Przedstawicielki płci często nazywanej "słabą" potrafią się dopuścić równie okrutnych czynów. Ich motyw pojawia się w literaturze i sztuce. Kojarzycie słynny obraz "Śmierć Marata" francuskiego malarza Jacques'a-Louisa Davida? Jeden z przywódców rewolucji francuskiej, Jean-Paul Marat spoczywa bezwładnie w wannie. Chwilę wcześniej zasztyletowała go kobieta, Charlotte Corday. Zabiła go z przyczyn politycznych, należała bowiem do przeciwnej partii żyrondystów. Za swój czyn została ścięta. Jak przyznała przed śmiercią, nie żałowała i gdyby mogła, zrobiłaby to jeszcze raz. To tylko jedna ze słynnych bohaterek z dziejów zbrodni. Historia jest ich pełna.
Na Lubelszczyźnie nie brakuje kobiet, które dopuściły się morderstwa. W porównaniu do mężczyzn jest ich niewiele, ale każda popełniona przez nie zbrodnia budziła wiele emocji. Zazwyczaj zabijały pod wpływem gwałtownych emocji. Ale nie brakuje wśród nich takich, które dokładnie planowały zabójstwo. Ich ofiarami padali głównie bliscy - mężowie i dzieci.
Kim były i dlaczego zabiły? - odpowiedzi na te pytania będziemy szukać co tydzień w tekstach przedstawiających zbrodnie, które popełniły kobiety z naszego regionu. Dzisiaj chcemy Wam przedstawić sprawę Moniki K. z Lubartowa, która zabiła swoją teściową.
Szczęśliwa rodzina
64-letnia wówczas Janina B. mieszkała sama w domu w Lubartowie, bo jej mąż wyjechał do pracy do Niemiec. Nie mogła jednak narzekać na samotność, bo podwórko dzieliła z rodziną syna, a w sąsiedztwie mieszkała jej córka. Sama często wyjeżdżała do Frankfurtu pracować dorywczo. Część zarobionych pieniędzy przesyłała synowi, by wspomóc go finansowo.
Jak mówili krótko po odkryciu zbrodni sąsiedzi, Janina bardzo lubiła swoją synową. Kobieta zaginęła we wrześniu 2011 r. Monika K. zapewniała rodzinę, że teściowa musiała wyjechać pilnie do Niemiec. Gdy ten trop nie potwierdził się, rozpoczęto poszukiwania na dużą skalę. Lubartów i okolice oplakatowano informacjami o zaginionej. Wiadomość o zaginięciu 64-latki opublikowano także na stronie internetowej Fundacji Itaka. Rodzina bardzo chciała odnaleźć kobietę. Jej córka zwrócił się nawet do wróżki.
Pod schodami ukryła tajemnicę
Policja, która zajęła się sprawą zaginięcia, wykluczała kolejne fałszywe tropy.
- Sprawdzaliśmy wiele sygnałów. Zakładaliśmy kilkanaście wersji, również tę, że mogło dojść do jej zabójstwa - powiedziała podczas prowadzenia sprawy pod-kom. Renata Laszczka-Rusek z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie. - Materiał zebrany przez policjantów doprowadził do wydania decyzji o przeszukaniu posesji, na której mieszkała zaginiona.
Po południu 19 grudnia pies tropiący odkrył ciało zaginionej. Było zakopane pod schodami, pół metra pod ziemią wówczas niedawno wybudowanego domu ofiary, pod cementową podstawą schodów. Kilkanaście metrów od drzwi zabójczyni. Do późnych godzin nocnych trwały działania operacyjne i przesłuchania podejrzanych. Dzień później prokurator przesłuchał syna i synową kobiety. Do zabójstwa przyznała się 30-letnia wówczas Monika K.
Zabójstwo teściowej
Do morderstwa doszło 26 września 2011 r. w domu Janiny B. Teściowa chciała wyjaśnić sprawę nieopłaconych rachunków za prąd. Podczas kilkunastotysięcznego pobytu w Niemczech co miesiąc przesyłała Monice K. pieniądze na ich opłacenie. Ta wcześniej zapewniała, że na bieżąco regulowała należności i jako dowód pokazywała sfałszowane dowody wpłaty. Zaległości wyszły na jaw, kiedy na początku września Janina B. poszła do zakładu energetycznego, by zmienić taryfę.
Kobiety zaczęły się kłócić. W pewnym momencie synowa uderzyła 64-latkę młotkiem kuchennym w głowę, a gdy ta upadła, zadała jej kolejne ciosy. Po wszystkim wyszła z domu teściowej.
Postanowiła wrócić i ukryć ciało w piwnicy. Po tygodniu, kiedy rozpoczęto poszukiwania na szeroką skalę, Monika K. obawiając się, że ktoś w końcu odkryje ciało, zdecydowała się je zakopać. Zrobiła to nocą. Jej wybór padł na miejsce pod schodami do domu teściowej.
Dom, w którym doszło do zbrodni, Janina B. budowała razem z mężem. On wysyłał pieniądze, a ona nadzorowała roboty. - Mało ją znałem. Widzieliśmy się tylko kilka razy, ale wcześniej zachowywała się normalnie. Nie wiem, co mogło się stać - mówił o synowej zaraz po wyjściu na jaw sprawy morderstwa. I dodał: - Nie wiem, czy będę mógł jej i synowi spojrzeć w oczy.
Zaskoczeni takim obrotem spraw byli także najbliżsi sąsiedzi. Mówili, że rodzina żyła w zgodzie. - Mieszkam w pobliżu, to dla nas szok, że coś takiego mogło się zdarzyć, to taka spokojna ulica - mówił mieszkający w sąsiedztwie młody mężczyzna. Dziwili się także, że nie zauważyli także niczego niepokojącego - tego jak Monika K. zakopywała ciało teściowej.
Wyrok po trzech miesiącach
Monika K. po raz pierwszy na ławie oskarżonych zasiadła 18 października 2012 r. Dla dobra dzieci zabójczyni sąd zdecydował o wyłączeniu jawności procesu.
- Jedno z dzieci chodzi już do szkoły. Mieszka w niewielkiej, zamkniętej małomiasteczkowej społeczności. Ujawnienie opinii publicznej szczegółów tej sprawy mogłoby doprowadzić do izolacji społecznej dzieci - argumentował adwokat Moniki.
Sędzia przychylił się do tego wniosku. Sprawa toczyła się więc za zamkniętymi dzwiami. Wyrok zapadł w połowie stycznia 2013 r. Sąd Okręgowy w Lublinie skazał Monikę K. na 15 lat pozbawienia wolności. O przedterminowe zwolnienie będzie mogła się starać dopiero po 12 latach odbycia kary. Prokuratura domagała się skazania kobiety na 25 lat.
- Wyrok nie jest sprawiedliwy - powiedział tuż po zakończeniu sprawy mąż Janiny B., który był oskarżycielem posiłkowym podczas procesu.
Agata Wójcik
KURIER LUBELSKI