To musiała być przemyślana, starannie przeprowadzona operacja. Henryk Drążkowski, ostatni chorąży „pierwszej” Solidarności, wspominał: - 10 grudnia 1981 r. czułem, że coś wisi w powietrzu. Tuż przed stanem wojennym sztandar Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego - uznany w czasie I Zjazdu Delegatów NSZZ Solidarność za oficjalny symbol „S”, Drążkowski wiózł owinięty wokół własnego ciała, ukryty pod grubym kożuchem. Następne lata sztandar udawało się bezpiecznie kryć przed SB i MO.
Jeszcze bez słynnego napisu
Z jednej strony jest błękitno-biały - to barwy ówczesnej Stoczni Gdańskiej im. Lenina. W centralnym miejscu znajduje się wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej. Widać też charakterystyczne dźwigi, nieodłączny element krajobrazu Gdańska. Złotą nicią wyhaftowano napisy Międzyzakładowy Komitet Strajkowy Gdańsk 1980 oraz hasło: Wiara, Nadzieja, Miłość Polsce. Po drugiej stronie, na biało-czerwonych barwach, z orłem (bez korony) w centrum widnieje tzw. zawołanie - Wolność, Sprawiedliwość, Pokój Ojczyźnie. W rogach znajdują się herb Gdańska oraz trzech zakładów, które rozpoczynały strajk w sierpniu 1980 roku - Gdańskiej Stoczni Remontowej, Stoczni Północnej i Stoczni Gdańskiej.
Historię sztandaru MKS-u przeanalizował dokładnie Jarosław Wierzchołowski, dziś pracownik Muzeum Narodowego w Gdańsku. Ponad dekadę temu odtworzył losy tego niezwykłego symbolu. - Sztandar MKS nie nosi charakterystycznego emblematu „Solidarności”, bowiem w dniach strajkowych, kiedy zdecydowano o jego powstaniu, miał być wyłącznie symbolem jedności i tożsamości właśnie Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, nie zaś organizacji, która przecież istniała wówczas jedynie w śmiałych zamysłach - pisał Wierzchołowski w swoim artykule pt. „Sztandar MKS. Świętość od pierwszych dni” (zamieszczonym na stronie solidarnosc.org). - Inicjatywa, by MKS miał swój sztandar, wyszła od księdza Henryka Jankowskiego. Jak wspominają działacze, którzy strajkowali w 1980 roku w Stoczni Gdańskiej, sporo emocji budziło wówczas to, co ma się znaleźć na jego obu stronach. Sztandar był gotowy jeszcze przed końcem strajku.
Karta historii
Symbol dziś znajduje się w gablocie, w siedzibie gdańskiej Solidarności. Krzysztof Dośla, szef gdańskich struktur Związku podkreśla, że sztandar stanowi istotną część historii „S”.
- To niepodważalny dokument materialny, pokazujący korzenie Związku, jego początki - mówi. - Proszę zwrócić uwagę - on jest pełen symboli. Są ówczesne herby trzech stoczni, pierwszych, które zaczęły strajk w sierpniu 1980 r. Już samo to stanowi swoiste karty z podręcznika historii. Sztandar powstawał w momencie, gdy Związku jeszcze oficjalnie nie było, ksiądz prałat Henryk Jankowski zlecił pracę nad nim w trakcie trwania strajku w stoczni. Sztandar był gotowy w ciągu kilku dni, jeszcze przed zakończeniem strajku. To była błyskawiczna „akcja”, dziś chyba nie do pomyślenia.
Według ustaleń Jarosława Wierzchołowskiego, sztandar powstał w Starogardzie Gdańskim, w zakładzie hafciarskim ciotki księdza Jankowskiego, który osobiście interesował się procesem jego powstawania.
- Z propozycją stworzenia sztandaru wyszedłem pod koniec strajku, chyba 26 sierpnia. Ja sam jestem autorem projektu sztandaru i jego kolorystyki, on powstał najpierw u mnie na kartce papieru - mówił Jarosławowi Wierzchołowskiemu ksiądz Jankowski, zmarły w 2010 r.
Zaznaczmy, za postacią księdza Henryka Jankowskiego ciągną się oskarżenia o wykorzystywanie nieletnich czy współpracę z SB (w 2004 r. został usunięty z parafii decyzją ówczesnego arcybiskupa gdańskiego Tadeusza Gocłowskiego pod jeszcze innymi zarzutami). Niemniej w sierpniu 1980 r. organizowane przez niego msze na terenie strajkującej stoczni, według historyka Piotra Szubarczyka, „budowały solidarność strajkujących i nadzieję na zwycięstwo” oraz „odsunęły niebezpieczeństwo załamania się strajku”.
Sztandar pod kożuchem
- Skoro traktujemy sztandar MKS jako fragment historii, to odrębną opowieść stanowią losy sztandaru w stanie wojennym i później. To, co przechodziło w latach 80. XX wieku polskie społeczeństwo, przechodził też sztandar. Docierał na Jasną Górę, był ukrywany w wieży bazyliki św. Brygidy, przechowywano go w Stoczni Gdańskiej, a potem w Centralnym Muzeum Morskim. W czasie I Zjazdu Delegatów NSZZ Solidarność uznano go za oficjalny sztandar „S” - jest w tej sprawie specjalna uchwała. Można zatem uznać za świadka nie tylko narodzin Solidarności i jej funkcjonowania, ale także świadka dziejów najnowszych naszej ojczyzny - podkreśla Krzysztof Dośla.
Jak pisał Jarosław Wierzchołowski: - Ostatnim chorążym „pierwszej” „Solidarności” był Henryk Drążkowski, długoletni pracownik Stoczni Gdańskiej, który przejął drzewiec z rąk nieżyjącego już Edmunda Nowickiego. - Delegacja „S” ze Stoczni Gdańskiej przyjechała do kopalni „Rozbark” w Bytomiu na obchody Barbórki (w grudniu 1981 r). Wraz ze sztandarem uczestniczyliśmy we mszy w bytomskiej katedrze, po której autokar powrócił do Gdańska. Z całym pocztem sztandarowym udaliśmy się natomiast do Katowic na III Walne Zebranie Delegatów Budownictwa. Już wtedy, 10 grudnia czułem, że coś wisi w powietrzu - opowiadał Wierzchołowskiemu Henryk Drążkowski.
Krzysztof Dośla przypomina, że władze PRL urządziły polowanie na artefakty Solidarności. - Sztandaru MKS, podobnie zresztą jak tablic z postulatami strajkujących w sierpniu 1980 r. Służba Bezpieczeństwa, MO i wszystkie organy ówczesnej władzy partyjnej poszukiwały. Byli jednak odważni ludzie, którzy je w tajemnicy przechowywali. Podjęli się tego zadania i wykonali je skutecznie. Dziś wydaje się - cóż to takiego... Ale w latach 80. XX w. groziły za to poważne konsekwencje, z więzieniem, ciężkim pobiciem chociażby - zaznacza.
Przeczucie Henryka Drążkowskiego w czasie Barbórki w roku 1981 sprawiło, że postanowił nie umieszczać związkowego symbolu w autokarze, którym podróżowała gdańska delegacja. Poza tym jeszcze w Bytomiu podejrzewano próby inwigilacji jej przedstawicieli. Drążkowski pamiętał, że jeden z zaufanych dyrektorów zaproponował przewieźć sztandar z Katowic do Bytomia w służbowej wołdze. - W połowie drogi czekał umówiony wcześniej maluch, do którego przesiedli się członkowie pocztu sztandarowego, by zgubić ewentualny „ogon”. Wyskoczyli z samochodu tuż przed odjazdem pociągu, by nikt nie mógł ich wcześniej „namierzyć” - opisywał tamte chwile Jarosław Wierzchołowski. - Całą drogę do Gdańska siedziałem w zapiętym kożuchu, pod którym miałem na sobie zwinięty sztandar. Pot lał się ze mnie strumieniami. Drzewce ukrywał pod marynarką Tadeusz Wysiecki - mówił Wierzchołowskiemu Henryk Drążkowski. Rano 12 grudnia wyniósł on sztandar ze swojego mieszkania do sąsiadów, państwa Suskich. Potem, według jego relacji, przerzucono go na Siedlce. - Zadanie zostało wykonane, sztandar bezpiecznie powrócił do Gdańska i nie wpadł w ręce przeciwnika. To przecież świętość, jego posiadanie w polskiej tradycji wiąże się z „być albo nie być” organizacji.
Pełna konspiracja
Kazimierz Trawicki do niedawna był członkiem Zarządu Gdańskiego „S”. Krzysztof Dośla podkreśla jego aktywność związkową, m.in. dziś w stoczniowych strukturach emeryckich. W sierpniu 1980 r. Trawicki był pracownikiem wydziału W4 Stoczni Gdańskiej. Był świadkiem pacyfikacji strajku w stoczni w pierwszych dniach stanu wojennego, przez ZOMO. Od 1982 r., po okresie internowania, został jednym z opiekunów sztandaru MKS-u.
- Jak wielu opozycjonistów trafiłem do św. Brygidy. Nie mogło być inaczej, bo to w tej parafii skupiała się znaczna część podziemnej działalności politycznej opozycji antykomunistycznej. M.in. porad prawnych udzielał Lech Kaczyński. W parafii było specjalne pomieszczenie, o którym mało kto wiedział, dobrze zamaskowane, w którym przechowywano sztandary związkowe. Był wśród nich także ten MKS-u. Od czasu do czasu, w zamkniętym gronie, sztandary były prezentowane. Czasy były trudne, smutne, presja psychiczna była w stanie wojennym ogromna. Jednak po tym pierwszym szoku, wielu z nas chciało działać - mówi Trawicki.
To wtedy został przydzielony do służby kościelnej w św. Brygidzie, jako jeden ze stoczniowców. - Było nas czterech w stoczniowej reprezentacji. Występowaliśmy w roboczych kombinezonach. Po pewnym czasie zostałem upoważniony przez księdza Jankowskiego do opieki nad sztandarem MKS-u. To m.in. ze mną sztandar był dwa razy w Częstochowie, na uroczystościach na Jasnej Górze - wspomina. - Sztandar przewożono w czasie stanu wojennego samochodami, w których były specjalne skrytki, a na trasie z reguły zmieniano je, by zmylić milicję. Wcześniej jechał także samochód z rejestracjami gdańskimi, „na wabia”. Sztandar przewożono natomiast przeważnie w autach oznakowanych tak, jak pojazdy w mieście, do którego podróżowano - opisywał działania opiekunów symbolu „S” Jarosław Wierzchołowski.
Kazimierz Trawicki wspominał: - One wzbudzały mniejsze zainteresowanie służb. Członkowie pocztu podróżowali natomiast pociągami, jako bezpieczniejszym środkiem transportu i przyjeżdżali na miejsce z reguły dwa dni po dotarciu sztandaru. Cała operacja była rozłożona nawet na okres tygodnia.
Taki sposób przewożenia sztandaru wymagał planowania, odpowiednich przygotowań. Gdy pytam Kazimierza Trawickiego o to, kto opracował plan, odpowiada krótko: - Wolałem tego nie wiedzieć, nigdy nie pytałem. Miałem tylko informację, że będzie wyjazd, nie miałem pojęcia, kto mi sztandar przywiezie. To była pełna konspiracja - im mniej wiesz, tym lepiej. Takie to były czasy - mówi.
Opiekun sztandaru MKS pamięta szczególną kontrolę pojazdu, którym podążał na Jasną Górę. Czujność milicjanta sprawdzającego jego bagaż wzbudził identyfikator, który upoważniał przedstawicieli podziemnej Solidarności do poruszania się po klasztorze.
- Ten milicjant nie za bardzo chciał wierzyć w moje tłumaczenia, że to zwykła przepustka na Jasną Górę. W końcu dał się przekonać - mówi Kazimierz Trawicki. - Kontrola była krótka, ale trochę nerwów kosztowała. Sztandar jechał innym samochodem i bardzo dobrze. Nie wiadomo, jak by się to wówczas skończyło.
Jarosław Wierzchołowski rozmawiał z Tadeuszem Jurkiewiczem, innym zaangażowanym w opiekę nad sztandarem MKS-u. Jurkiewicz, podobnie jak Trawicki wspominał, że SB i MO „polowały” na sztandar. Blisko przechwycenia było raz, na Jasnej Górze. Udało się jednak uciec.
- Do prób przechwycenia sztandaru przez władze dochodziło dość często, wszak był on dobrze widoczny wśród pocztów sztandarowych (w czasie uroczystości - red.). Na szczęście, w tłumie łatwo było zniknąć. Sztandar MKS-u (oprócz uroczystości na Jasnej Górze - red.) peregrynował głównie po Kaszubach i najbliższych okolicach Gdańska. Działacze „S” byli z nim jednak także w Warszawie, w czasie wizyty Jana Pawła II, w Piekarach Śląskich w 1988 r. Atmosfera polityczna już na tyle ocieplała się, że milicja sama nie bardzo wiedziała, jak traktować działaczy „Solidarności” - pisał Jarosław Wierzchołowski.
Wśród bander
Pod koniec lat 80. sztandar MKS-u trafił do ówczesnego Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku. To dość zagadkowy epizod w historii symbolu „S”. Zdaniem Jarosława Wierzchołowskiego niewiele o nim wiadomo, m.in. z uwagi na zasady konspiracji. Nieliczne osoby były wówczas wtajemniczone w całą operację, zatem o relację z pierwszej ręki jest bardzo trudno.
- W pewnym momencie zdecydowaliśmy się na ukrycie sztandaru w Centralnym Muzeum Morskim. Mogliśmy liczyć tutaj na dyrektora Przemysława Smolarka, który doskonale rozumiał sytuację. Początkowo sztandar ukryty był w magazynie, dopiero po Okrągłym Stole, kiedy Solidarność zaczęła egzystować w zasadzie legalnie, został wywieszony na sali wśród innych sztandarów miast, organizacji, bander okrętów. Jednak ktoś niewtajemniczony nie odnalazłby wśród dziesiątek innych sztandarów właśnie tego, poszukiwanego jeszcze wtedy usilnie przez SB - mówił Jarosławowi Wierzchołowskiemu Bogusław Gołąb, członek Zarządu Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność” z 1980 roku. - Andrzej Zbierski, który objął stanowisko dyrektora Centralnego Muzeum Morskiego po Przemysławie Smolarku, potwierdza, że sztandar pojawił się w muzeum w 1989 roku i został wyeksponowany na zorganizowanej wówczas na ss. „Sołdek” wystawie poświęconej Sierpniowi 80. Znalazły się tam wówczas historyczne tablice z 21 postulatami, inne sztandary „Solidarności” zakładów gdańskich i wiele innych pamiątek - pisał Wierzchołowski. W CMM sztandar został poddany szczegółowym oględzinom konserwatorów i odpowiednio zabezpieczony.
Krzysztof Dośla podkreśla, że dziś symbol „S” wymaga specjalnego traktowania. - Oryginał prezentujemy w naprawdę szczególnych, specjalnych okazjach. Taką są np. obchody rocznicowe Sierpnia 80. Zwracamy uwagę na warunki atmosferyczne - wilgoć nie służy tkaninie. Co zrozumiałe - chcemy, by ten historyczny przedmiot był zachowany w jak najlepszym stanie. Dysponujemy jednak szczegółową repliką historycznego sztandaru. To nią posługujemy się w czasie większości uroczystości - mówi przewodniczący gdańskiej „S”. - Cieszę się, że sztandar jest dziś w posiadaniu Solidarności, inaczej niż tablice z postulatami (te są prezentowane na ekspozycji w ECS - toczy się spór, kto ma do nich prawa własności - red.).
Kazimierz Trawicki był wśród opiekunów sztandaru MKS-u aż do okresu transformacji. - On był świętością - mówi Trawicki, tak samo jak Henryk Drążkiewicz. - Po latach, w czasie wspominkowych rozmów, jasne stało się, że wielu ludzi było gotowych oddać za niego życie.
Autor dziękuje Jarosławowi Wierzchołowskiemu za udzielenie zgody na wykorzystanie materiałów