"Papusza" w reżyserii Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze to kolejny obraz o artystach nietuzinkowych. Przypomnijmy, że w 2004 roku na ekrany wszedł "Mój Nikifor" Krzysztofa Krauze, opowiadający o Nikiforze Krynickim, jednym z wybitniejszych malarzy - prymitywistów.
Tym razem romską poetkę zagrała Jowita Budnik.
(fot. Materiały prasowe dystrybutora filmu)
Papusza to imię nadane poetce przez matkę i oznacza lalkę, w rzeczywistości nazywała się Bronisława Wajs. Została wydana za starszego od siebie o 25 lat Dionizego Wajsa kiedy sama miała zaledwie 16 lat. W życiu wykazała się wielkim uporem - chciała nauczyć się czytać i pisać, i opanowała tą sztukę samodzielnie. 12-letnia dziewczynka uczyła się alfabetu od innych dzieci i znajomej Żydówki, w końcu zapisała się nawet do biblioteki.
Nie ma pewności co do daty narodzin Papuszy, podaje się ich kilka - 17 sierpnia 1908 lub 10 maja 1910, a nawet 1909 rok. Miejsce, gdzie przyszła na świat też budzi wątpliwości. Prawdopodobnie był to Lublin, ale niewykluczone, że narodziła się w taborze, gdzieś na Wołyniu. Lata dzieciństwa i młodości spędziła w wozach cygańskich. To był szczęśliwy okres jej życia - było dostatnio, a młoda dziewczyna tańczyła i śpiewała przy ogniskach.
Ten świat zniknął w 1939 roku. W okresie II wojny światowej cudem przeżyła wraz z bliskimi, ukrywając się w lasach na Wołyniu, był to bardzo dramatyczny okres jej życia. Wędrowała jeszcze do 1954 roku, potem osiadła w Gorzowie Wielkopolskim.
Poetka uhonorowana została pomnikiem z brązu, który stanął w centrum Gorzowa
(fot. Krzysztof Tomicz/Gazeta Lubuska)
Prawdziwy przełom w jej życiu nastąpił, kiedy do taboru dołączył w latach 40. Jerzy Ficowski. Ukrywał się wtedy przed komunistyczną władzą, a lata spędzone w taborach pozwoliły mu odkryć romską poetkę. Zainteresował się drobną kobietą o ciemnych oczach, o której mówiono, że pisze cygańskie pieśni.
Zostali przyjaciółmi. Ficowski zachęcał Papuszę, aby zapisywała swoje wiersze. Ona sama improwizowała, nie notowała swojej twórczości. Ficowski opowiedział o nieznanej romskiej poetce Julianowi Tuwimowi, a ten postarał się o publikację wierszy. Papusza zadebiutowała w 1951 roku na łamach "Nowej Kultury". Pisała w języku romskim, jej wiersze tłumaczył na polski Ficowski.
Bronisława Wajs żyła na rozdrożu. Z jednej strony była ciekawa ludzi, także spoza swego kręgu kulturowego, stąd znajomość z Ficowskim. Z drugiej bała się odrzucenia przez własne środowisko. Sama niechętnie mówiła o sobie, że jest poetką. Nie wierzyła, że jej wiersze są wartościowe.
Kiedy miała otrzymać państwowe stypendium, nie chciała go przyjąć, myślała, że to pożyczka, której nie będzie w stanie oddać. Nie była bogata, kiedy miała jakikolwiek grosz dzieliła się nim z innymi. Posiadała swój system wartości, w którym przyjmowanie nagród było niezgodne z jej zasadami. Trudno jej było pojąć, że można otrzymywać pieniądze za kilka wierszy.
- Do niedawna pojęcie poety nie istniało wśród Romów - komentuje Stanisław Stankiewicz, prezydent Międzynarodowej Unii Romów. - Natomiast zawsze w naszej społeczności człowiek starał się mówić jak najpiękniej. Zgodnie z powiedzeniem "Uważaj, aby język nie uciął ci głowy". To jak mówisz i co mówisz świadczy o tobie, możesz zyskać w oczach innych lub stracić. Język romski jest rytmiczny, dźwięczny, poetycki, można w nim tworzyć wiersze, czy pieśni. Tylko nikt dawniej tego nie notował, uważano, to za coś naturalnego.
Poezja - jej wielka pasja stała się jednocześnie jej problemem. Zawsze wyróżniała się w swoim środowisku, czytała, pisała. Jednak kiedy zaczęła kontaktować się z polskimi poetami (korespondowała z Tuwimem), a jej wiersze drukowano po polsku nie było to do końca zrozumiane przez społeczność romską.
- Trzeba pamiętać o kontekście historycznym, w jakim tworzyła Papusza - mówi Stanisław Stankiewicz. - Były to lata 50. i 60., okres PRL, kiedy władze zaczęły ograniczać wolność Romów. Milicja kontrolowała tabory, chciano zmusić naszą społeczność do porzucenia dotychczasowego trybu życia. Samych Romów nikt nie pytał czy tego chcą. W tę politykę próbowano wplatać Papuszę, jako ludową poetkę. I to bez jej wiedzy.
Tej polityki też nie rozumiało jej środowisko, stąd nieporozumienia. Papusza w pewnym momencie zauważyła, że chce się ją wykorzystać do celów politycznych i zaczęła się dystansować, na przykład od Związku Literatów Polskich, do którego ją przyjęto, trochę wbrew jej woli.
Jak dodaje działacz Międzynarodowej Unii Romów błędy popełnił także Jerzy Ficowski.
- Pomagał Papuszy, ale przedobrzył - wyjaśnia Stanisław Stankiewicz. - Jego problemem było to, że uważał, iż świetnie zna Romów, a tak do końca nie było. Chciał wypromować Papuszę, ale ani ona, ani jej środowisko nie było na to gotowe. Ficowski po latach zrozumiał swoje błędy i przeprosił za nie Romów na kartach swojej książki.
Prywatne życie nie przyniosło Papuszy tyle satysfakcji, co poezja...
(fot. Archiwum)
Papusza wraz z rodziną odeszła z taboru, zamieszkała w Gorzowie Wielkopolskim (dzisiaj centrum miasta zdobi jej pomnik), potem w Żaganiu. Jednak do końca życia przeszłość idealizowała, to było jej życie z którego została wbrew sobie, ale za swoją przyczyną wyrwana. Do ostatnich dni tęskniła za przyrodą i taborami. Jej prywatne życie nie było szczęśliwe.
Małżeństwo ze starszym o ćwierć wieku mężczyzną trudno uznać za udane. Nie miała własnych dzieci, adoptowała syna, romskiego sierotę. Zmagała się z chorobą psychiczną, trafiała na leczenie do szpitala. Z biegiem czasu straciła polskich przyjaciół. Jej literacki opiekun Julian Tuwim zmarł w 1953 roku. Potem zerwała znajomość z Jerzym Ficowskim. W latach 70. zmarł mąż i została sama. Od czasu do czasu odwiedzali ją dziennikarze, a dwukrotnie zajrzał Edward Stachura, zauroczony jej poezją. Odchodziła w samotności, wciąż wspominając tabory i ukochaną przyrodę towarzyszącą w drodze Romom.
- Papusza pisząc była dzieckiem natury, w jej wierszach dobrze to widać - ocenia Stanisław Stankiewicz. - Pisała je z wrażliwością na piękno otaczającej ją przyrody. To charakterystyczne dla Romów z taborów. Otaczający ich świat - lasy, rzeki, łąki był ich domem. Zresztą samo pisanie było dla niej dowartościowaniem. Mało kto w tamtych latach czytał i pisał w taborach.
MAREK ORCIUCH, Kurier Poranny