Józef Gwoździański urodził się w 1915 r. w Markuszowej w ówczesnym woj. lwowskim. "W jego rodzinnym domu pielęgnowano tradycje patriotyczne, wpajano dzieciom szacunek i miłość do ojczyzny" - w "Kwartalniku Czudeckim" napisała Anna Oliwińska-Wacko, siostrzenica Gwoździańskiego. W 1937 r. rozpoczął służbę wojskową w jednostce w Sanoku, następnie - w Korpusie Ochrony Pogranicza na Wołyniu. W 1939 r. 24-letni Józef miał kończyć służbę w wojsku. Plany pokrzyżował wybuch wojny. "Młody żołnierz przysłał do domu skrzypce i książki, które dostał w nagrodę za dobrą służbę. W liście napisał, że ojczyzna woła i prosił, żeby poczekać na wiadomość od niego, którą przekaże, gdy tylko będzie mógł" - pisze pani Anna.
Z wojny wracali inni
Józef Gwoździański zginął w połowie września pod Lwowem. Do Kożuchowa zaczęli wracać koledzy Józefa. O nim nikt nie słyszał. Wojna się skończyła, a syna Anny i Ludwika Gwoździańskich nadal nie było. Rozpoczęli poszukiwania, zaangażowali się w nie bracia żołnierza - Roman, Henryk i Stanisław - oraz siostry - Zofia i Emilia. Badania prowadzone w archiwach, prośby wysyłane do Polskiego Czerwonego Krzyża nie dały rezultatów. Przez 76 lat nie było żadnych informacji. Zmarli rodzice, także bracia i siostra Zofia. Na szczęście, wola odnalezienia krewnego żołnierza przeszła na kolejne pokolenia.
Obaj w jednym grobie, bo z Markuszowej
Listopad 2014 r. Pod Lwowem we wsi Dobrostany wolontariusze Fundacji "Wolność i Demokracja" we współpracy z ukraińskimi archeologami prowadzą ekshumację 44 szczątków polskich żołnierzy poległych we wrześniu 1939 r. w walce z Niemcami. Nasi ze zgrupowania gen. Sosnkowskiego szli na odsiecz
oblężonego Lwowa. Zaledwie przy kilku szczątkach znajdują się nieśmiertelniki, czyli metalowe identyfikatory, które nosili żołnierze. Dlaczego tylko kilka? W1939 roku część żołnierzy mobilizowano w ostatniej chwili, nie każdy otrzymał identyfikator. Możliwe były sytuacje, że po pogrzebaniu ciała ktoś zawieszał nieśmiertelnik
na drewnianym krzyżu. Ale też niewykluczone, że szczątki były niepokojone przez współczesnych poszukiwaczy "skarbów".
Dzięki nieśmiertelnikom udaje się m.in. ustalić nazwiska majora i strzelca, którzy spoczywali w jednej mogile. Pochowano ich razem, bo pochodzili z tej samej miejscowości. Z Markuszowej. To mjr wet. Bernard Korabiowski oraz strz. Józef Gwoździański.
Natrafiłem na nazwisko majora Korabiowskiego
- Pod koniec 2014 r. pracowałem nad historią parafii Zabierzów w gm. Boguchwała - wspomina Zdzisław Domino, regionalista, badacz historii. - Poszukiwałem rodziny po zmarłym w 1891 r. organiście Franciszku Korabiowskim. Akurat wtedy w "Rzeczpospolitej" ukazał się artykuł o ekshumacji. Pojawiło się nazwisko
majora Korabiowskiego. Skojarzyłem i szybko dotarłem do dziennikarza, autora tego tekstu. Informację o odnalezieniu szczątków majora przekazałem członkom jego rodziny. Pod Frysztakiem mieszka jego 90-letnia córka Halina, uczestniczka powstania warszawskiego. Odezwał się również mieszkający w Gorzowie Wielkopolskim wnuk brata, Bernarda, pan Stanisław.
Akcja poszukiwawcza pana Zdzisława zaimponowała wicekonsulowi polskiemu we Lwowie, Marcinowi Zieniewiczowi. Z ramienia konsulatu zajmował się on ekshumacją. - Konsul, dziękując mi za odnalezienie rodziny po Korabiowskim, zwrócił się do mnie o pomoc w sprawie jeszcze jednego żołnierza, przy którym znaleziono nieśmiertelnik. Chodziło o Józefa Gwoździańskiego. Domino standardowo poprosił o pomoc PCK. Dostał spory biogram, jednak z informacją, że Gwoździański prawdopodobnie udał się na wschód, do ZSRR, lub też został wzięty do niewoli radzieckiej. Pozornie ślad się urywał, bo jeżeli trafił dalej na wschód, to jego szczątki nie mogły znaleźć się pod Lwowem. - Powstawała wątpliwość, czy mamy do czynienia z dwoma osobami o tym samym nazwisku, czy też to jest jedna i ta sama osoba - wspomina pan Zdzisław. Jedyną odpowiedź mogło dać znalezienie rodziny żołnierza. Tak sugerował konsul. Udało się z majorem Korabiowskim, może poszczęści się ze strzelcem Gwoździańskim? Na nieśmiertelniku, oprócz imienia i nazwiska, była jeszcze informacja, że "katolik, ur. 1915, Sanok, 44".
Badacz postanowił iść tym tropem. Pomocny okazał się Internet. - Szybko dowiedziałem się, że Józef Gwoździański z Markuszowej miał jeszcze braci - Henryka, Stanisława i Romana - oraz siostrę - Zofię, po mężu Oliwińską. Później dowiedziałem się o kolejnej siostrze - Emilii, po mężu Gruszczyńskiej - która żyje. Ma 92 lata
- wspomina badacz. Jednak genealog, podobne jak każdy śledczy, musi potwierdzać swoje informacje. Kontakt z Urzędem Stanu Cywilnego w Sanoku. Odpowiedź nadeszła szybko, ale niestety, negatywna. Żaden Józef Gwoździański nie urodził się w 1915 r. w Sanoku, ktoś taki nie mieszkał i nie ożenił się w Sanoku przed 1939 r.
Szukali wujka przez 76 lat
Ale również szybko nadeszła pozytywna informacja z USC w Wiśniowej. - Nastąpiło pełne potwierdzenie danych. Teraz nieco łatwiejsza część zadania. Odnalezienie
żyjącej rodziny - mówi pan Zdzisław. Kilka telefonów i na końcu ten właściwy, do Anny Oliwińskiej-Wacko. - Czy pani rodzice to Andrzej i Zofia Oliwińscy? Tak? No to mamy zagadkę rozwiązaną. Wtedy nastąpił najbardziej szczęśliwy moment w pracy genealoga, poszukiwacza historii. Reakcja pani Anny była bardzo emocjonalna.
"Ja z mamą, Zofią, zmarłą w 2005 r., poszukiwałyśmy wujka przez tyle lat!" - wspomina rozmowę pan Zdzisław. Pamięta, że było wzruszenie i łzy.
Mjr Korabiowski spoczął na cmentarzu w Mościskach, we wspólnej mogile razem ze 111 polskimi żołnierzami poległymi we wrześniu 1939 r. pod Lwowem. Rodzina Gwoździańkiego zdecydowała, że jego szczątki sprowadzi do Polski. Spoczęły na cmentarzu w Dobrzechowie pod Strzyżowem. W uroczystym pogrzebie złożono je do grobu rodziców żołnierza.
Norbert Ziętal
NOWINY