Zrównali to miasto z ziemią

Ewa Wawro
Zabudowa Jasła zniszczona została w 97 procentach...
Zabudowa Jasła zniszczona została w 97 procentach... Archiwum Muzeum Regionalnego w Jaśle
Żadne miasto w Polsce nie zostało tak potraktowane, jak liczące wówczas 15 tys. mieszkańców Jasło. Nawet skazana na zagładę Warszawa tak nie ucierpiała

W czasie okupacji Jasło… wypiękniało. Niemiecki starosta dbał o nie jak o swoje. Z pasją je rozbudowywał, brukował ulice. I z pasją dokonał jego zagłady.

- Zgodnie z zarządzeniem niemieckich władz, tam, gdzie to było możliwe, stosowano taktykę "spalonej ziemi" - podkreśla Mariusz Świątek, historyk z Muzeum Regionalnego w Jaśle.

Niszczono wszystko, co ułatwiłoby życie wkraczającej Armii Czerwonej: żywność, magazyny, budynki, drogi, mosty. Ale był też drugi, bardzo istotny powód podjęcia decyzji o zrównaniu Jasła z ziemią. Przez kilka lat miastem rządził Niemiec, dr Walter Gentz. Starosta starał się przebudować Jasło na wzór miast niemieckich. Robił to z pasją i zaangażowaniem.

- Wykorzystywał materiały budowlane zebrane przez jaślan, miał darmową siłę roboczą, bo polskie firmy musiały wykonywać jego zlecenia, i nie przejmował się kwestiami własnościowymi - mówi Świątek. - Dbał też o rozwój kulturalny żyjących tu Niemców.

Jasło piękniało zgodnie z wizją Gentza, a on był coraz bardziej dumny ze swojego dzieła. Ale kiedy okazało się, że Niemcy muszą miasto opuścić, z premedytacją kazał dokonać jego całkowitego zniszczenia. Na zasadzie: jeżeli nie ja, to nikt inny.

Zabrakło kilkunastu kilometrów

Hotel Krakowski - ulica Kościuszki
Hotel Krakowski - ulica Kościuszki Archiwum Muzeum Regionalnego w Jaśle

Ruiny Kasy Miejskiej w Jaśle
(fot. Archiwum Muzeum Regionalnego w Jaśle)

Nadciągał front. - Gdy pociski zaczęły spadać na miasto, to Niemcy pouciekali - wspomina Zygmunt Waśko, 82-letni dziś jaślanin, naoczny świadek zagłady Jasła.

- Przyjechali Sowieci małym czołgiem, przejechali przez Rynek, porozglądali się i pojechali. Przez dwa dni było bezkrólewie: ani Niemców, ani Sowietów. Ludzie tylko przemykali z workami na plecach, wynosili ze sklepów, co się tylko dało. Pod stacją był spichlerz zbożowy, to tam Niemcy mieli swój magazyn. Patrzymy, wszystko pootwierane, nikogo nie ma… Zabraliśmy worki z cukrem, makaronem i mąką. Na trzeci dzień wrócili Niemcy i zaczęła się prawdziwa gehenna.

- Sytuacja geopolityczna sprzyjała Gentzowi - podkreśla Świątek. - W związku z powstaniem na Słowacji front zatrzymał się kilkanaście kilometrów przed Jasłem. Dało to Niemcom czas na systematyczne niszczenie miasta. Gdyby Rosjanie podciągnęli front dalej i zajęli miasto, Jasło z pewnością by ocalało.

Ucieczka z miasta

Ruiny dworca kolejowego
Ruiny dworca kolejowego Archiwum Muzeum Regionalnego w Jaśle

Hotel Krakowski - ulica Kościuszki
(fot. Archiwum Muzeum Regionalnego w Jaśle)

13 września 1944 roku starosta zarządził wysiedlenie. Na mieście pojawiły się afisze z rozkazem Gentza. - "Szczekaczki" jeździły po ulicach, a w parku przez głośnik cały czas nadawali - wspomina pan Zygmunt. - Mieliśmy trzy dni na opuszczenie miasta. Zapowiadali, że jeśli po tym czasie kogoś tu spotkają, to kula w łeb.

Henryk Kostecki, 82-letni jaślanin: - Nie wiadomo było, co robić. Liczyliśmy na to, że Gentz zmieni zadanie i że rozkaz zostanie odwołany. Było wielkie zamieszanie, ludzie spotykali się po domach, w kościele, próbowali znaleźć jakieś wyjście, by ratować miasto. Panika niesamowita, ludzie byli załamani.

Gentz rozkazu jednak nie zmienił. Ludzie masowo zaczęli uciekać z miasta. Gdy ktoś miał konia, pakował dobytek na furmankę. Pozostali w wózeczkach dziecinnych wieźli, co się dało. Załamani ludzie czasem brali zupełnie niepotrzebne rzeczy, zostawiając to, co mogło się naprawdę przydać.

Waśko: - Byłem uczniem u zegarmistrza. Naprawialiśmy zegarki na front dla żołnierzy. Często pracowaliśmy do późnej nocy. Miałem swoje narzędzia, to trochę wziąłem do kieszeni i kennkartę (dowód osobisty - przyp. red.), a resztę narzędzi i świadectwa szkolne zapakowałem do hermetycznie zamykanej metalowej skrzyneczki, takiej z pierwszym opatrunkiem dla żołnierzy. Skrzyneczkę zakopałem w polu koło domu. Odliczyłem kroki: ile w lewo, ile w prawo, i zapisałem. Po powrocie z wysiedlenia pierwsze kroki skierowałem właśnie w to miejsce.

Kostecki: - Wyjechaliśmy do Trzcinicy pod Jasłem. Po tygodniu w nocy przyszli pseudopartyzanci. Obrabowali nas doszczętnie. Banda polskich złodziei! Ojca skopali, zbili, zabrali wszystko: biżuterię, złoto, dewizy… Na szczęście, ubrań nie zabierali. Obiecali, że jeszcze do nas wpadną. Nie czekaliśmy na nic, tylko spakowaliśmy się i pojechaliśmy do Biecza, do rodziny mamy.

Dziadek płakał jak dziecko

Ruiny dworca kolejowego
(fot. Archiwum Muzeum Regionalnego w Jaśle)

- Dziadkowie mieli przed wojną restaurację, Niemcy wyznaczyli ją dla siebie. Stołowali się i przesiadywali wieczorami - wspomina Bronisława Liniewska, z domu Mroczkiewicz. - Miałam zaledwie 4 lata i niewiele pamiętam z tego okresu, ale ten obrazek do dziś mam przed oczami. Staliśmy na górce za rzeką, wokół było pełno ludzi. A dziadek płakał jak małe dziecko. Wszyscy płakali. Patrzyliśmy, jak nasz dom płonie.

Wielka łuna przesłaniała krajobraz. Od wybuchów trzęsło się powietrze. Niemcy wysadzali klasztor, kościół Franciszkanów, budynek Banku Narodowego i Kasy Oszczędności.

- Dom po domu był poznaczony, który do spalenia, który do wysadzenia - mówi pan Zygmunt. - Wcześniej wszystko plądrowali, ale nasi też szabrowali. Gdy ludzie wrócili z wysiedlenia, to chodzili po wioskach za chlebem, za świniakami, żeby kupić. Patrzą, a tu w chałupie ich obraz wisi, albo kozetka stoi… Takie były czasy.

Przez 4 miesiące miasto niszczono z niemiecką precyzją i systematycznością. 97 proc. domów legło w gruzach, albo niewiele z nich zostało. W centrum ocalał zaledwie jeden budynek. Pewnie dlatego, że tam kwaterowało gestapo. Przetrwało zaledwie kilkanaście domów na obrzeżach.

Kostecki: - Wracaliśmy z wysiedlenia. Nie było nawet jak przejechać. Szpital - ruina, kapica gimnazjalna - spalona, kościół Franciszkanów - zaminowany. Nasz dom spalony, tylko mury stały. Jedynie w oficynie strop był cały i tam zamieszkaliśmy. A w małym magazynku w ogrodzie pozwoliliśmy zamieszkać rodzinie z sąsiedztwa, bo z ich domu nic nie zostało. Ojciec ukląkł na podwórku. "Boże, czegom się doczekał, za tyle lat ciężkiej pracy" - powtarzał w kółko. Płakał jak dziecko.

Waśko: - Nasz dom stał, ale okna były wytrzaskane od huku bomb. A w mieście Sodoma i Gomora. Nic, tylko wiatr hulał w tych ruinach. Gdzieniegdzie tylko z rur wystawionych przez okienka piwniczne wydobywały się smużki dymu. Tam już ktoś był, już ktoś wrócił na swoje.

To był znak, że Jasło jednak przetrwało.

EWA WAWRO, Nowiny

Wideo
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia