[Wspomnienia] Uczestniczyła w operacji "Ostra Brama"

Maciej Pieczyński
Za udział w operacji "Ostra Brama” Danuta Szyksznian-Ossowska została odznaczona srebrnym krzyżem zasługi z mieczami
Za udział w operacji "Ostra Brama” Danuta Szyksznian-Ossowska została odznaczona srebrnym krzyżem zasługi z mieczami Sebastian Wołosz
- Wystarczy, że ktoś wspomni o łagrach, zaraz widzę to wszystko, cośmy tam przeżyli, jakby to było wczoraj: poniewierkę, głód i te biedne zmaltretowane twarze - mówi Danuta Szyksznian-Ossowska, weteranka Armii Krajowej, która swoją łagrową gehennę opisała w książce "281 dni w szponach NKWD".

Uczestniczyła w operacji "Ostra Brama", w ramach której oddziały Armii Krajowej wyzwoliły Wilno spod okupacji niemieckiej. Była wówczas łączniczką dowódcy jednego z batalionów Armii Krajowej. Był rok 1944. Pani Danuta miała 19 lat. Podobnie jak inni żołnierze AK, nie wiedziała jeszcze, że nadchodząca ze wschodu Armia Czerwona nie potraktuje Armii Krajowej jako sojusznika, a jak śmiertelnego wroga.

Przyszli po nią w nocy z 23 na 24 grudnia. Nie było jej dane spędzić z rodziną wigilijnego wieczoru. Głośnie pukanie do drzwi. Potem rewizja. Danuta i jej ojciec zostali wyprowadzeni z domu pod strażą dopiero w samo wigilijne popołudnie. "Wirowało mi w głowie, tak bardzo chciało mi się płakać - wspomina łączniczka AK. - Zapanowałam nad sobą, nie upokorzę się - pomyślałam, ale naprawdę bardzo się bałam. Przede mną wielka niewiadoma".

- Pamiętaj, córeczko, że tylko drzewa o mocnych korzeniach przetrwają burzę, o słabych giną. Bądź dzielna! Będę się modliła za was - tymi słowami przed wyjściem z domu pod karabinami enkawudzistów matka dodała otuchy Danucie na całe "281 dni w szponach NKWD". Młoda dziewczyna przypominała sobie matczyne słowa za każdym razem, gdy wydawało się, że już za chwilę straci nadzieję.

- To dla mamy żyłam, to dla niej chciałam wrócić z tej katorgi - wspomina dziś po siedemdziesięciu latach od tamtych chwil pani Danuta. - W więzieniach i łagrach nie mogłam zapisywać swoich przemyśleń, ale wszystko kodowałam w pamięci. Marzyłam, że kiedy wrócę, to opowiem to wszystko mamie i wtedy ten ból i ta drzazga w sercu wypłyną wraz ze łzami. Ale tak nie było. Gdy wróciłam do domu, nie zastałam tam już nikogo. Moja mama nie żyła już od dwóch miesięcy. Wspomnienia, których dwudziestoletnia dziewczyna nie mogła wypłakać w objęciach matki, zostały spisane w przejmującej książce.

"281 dni w szponach NKWD" nie jest jednak naturalistycznym zapisem doznanych w więzieniu i łagrze cierpień. Danuta Szyksznian-Ossowska unika szczegółowych opisów. Nie epatuje brutalizmem. Raczej oddaje nastrój panujących wśród więźniów - i w jej sercu - emocji. Nie zawsze były one negatywne. Zdarzały się momenty, w których przynajmniej symbolicznie można było odetchnąć i zapomnieć o gehennie.

Jedną z takich chwil była sylwestrowa noc z 1944 na 1945 rok. Wówczas Danuta wraz z jedną z towarzyszek niedoli, jak co dzień, w asyście jednego ze strażników w więzieniu na wileńskich Łukiszkach wynosiły do toalety paraszkę, czyli kubeł, w jakim stłoczone w jednej celi więź­niarki załatwiały swoje fizjologiczne potrzeby. W ubikacji dziewczyny zamknęły się od wewnątrz i czekały aż wybije północ. Strażnik denerwował się. Krzyczał. Dobijał się do drzwi.

Dziewczyny śmiały się, nic sobie nie robiąc z gróźb. W końcu przez drzwi ze śmiechem wyjaśniły enkawudziście, o co chodzi. Otwarcie przyznały, że nie wyjdą z toalety, dopóki nie wybije północ, zgodnie z przesądem, w myśl którego jeśli o godzinie 24 nie będą przebywać w celi, to oznacza, że w nadchodzącym roku wyjdą na wolność. Doczekały się północy. Za swój niewinny żart nie poniosły żadnej konsekwencji.

Ale więzienie i obóz koncentracyjny dla młodej dziewczyny to oczywiście nie tylko chwile wytchnienia i nadziei na wolność. Jednak nawet brutalne bicie podczas przesłuchać pani Danuta z perspektywy czasu opisuje bez żalu i nienawiści do oprawców. Stara się dostrzegać człowieka nawet w maltretującym ją psychicznie i fizycznie sowieckim oficerze. Zastanawia się, czy ma on rodzinę, dzieci, żonę? I najspokojniej w świecie dochodzi do wniosku, że brutalny podczas przesłuchania enkawudzista jest tylko człowiekiem, a zatem pewnie swojej żony nie bije. "Ja to co innego - jestem wrogiem" - pisze pani Danuta ze spokojem.

Autorka z szacunkiem wypowiada się na temat Rosjan. Podziwia ich radość życia na przekór przeciwnościom życia w totalitarnym państwie, w biedzie i pod batem stalinowskiego terroru. Docenia współczucie starszej kołchoźnicy, która otacza opieką podarowaną jej do pomocy w polu słabą i wątłą więźniarkę.
Jednak cierpienie więziennej gehenny bardzo dokładnie widać między wierszami.

W położonym w stepie w okolicach Saratowa łagrze Danuta ociera się o śmierć. W pewnym momencie waży jedynie 30 kilogramów. Mimo wszystko jednak zachowuje godność. I współczuje tym, którzy tę godność tracą. Tak jak pewna młoda kobieta, z nieskrywaną radością pochłaniająca resztki obiadu oficera NKWD, który wcześniej, na jej oczach, demonstracyjnie w nie napluł. Inna więźniarka, złamana przez oprawców, nocą z głodu i pragnienia wypija mocz z paraszki (opróżnianego raz dziennie kubła, do którego więźniowie z całego obozowego baraku załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne). "Boże, jak łatwo jest pozbawić człowieka godności" - kręci głową ze smutkiem, komentując na stronach swoich wspomnień podobne sytuacje autorka.

Ona sama, mimo emocjonalnego charakteru, przetrwała. Nie dała się złamać. Nie zdradziła. Nie pozwoliła siebie poniżyć. Choć sama przyznaje, że ominęły ją najgorsze tortury. Nie wyrywano jej paznokci, nie pozbawiano snu. Jednak kaci NKWD zostawili jej pamiątkę na całe życie - dziś poruszać się musi na wózku inwalidzkim.

Dziś, promując swoją książkę, opowiada ze łzami w oczach o patriotyzmie. Podczas jednego ze spotkań promocyjnych otoczona jest "Pannami Niezłomnymi" - dziewczynami z Grupy Rekonstrukcyjnej "Borujsko", odtwarzającej oddziały podziemia antykomunistycznego, złożonego między innymi z byłych żołnierzy Armii Krajowej. Podziemia, które w micie niepodległościowym polskiej prawicy zyskało już miano "Żołnierzy Wyklętych".

- Marzyłam, aby młodzież w końcu zainteresowała się historią i zaraziła duchem patriotyzmu - mówi szczęśliwa Danuta Szyksznian-Ossowska. - Dziś krzewiciele miłości do ojczyzny mają trudniej. Ja wychowałam się w II Rzeczpospolitej, kiedy patriotyzm był powszechną wśród młodzieży wartością. Wtedy nie było takich konfliktów między domem, szkołą i rodziną, jak teraz. Szanowano wartości takie jak Bóg, honor i ojczyzna. Dziś szkolne podręczniki często zakłamują historię. Nie uczą patriotyzmu. Tym bardziej cieszy to, że wśród młodzieży patriotyzm się odradza, że młodzi interesują się historią Żołnierzy Wyklętych.

Jak głębokie i czysto ludzkie podłoże miał młodzieńczy patriotyzm pani Danuty, pokazuje sugestywnie ta anegdota z jej dzieciństwa. - Tatuś zawsze śpiewał mi pieśni patriotyczne. Moją ulubioną były "Białe róże" ("rozkwitają pąki białych róż, Jasiuleńku, wróć z wojenki już (Jasieńkowi nic nie trzeba już, bo mu kwitną pąki białych róż, tam nad jarem, gdzie w wojence padł - wyrósł u mogiły białej róży kwiat" - red.). Ale zawsze jak mi tatuś ją śpiewał, strasznie płakałam. Kiedyś zapytał z troską, dlaczego mi tak smutno. Odpowiedziałam, z trudem opanowując płacz: "bo mi tak żal tego Jasia!".

MACIEJ PIECZYŃSKI, Głos Dziennik Pomorza


Danuta Szyksznian-Ossowska - ur. 1925 r. w Krakowie. Od grudnia 1939 roku działaczka polskiego podziemia niepodległościowego w Wilnie. 24.12.1944 r. aresztowana i osądzona na 10 lat łagrów za "zdradę ojczyzny, przynależność do podziemnej organizacji oraz grupowe wystąpienie z bronią w ręku przeciw ZSRR". Wyszła po kilku miesiącach ze względu na zły stan zdrowia. Mieszka w Szczecinie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia