„Na widok olbrzymiego miasta, owej >>Moskwy o złoconych kopułach<<, która jednoczyła w swoim łonie zdobycze kulturalne Europy i tajemniczy urok Wschodu, przepych, sztukę, zwyczaje i obyczaje dwóch najpiękniejszych części świata - stanęły wszystkie pułki dumą zdjęte” - opisywał w „Pamiętnikach” adiutant Napoleona Philippe Paul de Segur. „Pamiętniki” ukazały się drukiem w 1824 r. i czytając je wciąż można sobie wyobrazić emocje towarzyszące Francuzom zajmującym miasto.
Wielka Armia maszeruje
Cofnijmy się do początków tzw. Kampanii Rosyjskiej. Pierwsze starcia francusko-rosyjskie zaczęły się pod koniec czerwca 1812 r. Plan Napoleona zakładał jak najszybsze stoczenie walnej bitwy z głównymi siłami wroga, np. już na przedpolach Wilna, rozbicie ich poprzez zastosowanie manewru oskrzydlającego oraz szybki powrót i przerzucenie wojsk na Zachód, zanim jeszcze nastanie zima. Latem owego roku Wielka Armia liczyła ok. 450 tys. żołnierzy pierwszego rzutu (12 korpusów) i prawie 1,2 tys. dział. Dodatkowo w skład wojska wchodziły służby inżynieryjne i techniczne, załogi sprzymierzonych miast oraz armie rezerwowe, co razem dawało siłę ponad 600 tys. żołnierzy pod bronią. W armii napoleońskiej służyło także ok. 100 tys. Polaków. Całkowicie polski był np. V Korpus Wielkiej Armii (36 tys. ludzi - 3 dywizje piechoty i dywizja lekkiej jazdy) dowodzony przez księcia Józefa Poniatowskiego. Z kolei Rosjanie dysponowali 230 tys. wojskiem, w skład którego wchodziły trzy armie. Największą z nich, bo 130-tysięczną, dowodził minister wojny gen. Michaił Barclay de Tolly, drugą gen. Piotr Bagration, a trzecią, tzw. Armią Obserwacyjną - gen. Aleksander Tormasow. Głównodowodzącym wojskami rosyjskimi był książę marszałek Michaił Kutuzow.
Rosjanie palą wszystko
Początkowo Francuzom sprzyjało szczęście. 28 czerwca wkroczyli bez walki do Wilna. Tego samego dnia Sejm Księstwa Warszawskiego zawiązał Konfederację Generalną Królestwa Polskiego, która ogłosiła wskrzeszenie Polski i przyłączenie do niej prowincji zabranych. Napoleon podgrzewał antyrosyjskie nastroje. „Jestem tu, aby raz na zawsze skończyć z tym barbarzyńskim kolosem Północy. Szpada została już dobyta. Trzeba ich zapędzić jak najdalej w ich lody, aby przez najbliższe 25 lat nie byli w stanie mieszać się w sprawy cywilizowanej Europy” - deklarował pompatycznie po rozpoczęciu kampanii. Do Polaków skierował zaś słowa: „Bezpowrotnie minęły czasy, kiedy Katarzyna dzieliła Polskę, chwiejny Ludwik XV drżał ze strachu w Wersalu, a caryca zachowywała się tak, że wychwalały ją wszystkie paryskie plotkary”. Jednak po zajęciu Wilna okazało się, że plany cesarza o stoczeniu rozstrzygającej bitwy z siłami wroga są nierealne. Zgodnie z założeniem rosyjskiego dowództwa, armia carska uchylała się bowiem od walki, licząc na zmęczenie przeciwnika i wciągnięcie go w głąb terytorium, którego nie znał. Rosjanie stosowali tzw. taktykę spalonej ziemi, która zakładała niszczenie i palenie wszystkiego, co mogło być przydatne agresorom.
Zawodzi logistyka i morale
Zaczęły się piętrzyć kłopoty. Już po pierwszych kilku tygodniach wojny liczebność Wielkiej Armii znacznie zmalała. Wojaków nękały głód, choroby i brak wody pitnej. Według relacji jednego z uczestników kampanii, po wkroczeniu do Witebska nawet Napoleon dla ugaszenia pragnienia pił „płynne błoto”. Tysiące koni padało z wycieńczenia; brakowało dla nich także paszy. Prawdziwą plagę stanowiły także dezercje. Wobec braku dobrze przejezdnych dróg występowały trudności w transporcie dział i zaopatrzenia. Ci, którzy nie nadążali za kolumną wojsk, zasilali szeregi maruderów. Problemem był również - co może wydawać się groteskowe - brak francuskiego alkoholu, którego domagali się żołnierze. Gdy skończyły się zapasy wina i koniaku, aby przezwyciężyć trudy marszu, żołnierze pili na umór wysoko alkoholową rosyjską wódkę. Szerzyło się zwłaszcza pijaństwo, co wpływało na poziom żołnierskiej dyscypliny i tempo marszu.
Cesarz czeka nadaremnie
Po sukcesie pod Smoleńskiem Francuzi uznali, że szala zwycięstwa przechyliła się na ich stronę. Zwłaszcza że na przedpolach Moskwy, pod Możajskiem, a w zasadzie pod wsią Borodino, w dniach 5-7 września doszło do wielkiej bitwy. Wzięło w niej udział 250 tys. żołnierzy, zginęło 80 tys. Bitwę wygrali Francuzi, ale nie przyniosła spodziewanego przez Napoleona rozstrzygnięcia. 10 września kolejne starcie z rosyjską strażą tylną nastąpiło pod Krimskoje, a 11 września pod Możajskiem. Trzy dni później Napoleon Bonaparte wkroczył do Moskwy, jak już wiemy pustej i ogołoconej. „Ostatnią noc przed Napoleon spędził przed tzw. rogatką dorogomiłowską, w domu tak prymitywnym i brudnym, że rano znaleziono w jego łóżku i na ubraniu robaki” - pisze Andrzej Andrusiewicz w książce „Aleksander I. Wielki gracz, car Rosji - król Polski”. Jednak rankiem 14 września wódz i jego żołnierze ujrzeli przed sobą drewniane domy i kredowobiałe sobory wielkiego miasta. Wedle relacji cesarz i jego świta stanęli na Pokłonnej Górze, zaś żołnierze mieli krzyczeć: „Moskwa, Moskwa!” i klaskali w dłonie. Niejednemu zapewne marzyły się łupy w postaci bajecznych skarbów, ukrytych, jak wieść niosła, w podziemiach Kremla. Napoleon oczekiwał delegacji z kluczami do miasta, ale nikt nie przybył.
„Znajdziecie tylko popiół”
Pierwszy dzień okupacji Moskwy upłynął w miarę spokojnie, nie licząc kilku pożarów. Jednak o godz. drugiej w nocy doniesiono cesarzowi o wielkim pożarze w dzielnicy kupieckiej. Okazało się, że był to umówiony sygnał do rozpoczęcia większej akcji. Zorganizowane grupy podpalaczy wzniecały ogień. Pożar szalał bez przerwy przez kilka dni. Zginęły tysiące ludzi. Francuzi wyłapywali podpalaczy i rozstrzeliwali ich, ale nawet gwardia cesarska rozlokowana na Kremlu nie czuła się bezpieczna. Sami Rosjanie rozpowszechniali pogłoski, że Kreml jest podminowany. Ponoć, a potwierdza to de Segur, główny sprawca pożaru - hr. Fiodor Rostopczin - podłożył ogień pod własny pałac na Łubiance i zostawił na nim napis: „Francuzi! W Moskwie zostawiłem wam dwa moje domy o wartości pół miliona rubli, ale znajdziecie tylko popiół”. Pomimo szalejących pożarów wojska napoleońskie przebywały w rosyjskiej stolicy ponad miesiąc. Pobyt w Moskwie przyczynił się do kolejnego spadku dyscypliny w szeregach Wielkiej Armii. Napoleon wysłał do Imperatora Rosji Aleksandra I propozycje honorowego zakończenia wojny, lecz po miesiącu bezowocnych oczekiwań na odpowiedź zdał sobie sprawę, że traci czas. Zaczęło brakować żywności. Chłopi z okolicznych wsi, mimo obietnicy wysokiej zapłaty, odmawiali dostarczania żywności na rynek moskiewski, a francuskich wysłanników przepędzano. Żołnierze rabowali wszystko, co nadawało się do zjedzenia. Dochodziło do bójek, bo każdy chciał wyrwać jakiś łup.
Cesarz ucieka do Francji
18 października, w związku z biernością Rosjan, a także z powodu pogarszającej się pogody Napoleon zarządził odwrót Wielkiej Armii. W chwili opuszczania miasta o jej dawnej potędze świadczyła wyłącznie jej nazwa. Siły napoleońskie liczyły bowiem zaledwie 90 tys. żołnierzy i 50 tys. maruderów. Odwrót spod Moskwy kosztował Napoleona wiele ofiar. Za wycofującą się armią napoleońską podążały wojska gen. Kutuzowa. Obie armie stoczyły zacięty bój pod Małojarosławcem, po czym Napoleon zdecydował o przeprawie swych wojsk przez rzekę Berezynę. Po bitwie resztki Wielkiej Armii na czele z cesarzem rozpoczęły marsz na Wilno, po czym skierowały się na tereny Księstwa Warszawskiego. 5 grudnia w Smorgoniach na Litwie Napoleon przesiadł się na sanie i powrócił do Francji. Statystyka kampanii rosyjskiej wypada dla Francuzów katastrofalnie: Wielka Armia w zasadzie przestała istnieć. Z Rosji powróciło ok. 100 tys. żołnierzy, w tym 24 tys. Polaków. 250 tys. ludzi poległo w walce oraz zmarło z chorób, głodu i wyczerpania; ok. 100 tys. dostało się do niewoli rosyjskiej. Poza tym wiele tysięcy żołnierzy zdezerterowało i zaginęło, a ich późniejszy los nie jest znany.