Z ziemi patagońskiej do Polski, czyli Gustavo zostaje Polakiem. Jak prawnuk Ryszarda "Jerzego" Białousa szuka w Polsce swoich korzeni?

Joanna Grabarczyk
Gustavo Ortiz przybył do Polski, by poznać swoje korzenie.
Gustavo Ortiz przybył do Polski, by poznać swoje korzenie. Joanna Grabarczyk
Zapala to niewielkie miasteczko w północnej Patagonii w prowincji Neuquen. To tutaj ostatecznie zakończyła się powojenna wędrówka Ryszarda Białousa pseudonim „Jerzy”, dowódcy batalionu „Zośka”, który osiadł pośród andyjskich szczytów i założył rodzinę. Trzy pokolenia później polska krew odezwała się w jednym z prawnuków bohatera Powstania Warszawskiego. Fascynacja rodzinnymi korzeniami była na tyle silna, że Gustavo Gabriel Ferrari Ortiz w 2019 roku rozpoczął starania o polskie obywatelstwo, by ostatecznie wrócić do kraju swoich przodków.

Jak głosi rodzinna legenda, było dziełem zupełnego przypadku, że to właśnie Argentyna stała się nową ojczyzną jednego z bohaterów Powstania Warszawskiego – Ryszarda Białousa pseudonim „Jerzy”. Gdy transatlantyk, którym podróżował wraz z żoną i dziećmi dobił do wybrzeży Brazylii, jego żona, Krystyna, stwierdziła że nie odpowiada jej klimat miejsca – było jej za gorąco. Ta spontaniczna decyzja spowodowała, że rodzina Białousów zdecydowała się kontynuować rejs, by wreszcie osiąść w Argentynie.

O tym, jak wyglądały przenosiny do kraju przodków, o zetknięciu z Polską i o swoich wrażeniach z pierwszego miesiąca pobytu, a także o argentyńskich zwyczajach dotyczących świętowania Bożego Narodzenia portalowi i.pl opowiedział Gustavo Gabriel Ferrari Ortiz – prawnuk Ryszarda „Jerzego” Białousa.

Przekazuje Pan pamiątki po swoim pradziadku, Ryszard Białous ps. „Jerzy”, dowódcy batalionu Zośka, Archiwum Akt Nowych. Pamięta Pan pradziadka?

Mam tylko jedno własne wspomnienie o moich pradziadku. Byłem dzieckiem. Dziadek spacerował po domu. To jest wszystko, co pamiętam. Miałem wtedy może trzy albo cztery lata. Dziadek był jednak zawsze obecny w naszej pamięci. Był jednym z naszych bohaterów. Kiedy dorosłem, poznałem jego historię i wspomnienia o nim.

Jakie historie rodzinne o pradziadku krążyły w Pana rodzinie?
Jedna z historii jest naprawdę ciekawa. Podczas wojny dziadek dowodził batalionem „Zośka”. Kiedyś zdarzyło mu się coś takiego: dwa samochody AK-owców jechały z jakąś misją. Jeden z nich był śledzony przez Gestapo i wpadł w pułapkę. Był powód, dla którego ten konkretny wóz był śledzony, a drugi nie. Okazało się, że w szeregach polskich żołnierzy był przeciek. Ktoś donosił. Operacja została zinfiltrowana przez szpiega, który przekazywał informacje nazistom. Tyle, że nikt nie wiedział, kto to mógł być. Pamiętam, że podczas II wojny światowej konspiracja i partyzantka nie używała swoich prawdziwych imion i nazwisk – wszyscy posługiwali się fałszywymi tożsamościami. Mój pradziadek dotarł jednak do paru nowych dokumentów i planów. Założył, że to, co opisane w tych dokumentach, ziści się w ciągu trzech dni. Dokumenty w tamtym czasie nie miały długiego żywota, ale te funkcjonowały niezwykle krótko – co aż zdziwiło mojego dziadka. On również zauważył, że w jednym z obejrzanych dokumentów nie zgadza się pewien element identyfikacyjny – na pierwotnym dokumencie identyfikacja była poprawna i nie budziła zastrzeżeń, ale kiedy dziadek oglądał dokument później okazało się, że tej identyfikacji na nim nie ma.

Człowiek, który dostarczył dokumenty, powiedział że „poprawił je”. To on był szpiegiem. Mój pradziadek, nie mając w tym względzie wytycznych, musiał zdecydować, co z nim zrobić. A to oznaczało po prostu zlikwidowanie człowieka. Gdyby się pomylił co do niego, po wojnie musiałby ponieść za to odpowiedzialność. Udało mu się jednak dotrzeć do pewnej sekretnej walizki, w której ten szpieg zbierał informacje o oddziale, o nazwiskach żołnierzy i dowódców, o planach akcji, jakie batalion „Zośka” miał zamiar zrealizować. Te wszystkie informacje miały być przekazane Niemcom. Mój dziadek wysłał za nim dwóch egzekutorów. To jest przykład tylko jednej trudnej decyzji, które mój pradziadek musiał podjąć. A przecież podczas całej wojny było ich o wiele więcej.

Każdego dnia żył pod presją decydowania o życiu innych ludzi. Myślę, że presja moralna i konieczność decydowania, nawet w braku pełnych i jednoznacznych danych, była czymś najbardziej obciążającym. Inni dowódcy, z którymi się konsultował, mówili mu: „Nie masz dowodów. Nie masz pewności, że to ten człowiek jest szpiegiem”. „Jerzy” ripostował: „Ale ten dokument jest świeży. To nie jest oryginał”.

Jest jeszcze inna historia, związana z wypadem na niemiecki pociąg pancerny. Kiedy pociąg odjeżdżał, pradziadek wspominał, że noc wcześniej miał sen.

Zobaczył w nim dwóch niemieckich żołnierzy, którzy rzucili granatami w kierunku powstańców. Zanim faktycznie to nastąpiło, on – tak relacjonował – przypomniał sobie tę scenę ze swojego snu. Zaczął uciekać i przemieszczać się, nim faktycznie nastąpiła eksplozja tych ładunków. Większość ludzi, którzy byli razem z nim podczas tej akcji, zginęło. On skoczył i został ranny jedynie w nogi. W mojej rodzinie opowiada się o tym, że ten sen uratował mu życie.

Moja prababcia opowiadała mi jeszcze jedną niesamowitą historię. Ona miała już dzieci – moją babcię i wujka. Woziła niemowlęta w wózku.

W tym samym wózku, wioząc dzieci, przenosiła granaty, broń i amunicję. Jako matka z dziećmi nie budziła podejrzeń Niemców.

Dla mnie to jest zdumiewające – oni wszyscy byli tacy młodzi! Wielu miało po 17, 18 i 19 lat. Byli harcerzami, kiedy wybuchła wojna. Podejmowali takie trudne i obciążające decyzje… Oni nie stali się tylko dorosłymi. Nawet nie wiem, jak to ubrać w słowa, bo w naszej bieżącej rzeczywistości, w której żyjemy, nie mamy żadnego punktu odniesienia i możliwości porównania ich sytuacji z naszą. Wyobraź sobie, że musisz podjąć taką decyzję, jak w przypadku tego szpiega. Często o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że ja bym nie umiał zdecydować o zabiciu kogoś, by ocalić innych.

Jak to się stało, że Pana pradziadek trafił do Argentyny?
Nie wiem na pewno, dlaczego wybrał Argentynę. Wydaje się, że przed wojną chciał się wybrać do Brazylii wraz z grupą przyjaciół. Chciał po prostu zobaczyć ten kraj, dlatego Ameryka Łacińska była po prostu na liście jego celów – tak to chyba można ująć.
Kilka dni po wojnie mój pradziadek uciekł do Niemiec. Z Niemiec przedostał się do Londynu. Tam spędził około dwóch lat. W Anglii wziął udział w kilku akcjach i wrócił raz do Polski, by uratować swoją rodzinę. To jest naprawdę niezła historia. Wraz z kolegami przygotowywali drogi transportu dla pomocy humanitarnej – chodziło o transporty z żywnością i z tego rodzaju potrzebnymi rzeczami. W tych transportach przygotowane były kryjówki dla przemieszczających się ludzi. Kiedy statki były już załadowane, ludzie byli ukrywani pośród cukru i przewożonych rzeczy. Mnóstwo rodzin zostało tak wywiezionych z Polski. Stało się tak dlatego, że pradziadek prowadził intensywną korespondencję ze swoimi towarzyszami broni. To oni często informowali go o tym, że ich rodziny pozostały w Polsce i że nie wiedzą, jak ich stamtąd wydostać. Mój pradziadek organizował przerzuty tych rodzin do Londynu.

Jakie jeszcze działania podejmował Pana pradziadek po wojnie?
Myślę, że były jeszcze inne tego rodzaju akcje, ale ta zdecydowanie była najbardziej spektakularna. Trzeba było uratować rodziny żołnierzy Armii Krajowej z Polski.
Napisałem dwie książki o moim pradziadku. Nie lubię sposobu, w jaki historycy opowiadają o historii. Spośród wszystkich materiałów, które zdobyłem i które dotyczą mojego pradziadka, myślę że jestem w stanie wyciągnąć ludzką stronę tej historii i niejako opowiedzieć ją na nowo. Najpierw – to jest pewne – muszę się bardzo dobrze nauczyć języka polskiego, żeby mi się to udało. Muszę znać go naprawdę dobrze, żeby zrozumieć do końca znaczenie listów i dokumentów. Ale się nauczę! W ten sposób będę mógł w pełni wykorzystać wszystkie dokumenty. Swój pobyt w Polsce chciałbym wykorzystać właśnie na to – na pisanie, bo to jest to, co bardzo lubię robić. Znam historię dziadka, bo ją opowiadał, a potem powtarzała ją rodzina - nie dzięki dokumentom.

Jakie pamiątki po pradziadku przekazuje Pan do Archiwum Akt Nowych?
Jest tam nieco zapisków, dzienników i listów od żołnierzy – na przykład tych, o których już opowiedziałem. Wśród pamiątek zdarzają się też listy z prośbami lub z informacjami o innych – pochodzą głównie z okresu, gdy pradziadek był w Londynie. Jest tam również fragment niemieckiego dokumentu z żydowskiego getta w Warszawie. Po jego drugiej stronie zapisane są wspomnienia, jak wyglądało życie w warszawskim getcie podczas okupacji. To rodzaj dziennika lub wspomnień. Nie wiem, jak i dlaczego i skąd mój wujek to miał, ale wierzę, że ktoś z żołnierzy wysłał to do mojego pradziadka, a on to zachował.

Pięć dni temu odebrał Pan dowód osobisty. Dlaczego chciał Pan zostać Polakiem?
Lubię wiedzieć różne rzeczy. Są dwie drogi zdobywania tej wiedzy: trzeba albo dużo czytać albo podróżować. Chcę doświadczyć mieszkania w kraju, gdzie mówi się językiem innym niż mój ojczysty, chociaż jest to język, którym posługiwała lub posługuje się moja rodzina. Mam 34 lata i to jest pierwszy raz, kiedy doświadczam czegoś takiego. Właśnie dlatego zdecydowałem i chciałem wybrać się do Polski. Tę swoją podróż chciałem zacząć tutaj. Nie wiem, czy zostanę w Polsce na zawsze. Na ten moment bardzo mi się tu podoba, ale jak wspominałem – nie wiem jeszcze tylu rzeczy, nie byłem jeszcze w tylu miejscach… Polska była pierwszym miejscem, które zdecydowałem się odwiedzić, bo ja chcę po prostu znać historię moich przodków niejako „z pierwszej ręki”. A lepiej niż w Polsce się tego nie dowiem. Przecież całe nasze życie przeżywamy zanurzeni w różnych historiach. To narracja nas stwarza.

Jak wrażenia po pierwszym miesiącu spędzonym w Polsce?
W Polsce większość ludzi płynnie mówi po angielsku, zatem mogę się dogadać. Robią też wszystko, co tylko możliwe, żeby dogadać się ze mną, kiedy próbuję mówić po polsku. Polacy są bardzo przyjaźni i cierpliwi. To nie jest prawda, że Polacy to ludzie o bardzo zimnych sercach.

A kto tak powiedział?!
W Patagonii – i w ogóle w Argentynie – jest o Polakach taki stereotyp narodowy. Trochę się tego obawiałem, ale tak nie jest. I mi się to podoba.

Mam informacje, że Pana droga do zostania Polakiem i zamieszkania w Polsce była długa i wyboista. Opowie mi ją Pan?
Starania o przybycie i osiedlenie się w Polsce rozpocząłem w 2019 roku, ale zastopowała je pandemia COVID-19. Dlatego na miejscu, w Argentynie, rozpocząłem starania o polskie obywatelstwo – chciałem odwalić całą tę papierkową robotę. Rzecz w tym, że kiedy tylko się tym zająłem, okazało się, że wszystko kosztuje krocie. Droga do Polski usłana była nie tylko dokumentami i formularzami do wypełnienia oraz sumami do uiszczenia, i zajmowała mnóstwo czasu. Na początku wydawało mi się, że moje oszczędności wystarczą, żeby się tu przenieść. Chciałem jednak zaoszczędzić trochę nadwyżki na nieprzewidziane sytuacje – w końcu przenosiny do innego kraju, na innym kontynencie, to nie byle co… Na drodze stanęła mi również argentyńska inflacja, która nagle zaczęła piąć się w górę. Był taki moment w Argentynie, że nie można było już dłużej kupować biletów lotniczych z opcją płatności rozłożonej na raty. Linie lotnicze wymagały pełnej płatności na raz. Uskładałem i na to – bilety kupiłem, kiedy przyznanie mi polskiego obywatelstwa było już potwierdzone.

Jak został Pan przyjęty w Polsce?
Czuję się tu dość pewnie. Wiedziałem, że będzie trudno: wynająć mieszkanie, znaleźć pracę, ogarnąć się tu na miejscu. Zanim przyjechałem do Polski, skontaktował się ze mną Mariusz Olczak (dyrektor Archiwum Akt Nowych – przyp. red.), który mnie zapewnił, że pomoże mi ze wszystkim, czego tylko będę potrzebował. Ale nigdy wcześniej nie miałem okazji go poznać, nie wiedziałem do końca, jak to tutaj na miejscu będzie wyglądało. Dlatego miałem też przygotowany plan B – na wszelki wypadek. Pomogła mi także rodzina z Jaworzna – przyjaciele mojej mamy. Kiedy tu przyjechałem, mieli dla mnie przygotowany pokój, mogłem tam zostać. A ja do nich przyszedłem po prostu z zamiarem przywitania się.

Na początku wcale nie miałem pomysłu na to, że osiedlę się właśnie w Polsce. Po prostu chciałem zwiedzić Europę. Miałem przyjaciół w Niemczech, w Hiszpanii i w ogóle w różnych miejscach. Pewnie mógłbym pojechać i tam. Jednak decyzję podejmowałem jakieś dwa lata temu. Zadecydowało chyba pochodzenie moich dziadków i to, że tutaj miałem też swoich uczniów, których uczyłem hiszpańskiego online. Teraz zaczęliśmy ściślejszą współpracę. Mamy pomysł, by razem otworzyć szkołę języka hiszpańskiego w Katowicach lub w Jaworznie. Musimy jednak na razie zarobić na wkład własny – na początek potrzebne są jakieś zasoby. Dlatego właśnie myślę o pozostaniu na Śląsku – bo tam mam już swoje kontakty i rodzinę. Do Warszawy przyjeżdżam często, bo to dla mnie dosyć ważne, żeby poznać korzenie mojego pradziadka, Ryszarda Białousa. To miejsce jest przepełnione historiami, a ja chcę je poznać.

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Jak świętuje się je w Argentynie?
Tak, jak to sobie teraz porównuję z Polską, to wizja Świąt Bożego Narodzenia jest w Argentynie nieco podkoloryzowana. Dlaczego? Bo staramy się za nią nadążyć – wiesz, śnieg, mróz, światełka… Tymczasem o tej porze roku w Argentynie mamy lato. I cała ta otoczka – Święty Mikołaj – Papá Noel, który swoją drogą też nosi czerwony płaszcz obszyty białym futrem, zaprzęg, renifery – trochę dziwnie to wygląda w letniej scenerii. Mamy też choinki – tak, tak, stroimy sosnowe drzewka. Chociaż w grudniu panuje u nas lato, to udajemy, że jednak jest zima: rozkładamy sztuczny śnieg po drzewkami i na drzewkach, żeby zasymulować, że jest zimno i że to śnieżna zima.

A ile w rzeczywistości pokazują wtedy termometry?
Co najmniej 25 stopni Celsjusza… Zresztą to zależy, w której części Argentyny jesteś, bo to naprawdę rozległe państwo.

Jakie bożonarodzeniowe zwyczaje panują w Argentynie?
Moja mama uwielbia kolędy – lubi ich słuchać w tym okresie. Często także śpiewa! Po wieczerzy mamy obowiązkowe kolędowe karaoke. Jednak w Argentynie nigdy nie podawaliśmy 12 potraw podczas wigilijnej wieczerzy. Z potraw zawsze wtedy podajemy coś, co nazywa się vitel tone – to potrawa ze świeżej cielęciny, najpierw uduszonej w niewielkiej ilości wody, a potem upieczonej, z dodatkiem kremowego sosu z tuńczyka. Argentyńczycy uwielbiają to danie, chociaż pochodzi z Włoch. Argentyńskie społeczeństwo stanowi zresztą miks różnych narodowości, dlatego przenikają się tutaj przeróżne zwyczaje często znane w Europie.
Mamy też Asado – to rodzaj imprezy połączonej z grillem. Zawsze uświetnia najważniejsze uroczystości w Argentynie. Nie może go oczywiście zabraknąć w przypadku Świąt Bożego Narodzenia! Asado niemal zawsze odbywa się w dużej grupie przyjaciół.

Czym jeszcze różni się Argentyna od Polski na pierwszy rzut oka?
Region, z którego pochodzę, to północna Patagonia. Zimą zdarza się tam -17 stopni, czasami –20. Potrafi być naprawdę zimno. Naturalnie spada tam również śnieg, więc to nie jest tak, że to w Polsce zetknąłem się z nim po raz pierwszy (śmiech).
To, co w Argentynie jest najciekawsze, to zróżnicowanie klimatu. W moim kraju napotkasz i lasy deszczowe, i pustynie, i lodowce też. Moja rodzina tłumaczyła mi, że moje rodzinne miasto, Zapala, klimatem najbardziej zbliżone jest do Zakopanego. Zobaczymy – jeszcze tam nie byłem. Podejrzewam, że na pewno krajobraz jest podobny.

Dziękuję za rozmowę. Wesołych Świąt!

od 16 lat

lena

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia