Skąd się Grażyna i Lech Gałęzowscy wzięli w Kanadzie?
Grażyna: Lech wyemigrował do Kanady w 1970. W 1975 roku przyjechał do Polski na tzw. Kurs kultury języka polskiego prowadzony przez Uniwersytet Jagielloński, a ja, jako studentka pracowałam tam z grupą amerykańską jako przewodnik. W programie była literatura, historia, filmy; zajęcia były prowadzone w języku polskim i w języku angielskim. I tak się poznaliśmy.
Poznaliście się i co dalej?
Grażyna: Lech wrócił do Kanady i rozpoczął się okres korespondencji.
Lech: W 1979 do 1980 roku spędziłem cały rok w Polsce i to był mój najlepszy czas.
Grażyna: Ale musisz dodać, że wtedy pracowałeś z Krzysztofem Jasińskim w Teatrze STU w Krakowie.
Lech: Tak, byłem zatrudniony do reżyserii walk scenicznych. W Polsce również prowadziłem zajęcia z Taekwondo w różnych miastach
Długo tak chodziliście przez ocean?
Grażyna: Kiedy zapadła decyzja, że się pobieramy?
Lech: Nie pamiętam jak to się stało. Nie wiem czy Grażyna mnie prosiła, czy ja ją?
Grażyna: Ślub wzięliśmy w 1979 roku w Domu Polonii w Krakowie, pokonując wiele trudności, bo Lech jako obywatel Kanady musiał dostać zgodę na zawarcie małżeństwa z Polką i taki dokument musiał się uprawomocnić 30 dni!
Lech: To był czas pewnych absurdów, ale dziś patrzymy z pewną nostalgią, wspominamy i cieszymy się, że jest inaczej.
Grażyna: Po wielu jeszcze innych przygodach, 1 sierpnia 1980 wylądowałam w mieście Winnipeg.
I zaczął się niemal czterdziestoletni okres w Polonii w Manitobie.
Grażyna: Zaczęło się przez żart. Zresztą wiele spraw w moim życiu zaczęło się przez żart. Męża też poznałam przez żart, bo oblał mnie wodą. Przez żart weszłam też w życie polskiej organizacji w Winnipegu. Szukali ochotników do pracy w czasie Festiwalu Kultur tzw.”Folkloramie”. Brakowało osoby odpowiedzialnej za bar, bo to jest miejsce kluczowe, tam się zarabia najwięcej pieniędzy. Zażartowałam: „weźcie mnie Ja wam wszystko co do uncji rozliczę”. I tak się stało.
Zaczęło się żartem, ale potem były już momenty bardzo serio.
Grażyna: Tak. Tych kulminacyjnych momentów było wiele, dotyczących mniejszych czy większych działalności. Pierwsza moja przygoda to przygotowanie przedstawienia kukiełkowego dla dzieci, w Domu Polskim, który dzisiaj już nie istnieje. Oboje byliśmy lektorami w kościele Ducha Świętego, Lech należał do kółka teatralnego i prowadził grupę ministrantów. Działaliśmy w Towarzystwie Przyjaciół KUL, gdzie przez wiele lat Lech był prezesem. Zbieraliśmy fundusze na rzecz uczelni. Lech był kilka kadencji prezesem w Stowarzyszeniu Polskich Kombatantów koło nr 13, aż Lecha namówili, żeby wystartował w wyborach na Prezydenta Kongresu Polonii Kanadyjskiej Okręgu Manitoba. Potem wybrano mnie.:) Organizowaliśmy wiele uroczystości, zarówno w Towarzystwie Przyjaciół KUL, SPK, czy KPK, były to uroczystości związanych z polskimi świętami, tradycjami, np. biesiadę świąteczną z kolędowaniem, Dzien Matki, Opłatek, Święto Żołnierza, zabawy noworoczne... Och, lista jest długa.
Co z tej waszej szerokiej działalności było najważniejsze?
Najważniejszym osiągnięciem naszej Polonii był projekt tablicy pamiątkowej, która znajduje się w budynku legislatury w Manitobie. Lech przeglądając dokumenty dotyczące historii Polonii w Manitobie mówi do mnie nagle tak: „Słuchaj, tu w Manitobie w 1817 roku była grupa Polaków, która przybyła z Lordem Selkirkiem”. Zaczął czytać więcej i z tego zrodził się projekt, który przedstawił na zebraniu zarządu KPK Manitoba. Znaleźliśmy projektanta tablicy, Ewę Tarsia. Rozesłaliśmy listy do wszystkich potencjalnych sponsorów, do ludzi, którzy rozumieli, czuli, że to trzeba poprzeć i udało nam się w dobrym czasie zebrać fundusze. To były osobiste spotkania z potencjalnymi sponsorami. Mieliśmy super skarbnika w zarządzie KPK MB, Jacka Chojczaka, który dużo pomagał w zdobywaniu funduszy.
Lech: Ludzie jak w coś wierzą, to dadzą.
Grażyna: ….i na uroczystości odsłonięcia tablicy w budynku legislatury prowincji był premier Manitoby, Brian Pallister, który powiedział m.in. że tak ciepłego przyjęcia to nigdy nie miał. On zresztą po oficjalnej części długo rozmawiał z ludźmi. Było to wspaniałe wydarzenie dla Polonii w Manitobie, a było nas tam ponad 500 osób. Ta tablica upamiętniająca 200 lat polskiej imigracji do Manitoby została zainstalowana na ścianie osadników w Parlamencie Manitoby, obok tablicy Lorda Selkirka. To miejsce czekało na naszą tablicę. Dla nas to była osobista satysfakcja, że ludzie nam zaufali, a projekt został wykonany. Podobnie było z pierwszą książką.
No właśnie. Gdzie jest początek tego pomysłu na książkę o osadnikach polskich na tych ziemiach?
Lech: zaczęło się od książki ks. Edwarda Hubicza „Polish Churches in Manitoba”. Autor opisuje w niej polskie kościoły w Manitobie. Zaciekawiło mnie. Na początku myślałem, że polskie kościoły są tylko w Winnipegu lub innych większych miastach Kanady, ale że na preriach są polskie osady, i to dosyć dużo, o tym nie wiedziałem. Po przeczytaniu książki ks Hubicza, spotkałem się z nim kilka razy; wypytywałem jak mogę odnaleźć te miejsca, a on mi odpowiedział: „musisz podróżować i szukać”. I zacząłem podróżować. To była najlepsza rada. Pierwszą miejscowością, którą odwiedziłem był Zbaraż. Osady już nie było, ale była dzwonnica i mały kościółek, w opłakanym stanie. Gdy wszedłem do tego kościółka, to zobaczyłem wiele elementów polskich, takich jak sztandary kościelne, stacje drogi krzyżowej z polskim napisami, czy obrus z polskim napisem. Na cmentarzu na nagrobkach były polskie nazwiska. Od tego się zaczęło. Potem coraz więcej, szukałem innych osad, ale nigdy nie myślałem, że to się przekształci w książkę.
Grażyna: Ale najpierw były wystawy. Jedna z nich odbyła się w Toronto w Royal Ontario Museum. Tam podszedł do nas polski pisarz w Kanadzie, Henry Radecki i powiedział: „Wy musicie wydać książkę. To wszystko, co tu widzę na wystawie, powinno być udokumentowane”. - to nas bardzo podbudowało i zmobilizowało do dalszej pracy. Henry Radecki opublikował w 1976 roku znakomitą książkę “A Member of a Distinguished Family: The Polish Group in Canada.” Polecam.
Lech: Kiedy przygotowywaliśmy tablicę z okazji 200-lecia, zaczęliśmy opracowywać publikację. Mieliśmy ogrom materiałów. Padła sugestia, żeby to podzielić na dwa okresy. W 2018 opublikowaliśmy pierwszą książkę “Śladami Polskich Pionierów w zachodniej Kanadzie 1899-1914”, a w 2022 roku drugą “Śladami Polskich Osadników w zachodniej Kanadzie” obejmującą okres 1914 do 1950. Wprawdzie wtedy okres osadnictwa już dawno minął, ale ci którzy zbudowali kościół w 1950 roku, to byli oryginalni osadnicy, którzy przeszli na emeryturę do miasteczka Oakburn w Manitobie i tam wybudowali kościół, bo nie mogli dojeżdżać do swojego pierwotnego kościoła, który był oddalony o 10 czy więcej kilometrów. Dlatego ten okres późniejszy włączyliśmy jeszcze do osadnictwa.
Grażyna: W mojej pracy spotykałam ludzi spoza Winnipegu. Któregoś dnia miałam klienta z Shortdale (Manitoba). Wspomniałam, „że byłam tam z mężem i widzieliśmy tam piękny pomnik”, a on z uśmiechem powiedział, że brał udział w budowie tego pomnika. Muszę dodać, że ten pomnik, który zadedykowano polskim pionierom w Manitobie, skradł moje serce. Dlatego bardzo się ucieszyłam gdy otrzymałam zdjęcia, video i namiary na inicjatora pomnika, Willa Tyszynskiego, mieszkającego w Winnipeg.
Bardzo mile wspominamy pierwsze spotkanie, bo Will Tyszynski dumnie mówił o swoim polskim pochodzeniu. Byliśmy ogromnie wzruszeni oglądając wideo nakręcone podczas uroczystości odsłonięcia pomnika. Prowadzący te uroczystość Will Tyszynski, po odśpiewaniu hymnu kanadyjskiego, poprosił wszystkich o pozostanie w pozycji stojącej ponieważ będzie odśpiewany polski hymn, “hymn naszych ojcow“, aby uczcić ich pamięć. Mnie łza się zakręciła w oku słysząc polski hymn i patrząc na ludzi stojących tam na polskim cmentarzu Kanadzie. Gdy jeździmy po preriach to mnie najbardziej interesują właśnie te ludzkie historie, ich tło emocjonalne, a Lech zawsze pyta o fakty, konkretne daty, wydarzenia, historie, polskie tradycje, itd. Ten nietypowy balans sam się wykreował.
Wasz album jest ilustracją do historii żywych ludzi, którzy gdzieś te historie przeżywali, a wy dziś ją spisaliście.
Grażyna: To są ostatnie ślady historii tych ludzi, którzy Kanadę dla nas budowali i przygotowali. Satysfakcją dla nas jest to, że niektóre obiekty udało nam się jeszcze utrwalić zanim zostały zniszczone lub zdewastowane.
Po co jest ta książka?
Lech: ….żeby ocalić od zapomnienia. Z biegiem czasu te informacje, to czego dokonali nasi przodkowie na kanadyjskiej ziemi zostaną zapomniane. Chodzi o to, żeby zachować to polskie dziedzictwo na kanadyjskiej ziemi. Język jest najważniejszy, bo jak zatracasz język, to zatracasz swoją tożsamość i następuje asymilacja. Ciekawi mnie czy zachowały się jeszcze polskie tradycje, czy któraś z tych starych osad jeszcze je praktykuje. Jaki jest dorobek tych pierwszych polskich pokoleń, czy dalej kontynuują obyczaje rodziców, dziadków. Dziedzictwem są też cmentarze. To jest źródło wielu informacji. Czasami napisy zawierają ważne informacje, np. miejscowość lub skąd przybyli do Kanady. Muszę dodać, że w latach sześćdziesiątych to wszystko zaczęło się zmieniać. Dzieci nie mówią po polsku, zanikają tradycje. Wiele było powodów unikania swojego ojczystego języka, mam tu na myśli m.in. dyskryminację. Dziś nikt nie zmienia swojego nazwiska, aby awansować w pracy.
Ten album jest inny niż wszystkie. Wy macie głęboką świadomość przemijającego czasu i podeszliście do tego opisu historii zupełnie inaczej.
Lech: Nikt nie opisywał tych pionierów w aspektach, które my wzięliśmy pod uwagę. Są książki o osadnikach z perspektywy ich trudności, ich podróży do Kanady, z czym się borykali, a my szukamy i pytamy: czy obchodzili jakieś polskie tradycje, czy kultywowali obyczaje, celebrowali święta. Dowiadujemy się o kolędowaniu, o święconkach, przedstawieniach teatralnych, zakładaniu polskich organizacji, które były im bardzo pomocne, szczególnie po I-szej wojnie światowej, np.w Calgary mało znany działacz Jan Pożarzycki (Liss) oprócz tego, że miał księgarnię, był współzałożycielem organizacji Bractwo Wzajemnej Pomocy i dzięki jego staraniom w rządzie kanadyjskim, Polacy legitymujący się kartą polskiej organizacji nie byli internowani w obozach pracy. On wielkie starania poczynił, by pomóc Polakom, ale czy dziś ktoś o tym pamięta?
Czasami zadajemy sobie pytania, na które jeszcze nie otrzymaliśmy odpowiedzi i tak powoli wciągamy się coraz głębiej w historie naszych pionierów.
Grażyna: Myśmy się nie spotkali z taką publikacją, zawierającą wszystkie polskie osady na kanadyjskich preriach. Najczęściej spotykanymi publikacjami są książki zawierające zarys historyczny danej osady i biografie rodzin zamieszkałych na danym terenie. Nam chodziło nie o fragmentaryczność, ale skumulowanie historii Polaków rozsianych po wszystkich prowincjach. Na przykład taka miejscowość Wisła...
Lech: Na mapie tej miejscowości nie ma.
Grażyna: ...a znak stoi, z polskim napisem. Dlatego gdy wjeżdżamy w głąb prerii, spotykamy się z ludźmi, odkrywamy polskie ślady na kanadyjskich preriach. Tak też dotarliśmy do Wisły, gdzie polski kościółek dalej stoi i raz w roku parafianie mają swoją uroczystość. A że kościół jest pod wezwaniem Św. Piotra i Pawła, to uroczystość odbywa się około 29 czerwca. Mieliśmy okazję wziąć udział w takiej uroczystości. Po mszy św. parafianie mają swój piknik i okazję do spotkań, a my mieliśmy okazję do zgromadzenia dodatkowych informacji. Ludzie chętnie dzielą się swoimi doświadczeniami i prawie zawsze można odczuć ich dumę ze swoich korzeni.
Lech: Chcielibyśmy również dotrzeć do tych miejsc, które są zapomniane, gdzie nikt nie był i nie jeździł. Szukaliśmy Sclater, mała miejscowość w Manitobie . To był malutki kościółek wybudowany przez Polaków, teraz cały pochłonięty przez las. Nie było go widać z drogi. Myśmy stali 20 m od niego i wcale go nie widzieli, aż zatrzymaliśmy przejeżdżający samochód. Kierowca wskazał palcem na ledwo widoczną wieżyczkę pośród drzew. Trzeba było przedrzeć się przez wysoką trawę, krzaki. aby dojść do budynku.
Grażyna: Kościół był otwarty. Uchylamy drzwi, a tam w środku taka wielka belka z napisem: „Święta Boża Rodzicielko módl się za nami”. To robi wrażenie. Do dziś pamiętam ten moment gdy weszliśmy do środka I ten ogromny napis. To było kiedyś miejsce modlitw, miejsce spotkań Polaków. Lech oczywiście był w swoim żywiole i tylko słychać było jego aparat fotograficzny. Znaleźliśmy tam szarfę biało-czerwoną z napisem „Rok 1791”. Urzekło nas to miejsce. 430 km na północ od miasta Winnipeg, daleko, oj daleko od Polski, obchodzono Święto Konstytucji 3 maja. A na nagrobkach napisy były w języku polskim, czasami z miejscem urodzenia “ Polska’, choć wtedy Polski nie było na mapie, ale była w ich sercach. Innym polskim znakiem w tym kościółku był napis kredą na drzwiach K+M+B 1973. Być może to był ostatni rok działalności tutejszego zgromadzenia.
Lech: Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że kanadyjskie prerie w dużej mierze były otwarte dla świata, dla Kanady przez tego zwykłego chłopa galicyjskiego. On się nie poddał. On tę ziemie uprawiał. Dziś Manitoba, Saskatchewan, Alberta mają połacie urodzajnej ziemi i wspaniałych obywateli z polskimi korzeniami. Dumnie czytamy o polskich obywatelach odznaczonych polskimi odznaczeniami: Polonia Restituta - E. Brokowski albo kanadyjskimi, Order of Canada - Ksiądz A. Gocki (Regina), M. Panaro (Winnipeg), Ksiadz A. Sylla (Rama). Nam nie chodziło o to, żeby zebrać informacje, zdjęcia, zapakować w tomik i postawić na półkę. To jest ogromny dorobek, to jest bardzo ważne, by podkreślać wkład polskiego imigranta w budowie Kanady, by przekazywać te informacje następnym polsko-kanadyjskim pokoleniom, bo powinniśmy być dumni z naszych polskich korzeni w tym kraju.