego wydarzenia objawiał się w niezliczonych wrażeniach osobistych, takich jak te będące udziałem historyka Friedricha Meineckego, który czuł, że robi mu się ciemno przed oczami, gdy czytał nagłówki gazet wystawionych przed siedzibą jakiejś redakcji.

W Rumunii także odczuwano głęboki i powszechny smutek z powodu tej wiadomości pomimo niedawnego pogorszenia się relacji politycznych między Bukaresztem i Wiedniem. Prasa rumuńska jednogłośnie wychwalała zabitego jako „obrońcę mniejszości popierającego ich cele narodowe” w ramach swego imperium. Poseł rosyjski w Bukareszcie donosił, że Rumuni żyjący po obu stronach Karpat widzieli w osobie Franciszka Ferdynanda siłę sprawczą stojącą za niedawnymi staraniami na rzecz wypracowania kompromisu między węgierską administracją i ludnością rumuńską zamieszkującą Siedmiogród; zwracał uwagę, że było wielu „mężów stanu i polityków”, którzy mieli nadzieję, iż objęcie tronu przez arcyksięcia otworzy drzwi do przywrócenia dobrych relacji z Wiedniem. Poseł serbski w Bukareszcie również odnotował z żalem, że rumuńskie reakcje na zamach w Sarajewie były „znacznie mniej przyjazne wobec Serbii, niż moglibyśmy oczekiwać” .

Gdzie indziej ten obraz był inny. Najbardziej rażący kontrast stanowiły reakcje w samej Serbii, skąd ambasador brytyjski donosił o panującym wśród ludności „uczuciu raczej osłupienia niż żalu”. Z sąsiedniej Czarnogóry sekretarz poselstwa austriackiego Lothar Egger von Möllwald meldował z kolei, że chociaż wyrażano tam współczucie wobec zabitych w Sarajewie, to jednocześnie obwiniano Austriaków, że sami sprowadzili na siebie tę katastrofę . W małej czarnogórskiej miejscowości o nazwie Metalka, leżącej tuż przy austriackiej granicy, flagi były wywieszone jeszcze 2 lipca; na zapytanie w tej sprawie Austriacy uzyskali odpowiedź, że wywieszono je dopiero 30 czerwca - nie z okazji rocznicy bitwy na Kosowym Polu, ale po to, żeby dokuczyć austriackim oddziałom granicznym stacjonującym w pobliżu. Zawzięty serbski poseł Spalajković donosił 9 lipca z Petersburga, że wieść o zabiciu Franciszka Ferdynanda została tam przyjęta „z zadowoleniem” .

We Włoszech, kraju będącym jednocześnie sojusznikiem i rywalem Austrii, śmierć arcyksięcia oraz jego małżonki wywołała mieszane uczucia. Arcyksiążę był prawie tak samo wrogo nastawiony do Włochów zamieszkujących monarchię austro-węgierską jak do Węgrów. Pomimo wszelkich oficjalnych wyrazów żalu zdaniem brytyjskiego ambasadora w Rzymie Rendella Rodda było oczywiste, „że ludzie generalnie uważali wyeliminowanie zmarłego arcyksięcia za wydarzenie niemal opatrznościowe”. (...) „Ta zbrodnia jest okropna - przyznał włoski minister spraw zagranicznych San Giuliano w rozmowie z ambasadorem rosyjskim Swierbiejewem - ale pokój światowy przez to nie ucierpi”. W rozmowie z posłem serbskim w Rzymie pewien włoski dziennikarz podsumował swoje uczucia słowami: „Grazie Serbia!”.

Zabójstwo arcyksięcia Ferdynanda i jego żony Zofii, rysunek prasowy z 1914 roku.
Zabójstwo arcyksięcia Ferdynanda i jego żony Zofii, rysunek prasowy z 1914 roku.

W Paryżu doniesienia z Sarajewa faktycznie zostały zepchnięte z pierwszych stron gazet przez skandal o doniosłej skali. Szesnastego marca 1914 roku madame Caillaux, żona byłego premiera Josepha Caillaux, weszła do biura Gastona Calmette’a, redaktora naczelnego „Le Figaro”, i wpakowała w niego sześć kul. Powodem tego morderstwa była prowadzona przez tę gazetę kampania wymierzona w męża pani Caillaux, w ramach której Calmette opublikował listy miłosne, jakie pisała ona do Josepha Caillaux, gdy był on jeszcze żonaty ze swoją pierwszą żoną. Proces w tej sprawie miał się rozpocząć 20 lipca i zainteresowanie opinii publicznej tą historią łączącą w sobie skandal seksualny oraz crime passionel, dotyczącą kobiety doskonale widocznej we francuskim życiu publicznym, było oczywiście duże. Jeszcze 29 lipca szacowny „Le Temps” poświęcił dwa razy więcej miejsca uniewinnieniu madame Caillaux (co sąd uzasadnił faktem, że uszczerbek na jej honorze usprawiedliwiał popełnioną zbrodnię) niż kryzysowi narastającemu w Europie Środkowej. O ile prasa paryska w ogóle reagowała na wieści z Sarajewa, to dominowała w niej opinia, że Wiedeń nie miał prawa oskarżać rządu serbskiego o współudział w tym mordzie - przeciwnie, gazety francuskie obwiniały prasę wiedeńską o podsycanie nastrojów antyserbskich.

Tymczasem poseł serbski w Londynie skonsternowany donosił, że prasa brytyjska wydawała się „podążać za propagandą Austriaków”, obwiniając o zamach Serbię: „Piszą, że było to dzieło serbskiego rewolucjonisty i że miał on powiązania z Belgradem; to niedobrze dla Serbii” .

W artykule wstępnym opublikowanym 16 lipca w „Timesie” stwierdzano, że Austriacy mieli wszelkie prawo domagać się energicznego śledztwa w sprawie wszelkich rozgałęzień spisku i żądać, aby Serbia zakazała na przyszłość irredentystycznej agitacji wymierzonej przeciwko monarchii habsburskiej. Jak pokazują te zróżnicowane reakcje, stosunek do zamachu w Sarajewie zależał od geopolitycznych relacji między państwami. Interesującym przypadkiem była tutaj Rumunia. Opinia publiczna w tym kraju była generalnie dobrze usposobiona do zabitego arcyksięcia, który był znany ze swych prorumuńskich zapatrywań. Król Karol, człowiek, który odegrał główną rolę w niedawnym zbliżeniu Rumunii do państw ententy, przyjął jednak probelgradzki punkt widzenia; był on przekonany, że rząd serbski przeprowadzi pełne i dokładne śledztwo w sprawie zbrodni, a zatem Austria nie ma żadnego prawa narzucać Belgradowi swoich żądań.

Znacznie bardziej złowieszczym zjawiskiem było stopniowe budowanie konstrukcji złożonej z założeń minimalizujących znaczenie wydarzeń w Sarajewie, a co za tym idzie - delegitymizujących je jako potencjalny casus belli. Pierwszym z nich było twierdzenie, które odbiło się szerokim echem w korespondencji dyplomatycznej państw ententy oraz ich uśpionego partnera włoskiego, mówiące o tym, że zabity arcyksiążę stał na czele austro-węgierskiej partii wojennej, a więc teza pozostająca w całkowitej sprzeczności z prawdą. Podkreślanie niepopularności ofiary we własnym społeczeństwie służyło podważaniu autentycznego charakteru fali oburzenia, jaka przetaczała się przez Austrię po zamachu, a jednocześnie wspierało supozycję, zgodnie z którą spisek odzwierciedlał fakt, że dynastia habsburska nie cieszyła się popularnością wśród miejscowej ludności południowosłowiańskiej zamieszkującej monarchię austro-węgierską, a zatem nie miał on nic wspólnego z Serbią. Było również wysoce śmiałe założenie - przedstawiane z takim przekonaniem, jakby było owocem długich i pogłębionych badań - iż oficjalne czynniki serbskie nie miały kompletnie nic wspólnego z atakami w Sarajewie. Jak informował w swojej depeszy z 13 lipca 1914 roku serbski poseł w Berlinie, rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych poinformowało rosyjskiego ambasadora w stolicy Niemiec, że „nie było żadnego udziału Serbii w zamachu w Sarajewie”. Ta deklaracja pojawiła się w czasie, gdy austriackie śledztwo - pomimo całej swej ospałości - przyniosło już efekty w postaci wyraźnych dowodów, że było odwrotnie. Miroslav Spalajković aprobująco donosił z Petersburga, że pomimo przekazania przez austriackie Korrespondenz-Bureau dokumentacji dowodowej rosyjskiej prasie, tamtejsze gazety trzymały się linii rosyjskiego rządu, traktując incydent sarajewski jako „czysto wewnętrzną sprawę austriacką”.

„Lunatycy. Jak Europa poszła na  wojnę w roku 1914” to książka Christophera Clarka, australijskiego historyka mieszkającego i pracującego w Wielkiej
„Lunatycy. Jak Europa poszła na wojnę w roku 1914” to książka Christophera Clarka, australijskiego historyka mieszkającego i pracującego w Wielkiej Brytanii. Clark rekonstruuje atmosferę przed wybuchem I wojny światowej. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Akademickiego Dialog

Fragment Lunatyków Christophera Clarka.
„Lunatycy. Jak Europa poszła na wojnę w roku 1914” to książka Christophera Clarka, australijskiego historyka mieszkającego i pracującego w Wielkiej Brytanii. Clark rekonstruuje atmosferę przed wybuchem I wojny światowej. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Akademickiego Dialog

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia