Wielki geolog z małego miasteczka na tropie indonezyjskich wulkanów

Zuzanna Gunia
Muzeum Uniwersytetu Wrocławskiego
Dlaczego plejstoceński tygrys szablozębny z Jawy nosi łacińską nazwę Hemimachairodus zwierzycki? Poznajcie profesora Józefa Zwierzyckiego

Ta historia zaczyna się w Krobi, małej miejscowości w Wielkopolsce. To tu w 1888 roku urodził się Józef Zwierzycki. W tamtejszej szkole, która dzisiaj nosi jego imię, rozpoczął naukę, którą później kontynuował w Trzemesznie i w Gnieźnie. Zwierzycki czynnie działał w Towarzystwie Tomasza Zana, organizacji niepodległościowej, która przeciwstawiała się działaniom zaborców. Po maturze bohater tej historii zaczął studia na Akademii Górniczej w Berlinie i na Uniwersytecie Berlińskim im. Aleksandra von Humboldta. W zaledwie dwa miesiące po zakończeniu studiów geolog stawił się w holenderskiej Hadze. Dzięki swojemu wykształceniu, oraz młodemu wiekowi (miał 26 lat) został eksploratorem Holenderskiej Służby Geologicznej w Indiach Holenderskich. Wtedy rozpoczęła się jego wielka przygoda, która miała trwać 24 lata.

Jak podaje w swojej książce poświęconej Zwierzyckiemu badacz jego losów, Kazimierz Urbański: "Wypłacono mu zaliczkę w wysokości 3 000 guldenów holenderskich, co w przeliczeniu wynosiło 12 000 marek niemieckich. Była to na owe czasy ogromna suma". Zwierzycki spłacił wszystkie swoje długi z czasów studenckich, sprawił sobie odpowiednie wyposażenie do podróży oraz... wyprawił wielki bal dla studentów, profesorów i wykładowców.

Zwierzycki na tropie wulkanów

Pierwsza wojna światowa wisiała na włosku, 28 czerwca 1914 roku w Sarajewie zamordowano księcia Franciszka Ferdynanda, a Zwierzyckiemu udało się wypłynąć poza terytorium Niemiec już na drugi dzień. Uratowało go to przed wcieleniem w szeregi armii. Rejs do Indii Holenderskich trwał miesiąc, a przyszły profesor postanowił wykorzystać ten czas na naukę angielskiego. Nie chodziło jednak o czysto naukowy cel: plotki głoszą, że na pokładzie statku wyprawiono wielki bal. Zwierzycki chciał zaprosić do tańca pewną damę, jednak ta odmówiła mu, ponieważ nie mówił po angielsku. Geolog wziął się do nauki. Pod koniec lipca, gdy statek zacumował w Batawii (dzisiejszej Dżakarcie) posługiwał się już dość biegle tym językiem.

Zwierzycki nie był urzędnikiem, swoją pracę wykonywał w terenie, często jeździł w dziewicze rejonu archipelagu, jednak najwięcej czasu spędził na Sumatrze. Zajmował się tam poszukiwaniem złóż surowców mineralnych, sporządzeniem i opracowaniem map geologicznych oraz gleboznawczych, a także badaniami paleontologicznymi. To nie wszystko: w latach 1920-1922 kierował wyprawą mającą na celu znalezienie ropy naftowej na Nowej Gwinei. Ponoć nie raz spotkał tam tubylców, którzy byli kanibalami... Był pierwszym Polakiem, który badał tamten rejon świata. Kolejną jego misją było poszukiwanie złota na wyspie Flores. Jednak Zwierzycki lubował się w wulkanologii i wiele swoich prac poświęcił wulkanom z tego rejonu świata. "Każdy napotkany wulkan chciał zbadać, zobaczyć z bliska, a zwiedził ich dziesiątki" - podaje Urbański. Udało mu się również nagrać film z wybuchu wulkanu Krakatau, który leży w Cieśninie Sundajskiej pomiędzy Jawą a Sumatrą.

W tamtych czasach (rok 1928 lub 29) stał się on rewelacją naukową, która odbiła się echem na całym świecie. Niestety nagranie zostało zniszczone podczas Powstania Warszawskiego. Pod koniec lat dwudziestych siedziba jego urzędu została przeniesiona do Bandungu. Tam Zwierzycki powrócił do kartografii i rozpoczął pracę w młodzieżą: został wykładowcą tamtejszej politechniki. Geolog bardzo tęsknił za krajem, kilkukrotnie przyjeżdżał z odczytami do Polski, a w Batawii udzielał się przy organizacji polskiego konsulatu, za co później został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. Podczas jednej z wizyt w Polsce, naukowiec poznał swoją przyszłą żonę: Jadwigę Kowalewską, ówczesną studentkę filologii romańskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Żona wyrusza razem z nim na Jawę, do wielkiego domu w Bandungu, gdzie czeka na nią liczna służba. Państwo Zwierzyccy mają w sumie trójkę dzieci, które wychowują w duchu polskości.

Pod koniec kwietnia 1935 roku na Jawę przypływa Dar Pomorza i jest pierwszym polskim statkiem w Indiach Holenderskich. Zwierzycki wita się z marynarzami i zaprasza na kolację do eleganckiego hotelu, a dla części załogi wyprawia przyjęcie w swoim domu. Geolog zabawiał marynarzy anegdotami, a także opowiedział im kilka ciekawostek o pobliskich wulkanach. Pamiątka tego zdarzenia zachowała się do dziś: Zwierzycki wpisał się do księgi pamiątkowej żaglowca.

Powrót w nieodpowiednim momencie

Gdy Józef Zwierzycki osiągnął wiek emerytalny (miał 50 lat), powrócił do wolnej Polski. W sumie po ponad 20 latach spędzonych w Indiach Holenderskich, udało mu się stworzyć 8 z 13 wykonanych do 1938 roku map Archipelagu Malajskiego oraz łącznie ponad 50 opracowań i prac naukowych, w języku angielskim i holenderskim. Miał ogromne zasługi również dla badań antropologicznych. Został za swoją pracę uhonorowany najwyższym odznaczeniem państwowym Holandii: krzyżem oficerskim orderu Oranje-Nassau. Mógł zostać: oferowano mu atrakcyjną posadę w amerykańskim koncernie naftowym, jednak tęsknota za krajem zwyciężyła.

Po powrocie rodzina Zwierzyckich wprowadziła się do pięknej willi przy ul. Filtrowej w Warszawie, a Józef objął stanowisko naczelnika wydziału nafty i soli w Państwowym Instytucie Geologicznym. Przez rok odwiedzał polskie kopanie soli i miejsca wydobycia złóż naftowych i brał udział w licznych konferencjach naukowych. Rok 1939 przekreśla wszystkie plany. Warszawa szykuje się do obrony: Zwierzycki ze współpracownikami kopie rów przeciwczołgowy niedaleko siedziby PIG-u przy Rakowieckiej. Wszyscy pracownicy instytucji dostają nakaz ewakuacji do Lwowa, jednak on zostaje. Ówczesny dyrektor daje mu wszelkie pełnomocnictwa dotyczące instytutu. Geolog stara się zabezpieczyć cenne zbiory PIG-u, chowając je w piwnicach i schronach.

W 1941 roku gestapo zatrzymuje naukowca. Po miesiącu spędzonym w więzieniu na Pawiaku, został przewieziony do Auschwitz, tym samym transportem, w którym znajdował się ojciec Maksymilian Kolbe. Zwierzyckiemu zostaje wytatuowany numer 16752, przez co do końca życia będzie nosił koszulę z długim rękawem. Dostaje także czerwony trójkąt, oznaczający więźniów politycznych. Początkowo pracował w brygadzie budowlanej, jednak dzięki znajomości języków obcych szybko został tłumaczem w biurze obozowym. Ponoć pisał listy do samego Hitlera, a także do... Narzeczonej swojego naczelnego. Dzięki temu, dostawał większe racje żywnościowe.

W tym samym czasie Jadwiga nie wiedziała, co się dzieje z jej mężem. Wielokrotnie chodziła i na Szucha i na Pawiak, by dowiedzieć się czegokolwiek. Nawiązała kontakt z prof. Bentzem, dyrektorem Niemieckiej Służby Geologicznej w Berlinie. Dobrze znał się on z prof. Zwierzyckim z przedwojennej konferencji naukowej. Bentz poprosił innych niemieckich profesorów o pomoc, wspólnie wystosowali list, w którym opisywali zasługi uczonego. Udało się: po 401 dniach geolog został zwolniony z KL Auschwitz. Przewieziono go do Berlina i pouczono, co mu grozi za rozpowiadanie, co dzieje się w obozie.

Zamieszkał w stolicy Niemiec u dostał nakaz pracy: zajmował się tłumaczeniami. Wciąż cierpiał głód i nie mógł dojść do siebie po więziennych doświadczeniach, na szczęście z pomocą przyszła mu polska rodzina Andrzejewskich. W Niemczech brakuje ropy, dlatego też tamtejsza administracja wpada na pomysł, by wysłać Zwierzyckiego w Karpaty w poszukiwaniu nowych pól naftowych. Geologowi udaje się uciec z konwoju w Krakowie i ukrywa się w spiżarni u swojego szwagra, wykładowcy AGH Kazimierza Maślankiewicza. Jego ucieczka zbiegła się z wybuchem Powstania Warszawskiego, dlatego też hitlerowcy szybko zapominają o poszukiwaniach uciekiniera. Podczas kilkumiesięcznego pobytu w spiżarce Maślankiewiczów, geolog pisze kilka swoich książek o wulkanach, oraz poszukiwaniu nafty. Po wojnie z okazałej i bogato wyposażonej wilii w Warszawie nie zostaje nic. Zwierzyccy muszą szukać innego pomysłu na życie.

Wrocław. Wszystko od nowa

- Do Wrocławia prof. Zwierzycki przybył razem z prof. Stanisławem Kulczyńskim, pierwszym rektorem uniwersytetu i politechniki, tuż po wojnie - wspomina prof. Tadeusz Gunia, dawny współpracownik Zwierzyckiego na Uniwersytecie Wrocławskim.

Zwierzycki przystępuje do wznawiających działalność Uniwersytetu i Politechniki Wrocławskiej. Jest to karkołomne zadanie: w zrujnowanym i wciąż płonącym mieście, nie ma właściwie nic. Zbiory uniwersyteckie są porozrzucane po całym mieście.
Zwierzycki zamieszkuje w egzotycznej wilii zwanej "Jawą" na Zalesiu i staje się jednym z twórców Instytutu Nauk Geologicznych. Studenci go bardzo lubią, bez problemu można nawiązać z nim kontakt. Organizuje im wiele wycieczek i praktyk geologicznych, sporo czasu poświęca swoim magistrantom. Wiele opowiada o swoich tropikalnych doświadczeniach, dlatego też jego wykłady cieszą się dużą popularnością.

- Jego wykłady trwały po trzy godziny, a i tak nikt nie wychodził z sali. Był bardzo lojalnym człowiekiem, doskonałym pedagogiem, a także wielkim patriotą - wspomina prof. Gunia.

Geolog zajmuje się badaniem geologii Ziem Odzyskanych, opracowuje wiele ekspertyz geologicznych, hydrogeologicznych i górniczych dla przemysłu i budownictwa. Właśnie on staje się inicjatorem wierceń w poszukiwaniu złóż miedzi w okolicach Lubina, które potem przeprowadził Jan Wyżykowski.
Józef Zwierzycki zmarł 1 maja 1961 roku we Wrocławiu. Swoje liczne zbiory antropologiczne, po powrocie z Indonezji przekazał do poznańskiego muzeum. Do dzisiaj można oglądać m.in. kolekcję instrumentów z tamtego rejonu świata. Od jego nazwiska nazwano plejstoceńskiego tygrysa szablozębnego z Jawy (Hemimachairodus zwierzycki), szkoła w Krobi ma go za patrona, a we Wrocławiu znajduje się bulwar jego imienia. Na jego pomniku na cmentarzu św. Wawrzyńca we Wrocławiu wyryto napis: "Wielkiemu Geologowi - wdzięczni uczniowie".

Zuzanna Gunia

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia