Za krytykowanie socjalizmu można było dostać wyrok jak za próbę obalenia ustroju

Janusz Oszytko pracuje w Instytucie Pamięci Narodowej w Opolu od 2001 roku
Janusz Oszytko pracuje w Instytucie Pamięci Narodowej w Opolu od 2001 roku archiwum
- W latach 50. adwokaci często wspierali prokuratorów - mówi Janusz Oszytko z IPN w Opolu. - "Żołnierzy Wyklętych" skazywano na śmierć

W latach 1950-1954 Wojskowy Sąd Rejonowy w Opolu zajmował się - wbrew nazwie - ponad 700 cywilami, a zaledwie około 200 żołnierzami lub innymi funkcjonariuszami w mundurach. Czym pan to tłumaczy?
To był okres największych stalinowskich represji. Trwał proces walki o władzę opisany w literaturze jako utrwalanie władzy ludowej. To się najpierw odbywało zbrojnie wobec antykomunistycznego podziemia AK, formacji NIE czy WiN. Do 1949 roku grupy operacyjne KBW i milicji oraz Urzędu Bezpieczeństwa walczyły z "żołnierzami wyklętym" i likwidowały ich oddziały. Następnym etapem walki stało się wyłapywanie poszczególnych osób - oficerów i dowódców, którzy albo sami się dekonspirowali, albo byli denuncjowani. Kiedy takie osoby stawały przed sądem, zwykle zapadał taki sam wyrok: kara śmierci.

Skazany wyrokiem opolskiego sądu na śmierć i w Opolu rozstrzelany został m.in. Hieronim Bednarski, żołnierz dywersyjnego patrolu AK, zakonspirowanej grupy likwidacyjnej, który bił się z Sowietami w ramach tzw. straży WiN, by wreszcie w 1950 roku wstąpić do antykomunistycznej Konspiracyjnej Armii Polskiej. Rozpoznany i aresztowany w 1952 wyruszył w stronę Opola i jednocześnie ku śmierci.
Tak właśnie było. Został tu przewieziony w styczniu 1952 roku z Morąga, gdzie aresztowali go funkcjonariusze UB. W Opolu przeszedł śledztwo, którego przebieg nie
został szczegółowo opisany w dokumentach. Ale i bez papierów nietrudno się domyślić, co było treścią jego życia w więzieniu: podłe jedzenie, bicie, tortury, brak snu. Oficer prowadzący napisał o nim, że ten zdecydowany wróg Polski Ludowej i Związku Radzieckiego nie rokuje na poprawę. W październiku 1952 r. Wojskowy Sąd Rejonowy w Opolu skazał Bednarskiego na śmierć. 29 marca 1953 roku wyrok wykonano.

Wiemy, jak się to odbyło?
Zastrzelono go na dziedzińcu obecnego Aresztu Śledczego w Opolu. To zresztą nie było dobre miejsce na egzekucje. Dziedziniec był widoczny z wyższych pięter pobliskich domów od strony ul. Sądowej. Więc może jacyś opolanie dyskretnie obserwowali tę kaźń. Ofiary zabijano tzw. strzałem katyńskim - w tył głowy. Według ustaleń profesora Szwagrzyka, kiedy doszło do ekshumacji i zbadania szczątków Hieronima Bednarskiego, kazało się, że w jego czaszce nie ma specyficznej "katyńskiej" przestrzeliny. Prawdopodobnie wykonujący egzekucję wymierzył niżej, w podstawę czaszki. Ciało Bednarskiego przewieziono na nieodległy cmentarz przy ul. Wrocławskiej i pochowano o trzeciej nad ranem, wrzucając je bez trumny do ziemi.

Wojskowy Sąd Rejonowy w Opolu skazał na śmierć także innego "żołnierza wyklętego" Edwarda Cieślę, pseudonim "Zabawa", oficera AK z Rzeszowszczyzny.
To jest bardzo ciekawa postać. Bił się - najpierw z Niemcami, potem z Sowietami - od 1939 roku. Był żołnierzem Armii Krajowej w obwodzie Przeworsk, a także w zgrupowaniu partyzanckim AK o kryptonimie "Warta" mającym profil wybitnie antykomunistyczny. We wrześniu 1945 roku wyjechał do amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech i został żołnierzem kompanii wartowniczych w amerykańskiej strefie okupacyjnej Niemiec. Następnie zaangażował się w akcję przerzutu rodzin oficerów II Korpusu z Polski do Włoch. W 1946 roku dobrowolnie wrócił do kraju.

Janusz Oszytko

Janusz Oszytko

Jest pracownikiem Instytutu Pamięci Narodowej w Opolu od 2001 roku. Pochodzi z Nysy. Jest absolwentem historii w opolskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej. Ukończył także Podyplomowe Studium Archiwistyki w Toruniu. Pracował poprzednio w Archiwum Państwowym w Opolu, w Muzeum Czynu Powstańczego na Górze św. Anny. Prowadzi badania nad eksterminacją Żydów w Rejencji Opolskiej w latach 1937-1945. Gruntownie przebadał tę tematykę. Wkrótce sfinalizuje doktorat na ten temat.

Zachowując wszystkie proporcje, trochę jak legendarny rotmistrz Pilecki...
Ten przyjazd do Polski ściągnął na niego podejrzenie, że ma jakieś zadania do wykonania dla Andersa w ramach wywiadu wojskowego, czego zresztą wykluczyć nie można.

To było powodem skazania go na śmierć?
Skazano go za całokształt. Za prawdziwe lub domniemane szpiegostwo także. W dodatku dwa razy. Pierwszy raz - w 1947 roku - wyrok śmierci na niego wydał Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie. Ostatecznie po rewizji karę zmniejszono najpierw do 6 lat, a po amnestii odsiedział 3 lata we Wronkach.

Jak trafił przed sąd w Opolu i czym zasłużył sobie na kolejną "czapę"?
Po wyjściu z więzienia zaczął nawet studiować we Wrocławiu. W 1950 dowiedział się, że aresztowany został jego brat Tadeusz, który był kierownikiem znajdującej się w Monachium placówki wywiadowczej pracującej na rzecz rządu RP na uchodźstwie. Tadeusz przyjechał do Polski w listopadzie 1949 roku jako kurier i trafił do aresztu.

Edward zorganizował pięcioosobową grupę - najprawdopodobniej żołnierzy WiN i napadał na urzędników, by zdobyć pieniądze na ratowanie brata. Został zdradzony przez jednego z członków grupy i 21 listopada 1950 roku aresztowany przez UB w Opolu. Proces trwał dosyć długo. 28 lutego 1952 Wojskowy Sąd Rejonowy w Opolu skazał go ponownie na karę śmierci. Najwyższy Sąd Wojskowy utrzymał wyrok w mocy, a Bolesław Bierut nie skorzystał z prawa łaski mimo dwóch próśb wysłanych przez krewnych. Wyrok wykonano 9 sierpnia 1952 w więzieniu w Opolu. List pożegnalny Edwarda Cieśli do rodziców został skonfiskowany i nigdy do nich nie dotarł. Prokurator wojskowy z Opola odmówił wydania zwłok rodzinie. W dokumentach pojawia się nawet nazwisko księdza asystującego przy karze śmierci. Prawdopodobnie był on obecny dopiero przy wkładaniu zwłok do trumny. Ekshumacji szczątków Edwarda Cieśli na cmentarzu w Półwsi dokonano staraniem badaczy IPN w 2006 roku.

To niewydanie zwłok to była dodatkowa kara?
Powiało "Antygoną" i zemstą władzy dokonaną na zwłokach. To zdecydowanie była dodatkowa represja, wynikająca nie tylko z chęci dokuczenia krewnym wroga ustroju, ale także z przekonania, że zwłoki należą do państwa, a nie do rodziny.

Czy przed opolskim sądem wydano w latach 1950-1954 więcej wyroków śmierci?
Łącznie wydano ich osiem, a wykonano cztery. Kolejne dwa - poza Bednarskim i Cieślą - dotyczyły jednej sprawy. Dwaj Ślązacy z Opolszczyzny - o nazwiskach Koj i Pietruszka - znaleźli się na Zachodzie i - przynajmniej sądząc po lekturze akt - zostali zwerbowani przez wywiad. Znaleziono przy nich nawet jakieś szpiegowskie akcesoria, ale czy były autentyczne, czy zostały oskarżonym podrzucone, dziś już się nie dowiemy. Do dowodów z tamtych czasów lepiej podchodzić ostrożnie. Natomiast wiem na pewno, że nieprzyjemności ze strony UB dotknęły także mieszkających w naszym regionie krewnych owego Pietruszki. Bezpieka miała swego rodzaju obsesję na punkcie szpiegostwa. O kontakty z obcymi wywiadami - zwłaszcza brytyjskim i amerykańskim - posądzano między innymi Edmunda Osmańczyka. Całą jego winą było to, że był w Misji Wojskowej w Berlinie.

Co zdarzyło się później...

Co zdarzyło się później...

W 1955 roku Wojskowy Sąd Rejonowy zaczęto likwidować. W jego miejsce powstał Wydział IV Karny Sądu Wojewódzkiego w Opolu, przejmując jego funkcje i współpracując blisko z organami bezpieczeństwa.

Kto zna logikę czasów stalinowskich - tymi wyrokami śmierci zdziwiony nie jest. To był system, który jeńców nie brał. Przerażenie budzi lektura akt pokazujących, że opolski sąd wojskowy skazywał na kary więzienia, nawet nie w zawieszeniu, za tzw. szeptankę.
Bardzo łatwo było za to skazać na podstawie artykułu 20. Małego Kodeksu Karnego. Wystarczyło, że jakiś Ślązak w sobotę lub niedzielę pojechał do gospody i podchmieliwszy sobie zaśpiewał po niemiecku piosenkę.

Donos funkcjonariusza ORMO wystarczał, by taki śpiewak dostał dwa lata więzienia. Z lektury "Repertorium Wojskowego Sądu Rejonowego w Opolu" pamiętam taką sprawę, m.in. z Kamienia Śląskiego. Na Górze św. Anny na wyrok dwóch lub nawet trzech lat zarobił mężczyzna, który publicznie wygłosił następujący dwuwiersz: "Szynka i słonina jedzie do Stalina. A mięso i flaczki zjadają Polaczki". Tekst jest zupełnie niewinny, co nie przeszkodziło skazać jego autora od razu z dwóch paragrafów: za działalność antypolską i dodatkowo
za antyradziecką.

Częste oskarżenie przed stalinowskimi sądami brzmiało: próba obalenia ustroju siłą. Co wystarczyło zrobić, by taki paragraf dostać?
Bardzo niewiele. Wystarczyło głośno skrytykować system i jeszcze w dodatku mieć na strychu - w latach tuż po wojnie było to bardzo częste - jakąś broń.

To było nielegalne, trudno zaprzeczyć.
Ale trudno też zaprzeczyć, że szaber był zjawiskiem powszechnym. Bandytyzm po wojnie był straszliwy. Rabowaniem mienia zajmowali się także ci, którzy mieli bezpieczeństwa ludzi bronić. Np. w okolice Kluczborka ciągnęli szabrownicy z Łódzkiego, z ziemi wieluńskiej. Wśród nich także milicjanci i ubecy. Więc ludzie sami się bronili.

Milicjanci byli za to skazywani przez sąd?
To się praktycznie nie zdarzało. Co nie oznacza, że funkcjonariusze nie byli karani wcale. Najczęściej powodem było upojenie alkoholowe albo napastowanie kobiet. Znane są nawet przypadki, że funkcjonariusz nachodził kobietę, której mąż był w areszcie i składał jej propozycję nie do odrzucenia w zamian za obietnicę pomocy. Jeden z takich funkcjonariuszy dostał szczególnie wysoki wyrok, gdy okazało się, że kobieta ma kogoś, kto ją chroni, w partii.

W tamtych czasach dyżurnym wrogiem był także kler. Księża stawali przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Opolu?
Głośne były m.in. sprawy dwóch księży: Wojaczka i Millera. Wojaczek był zakonnikiem w klasztorze gdzieś między Opolem a Niemodlinem. Urząd Bezpieczeństwa zainteresował się nim, kiedy ktoś doniósł, że wypowiada się krytycznie o ustroju. Ksiądz trafił pod obserwację. Wykazała ona, że zakonnik ma kontakty z kimś na Zachodzie i pocztą otrzymuje stamtąd czasopismo noszące tytuł "Petrus". Został skazany za rewizjonizm.To była kompletna bzdura, bo pisemko nie zawierało żadnych akcentów politycznych. Nie było związane z chadecką ani z jakąkolwiek inną partią. Była to typowa pomoc duszpasterska, z której chętnie korzystał, ale bez szkody dla kogokolwiek. Z takim samym - rewizjonistycznym - uzasadnieniem skazano księdza Millera z Leśnicy. Rzeczywistym powodem kary była głośna krytyka systemu komunistycznego w Polsce.
Represje na tle narodowościowym dotykały także - o paradoksie - dawnych członków Związku Polaków w Niemczech.
Ich często bohaterskie przywiązanie do Polski nie chroniło przed represjami. Skazywano ich za absolutnie wydumaną niemieckość. W literaturze opisany jest przykład jednego z wiceprzewodniczących PSL-u, który przed wojną angażował się mocno w działalność Związku Polaków w Niemczech. Był tak zmęczony i zniechęcony prześladowaniami i oskarżeniami, że jest jednocześnie Niemcem i współpracownikiem przedwojennej "faszystowskiej" Polski, że kiedy to po 1956 roku stało się możliwe wyjechał do Republiki Federalnej.

Opolski sąd był bardziej represyjny od innych?
Statystycznie mniej, także ze względu na stosunkowo nieduży obszar naszego regionu. Wyroki zapadały w Opolu generalnie niższe niż w "czarnej", katowickiej, części Górnego Śląska. Tam było więcej mieszkańców, więcej przedwojennych działaczy związanych z Narodową Demokracją, a przede wszystkim więcej klasy robotniczej, więc i ostrze walki ideologicznej było w tamtym regionie znacznie silniejsze.

Część rozpraw przed opolskim sądem kończyła się nawet w tamtych strasznych czasach uniewinnieniami...
Tak, ale trzeba pamiętać, że często zanim taki wyrok zapadał, oskarżony np. pół roku siedział w śledztwie i podlegał okrutnej obróbce - biciu, głodzeniu i innym torturom. Do 1954 roku na pewno na subtelne sposoby prowadzenia śledztwa nie było miejsca. Taka była linia. Zresztą formalnie bezprawna, bo rozporządzenie ministra Radkiewicza zakazujące używania - zgodnie z praworządnością socjalistyczną - niedozwolonych metod śledczych pochodziło już z 1946 roku. W rzeczywistości efekt przesłuchań był taki, że do aresztu trafiał zdrowy, silny człowiek, a wychodził wrak. Wykończony nie tylko fizycznie i psychicznie, ale także z definicji podejrzany. Nawet z wyrokiem uniewinniającym karierę trudno było zrobić. Taka osoba lądowała w kartotece wrogów. Sama rejestracja poparta jeszcze listą grzechów, o które delikwent był podejrzany, nie ułatwiała życia na wolności, choćby przy staraniach o pracę.

Jak zachowywali się w tym sądzie obrońcy oskarżonych?
Tak jak we wszystkich ówczesnych wojskowych sądach rejonowych. Byli to adwokaci z urzędu, wypróbowani ludzie, którzy w praktyce pełnili funkcję drugiego prokuratora. Kto się próbował z tego schematu wyłamywać, sam miał problemy.

Krzysztof Ogiolda
NOWA TRYBUNA OPOLSKA

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia