Poszukiwanie zapomnianych przodków to bardzo pożyteczne zajęcie na wypełnienie wolnych chwil. Zwłaszcza jeśli może wydać owoc w postaci odkrycia, że ma się choć domieszkę błękitnej krwi. A wydawało się, że moda na szukanie korzeni, która rozpoczęła się w latach 90. ubiegłego wieku, dawno minęła i genealogią zajmuje się jedynie garstka zapalonych historyków. Nic bardziej mylnego. - Zainteresowanie jest dużo większe niż dziesięć czy piętnaście lat temu - mówi Dominik Szulc, prezes Lubelskiego Towarzystwa Genealogicznego. - Każdego tygodnia dzwoni do nas kilkadziesiąt osób z prośbą o pomoc w odszukaniu przodków. Ludzie pytają się nas, jak zacząć, do jakiej instytucji się udać, co przeczytać, co jest ważne.
Na brak pracy nie narzekają również urzędnicy z Archiwum Państwowego w Lublinie. - Zainteresowanie jest ogromne. Sporo osób interesuje się historią rodziny i poszukuje jej śladów - mówi Agnieszka Konstankiewicz, kierownik Oddziału II Informacji Archiwalnej. - Wiele osób uczestniczy w "czwartkach archiwalnych" organizowanych w ramach ogólnopolskiej akcji "Archiwa Rodzinne", podczas których odbywają się m.in. warsztaty archiwalne - opowiada.
Oprócz zajęć teoretycznych archiwiści odpłatnie, na prośbę osób zainteresowanych, poszukują bliskich. Mają sporo takich zleceń. Z pomocy specjalisty korzystają zamożniejsze osoby i te, którym szukanie i odczytywanie starych dokumentów sprawia trudność. Barierą mogą być np. teksty pisane cyrylicą czy po łacinie. Godzina pracy archiwisty to koszt 60 zł.
Przydałby się szlachic, ale powstaniec też mile widziany
Szukamy przodków niezależnie od wieku, płci, wykształcenia, zawodu, pochodzenia i portfela. Historią rodzinną zainteresowani są licealiści, studenci i seniorzy. O genealogii mówi się już w przedszkolu. Genealodzy organizują m.in. warsztaty dla przedszkolaków "Co kryje stary kufer", a maluchy rysują swoje pierwsze rodowe drzewa.
Poszukiwanie korzeni to nie tylko moda, dla wielu to pasja i hobby. Jakie są powody, że tyle osób z zapałem szpera w pożółkłych księgach? Chcemy poznać historię naszej rodziny, dowiedzieć się, skąd pochodzimy. Odnaleźć własną tożsamość. Ale nie tylko.
Wiele osób ma cichą nadzieję, że odnajdzie przodka, w którego żyłach płynie błękitna krew. Wystarczy, że ktoś w rodzinie wspomniał o majątku, o wujku, który miał sporo ziemi i prawdopodobnie mały dworek. Legenda trwa i rozbudza ciekawość przedstawicieli następnych pokoleń. Wertują więc księgi i herbarze (dzieło zawierające rysunki i opisy herbów rodów), bo chcą być mile zaskoczeni, gdy okaże się, że ich prapradziad nosił kontusz albo przyjaźnił się z Radziwiłłami.
- Powodem poszukiwań bywa snobizm, najczęściej spotykany w kręgach politycznych, biznesowych, wśród prezesów firm - mówi Dominik Szulc. - Niektóre osoby chcą dowieść, że ich przodkowie byli szczególnie znamienici. Ktoś był np. podstarostą albo walczył w powstaniu - wyjaśnia.
Zaszczytny herb albo imponujące drzewo genealogiczne to wymarzona dekoracja, którą można powiesić w najbardziej widocznym miejscu na przykład w gabinecie tak, aby goście jej nie przeoczyli.
Ale to niejedyne powody genealogicznych dociekań. - Mamy większą świadomość historyczną. Słyszymy o rocznicach ważnych wydarzeń, jubileuszach. Identyfikujemy się z nimi - tłumaczy Dominik Szulc. Niebagatelną rolę odgrywa internet. Szukamy bez wychodzenia z domu. Nie musimy już odwiedzać parafii, bibliotek czy krążyć między nagrobkami na cmentarzach w poszukiwaniu zmarłych przodków. Wystarczy tylko kliknąć. Tym bardziej że od 2009 roku istnieje strona "Szukaj w archiwach", która udostępnia ogromne ilości dokumentów online.
- Myślę, że tak duże zainteresowanie genealogią wynika z kryzysu tożsamości, jaki odczuwamy - mówi dr Jolanta Wolińska z Zakładu Psychologii Społecznej UMCS. - Nie wiemy, skąd pochodzimy, kim byli nasi przodkowie. Dawne rodziny były wielopokoleniowe, bliscy spotykali się przy ognisku, kominku i rozmawiali. Przekazywali sobie informacje o kuzynach, rodzinne legendy. Dziś nam tego brakuje. Żyjemy w biegu, rzadko się widujemy. A kominek i ognisko zastąpił nam telewizor - tłumaczy psycholog.
Według niej ci, którzy poszukują szlacheckich korzeni, chcą się wyróżniać, dowartościować. A kto, jeśli nie słynny przodek, szlachcic czy arystokrata może nam w tym pomóc?
- Wydaje nam się, że herby, pierścienie i pieczęcie rodowe podwyższą nasz status. Imponują nam te atrybuty - wyjaśnia. I dodaje: - Niemniej jednak szukanie własnych korzeni to niezwykła przygoda. Moja kuzynka znalazła swoich bliskich we Francji, sięgnęła historią aż do wojen napoleońskich.
Zapach odległej historii na wyciągnięcie ręki
Wszystkie poszukiwania zazwyczaj zaczynają się tak samo, od pożółkłej fotografii, na której widnieje ktoś z rodziny, wspomnień nestora rodu albo przypadkowo odnalezionego dokumentu. I nie wiadomo, kiedy zabawa w detektywa wciąga tak, że z wypiekami na twarzy odkrywamy kolejny element łamigłówki.
Życie pisze najlepsze scenariusze. Dowiadując się kim są nasi przodkowie, odkrywamy również ich tajemnice. Ktoś, kto poszukiwał korzeni, dowiaduje się, że, na przykład, jego pradziadek popełnił przestępstwo albo w rodzinie doszło do mezaliansu. Takie rewelacje odkrywa się z drżącym sercem.
Andrzej z Lublina odkrył, że jego pradziadek założył nową rodzinę na Śląsku.
- Dziadek mówił mi, że gdy był małym chłopcem, zostawił go ojciec. I nigdy już się z nim nie spotkał - opowiada Andrzej. - Zainteresowała mnie ta historia, wryła mi się w pamięć - mówi. Ale dopiero po latach i przez przypadek znalazł swoje nazwisko w internecie. - Zacząłem szukać. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że mój pradziadek uciekł na Śląsk i tam ożenił się i założył rodzinę! Miał dwóch synów. Moje poszukiwania doprowadziły do tego, że dziadek spotkał się z przyrodnim rodzeństwem. Wszyscy byli tak samo zdziwieni. Ich ojciec nigdy im nie powiedział, że miał syna z pierwszego małżeństwa w Lublinie - opowiada.
Dariusz Wolanin zainteresował się historią swojej rodziny, gdy zauważył na ścianie w domu babci dokument, który potwierdzał nadanie herbu szlacheckiego jednemu z jego przodków.
- Ten dokument tak mnie zaintrygował, że zacząłem szukać, pod czujnym okiem babci, innych rodzinnych pamiątek, przedmiotów, dokumentów. Odkryłem nawet testament - opowiada. Historię swojej rodziny bada, z przerwami, już od ponad dwudziestu lat. Wykonał imponującą pracę. Dotarł do piątego w kolejności pradziadka ze strony ojca. Zgłębił historię jednej gałęzi rodziny aż do połowy XVIII wieku.
Dariusz zaczynał w czasach, gdy w internecie nie było jeszcze skanów ksiąg metrykalnych. Wiele godzin spędził więc w bibliotekach, czytając herbarze. Jeździł od parafii do parafii i na strychach wśród kurzu i starych porzuconych przedmiotów szukał ksiąg urodzeń, zgonów i małżeństw. Odwiedzał cmentarze i tam również szukał przodków. - To niesamowite uczucie, dotykać starych ksiąg. Widzieć pod dokumentem sprzed 150 lat podpis przodka. Żaden komputer tego nie odda. To pachnie historią - śmieje się.
Potrzebował szczegółowych danych. Przyszedł zatem czas na długie wizyty w Archiwum Państwowym. Wnikliwie czytał księgi skanowane w latach siedemdziesiątych przez mormonów (prowadzą bazę archiwalnych dokumentów, która jest pomocna w genealogicznych poszukiwaniach) i oglądał niezliczone mikrofilmy.
Fakty powoli zaczęły układać się w całość. Poznawał kolejnych przodków, rozbudowywał drzewo genealogiczne o następne gałęzie. - Za każdym razem, gdy odnajdywałem kolejną osobę, czułem radosne ukłucie w sercu, że to mój przodek - opowiada.
Zajrzeć do szuflad, wypytać babcię
Każdy amator genealog jest w stanie bez trudu, korzystając z archiwum domowego i danych w internecie, odtworzyć drzewo genealogiczne swojej rodziny sto, sto pięćdziesiąt lat wstecz. Ale jest wiele osób, którym to nie wystarcza i sięgają dalej. Tę detektywistyczną przygodę najlepiej zacząć od rzeczy najprostszej i przyjemnej, a mianowicie od pogawędki z seniorami rodu.
- Oni pamiętają wiele faktów, a nawet cenne szczegóły. Niestety, po ich śmierci pozostają pytania bez odpowiedzi i pudło zdjęć, na których nie wiadomo kto jest. I nikt już nie umie tej zagadki rozwiązać - mówi Dariusz Wolanin.
Kolejny krok to przewertowanie domowego archiwum. Zaglądamy do szuflad, pawlaczy i na strych. Cenne dla nas są wszelkie dokumenty, np. legitymacja, kwestionariusze zatrudnienia, dyplomy, ordery, akty własności. To wszystko ukierunkowuje dalsze poszukiwania.
Wreszcie przychodzi kolej na internet. Jest prawdziwą kopalnią wiadomości. W sieci jest wiele poradników dla genealoga amatora o tym, jak skutecznie prowadzić poszukiwania. Tam znajdziemy m.in. zeskanowane księgi zgonów, urodzeń i ślubów. Portali, w których szukamy przodków, jest wiele: szukajwarchiwach.pl, lubgens.eu, genalodzy.pl, familysearch.org, witryna stworzona przez mormonów. Przydatne są także wszystkie strony, które pomogą stworzyć drzewo genealogiczne bez żmudnego rysowania na kartce i doklejania kolejnych okienek. Te najbardziej popularne to np. moikrewni.pl i słynny myheritage.pl, który ma już kilkadziesiąt milionów użytkowników z wielu krajów. Tworzą oni profile przodków i rysują drzewa genealogiczne.
Gdy chcemy znaleźć więcej informacji o rodzinie, z pewnością warto wybrać się do Archiwum Państwowego. Tam czekają na nas prawdziwe skarby.
Lublin ma doskonale zachowane księgi sądowe, które pochodzą z XV wieku, a najstarszy wpis z sądu ziemskiego lubelskiego datuje się na 1409 rok. - Wiele wiadomości dotyczących naszych przodków dostarczają nam nie tylko księgi meldunkowe czy też księgi ludności zachowane w aktach miast i gmin, ale także akta notarialne czy księgi hipoteczne, które oprócz rejestru stanu własnościowego zawierają cenne zbiory dokumentów, na które składają się m.in.: intercyzy przedślubne, odpisy metryk stanu cywilnego. Pomocne w uzupełnianiu bazy źródłowej są również akta szkolne, instytucji dobroczynnych, administracji państwowej i samorządowej czy też księgi podatkowe - wylicza Agnieszka Konstankiewicz.
O pomoc można zwracać się do Lubelskiego Towarzystwa Genealogicznego. - Pomagamy, gdy poszukiwania utkną w martwym punkcie. Albo gdy trzeba przetłumaczyć dokument w języku rosyjskim czy po łacinie albo ustalić, do jakiej parafii należała w XIX wieku dana wieś - dodaje Dominik Szulc.
Próśb o pomoc jest wiele, niektóre są niezwykłe, jak ta sprzed paru lat, gdy do Lubelskiego Towarzystwa Genealogicznego zgłosiła się Niemka, która szukała swojego ojca Polaka. Kobieta znała tylko jego imię i miała zdjęcie. O tym, że jej ojciec był Polakiem, dowiedziała się późno. Tę tajemnicę przekazała jej umierająca matka. W imieniu kobiety działała prawniczka.
- Historia była ciekawa. Polak ten w 1945 roku przyjechał do pracy do Kamiennej Góry. Poznał tam Niemkę, w której się zakochał. Kobieta jakiś czas później wraz z innymi mieszkańcami została wysiedlona do Niemiec. I wtedy zorientowała się, że jest w ciąży. Niestety, nie miała później żadnego kontaktu z ojcem dziecka. Ten mężczyzna nigdy nie dowiedział się, że ma córkę - opowiada Dominik Szulc.
Historia miała szczęśliwy finał. Udało się odnaleźć rodzinę tego Polaka. Kobieta spotkała się ze swoim przyrodnim rodzeństwem. Została ciepło przyjęta. Niestety, nie zdążyła spotkać się z ojcem, który umarł w 2007 roku.
Dorota Krupińska
KURIER LUBELSKI