Szpieg, który podszył się pod wujka

Lidia Cichocka
Janusz Arnoldt (z prawej) i jego alter ego
Janusz Arnoldt (z prawej) i jego alter ego
Kielczanka Róża Romaniec odkryła niezwykłą historię swojej rodziny - nakręciła film. Pod jej wujka podszył się szpieg, który przez lata działał w Niemczech. W tajemniczych okolicznościach zmarło dwoje ludzi. Oto nieprawdopodobna historia, którą interesuje się świat.

Pochodząca z Kielc a pracująca w Berlinie dziennikarka Róża Romaniec nakręciła film, którego scenariusza mógłby zazdrościć jej Robert Ledlum, Frederick Forsyth, Tomasz Sekielski czy inny wzięty autor politycznych thrillerów. Tyle, że jej film powstał na podstawie autentycznej historii, która przytrafiła się rodzinie Róży.

- Miałam 13 lat, gdy wuj Janusz Arnold zmarł. Miał 38 lat i okoliczności jego śmierci były bardzo dziwne, ale nie mówiło się o tym głośno. Pytałam rodziców, ale nie dostawałam odpowiedzi. Dopiero po latach, już pracując jako dziennikarka w Deutsche Welle wróciłam do tej sprawy.

Róża wykorzystała szansę jaką były studia za granicą. Rodzina zachęcała ją i pomogła, kiedy została studentką dziennikarstwa w Dortmundzie. - Byłam szczęśliwa, bo dla cudzoziemców były tylko dwa miejsca i mnie się udało - mówi.

O tym by robić film i wyjaśnić tajemniczą śmierć wuja Janusza zaczęła myśleć w 2008 roku. - Każdy ma pragnienie zrobienia czegoś więcej poza codzienną sieczką, czegoś co zostanie - mówi o tamtej decyzji. - Ja uważałam, że to moje zobowiązanie wobec rodziny, bo jeśli nie ja, to kto miałby się tym zająć (mama Róży Romaniec jest siostrą żony Janusza Arnoldta).

W 2010 roku udało jej się tematem zainteresować niemiecką telewizję WDR (Westdeutscher Rundfunk), przyznano jej stypendium badawcze w ramach projektu Kwerendy Dziennikarskie. Dwa lata trwało zbieranie materiałów i odkrywanie krok po kroku tego, co wydarzyło się w rodzinie.

- W zbieraniu materiałów bardzo pomógł mi Instytut Pamięci Narodowej, jego ówczesny szef Janusz Kurtyka poznał z ludźmi, którzy dużo wiedzieli na temat służb.

Romaniec korzystała z uprzejmości historyka Sławomira Cenckiewicza i nie może zrozumieć dlaczego w Polsce sam fakt rozmowy z nim stygmatyzuje politycznie sprawę. - Dla Niemców nie ma to żadnego znaczenia, liczą się fakty. Na początku miałam problemy z wyświetleniem niemieckich wątków, ludzie nie pamiętali, bo przecież minęło prawie 30 lat od tamtych wydarzeń, ale kiedy odtajniono dokumenty mogłam przeczytać akta.

Róża Romaniec filmem "W imię syna - historia zza żelaznej kurtyny" opowiedziała historię własnej rodziny, w której główną rolę odegrał polski szpieg podszywający się pod wujka Janusza.
(fot. Aleksander Piekarski/Echo Dnia)

By opowiedzieć historię człowieka, któremu szpieg skradł tożsamość trzeba cofnąć się do czasów II wojny światowej. Pod koniec wojny w Lęborku mieszkała z kilkuletnia córką Niemka Hildegard Arnoldt, w 1946 urodziła syna Heinza, którego ojcem był oficer armii wyzwoleńczej, czyli sowieckiej. Hildegard wyjechała do Niemiec jednym z ostatnich transportów zostawiając w Polsce syna, któremu potem zmieniono imię na Janusz.

To właśnie jego nazwiskiem i danymi posłużyły się polskie służby wywiadowcze. Nazwisko Janusza Arnoldta przybrał szpieg, dwudziestoparoletni mężczyzna. By uwiarygodnić swoją historię zwrócił się do Czerwonego Krzyża szukając zaginionej przed laty matki. W 1978 dotarł do rodziny w Niemczech. Jak można się było spodziewać ta przyjęła go z radością. Hildegarda spędziła z domniemanym synem jeden dzień, wieczorem zmarła na zawał serca.

- Nikt niczego złego nie podejrzewał, wzruszenie mogło być tak duże, że serce nie wytrzymało - mówi Róża Romaniec. Rodzina zaopiekowała się młodym, osieroconym człowiekiem. Brat Hildegard - wpływowy działacz niemieckiej partii socjaldemokratycznej, znalazł mu pracę w urzędzie imigracyjnym w Bremie. Janusz pracował w Senacie miasta Bremy, został członkiem socjaldemokracji, startował na członka parlamentu. Ze swoimi mocodawcami z Polski kontaktował się przez radio przekazując im zdobyte informacje.

Operacja z udziałem tego mężczyzny nie była jednak sukcesem polskiego wywiadu. W 1985 roku prawdziwy Janusz Arnoldt próbuje nawiązać kontakt z rodziną szuka matki, chce wyjechać do Niemiec. Ma 38 lat, żonę i dwoje dzieci. By uzyskać informacje przekazuje dokumenty niemieckim turystom. Trzy dni po uzyskaniu informacji, że w Niemczech mieszka inny Janusz Arnoldt niespodziewanie…umiera. - Zasłabł przed pracą, na ławce. Żonie powiedziano, że najprawdopodobniej zmarł na zawał, ale kiedy próbowała dochodzić prawdy poradzono jej by dała sobie spokój - mówi Romaniec. - Nie przeprowadzono sekcji zwłok.

Śmierć Janusza nie zapobiegła wsypie polskiego szpiega. Niemiecki kontrwywiad zainteresował się Januszem Arnoldtem, czyli mężczyzną, który działał pod jego nazwiskiem, aresztowano go w 1985 szybko a w mieszkaniu znaleziono dowody na jego szpiegowską działalność. Mężczyzna ten nie został jednak skazany. W lutym 1986 roku w ramach programu wymiany szpiegów został przekazany stronie polskiej - była to ostatnia wymiana agentów na moście Glienicke, słynnym moście szpiegów pod Berlinem.

- Dostałam akta osobowe tego mężczyzny, tych operacyjnych nie odtajniono - mówi Romaniec. Dzisiaj były szpieg zajmuje eksponowane stanowisko. - Po zastanowieniu się, konsultacjach z żoną, prawnikiem zgodził się na rozmowę ze mną. Nie usłyszałam przepraszam, raczej zdziwienie, że mówię o ofiarach jego postępowania.

Róża Romaniec dotarła też do niemieckiej gałęzi rodziny. - To, co wydarzyło się w 1985 roku było dla nich tak wielką traumą, że w ogóle nie chcieli rozmawiać z Polakami. Kiedy prawdziwa córka Janusza zwracała się do nich nie odpowiadali. Zapewne bali się kolejnego oszustwa, nie ufali nikomu.

Dopiero, kiedy film dokumentalny "Meine Familie und der Spion" (po polsku "Moja rodzina i szpieg"), opowiadający o tych wydarzeniach, pokazała w publicznym kanale niemiecka telewizja ARD odblokowali się.

- Zrozumieli co tak naprawdę się stało, że nie tylko oni byli ofiarami postępowania służb - mówi Róża Romaniec. - To jest jeden niezwykły i ważny efekt tego filmu. Drugi to fakt, że odzywają się osoby, które spotkało coś podobnego. Bo system wykorzystywania danych prawdziwych osób do prowadzenia działalności szpiegowskiej był powszechny w komunistycznym świecie. Na dużą skalę stosowali go Rosjanie.

Filmem jest zainteresowana polska telewizja, pokaże go także w dłuższej wersji WDR, która wyprodukowała film. Jest to niemiecka stacja publiczna, jedna z największych w Europie. Artykuły na temat tego, co przydarzyło się rodzinie pojawiły się w największych gazetach Wielkiej Brytanii i Niemiec.
- Nie wykluczam, że będzie ciąg dalszy tej historii, prokuratura drąży ciągle tę sprawę i może pojawią się nowe fakty - mówi autorka.

LIDIA CICHOCKA, Echo Dnia

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia