20 lipca 1946 r. do gdańskiego aresztu przy ul. Kurkowej przywieziono więźnia specjalnego. Miał ciemne, długie włosy, brązowe oczy i szczupłą sylwetkę. Nazywał się… Danuta Siedzikówna.
Niespełna 18-letnia dziewczyna została umieszczona w osobnej celi w pawilonie dla więźniów politycznych. Po trzynastu dniach Inka, bo taki pseudonim przybrała Danuta Siedzikówna, została skazana na śmierć. Wegetując sama w celi czekała na wykonanie wyroku. Strażniczka więzienna poruszoną jej losem, podała gryps do znajomych Inki w Gdańsku. Było na nim napisane: "Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba..."
Poszła w ślady rodziców
Danuta Siedzikówna "Inka" (pierwsza z lewej) wśród polskich żołnierzy "Łupaszki"
(fot. IPN)
Danuta Siedzikówna urodziła się 3 września 1928 roku. Wychowywała się w rodzinie o ugruntowanych tradycjach patriotycznych na Podlasiu na skraju Puszczy Białowieskiej. Ojciec Wacław był leśniczym.
W ramach pierwszej wywózki mieszkańców Kresów na Wschód został umieszczony w łagrze.
Udało mu się jednak uciec i przedostać do formowanej armii Andersa. Zmarł w Teheranie w 1942 roku. Matka była aktywną uczestniczką Armii Krajowej. Niemcy aresztowali ją za współpracę z polskim podziemiem. Kobietę poddano ciężkim torturom. W 1942 roku została rozstrzelana w lesie pod Białymstokiem.
Po śmierci rodziców Danusia z siostrami Wiesią i Irenką trafiła do babci. Dziewczynka uczyła się w szkole powszechnej w Narewce, a podczas wojny u sióstr salezjanek w Różanymstoku.
Danuta z siostrą Wiesławą już jako nastolatki zaangażowały się w działalność konspiracyjną. W wieku 15 lat Siedzikówna przyjęła pseudonim Inka i stała się żołnierzem Armii Krajowej, ośrodka Hajnówka-Białowieża. Po przejściu frontu podjęła pracę jako kancelistka w nadleśnictwie Hajnówka.
Początkowo pełniła funkcję łączniczki, później przeszła specjalne kursy i została sanitariuszką. W 1945 roku razem z innymi pracownikami nadleśnictwa została aresztowana przez grupę NKWD-UB (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych-Urząd Bezpieczeństwa) za współpracę z podziemiem. Z konwoju uwolnił ją patrol AK Stanisława Wołoncieja "Konusa" majora Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki".
Danuta ze względów bezpieczeństwa zmieniła nazwisko na Obuchowicz. Jej siostra Wiesława była śledzona przez UB. Inka podjęła pracę w nadleśnictwie Miłomłyn, gdzie nawiązała kontakty ze Zdzisławem Baduchą "Żelaznym", dowódcą szwadronów "Łupaszki". Służyła tam jako łączniczka i sanitariuszka.
Nie wydała swoich
17-letnia "Inka"
(fot. Wikimedia Commons)
13 lipca 1946 roku została wysłana do Gdańska po zakup leków i opatrunków. Aresztowano ją siedem dni później w mieszkaniu przy ul. Wróblewskiego 7 we Wrzeszczu. Adres jej mieszkania zdradziła Regina Żylińska-Mordas, która została aresztowana przez bezpiekę i postanowiła rozpocząć współpracę z Urzędem Bezpieczeństwa.
Danuta Siedzikówna przeszła przez długie połączone z torturami śledztwo. Mimo poniżania odmówiła składania zeznań. Obrońca z urzędu napisał pismo w jej imieniu o ułaskawienie do prezydenta Bieruta, jedna Danuta go nie podpisała. Nie zastosowano wobec niej prawa łaski.
Jak pisał Piotr Szubarczyk z IPN w Gdańsku: "Wyrok śmierci na sanitariuszkę był komunistyczną zbrodnią sądową, zarazem aktem zemsty i bezradności gdańskiego UB wobec niemożności rozbicia oddziałów mjr. "Łupaszki".
Szwadron "Żelaznego", w którym służyła "Inka", był szczególnie znienawidzony przez gdański WUBP z powodu licznych, udanych akcji na placówki UB, m.in. brawurowy rajd przez powiaty starogardzki i kościerski 19 V 1946 r., podczas którego opanowano kilka posterunków milicji i placówek UB, likwidując sowieckiego doradcę PUBP w Kościerzynie, kilku funkcjonariuszy UB i ich konfidenta."
3 sierpnia 1946 roku "Inka" została skazana na śmierć przez Wojskowy Sąd Rejonowy. Oskarżycielem w procesie był prokurator Wacław Krzyżanowski.
Zarzucono jej nakłanianie do rozstrzelania dwóch funkcjonariuszy UB pod Sztumem. 18-latka zginęła 28 sierpnia rano od strzału w tył głowy. Razem z nią zginął ppor. Feliks Selmanowicz "Zagończyk". W egzekucji uczestniczyło dziesięciu żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, którzy oddali strzały z odległości trzech metrów.
Według zeznań świadków, Inka przed śmiercią krzyknęła: "Niech żyje Polska". Miejsce pochówku nastolatki nie jest znane. Zostało utajnione przez Służby Bezpieczeństwa. W Gdańsku znajduje się jej symboliczny grób. W 2006 roku Inka otrzymała Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.
Danuta Siedzikówna po śmierci została zniesławiona. Przypisywano jej uczestnictwo w egzekucjach funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej. Do 1989 roku była nazywana "bandytą". W końcu prokuratorzy IPN postawili przed sądem Wacława Krzyżanowskiego, który zażądał dla niej kary śmierci.
Wojskowy został oskarżony o udział w komunistycznej zbrodni sądowej. Został jednak uniewinniony w sądzie II instancji. Nigdy nie został skazany.
17-letnia Danuta Siedzikówna wytrzymała tortury i poniżanie, nie wydała przyjaciół i nie poprosiła o ułaskawienie. Była gotowa oddać życie za niepodległą ojczyznę. Najodważniejsza polska sanitariuszka.
Dyshonorowe pożegnanie Krzyżanowskiego
12 października br. prokurator ze stalinowskich czasów spoczął na koszalińskim cmentarzu komunalnym, a o honorową asystę podczas pogrzebu zadbali żołnierze z 8. Koszalińskiego Pułku Przeciwlotniczego. Stało się tak na wniosek koła nr 6 Związku Żołnierzy Wojska Polskiego, w którym zmarły był stowarzyszony (był weteranem walk pod Lenino).
Jednak o tym, że był stalinowskim prokuratorem, nikt do wniosku o honorową asystę wojska nie wpisał. - Nie wiedzieliśmy o tym. Dla nas był to żołnierz Ludowego Wojska Polskiego, weteran walk. Z naszej strony nie znaleźliśmy w tym wniosku niczego, co by uzasadniało brak zgody na taką honorową asystę - mówi kapitan Zbigniew Izraelski, rzecznik prasowy 8. Pułku.
Dodaje, że wojsko nie ma sobie kompletnie nic do zarzucania, bo postąpiono tak, jak nakazują nowe przepisy regulujące kwestię przyznawania wojskowej asysty.
Oburzenia nie kryje Jerzy Leonowicz, żołnierz Armii Krajowej, powstaniec warszawski, więzień stalinowski. - To skandal. Jak może wojsko polskie w wolnej Polsce oddawać honory człowiekowi, który przyczynił się do śmierci żołnierza antykomunistycznego podziemia, walczącego o niepodległość swojej ojczyzny?
Do czegoś takiego nigdy nie powinno dojść. Bo to bardzo boli - mówi zdenerwowany. Wczoraj sytuację skomentował też Tomasz Siemoniak, wicepremier i szef MON. "Wstyd. Zażądałem wyjaśnień od dowódcy garnizonu w Koszalinie" - napisał na Twitterze, jednym z portali społecznościowych.
14 października Tomasz Siemoniak odwołał ze stanowisk dowódcę oraz komendanta garnizonu Koszalin w związku z przyznaniem wojskowej asysty honorowej na pogrzeb Wacława Krzyżanowskiego.
Agnieszka Gałczyńska
oraz
Piotr Polechoński
GŁOS KOSZALIŃSKI