Ona przy nim trwała. Wierna, oddana, kochająca, wybaczająca. Ktoś powie: ot, jeszcze jeden ckliwy patriotyczno-miłosny scenariusz. Ale ta historia jest prawdziwa.
Dla mnie zaczyna się ona w roku 1941. Jan Gałka, sołtys Jodłówki, wsi w powiecie bocheńskim, otrzymał od Niemców polecenie, by wytypować grupę mężczyzn na roboty do III Rzeszy.
Jan nasamprzód wezwał swoich sześciu synów: Władka, Jaśka, Franka, Edka, Piotra i Józka (miał jeszcze dwie córki Hankę i Marię, ale one niemiecką gospodarkę na razie nie interesowały). Spojrzał na chłopaków: - Na tej liście musi się znaleźć któryś z was. Inaczej nie mógłbym ludziom spojrzeć w oczy. Czekam na ochotnika.
Zgłosił się mój wuj, Józek. Był z nich najmłodszy, miał wtedy siedemnaście lat. Uważał, że ma najmniej do stracenia. Starszych więcej w Jodłówce już trzymało.