Abp Alfons Nossol woli ekspres do kawy od gospodyni. "Z nim się nie da pokłócić"

Arcybiskup Alfons Nossol
Arcybiskup Alfons Nossol archiwum NTO
Chodził w prostej, przetartej sutannie. Biedni i odrzuceni przychodzili do niego bez umawiania. Z taką samą łatwością on dzwonił do kanclerza Niemiec i innych notabli

Arcybiskup Alfons Nossol. Architekt polsko-niemieckiego pojednania. Skromny, dobry człowiek.

W Kościele trwa Franciszkowa rewolucja. Papież zachęca, by pasterze szukali owiec, które zaginęły, a nie "strzygli" te, które są blisko. Rezygnuje z czerwonych trzewików, apartamentów i limuzyny Dzwoni do argentyńskich znajomych, wysyła pieniądze emerytce okradzionej w autobusie.

Te zachowania szokują wiernych w Polsce, ale nie na Opolszczyźnie. Słowa i gesty Franciszka brzmią i wyglądają tu znajomo. Arcybiskup Alfons Nossol w ciągu 32 lat kierowania diecezją opolską (w latach 1977-2009) wyraźnie wyprzedzał epokę.

- Biskupstwo nie było moim marzeniem, więc za łaskę tego dnia Panu Bogu nie dziękuję - powiedział podczas święceń biskupich, wprawiając w konsternację wiernych i prymasa Stefana Wyszyńskiego.
Na pierwszych konferencjach rejonowych dla kapłanów ogłosił, że nie życzy sobie, by całować go w pierścień biskupi przy powitaniu.
- To nie wygląda dobrze, jak się księża na złoto rzucają - żartował.

Został sobą do dziś, na emeryturze, którą spędza w zacisznej wiosce Kamień Śląski. Kiedy jedna z mieszkanek Śląska Opolskiego zatytułowała go ekscelencją, odparł krótko: - Proszę pani, ja takich słów nie znam i jestem za stary, żeby się ich uczyć.

I nie zapomniał się przy tym uśmiechnąć.

Z ekspresem się nie pokłóci

Alfons Nossol otrzymał święcenia biskupie w sierpniu w 1977 roku, konsekracji dokonał prymas Polski kard. Stefan Wyszyński.
Alfons Nossol otrzymał święcenia biskupie w sierpniu w 1977 roku, konsekracji dokonał prymas Polski kard. Stefan Wyszyński.
archiwum prywatne

Ksiądz Alfons Nossol jako neoprezbiter (tuż po otrzymaniu święceń kapłańskich) w towarzystwie rodziców. Czerwiec 1957 rok.

(fot. archiwum prywatne)

Wyrazem otwartości biskupa na ludzi, także zwykłych ludzi z ulicy, był sposób przyjmowania interesantów. Biskup Nossol przez całe trzy dekady nie wyznaczał audiencji i nie prowadził oficjalnego kalendarza spotkań. Jeśli był na miejscu, ludzie przychodzili do niego wprost z ulicy. Bywało, że wojewoda czekał w kolejce za bezdomnym.

Swoim gościom arcybiskup sam parzył kawę lub herbatę. Pytany o nietypowy wśród polskich biskupów brak służby odpowiadał:
- Ekspres do kawy jest najlepszą gospodynią, z nim się nie da pokłócić. - Masowo przychodzili do niego ludzie z problemami, na przykład cierpiący na chorobę alkoholową - wspomina ks. dr Albert Glaeser, były dyrektor wydziału finansowo-gospodarczego kurii w Opolu.

- 1 on im zawsze pomagał. Załatwiał nową pracę albo dzwonił do pracodawcy, żeby za nieszczęśnika poręczyć. Wiele razy mówił: "Wolę pójść do czyśćca za dobro niż do piekła za zło". Kiedy przychodził człowiek mający problemy z Bogiem i z innymi ludźmi, nigdy nie wyciągał szabelki. Miał przekonanie, że w każdym człowieku gdzieś na dnie serca jest odrobina dobra.

I to dobro biskup kazał nam uwzględniać, gdy próbowaliśmy patrzeć na kogoś surowiej. Sam Alfons Nossol w wywiadzie rzece "Miałem szczęście w miłości" mówił o tym tak:
- Gdybyśmy nie wiem jak oddawali cześć Bogu, a cierpiałby na tym człowiek, to nie byłoby autentyczne. Najlepszym miejscem teologicznym, w którym spotykamy Boga, jest drugi człowiek. Lepszej świątyni nie ma.

Nie jest to slogan. Biskup Nossol potrafi się przyjaźnić z osobami, które jednoznacznie deklarują niewiarę w Boga. Z wybitym poetą Tadeuszem Różewiczem spotykali się wiele razy. Dyskutowali o Bogu, poezji, świecie i przeżywaniu starości. Bez próby nawracania. Biskup potrafi docenić, że ateista też musi uwierzyć bez dowodu. - Tyle że w to, iż Boga nie ma - mawia.

U Różewicza ceni, iż w swej twórczości nie zatrzaskuje drzwi przed Panem Bogiem. Na dowód, że tak jest, cytował nieraz jego wiersze z ambony.
Na innym zaprzyjaźnionym z biskupem ateiście, reżyserze i polityku Kazimierzu Kutzu, duże wrażenie zrobiła prostota życia arcybiskupa. Niemodne, zużyte meble w gabinecie, w którym przyjmował prezydentów, premierów, szefów parlamentów. Zdziwiły go też brak służby, wytarta sutanna i bezpośredni sposób bycia.

- Kiedy Nossol mówi, ma rzadki u wielkich ludzi rodzaj skromności, a nawet pewnego zawstydzenia - opowiada Kazimierz Kutz. - Kiedy się z nim spotykałem, w ogóle nie odczuwałem, że rozmawiam z kościelnym dygnitarzem. Od razu poczułem się przy nim swobodnie. On nie próbował mnie nawracać, co najwyżej kpił z mojego ateizmu. Kiedy trochę nieśmiało próbowałem mu tłumaczyć jego powody, usłyszałem: Kaziu, daj spokój, ateistą to był profesor Kotarbiński. Ty jesteś zwykłym bezbożnikiem...

Dlaczego emerytowany biskup opolski jest właśnie taki, nie da się zrozumieć bez zajrzenia na chwilę do Brożca, wioski w powiecie krapkowickim, w której się urodził w 1932 roku. Jak się mówi na Śląsku, "za Niemca".

Przed wojną żyli tu zgodnie Ślązacy opcji niemieckiej i polskiej. Po wojnie dołączyli przybysze z Kresów, wnosząc śpiewną mowę, poczucie humoru i świadomość dramatu, jakim jest wypędzenie. Kiedy jako ministrant młody Alfons towarzyszył proboszczowi odwiedzającemu co miesiąc chorych parafian, zobaczył w rękach starszej pani przybyłej ze Wschodu modlitewnik napisany po ukraińsku.

Alfons Nossol otrzymał święcenia biskupie w sierpniu w 1977 roku, konsekracji dokonał prymas Polski kard. Stefan Wyszyński.

(fot. archiwum prywatne)

To spotkanie miał przed oczami, kiedy wiele lat później, już w wolnej Polsce, jako biskup pozwolił odprawiać msze św. po niemiecku dla mniejszości żyjącej na Śląsku. Przekonywał, że każdy ma prawo do zachowania języka serca.

- Czyli tego, w którym się modli, liczy i... przeklina - tłumaczył.

Szerokie spojrzenie na ludzi i świat zawdzięcza z pewnością ojcu, który - jak wielu Ślązaków dzisiaj - wyjeżdżał za pracą aż do Hamburga, ale znał też dobrze literacką polszczyznę. A jeszcze bardziej matce.

- Po nocy kryształowej Żydzi budowali u nas drogę z Brożca do Krapkowic - wspomina arcybiskup. - Ludzie mówili, że są zgłodniali i proszą o chleb. Mama dała mi dla nich wielką pajdę chleba z masłem. Musisz stanąć twarzą do strażnika, który ich pilnuje - pouczała - i coś do niego zagadać. Jak odwrócisz jego uwagę, upuść za sobą chleb na ziemię. Tak też zrobiłem. Kiedy zobaczyłem, jak jeden z nich łapczywie je ubrudzony piaskiem chleb, zrozumiałem, że ich głodzą.

- Moja siostra Elfryda, której w szkole tłoczono już hitlerowską propagandę, zaoponowała, gdy opowiadałem o tym w domu: Przecież to są Żydzi! - zawołała. Nie możesz tak mówić - upomniała ją mama. Myślisz, że Żyd nie czuje głodu? Odtąd zanosiliśmy chleb oboje.

Do ludzi cierpiących biskupa zbliżyło też doświadczenie własnej ciężkiej choroby. Jako młody ksiądz i student KUL-u otarł się o śmierć po perforacji żołądka i serii operacji ratujących życie. W trakcie leczenia spotkał młodą kobietę umierającą na raka, matkę czteromiesięcznej dziewczynki. Prosiła, by ksiądz po jej śmierci pocieszył męża. - W modlitwie powiedziałem Panu Bogu, że ja nie mam nikogo, dla kogo muszę żyć - wspomina arcybiskup.

Pomogł Kohlowi i Mazowieckiemu

- Dlatego proszę, bym to ja umarł, a ona dla tego dziecka niech żyje. Niestety, nie dało rady wybłagać. Niebo mnie nie wysłuchało... Po latach spotkał w Lublinie córkę zmarłej kobiety, już dorosłą pannę. Poprosiła go, by opisał, jak jej mama wyglądała, bo nie miała zdjęć, a tato nie był w stanie o mamie opowiadać, natychmiast się rozklejał.

- Powiedziałem jej: twoja mama była od ciebie ładniejsza... - arcybiskup uśmiecha się przez łzy.

Wrażliwość na człowieka cierpiącego przydała się Alfonsowi Nossolowi, gdy już jako biskup wykorzystywał swoje rozległe kontakty w Niemczech, by sprowadzać na Śląsk Opolski sprzęt medyczny wysokiej klasy. Nie było chyba szpitala ani przychodni, które nie skorzystałaby z tych darów. Biskup stale przypominał, że cierpienie nie ma narodowości ani wyznania, więc jednakowy dostęp do sprzętu muszą mieć Polacy i Niemcy, wierzący i niewierzący. Th sama wrażliwość przydała się też, gdy rząd Niemiec sfinansował powstanie kilkudziesięciu stacji Caritasu na Opolszczyźnie.

- Dar nigdy nie może dzielić - uczył arcybiskup. - Stacje Caritas mamy ze względu na mniejszość niemiecką, ale dostęp do pielęgniarskiej opieki muszą mieć w tych stacjach wszyscy bez wyjątku. I mają aż do dziś. Już ponad 20 lat.

- Wjycie księżołszku - mówiła biskupowi piękną gwarą wiekowa mieszkanka Otmętu, niedużej miejscowości na Opolszczyźnie. - Jo już pół roku niy buła kompanoł. A dzięki stacji co sobota po mnie przijadom, wykompiom mnie, dadzom medikamynty i jo czuja, że ftoś się ło mie troszczy. Zajś żyja jak człowiek.

Wychowany na wsi, nauczony pasania krów i pracy w polu biskup nigdy nie miał problemów z kontaktem ze zwykłymi ludźmi. Kto się odezwał literacką polszczyzną, dostał odpowiedź po polsku. Jak trzeba, biskup dialoguje z tą samą swobodą gwarą śląską lub po niemiecku. A także angielsku i... szwedzku. Chętnie i często, także z ambony, mówi, że dialog jest językiem macierzystym ludzkości.

Za ten dialog był nagradzany w kraju i Europie. Przez wiele lat był zaangażowany w dialog ekumeniczny na szczeblu światowym, zarówno z Kościołem prawosławnym, jak i ewangelickim. I jako ekumenista jest na całym świecie znany i szanowany.

Unikający rozgłosu biskup po wielu latach przyznał w wywiadzie rzece, że był przymierzany do ważnych stanowisk, ale nie chciał opuszczać Śląska Opolskiego. Jan Paweł II chciał, by Alfons Nossol stanął na czele Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan. Biskup odmówił, co oznaczało także rezygnację zgodności kardynalskiej. Przekonał jednak papieża, że dla dialogu ekumenicznego będzie lepiej, jeśli tę funkcję obejmie hierarcha z kraju Lutra. I podsunął papieżowi biskupa Stuttgartu Waltera Kaspera, który w ten sposób stał się jedną z najważniejszych postaci Kościoła.

Arcybiskup Alfons Nossol odegrał wielką rolę w pojednaniu polsko-niemieckim. Znając osobiście wielu kluczowych niemieckich polityków, na czele z kanclerzem Helmutem Kohlem, pomagał w budowaniu relacji z Niemcami pierwszym demokratycznym polskim rządom.

W listopadzie 1989 roku przewodniczył historycznej mszy św. pojednania w Krzyżowej. To wtedy kanclerz Niemiec Helmut Kohl i pierwszy niekomunistyczny premier Polski Thdeusz Mazowiecki przekazali sobie historyczny znak pokoju. Gestu o mało co by nie było. Po wielu latach arcybiskup zdradził dziennikarzom "Nowej Trybuny Opolskiej", że przed słynną mszą w powietrzu wisiał skandal.

Tajniacy z resortu generała Kiszczaka próbowali wymusić na Nossolu pominięcie podczas mszy znaku pokoju. Grozili konsekwencjami. Biskup powiedział, że nie może podjąć takiej decyzji i kazał im dzwonić do... Watykanu, do Jana Pawła II. Powiedział im, że jeśli papież się zgodzi, to i on odpuści. Tajniacy w ostatniej chwili przed mszą przestali go nękać.

Biskup szczęśliwy, bo emerytowany

- Ewangelia serio realizowana na co dzień nie jest proszkiem nasennym - mówił w kazaniu w Krzyżowej bp Nossol. - Jest dynamitem zbawczej prawdy i miłości, która może uczynić wszystko nowe i pomóc w dokonaniu cudu prawdziwego pojednania pomiędzy narodami tak długo powaśnionymi.

Słowa o Ewangelii, która jest dynamitem, mógłby z pewnością wypowiedzieć także papież Franciszek, wysyłający z pasją kapłanów na peryferie miast, gdzie nie ma Boga.

Obu hierarchów łączy nie tylko skłonność do wyrazistych metafor. Mają też podobną wrażliwość na gest. Kiedyjaapież Franciszek leciał na Światowe Dni Młodzieży, wszystkie telewizje pokazywały go niosącego do samolotu dużą i ciężką torbę. Równie naturalnie biskup Nossol niósł kiedyś walizkę odwiedzającego go biskupa z Togo. Kiedy dziennikarze pytali, czy w kurii nie ma nikogo, kto by się tym zajął, biskup zauważył przytomnie, że przecież gość z Afryki przyjechał właśnie do niego.

"Sweet focie" robione z papieżem Franciszkiem na placu Świętego Piotra przez młodych pątników to też nie pierwszyzna. Kiedy po uroczystościach odpustowych w Kamieniu Śląskim w 2009 roku abp Nossol wracał z kościoła do zamku (miejsca urodzenia św. Jacka), na przestrzeni kilkuset metrów został zatrzymany przez wiernych ponad dwadzieścia razy. Każdy chciał mieć zdjęcie ze słynnym opolskim biskupem odchodzącym na emeryturę. I każdy, kto się dopchał, miał. Okraszone uśmiechem, podaniem ręki, dobrym słowem.

Papież Franciszek i arcybiskup Alfons Nossol spotkali się tylko raz, kilka miesięcy temu. Arcybiskup Nossol przyleciał do Watykanu odwiedzić swego serdecznego przyjaciela - byłego papieża Benedykta XVI. Od kilku dziesiątek lat hierarchowie utrzymują serdeczny kontakt. Ratzinger, jeszcze jako kardynał, był na Opolszczyźnie, z Nossolem odprawiali msze w wiejskich parafiach. - Skąd ksiądz biskup przyjechał i kim jest? - dopytywał Nossola papież Franciszek. - Ojcze Święty, pozdrawiam z Polski, z Opola - odparł arcybiskup. - Jestem szczęśliwym biskupem.

- Tak? Szczęśliwym biskupem? A dlaczegóż to? - uśmiechnął się papież. - Bo jestem biskupem emerytem - odpowiedział Nossol. I obaj serdecznie się roześmiali.
Kiedy nazajutrz spotkali się na śniadaniu w Domu Świętej Marty, gdzie papież mieszka na stałe, a arcybiskup Nossol nocował, Franciszek od razu poznał rozmówcę z Opola.

- Mój szczęśliwy biskup emeryt! - zakrzyknął.

Krzysztof Zyzik
NOWA TRYBUNA OPOLSKA

Wideo
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia