Zabójstwo 8-latka na Rogach. Jak doszło do morderstwa dziecka w Rogach? W latach 60. ta zbrodnia wstrząsnęła mieszkańcami Łodzi

Anna Gronczewska
Gdy do domu D. przyszli policjanci piece były rozgrzane. W jednym z nich znaleźli ludzkie kości
Gdy do domu D. przyszli policjanci piece były rozgrzane. W jednym z nich znaleźli ludzkie kości reprodukcja Grzegorz Gałasiński
O zabójstwie 8-letniego Sławka mówili wszyscy. Gdy odbywał się proces mordercy, przed sąd na Placu Dąbrowskiego przybyły tłumy łodzian. Mówiono, że takiego zabójstwa nie było od wojny.

Dziś na Rogach mało kto pamięta o tej sprawie. Przez ten czas powstały tam setki nowych domów. Kiedyś stało ich tam znacznie mniej. W jednym z nich mieszkała rodzina Sławka. Jego rodzice byli robotnikami, żyli skromnie, mieli trochę ziemi, krowę. Ich sąsiadem był mieszający samotnie w pobliżu Władysław D., 58-letni urzędnik.

21 kwietnia 1962 roku przypadała Wielka Sobota. Tego dnia Sławek bawił się w okolicy. Około 18 przyszedł do swojej matki Janiny. Przyniósł jej 20 złotych. Powiedział, że po drodze spotkał sąsiada, który prosił by przynieść mu 2 litry mleka. Matka powiedziała, że mleka nie ma. Kazała Sławkowi odnieść pieniądze... Chłopiec pobiegł do mieszkającego niedaleko sąsiada. Janina znała D. Kiedyś systematycznie sprzedawała mu mleko.

Około godziny 20 kobieta zaniepokoiła się, że syn nie wraca do domu. Zaczęła go szukać. Odwiedzała kolegów, ale dziecka nie było. Kilku powiedziało, że widzieli jak Sławek wchodził do domu Władysława. Nikt nie zauważył, by z niego wychodził.

Tajemnica morderstwa sprzed lat. Zginęła z rąk mordercy, gdy wracała ze studenckiej wycieczki

Jarosław Warzecha i Adam Antczak opisali tę sprawę w książce „Pitaval łódzki”. Udało im się jeszcze zajrzeć do akt tej sprawy, a przez to dotrzeć do wielu ciekawych szczegółów. Około godziny 22 zrozpaczona matka pojawiła się w drzwiach mieszkania D. Z akt wynika, że Janina zauważyła, że z komina wypadają kłęby duszącego dymu. Podeszła do okna. Spuszczone były żaluzje. Przez szpary zauważyła, że w pokoju pali się światło. Zaczęła pukać, ale nikt nie otworzył jej drzwi. Kobieta wróciła do domu. Po około godzinie odwiedziła jednego z sąsiadów i opowiedziała mu co się wydarzyło. Razem poszli do D.. Pukali w okno, prosili, by otworzył drzwi. Po jakimś czasie pojawił się na werandzie. Nie otworzył drzwi.

CZYTAJ INNE ARTYKUŁY

Matka przez drzwi zapytała D, czy Sławek oddał mu 20 zł.

- Żadnego dziecka nie wysyłałem po mleko! - odpowiedział D. Matka pomyślała, że może Sławek poszedł na telewizję.

Chodził do sąsiada, który mieszkał przy ul. Uzdrowiskowej. Syna tego dnia tam nie było... Wtedy sąsiad poradził, by zawiadomiła milicję. Tak też zrobiła. Przed domem D. pojawiło się trzech milicjantów. Tym razem światło było zgaszone. Dosyć długo dobijali się do drzwi. Po pół godziny usłyszeli głos gospodarza.

-Przyjdźcie rano, to sobie wypijemy, teraz nie otworzę- miał powiedzieć. Potem tłumaczył, że nie otworzył drzwi, bo myślał, że to jego sąsiad. Przychodził do niego na wódkę. Pukał i przedstawiał się jako milicja. A tego dnia D. nie miał ochoty na alkohol.

Milicjanci odeszli. Wrócili pod dom D. około godziny 4.30. Znów nikt nie otwierał drzwi. Milicjanci postanowili je wyważyć. Byli na werandzie, gdy pojawił się D., w zimowym płaszczu założonym na gołe ciało. Milicjanci weszli do środka. Zeznawali potem, że w mieszkaniu było bardzo gorąco, a na całej podłodze leżało pierze. Zdziwili się, bo na dworze było bardzo ciepło. Władysław tłumaczył, że ma reumatyzm, więc grzeje w piecu. Poza tym szykując się do malowania umył ściany i teraz chce je wysuszyć. Było widać, że jest zdenerwowany, trzęsły mu się ręce. Milicjantom powiedział, że w sobotę nie widział Sławka, nie wysyłał po mleko, nie dawał żadnych pieniędzy. Ale milicjanci zauważyli na podłodze, w pobliżu pieca na koks, ślady przypominające krew. D. zaraz wytłumaczył, że zaciął się przy goleniu. Ale za chwilę zauważyli kolejne krople krwi. Wtedy postanowili zabrać D. na komendę... W czasie przesłuchania do niczego się nie przyznawał. W pewnej chwili chwycił śrubokręt i zadał sobie cios w brzuch. Trafił do więziennego szpitala...

CZYTAJ INNE ARTYKUŁY

Tymczasem ekipa śledcza przyjechała do domu D..

Zauważono cynkową wanienkę ze śladami krwi. Jak piszą Jarosław Warzecha i Adam Antczak na jej brzegach były ślady wgnieceń, prawdopodobnie od siekiery. Milicjanci znaleźli plamy krwi na futrynie drzwi prowadzących do pokoju, widać je też było na papierze leżącym na węglu, węglarce. W pokoju stały dwa piece - jeden na koks i kaflowy opalany węglem. Były tak gorące, że nie można było ich dotknąć ręką. Kiedy jednak zajrzano do środka pieca kaflowego zauważono tam zwęglone kości. Biegły rozpoznał ludzkie żebra, sklepienia czaszki, miednicy, kości kręgów. Miały też pochodzić od małego człowieka...

Duchy w Łodzi i województwie łódzkim. Sprawdź, gdzie straszy! [ZDJĘCIA]

Władysław D. urodził się w 1904 roku w Łodzi. Pracował jako inspektor w Wydziale Finansowym Prezydium Dzielnicowego Rady Narodowej Łódź Śródmieście. Pochodził z wielodzietnej, robotniczej rodziny. W 1924 roku ukończył szkołę handlową. Swoją karierę w łódzkiej Izbie Skarbowej zaczynał od posady gońca. Ale już po roku został urzędnikiem. Potem poszedł do wojska, gdzie dosłużył się stopnia kaprala. Po powrocie z wojska znów pracował w łódzkiej Izbie Skarbowej. Nie miał dobrych układów, więc nie mógł liczyć na awans. Kiedyś urząd wizytował Felicjan Sławoj-Składkowski.

Tego dnia Dębski spóźnił się do pracy. Za karę został zdegradowany. Trafił do urzędu w Łęczycy. Przed wojną miał kilkuletni romans z Niemką. We wrześniu 1939 roku brał udział w ewakuacji Izby Skarbowej. Dotarł do Lwowa. Stamtąd wrócił do Pabianic. Został wywieziony na roboty do Niemiec. Układał w Hanowerze tory. Uciekł stamtąd do Łodzi. Tu został aresztowany i trafił do obozu. Pracował m.in. w majątku koło Wrocławia. Po wojnie trafił do szpitala, leczył nerwy. Wrócił do Łodzi i znów zaczął pracować jako urzędnik skarbowy.

Opuszczone samochody na ulicach Łodzi. Większość to nie stare wraki, są niezłe marki: BMW, Subaru, mercedesy... [ZDJĘCIA]

W 1946 roku na prywatne zamówienie robił tzw. bilans w kwiaciarni. Tak poznał jej właścicielkę Zofię, która została jego żoną zamieszkali w domu na Rogach. Żona skarżyła się, że już dwa tygodnie po ślubie przychodził do domu pijany. Lubił też wtedy rozbierać się do naga. Po alkoholu stawał się agresywny. Swoje picie tłumaczył pracą. Po kontroli bywał często zapraszany do restauracji. Gdy nie pił był spokojnym, miłym mężczyzną. Tak też zapamiętali go sąsiedzi i znajomi. Żona rozwiodła się z D. w 1961 roku. Nie mieli dzieci. On sam je lubił. Jak donosi „Dziennik Łódzki” relacjonując w 1963 roku proces D., świadkowie zeznawali, że często częstował je cukierkami, lubił się z nimi bawić, prosił, by nazywały go wujkiem. D. Żona czuła, że „coś” w nim siedzi. Niechętnie opowiadał o okupacji...

Władysław D. stanął przed sądem.

Uparcie nie przyznawał się do winy. Choć obciążały go kolejne zeznania świadków i opinie biegłych. Krew, której ślady znaleziono w jego mieszkaniu miała grupę „O” i nie należała do niego. Dziś pewnie wszystko szybko rozstrzygnęłyby testy DNA... Świadkowie zeznawali, że w Wielką Sobotę czuli charakterystyczny swąd. Myśleli, że ktoś pali pierze, stare buty... Po ujawnieniu zbrodni skojarzyli, że był to swąd ludzkiego ciała... D. tłumaczył, że kości, które znaleziono w piecu ktoś mu podrzucił, a wziął je z cmentarza.

Jeden z sąsiadów zeznał przed sądem, że odwiedził D. w Wielki Piątek. Na podłodze nie widział pierza, piece były zimne. Mieli wypić przedświąteczną wódkę, ale D. wpadł w furię. Tarzał się po łóżku, gryzł pościel, bluźnił. Wspominał o samobójstwie. Nie mógł dalej pogodzić się z odejściem żony. Ale dalej uważał sąsiada za przyzwoitego, uczynnego człowieka. Nie wierzył, że mógł dokonać tak potwornego czynu.

"Dom zły" w Pąchach koło Nowego Tomyśla - to tutaj Józef Pluta zamordował cztery osoby.

Władysława D. badali biegli psychiatrzy. Jedna grupa orzekła, że jest zdrowy psychicznie, a w chwili popełnienia zbrodni był w pełni poczytalny. Druga, czyli prof. Stanisław Cwynar i dr Lidia Uszkiewicz uznali, że nie jest on chory psychicznie, ale stwierdzono u niego okresowe momenty ograniczonej poczytalności. Sąd postanowił, że D. zostanie jeszcze raz przebadany psychiatrycznie. Badanie potwierdziło diagnozę profesora Stanisława Cwynara i dr Lidii Uszkiewicz.

Sprawa Władysława D. budziła tak wielkie wzburzenie, że aby uniknąć nacisków społecznych, wyrok wydał Sąd Wojewódzki w Warszawie. 15 września 1964 roku D. uznano winnego zabójstwa 8-letniego Sławka. Ale sąd przyznał, że w chwili popełnienia przestępstwa miał ograniczoną zdolność rozpoznania czynu i kierowania swoim postępowaniem. Dzięki temu uniknął kary śmierci. Skazano go na 25 lat. D. zmarł w więzieniu.

Zabijali z zimną krwią. Polityków, dzieci, taksówkarzy, fabrykantów. Jak doszło do najbardziej znanych zbrodni o których mówiła cała Polska?

Afera łowców skór w Łodzi, dzieci w beczkach, czy zabójstwo ...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia