Kat "Inki" odszedł z honorami

Wacław Krzyżanowski na przełomie 1944 i 1945 roku
Wacław Krzyżanowski na przełomie 1944 i 1945 roku Wikimedia Commons
- Zza grobu jeszcze szkodzi ludziom - mówią w Koszalinie o stalinowskim prokuratorze, który w 1946 roku zażądał kary śmierci dla słynnej "Inki"

Ta głośna na całą Polskę afera wybuchła w poniedziałek. Tuż po tym, gdy żołnierze z Koszalina w uroczysty sposób pożegnali na cmentarzu komunalnym stalinowskiego prokuratora Wacława Krzyżanowskiego. To on w 1946 roku - jako oskarżyciel posiłkowy - zażądał kary śmierci dla Danuty Siedzikówny "Inki", bohaterki antykomunistycznego podziemia.

Już kilkadziesiąt minut po zakończeniu uroczystości internetowe portale huczały o wielkim skandalu. Niedługo potem na jednym ze społecznościowych portali ukazał się wpis Tomasza Siemoniaka, ministra obrony narodowej. "Wstyd. Zażądałem wyjaśnień od dowódcy garnizonu w Koszalinie" - napisał.

Kara przyszła dzień później. Minister w trybie natychmiastowym odwołał dowódcę oraz komendanta garnizonu Koszalin. Chodzi o pułkownika Zbigniewa Zalewskiego, dowódca 8. Koszalińskiego Pułku Przeciwlotniczego i kapitana Zbigniewa Izraelskiego, komendanta garnizonu i oficera prasowego pułku.

- Obaj zostali przeniesieni do rezerwy kadrowej - informował pułkownik Jan Sonta, rzecznik prasowy MON. - Dowództwo koszalińskiego garnizonu nie sprawdziło w sposób właściwy wniosku o przyznanie honorowej asysty, nie skonsultowali tego ze wszystkimi środowiskami kombatanckimi. Tym samym nie zrealizowali tego, co przewidują obowiązujące od 30 września nowe regulacje dotyczące przyznania wojskowej asysty - dodaje pułkownik.

Tłumaczył, że na ich podstawie dowódca jednostki powinien taką decyzję skonsultować m.in. z rodziną i z kombatantami, ale w sposób pełny, zapytać kilka grup, nie skupić się tylko na jednym środowisku. - I tutaj tego właśnie zabrakło. Efekt tego był taki, że z honorami wojskowymi został pochowany człowiek, który ze względu na to, co robił w przeszłości, na takie honory nie zasłużył. To niedopuszczalne niedopatrzenie - podkreślał pułkownik Jan Sonta.

"Inka"? Nie znalem tej sprawy

Wacław Krzyżanowski, pułkownik w stanie spoczynku, koszalinianin, to pierwszy prokurator wojskowy stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości, którego Instytut Pamięci Narodowej oskarżył o zbrodnię sądową. W archiwach koszalińskiego IPN zachował się bogaty i obszerny materiał poświęcony jego działalności.

Najgłośniejsza sprawa, w której uczestniczył to sprawa Danuty Siedzikówny, znanej jako "Inka" z V Wileńskiej Brygady AK pod dowództwem mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki". "Inka" wraz z oddziałem działała m. in. na Pomorzu i uczestniczyła w akcjach zbrojnych przeciwko funkcjonariuszom UB i rezydentom NKWD oraz współpracującym z nimi milicjantom. Pełniła funkcję sanitariuszki (nosiła opaskę ze znakiem Czerwonego Krzyża).

Została zatrzymana podczas "kotła" w Sopocie 20 lipca 1946 r. (pojechała tam po odbiór leków i środków opatrunkowych dla oddziału), uwięziona w podziemnej celi VI Pawilonu Aresztu Śledczego w Gdańsku, poddana torturom, oskarżona o czyny, których nie popełniła i po krótkim procesie przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Gdańsku 3 sierpnia skazana na śmierć.

Wyrok wykonano 28 sierpnia 1946 r. Takiej kary domagał się prokurator Wacław Krzyżanowski (miał wówczas 23 lata i był praktycznie bez wykształcenia) choć oskarżona nie miała jeszcze ukończonych 18 lat, a jeden ze świadków powołanych przez oskarżyciela - funkcjonariusz UB - miał odwagę powiedzieć przed sądem, że kiedy podczas potyczki z jej "bandą" został ranny, "Inka" zaproponowała, że go opatrzy, a gdy odmówił - podała opatrunek.

Po latach Krzyżanowski - w trakcie procesu, który wytoczył mu IPN - tłumaczył się tak: "W sprawie oskarżonej w prokuraturze nie wykonywałem żadnej czynności, nie nadzorowałem tej sprawy, nie wiedziałem, że taka sprawa jest w prokuraturze. Na rozprawę zostałem wezwany nagle, nie znałem aktu oskarżenia, jak się okazało praktycznie przewód sądowy zakończył się, kiedy oskarżał kto inny - nie wiem kto, ja tylko na polecenie szefa miałem wygłosić mowę końcową i powiedzieć "popieram akt oskarżenia i wnoszę o wymierzenie kary". Uważam, że nie miałem możliwości - w ówczesnej sytuacji - odmówienia polecenia szefa wygłoszenia mowy końcowej. Byłem niedoświadczonym oficerem śledczym, zaledwie od trzech miesięcy w prokuraturze w Gdańsku, cały czas uczyłem się i odmowa wykonania tego polecenia mogłaby źle się dla mnie skończyć - mógłbym mieć sprawę karną za odmowę wykonania rozkazu".

W trakcie procesu prokuratorzy z IPN ustalili też, że Krzyżanowski w dniu, w którym zażądał kary śmierci dla "Inki", czyli 3 marca 1946 roku, zaprezentował się jako oskarżyciel i autor aktów oskarżenia trzykrotnie: o godz. 12 (sprawa Benedykta Wyszeckiego), 14 (sprawa Hansa Baumana) i 16 (sprawa "Inki") - w każdej żądając kary śmierci. Te ustalenia postawiły pod znakiem zapytania jego linię obrony.

Pierwszym oskarżanym tego dnia przez Wacława Krzyżanowski był 16-letni Benedykt Wyszecki z Gdańska, Polak. Aresztowano go za posiadanie czterech karabinów i pistoletu - w większości pozbawionych zamków i pordzewiałych - oraz amunicji. Przyznał się, że znalazł je na polach i w lesie, a zbierał, by bawić się z kolegami w wojsko. Strzelał z nich do zajęcy. Przesłuchiwał go Wacław Krzyżanowski, a następnie przygotował akt oskarżenia i jako prokurator żądał dla niego kary śmierci. Sąd wojskowy uznał, że Wyszecki dopuścił się przestępstwa z lekkomyślności i wymierzył karę 7 lat więzienia.

Godzinę później prokurator Krzyżanowski sporządził akt oskarżenia przeciwko lekko upośledzonemu Heinzowi Baumannowi, 20- letniemu Niemcowi, z Miłocic kolo Miastka, który nie wyjechał z rodziną za Odrę i pozostał na gospodarstwie.

Przyczyną jego aresztowania na początku czerwca 1946 r. był - oparty na zawiści - donos polskich sąsiadów, iż Baumann posiada broń. W rzeczywistości był to zakopany w lesie karabin, z którego Baumann - na rok przed tym donosem - w okresie głodu po przejściu frontu upolował sarnę. W chwili aresztowania Baumanna i po wydobyciu broni z ziemi (sam doprowadził śledczych do miejsca jego ukrycia) był to już jedynie niezdatny do użycia złom.

Mimo to zarzucono mu "czynne przygotowywanie się do odwetu w myśl instrukcji kierowników partii hitlerowskiej" oraz "wrogie ustosunkowanie się do państwa polskiego". Oskarżony nie znal języka polskiego, mimo to - tak odnotowano w protokole - w rozprawie nie uczestniczył tłumacz, co było niezgodne z ówczesnymi przepisami. Prokurator Krzyżanowski zażądał dla Baumanna kary śmierci, a sąd tak orzekł. Wyrok wykonano 19 sierpnia 1946 r.

Nie wiedzieliśmy

Wacław Krzyżanowski przed sądem

Droga zawodowa Wacława Krzyżanowskiego, uwieńczona przejściem w stan spoczynku w styczniu 1976 r., rozpoczęła się faktycznie 1 maja 1943 r. Do I Dywizji Wojska Polskiego im. Tadeusza Kościuszki wstąpił 28 kwietnia w Dżambule. Od marca do 1 maja 1945 r. organizował w Warszawie dla Polskiej Partii Robotniczej magazyny żywności. 2 maja tego roku rozpoczął służbę w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie jako funkcjonariusz. Pełnił ją zaledwie cztery tygodnie - po czym na cztery miesiące został skierowany do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Szczecinie. Z końcem stycznia 1946 r. przez niecały miesiąc był oficerem śledczym Wojskowej Prokuratury Okręgu II w Koszalinie a dalej - w Wojskowej Prokuraturze Rejonowej w Gdańsku.

Dalsza droga służby wojskowej po roku 1950 to kolejno p.o. prokuratora, prokurator i wiceprokurator w Wałczu, Dęblinie, Elblągu, Koszalinie.
0 postawienie przed sądem Wacława Krzyżanowskiego zabiegał IPN. Po trwającym wiele lat śledztwie prowadzonym przez gdańską Okręgową Komisję Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. W procesie przed Wojskowym Sądem Okręgowym w Poznaniu o "podżeganie do zbrodni sądowej" w grudniu 2000 r. zapadł wyrok uniewinniający. Apelację od tego wyroku wniesiono w Poznaniu w styczniu 2001 r., ale Sąd Najwyższy - Izba Wojskowa utrzymał zaskarżony wyrok w mocy. Minister Sprawiedliwości-Prokurator Generalny wniósł kasację, po której Sąd Najwyższy - Izba Wojskowa uchylił zaskarżone wyroki obu instancji i przekazał sprawę Prokuraturze Okręgowej w Poznaniu do uzupełnienia postępowania przygotowawczego.

Sprawa Baumanna miała także swój ciąg dalszy. W lipcu 2001 r. Wacław Krzyżanowski usłyszał zarzut sporządzenia aktu oskarżenia przeciwko niemu (a także "Ince") i działania w charakterze oskarżyciela posiłkowego, wniesienia o uznanie go za winnego wymierzenia kary śmierci.
W styczniu 2003 r. postępowanie w tej sprawie zostało zawieszone ze względu na zły stan zdrowia Krzyżanowskiego, uniemożliwiający uczestnictwo w procesie. W trakcie zawieszenia ponownie powołano biegłych lekarzy, którzy w grudniu 2003 r. stwierdzili, iż stan ten nie rokuje poprawy. Ostatnia opinia sądowo-medyczna z lipca 2013 r. potwierdza tę diagnozę. Wacław Krzyżanowski prawomocną decyzją kierownika Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych został pozbawiony uprawnień kombatanckich.

- Nie wiedzieliśmy o jego niechlubnej przeszłości - tłumaczył się jeszcze przed decyzją ministra kapitan Zbigniew Izraelski. - Dla nas został pochowany pułkownik Ludowego Wojska Polskiego, frontowy weteran. I jego żegnała honorowa asysta żołnierzy. Z naszej strony nie znaleźliśmy w tym wniosku niczego, co by uzasadniało brak zgody na taką honorową asystę - tłumaczył.

- Nie wiedzieliśmy, że brał udział w takich procesach. Wiedzieliśmy tylko, że był prokuratorem i żołnierzem, weteranem spod Lenino i naszym członkiem - mówi pułkownik Józef Kisielnicki, prezes koszalińskiego oddziału Związku Żołnierzy Wojska Polskiego, który wystąpił z wnioskiem o zgodę na udział w trakcie pogrzebu honorowej asysty żołnierzy. - Gdybyśmy o tym wiedzieli żadnego wniosku by nie było - zapewnia pułkownik.

Tymczasem w Koszalinie wiedza o tym, że w mieście żyje ktoś taki nie była tajemnicą. Wracała, co jakiś czas, przy różnych okazjach.

- Ostatnio stało się tak, co można uznać za złośliwy chichot historii, w trakcie nadawania dwóm koszalińskim rondom imienia Danuty Siedziakówny"Inki" i Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki", jej dowódcy - mówi Marcin Maślanka, członek grupy rekonstrukcyjnej, która zajmuje się odtwarzaniem walk V Brygady Wileńskiej AK. -Wojsko ma obowiązek wiedzieć o takich sprawach. Zwłaszcza, że o haniebnej przeszłości Wacława Krzyżanowskiego wiedziało w Koszalinie dużo ludzi - zapewnia.

- Nie wiedzieli? Wystarczyło do mnie zadzwonić - wtóruje Jerzy Leonowicz, żołnierz Armii Krajowej, powstaniec warszawski, więzień stalinowski. To on zadzwonił, gdy tylko dowiedział się, że wojsko szykuje się do takiej uroczystości. - Zatelefonowałem do kapitana Izraelskiego. Ten bardzo się przejął, gdy to usłyszał, ale było już za późno, bo pogrzeb z wojskową asystą właśnie trwał. Usłyszałem, że nie można tego przerwać - opowiada kombatant. Podkreśla, że nie chodzi tu o rewanż, czy zemstę. - Ten człowiek miał prawo do godnego pogrzebu, ale w wolnej Polsce wojskowa asysta powinna być zaszczytem przysługującym najlepszym Polakom. Na pewno nie komuś, kto przyczynił się do śmierci najlepszych córek i synów naszego narodu.

Dlatego Siemoniak pojechał tak ostro

Błyskawiczna i ostra decyzja ministra wywołała w Koszalinie niemałe poruszenie. W rozmowie z nami oficerowie z koszalińskiego garnizonu nie kryją rozczarowania tym, jak zostali potraktowani dowódca i komendant. - Decyzja o usunięciu ze stanowiska przede wszystkim dowódcy 8. pułku przeciwlotniczego w dużej mierze ma charakter polityczny - mówi jeden z oficerów (imię i nazwisko do wiadomości redakcji).

- Zastanawiam się dlaczego teraz łatwo ferować wyroki w sprawie zmarłego i z dnia na dzień podejmować ważne decyzje kadrowe, podczas gdy człowiek ten przez ostatnie 20 lat swego życia, w majestacie prawa pobierał rentę inwalidy wojennego. Może warto byłoby się zastanowić dlaczego wyrok w sprawie naszego dowódcy, który skądinąd niemal cale życie poświęcił służbie dla kraju, zapadł w kilkanaście godzin, podczas gdy przez dwie dekady polski wymiar sprawiedliwości nie potrafił jednoznacznie ocenić postępowania zmarłego prokuratora? - pyta żołnierz z Koszalina.

- Mieli pecha, bo trwa kampania wyborcza - mówią lokalni działacze PO. - Bez wątpienia głupio wyszło, wpadka była duża. Ale w normalnym czasie skończyłoby się pewnie na ostrym w tonie upomnieniu i tyle. Ale, że wybory zapasem, to konieczna była taka polityczna demonstracja, pokazanie, że Platforma dba o honor żołnierzy wyklętych. Kilka dni wcześniej mieliśmy wpadkę z Markiem Kęsikiem, który w stanie wojennym jako partyjny weryfikator wyrzucał dziennikarzy z pracy, a teraz dostał miejsce na liście do sejmiku zachodniopomorskiego. Sprawa stała się głośna na cały kraj i teraz trzeba było pokazać, że Platforma to nie postkomuna. Dlatego Siemoniak pojechał tak ostro - podkreślają.

- Co za człowiek. Ten prokurator jeszcze zza grobu szkodzi ludziom - mówi w zamyśleniu Jerzy Leonowicz. - Ciężko na to wszystko patrzeć. A to wina nie tylko dowództwa w Koszalinie. To z Warszawy płyną sprzeczne sygnały. Z jednej strony rząd organizuje honory wojskowe na pogrzebie Wojciechowi Jaruzelskiemu, z drugiej karze tych, którzy honorową asystę przyznają stalinowskiemu prokuratorowi. Nic tu nie rozumiem...

Wacław Krzyżanowski zmarł w Koszalinie 10 października 2014 r. w wieku niemal 91 lat. Kilka tygodni wcześniej gdański IPN odnalazł w Gdańsku miejsce, gdzie po egzekucji do dołu ziemnego wrzucono ciała "Inki" i - najprawdopodobniej Heinza Baumana.

Piotr Polechoński
GŁOS KOSZALIŃSKI

Za pomoc dziękuję Michałowi Ruczyńskiemu z koszalińskiego oddziału IPN.

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia