Paulina Sroka
NOWINY
Pan Stanisław ze Zdziłowic na Lubelszczyźnie to były więzień jednego z trzech hitlerowskich obozów pracy przymusowej w Pustkowie (pow. dębicki).
W latach 1940-1944 zginęło tutaj kilkanaście tysięcy jeńców różnej narodowości. Ich ciała palono na tzw. Górze Śmierci. To właśnie w tym miejscu, każdego roku, podczas kwietniowej uroczystości patriotyczno-religijnej, żywi oddają hołd zmarłym. W środę również kilkaset osób modliło się przed pomnikiem pomordowanych.
Gorsi od hitlerowców
- Numer obozowy: 516 - przedstawia się pan Stanisław. Do hitlerowskiej niewoli dostał się na początku września 1942 roku. W rodzinnym domu zjawił się dopiero 5 miesięcy później.
- Z naszych stron do Pustkowa trafiło około 90 ludzi. Obóz opuściła tylko połowa - podlicza 91-letni dziś mężczyzna. Wspomina codzienne apele, pracę ponad siły, głodowe porcje żywności, nieprzespane noce i okrucieństwo polskich kapo. - Żaden Niemiec nie znęcał się nad nami tak bardzo, jak oni. Najgorsi byli Nowakowski z Krakowa i Świetlik z Radzynia. Dla zabawy bili nas kijami po głowach - opowiada z goryczą.
Bez niej wspomnienia bardziej bolą
Pan Stanisław zwierza się, że tegoroczne obchody są dla niego szczególne, bardziej bolesne niż zwykle.
- Niedawno zmarła mi żona. Bez niej, obozowe wspomnienia wydają się znacznie gorsze - zamyśla się. Po chwili milczenia, dodaje: - Nie opuściłem jeszcze żadnej uroczystości na Górze Śmierci, bo ciągnie mnie tutaj, jak wilka do lasu. Jestem coraz starszy i słabszy, ale mam nadzieję, że za rok znowu tu wrócę.
Paulina Sroka