Esbek, literat, futurolog. Wszystkie twarze porucznika Sieradzkiego

Wojciech Rodak
Członkostwo w ZLP wiązało się z licznymi przywilejami. Okazji do bankietowania także nie brakowało
Członkostwo w ZLP wiązało się z licznymi przywilejami. Okazji do bankietowania także nie brakowało archiwum
Młody esbek trafił na „odcinek literacki". Inwigilowani pisarze coraz bardziej mu imponowali. Zapragnął zostać jednym z nich. Pisał wiersze, brylował w ZLP. Nie chciał już wracać na Rakowiecką, wolał swoje nowe życie

Gdy wpiszemy do internetowego katalogu sieci bibliotek miejskich warszawskiego śródmieścia hasło „Andrzej Sieradzki", otrzymamy 41 rekordów. Można więc mniemać, że gdyby nie kamuflaż pod kilkoma pseudonimami, to jego literacka marka byłaby nieźle rozpoznawalna. Mniej więcej po tyle wyników mają również takie tuzy pióra jak Stanisław Cat-Mackiewicz czyjego brat Józef I jedynie pod tym względem można go z nimi porównywać. Autor „Horoskopów dla zakochanych", „Przepowiedni dla Polski" i poradnika „Moja uroda w moich rękach" nie dość, że ustępuje owym twórcom jakością dorobku, to ma za sobą mroczną przeszłość w służbach najbardziej znienawidzonych przez nich ludzi - komunistów. Oto jak trafił w szeregi Służby Bezpieczeństwa PRL.

Energiczny ormowiec

Andrzej Sieradzki przyszedł na świat 2 kwietnia 1945 r. w Ostrowi Mazowieckiej. W wieku 14 lat rozpoczął naukę w Zasadniczej Szkole Zawodowej nr 2 w Warszawie, czyli samochodówce, która obecnie mieści się przy al. Jana Pawła II. Z powodu trudnej sytuacji materialnej już w 1961 r. musiał przerwać swą edukację. Podjął pracę jako monter w Fabryce Samochodów Osobowych na Żeraniu. Powoli piął się po szczeblach hierarchii w zakładzie. W 1973 r., kończąc karierę w FSO, zajmował stanowisko technologa Działu Kontroli Jakości.

Jednocześnie Sieradzki, młodzieniec z aspiracjami, nie zrezygnował z dalszej edukacji. Wieczorowo uczył się w Zasadniczej Szkole Zawodowej nr 32 w Warszawie, a potem w Technikum Mechanicznym przy FSO. Nie poprzestał na tym. W 1971 r. ukończył Studium Nauk Społecznych przy KW PZPR. Wiele lat później, w 1983 r., uzyskał tytuł magistra na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych.

Równocześnie zaczął działać w pro-reżimowych organizacjach. Najpierw, w 1963 r., wstąpił do Związku Młodzieży Socjalistycznej. W FSO był przewodniczącym zarządu zakładowego, a także wiceprzewodniczącym zarządu wydziałowego. Następnie, w 1966 r., został ormowcem. W ramach ORMO działał w Społecznym Zespole Pedagogicznym przy Komendzie Dzielnicowej MO Praga-Północ.

Prowadził sekcje wywiadów środowiskowych i korepetycji dla nieletnich. Ponadto zorganizował w FSO pierwszą młodzieżową drużynę ORMO składającą się z członków ZMS. Aktywność Sieradzkiego na odcinku wychowania młodzieży w duchu socjalistycznym wkrótce została dostrzeżona. W 1969 r. zgłoszono go jako reprezentanta Warszawy w plebiscycie na „Młodzieżowego bohatera roku 1968". Przyszły literat zajął w nim zaszczytne drugie miejsce. Wyróżniono go także prestiżową brązową Odznaką im. Janka Krasickiego.

Obserwując poczynania Sieradzkiego, można było przewidzieć jego następny krok. Na przełomie lat 1969/1970 wstąpił do PZPR. Przewodniczył Egzekutywie Podstawowej Organizacji Partyjnej (POP) w FSO. I wówczas podjął decyzję, by jeszcze pełniej zaangażować się w służbę władzom PRL.

Esbek-poeta

W lutym 1973 r. Sieradzki postanowił zasilić szeregi Służby Bezpieczeństwa. Przez pierwsze dwa lata pracował w MO. Od 1977 r. przechodził szkolenie w Wyższej Szkole Oficerskiej MSW im. Feliksa Dzierżyńskiego w Legionowie. W 1980 r. obronił pracę dyplomową pt „Działalność nielegalnych organizacji antypaństwowych na terenie miasta stołecznego Warszawy w latach 1945-1948". I zdobywa uznanie przełożonych. Od października 1983 r. pracuje na stanowisku kierownika Sekcji III Wydziału III-1 Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych (SUSW).

Mniej więcej w tym okresie zaczął rozpracowywać krąg stołecznych ludzi pióra. Prowadził siedmiu TW i dwóch „konsultantów". Chwalono go za wyniki i efektywne zarządzanie zespołem. - Wykazywał inwencję, samodzielność i zaangażowanie, a co najważniejsze: posiadał informacje wyprzedzające z sondowanego środowiska literackiego, które pozwalały na prowadzenie ofensywnych działań polityczno-operacyjnych - opisywali osiągnięcia Sieradzkiego przełożeni.

Jednocześnie esbek, na co dzień węszący wśród literatów, sam zaczyna pub-likować swoje pierwsze utwory. A co dość osobliwe jak na oficera SB - przedstawiciela grupy, która z wrażliwości bynajmniej nie słynęła - są to wiersze. I znów zdobywa uznanie. Od 1980 r. współpracuje z pismem „Poezja". Potem zostaje nawet laureatem kilku konkursów poetyckich. Artystyczne hobby staje się dla niego coraz ważniejsze. Niemniej początkowo nie wpływa to ujemnie na jego efektywność operacyjną.

Kuszenie TW „Mariana"

Jedno z ważniejszych przedsięwzięć operacyjnych Andrzeja Sieradzkiego łączy się z osobą Jana Marii Gisgesa - z pewnością jednego z największych zdrajców w życiu literackim PRL. Gisges był miernym pisarzem tzw. nurtu chłopskiego. Miał jednak wielkie ambicje. By zdobyć i utrzymać wysoką pozycję w środowisku zawodowym, angażował się w działalność Związku Literatów Polskich (ZLP) i w życie polityczne.

Przez prawie ćwierć wieku, od 1950 do 1975 r., był „żelaznym sekretarzem" ZLP. W zorganizowanym na wzór radziecki stowarzyszeniu to on należał do grupy, która decydowała o rozdzielaniu przywilejów - np. pobytu w domu pracy twórczej, przydziale talonu lub nieruchomości - pomiędzy artystów. Oczywiście nagradzane były tylko osoby najbardziej serwilistyczne wobec systemu. Piastował tę niezwykle wpływową funkcję za prezesury Leona Kruczkowskiego, następnie Antoniego Słonimskiego i Jarosława Iwaszkiewicza.

Drugim filarem kariery „chłopskiego cwaniaka", jak nazywał Gisgesa i jemu podobnych twórców Tyrmand, była działalność w Zjednoczonym Stronnictwie Ludowym, czyli poprzedniku dzisiejszego PSL. Należał do naczelnych władz owego ugrupowania.

Choć ciągle podkreślał, że swą pozycję zawdzięcza wyłącznie oddaniu dla związku, z pewnością nie osiągnąłby jej, gdyby nie wsparcie Służby Bezpieczeństwa. Jak wynika z materiałów zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej, wieloletni sekretarz ZLP współpracował z bezpieką od 1963 r. Zarejestrowano go jako TW pod kryptonimami: „Maria", „Marian", „JMG" i „M".

Teczki archiwum IPN dotyczące środowiska literackiego pełne są raportów powstałych na kanwie jego donosów. Jak pisze Joanna Siedlecka w książce „Kryptonim liryka", Gisges „należał do swego rodzaju agentów dyżurnych - był ze swoimi esbekami w stałym kontakcie telefonicznym - dzwonił do nich, gdy tylko coś w związku się działo, i odwrotnie - tamci wzywali go po każdym, nawet najdrobniejszym, niepokojącym sygnale".

Za wierną służbę TW „Marian" nie otrzymywał pieniędzy. Najwyższą nagrodą była dla niego kariera w ZLP. Jednak zdarzało się, że za wykonanie konkretnych zadań otrzymywał od swoich protektorów, przez gońca, kosze z drogimi francuskimi alkoholami, czekoladą oraz kawą. Taka forma gratyfikacji w zupełności go satysfakcjonowała.

Rozpracowywanie środowiska literackiego było jednym z priorytetowych pól działania bezpieki. Komunistyczne władze zawsze szukały poparcia wśród intelektualistów, a dokładnie dążyły do skaptowania możliwie jak największej liczby serwilistów z tej grupy. Oczywiście nie za wszelką cenę i na swoich warunkach. Konformistyczny Jarosław Iwaszkiewicz, jako prezes ZLP, miał być wizytówką PRL z kontaktach z Zachodem, konsolidować ludzi pióra i pilnować, by żaden z nich nie łamał obowiązujących tabu. Jednak te dwie ostatnie rzeczy nie za bardzo mu wychodziły.

Od lat 60. to właśnie w kręgach jego podopiecznych rosła w siłę grupa otwartych kontestatorów reżimu. Jednym z ich pierwszych głośnych wystąpień w owym czasie był tzw. List 34. Twórcą i inicjatorem dokumentu skierowanego przeciwko cenzurze był Antoni Słonimski. Oprócz niego list do premiera Cyrankiewicza sygnowało 33 ludzi pióra. Ekipa Gomułki była wściekła - przeciw śmiałkom rozpoczęto nagonkę i represje. Niewiele to jednak dało. W miarę upływu lat szeregi dysydentów w ZLP rosły w siłę.

Agent-marzenie

W tym kontekście TW „Marian" był dla bezpieki niezwykle cennym źródłem. Odznaczał się wielką aktywnością. Przede wszystkim udostępniał służbom wszelkie odpisy, kopie, a nawet oryginały wewnątrz związkowych dokumentów. Szczególnie te, których autorzy wypowiadali się niepochlebnie o władzy. Na przykład list Jerzego Ficowskiego, w którym ten domagał się od ZLP rehabilitacji Pawła Jasienicy i Stefana Kisielewskiego, a także ukarania publicystów piszących o nich obraźliwe artykuły.

Ponadto był jednym z największych dostawców haków na Jarosława Iwaszkiewicza. Kolekcjonowano je na wszelki wypadek, czego prezes ZLP był z pewnością świadomy. Gisges informował o głównych tema-tach poruszanych na zebraniach zarządu związku, a szczególnie o wszelkich wystąpieniach szefa. Szczególnie pieczołowicie, a jednocześnie ostrożnie i lojalnie relacjonował każde spotkanie Iwaszkiewicza z przedstawicielami władzy - wie-dział, że nie jest jedynym judaszem...

Na jego celowniku znajdowali się również związkowi dysydenci, tacy jak: Paweł Hertz, Władysław Terlecki i Urszula Kozioł. Nie dość, że ich denuncjował, to ułatwiał SB działania operacyjne przeciwko nim. Ponieważ uczestniczył w organizacji zjazdów ZLP w różnych miastach Polski, na długo przed tymi wydarzeniami znał nazwiska delegatów, członków i gości, którzy mieli się na nich stawić. Wiedział, w których pokojach hotelowych będą spali krnąbrni wobec reżimu pisarze, np. tacy jak Kisielewski, Jasienica i Hertz. Dzielił się tymi informacjami z bezpieką, by dać jej czas na zainstalowanie tam aparatury podsłuchowej.

Jednak w 1975 r. TW „Maria" przestał być potrzebny SB. W wyniku wyborów w ZLP, po 25 latach, stracił stanowisko sekretarza. Związkowa opozycja triumfowała. Tym samym Gisges stracił dostęp do ważnych dokumentów. „Był rozżalony. Przeżył załamanie psychiczne" - pisał jeden z prowadzących go oficerów SB.

O dawnym konfidencie bezpieka przypomniała sobie dopiero w stanie wojennym. 2 czerwca 1982 r. literata odwiedził podporucznik Andrzej Sieradzki. Zaproponował mu „odnowienie kontaktu w zakresie doradczo-konsultacyjnym ze względu na potrzebę chwili, dla dobra ZLP, gdzie przeciwnik polityczny organizuje szeroki, antysocjalistyczny front". Pisarz, mimo wszechobecnego terroru i aresztowań, zgodził się bez wahania. Od razu podzielił się z esbekiem kilkoma nowinami ze swojego środowiska.

Po roku, w lipcu 1983 r., Sieradzki zaproponował mu stałą współpracę. Również wtedy nie spotkał się odmową. Oficer zarejestrował go jako TW „Maria". Na dobry początek współpracy nagrodził go, jak zaprotokołowano, butelką rumuńskiego koniaku, paczką kawy i kwiatami o łącznej wartości 4170 zł. Jednak dla pazernego na zaszczyty twórcy prawdziwą zapłatę stanowiła reaktywacja jego kariery w ZLP.

W latach poprzedzających wprowadzenie stanu wojennego zarząd związku został niemal całkowicie zdominowany przez zwolenników Solidarności. Dlatego też po 13 grudnia 1981 r. komuniści doprowadzili do jego zawieszenia. W międzyczasie TW „Maria" aktywnie śledził każdy ruch niepokornych zetelpowców.

Alarmował bezpiekę o spotkaniach „radykałów", takich jak np. Jacek Bocheński czy Marian Brandys. Obszernie raportował o panujących wśród nich n-strojach. 5 lipca 1982 r., po decyzji władz o podtrzymaniu zawieszenia ZLP, tak opisywał ich reakcję.

„Cieszyli się i balowali. Odbierali to jako swoje zwycięstwo i symbol słabości władzy. Toasty, towarzyskie przyjęcie trwały do późnej nocy. Oprócz Andrzeja Miłosza i jego żony największą aktywność przejawiali Jacek Bocheński, Julian Stryjkowski, Kamila Mondral i nawet wdowy po Parandowskim oraz Brzechwie" - raportował bezpiece Gisges. To właśnie między innymi jego denuncjacje przyczyniły się do decyzji władz o likwidacji ZLP w lipcu 1983 r.

Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego dalej potrzebowała choćby fasadowego poparcia literatów Postanowiono z miejsca reaktywować związek - dawna nazwa pozostała, lecz wypełniała ją już całkowicie inna treść. Nad całym procesem dyskretnie czuwała SB i podporucznik Sieradzki. Powołano tzw. grupę inicjatywną. Przygotowano nowy statut, który miał utrudniać działania opozycyjne wobec władz. Gisges, choć miał ambicję być prezesem ZLP, musiał zadowolić się funkcją wiceprzewodniczącego. Bezpieka bardzo liczyła na jego raporty dotyczące twórców, którzy przełamując niepisany bojkot środowiska, zgłaszali akces do spacyfikowanego „zlepu".

Przeliczyli się. Ochoczo zapisywali się głównie byli lub obecni TW, prowincjonalni „mierni, ale wierni" działacze i twórcy szerzej nieznani, jak np. Liwor-Piotrowski. Sytuację uratowało kilkoro pisarzy starszego pokolenia, których udało się skaptować obietnicami zaszczytów. Wśród nich znaleźli się m.in. Leopold Buczkowski i schorowana Irena Tuwim, siostra Juliana, której zagwarantowano pogrzeb na koszt państwa. Sporo osób udało się też pozyskać, kusząc ich wysokimi pożyczkami, nawet do 300 tys. zł.

Mimo że Gisges nie miał w ogóle kon-taktu z istotnymi dla SB postaciami opozycji, utrzymywano z nim współpracę. Wykorzystywał swoją mocną pozycję, by wreszcie po latach marginalizacji „za¬rzucić świat" swoją wątpliwej jakości prozą. Publikował w „Tu i teraz". W wielkim nakładzie KAW wydała jego „Portret pięknej sekretarki" odrzucony wcześniej przez trzy wydawnictwa.

Władza doceniła jego prosocjalistyczną postawę. Otrzymał Order Sztandaru I Klasy. W grudniu 1982 r. razem z generałem Baryłą i innymi kolaborującymi artystami - Stanisławem Mikulskim, Stanisławem Jerzym Dobrowolskim, Kazimierzem Koźniewskim - odwiedził na poligonie żołnierzy z pułku praskiego. Szanowne towarzystwo zjadło z nimi grochówkę i podziękowało im za ocalenie ojczyzny.

Podopieczny Sieradzkiego nie nacieszył się długo renesansem swojej kariery. W grudniu 1983 r. poślizgnął się na schodach w siedzibie ZLP. Upadł tak niefortunnie, że zginął na miejscu.

Wiadomo, że oprócz Jana Marii Gisgesa podporucznik Andrzej Sieradzki, pośród paru innych, prowadził w stanie wojennym także Eugeniusza Kabatca, prozaika i tłumacza. Nie był to jednak jego kluczowy podopieczny. Codzienna praca w SB coraz mniej go interesowała.

Świętował pierwsze poetyckie sukcesy. W 1986 r. „Iskry" wydają jego dwa tomiki wierszy - „Malowane pod wiatr" i „Na przekór". W 1988 r. publikuje kolejny, pt. „Malowane powietrze". „Posiadane możliwości i kontakty osobiste w środowisku literackim wykorzystuję również do realizacji zadań służbowych na odcinku operacyjnej ochrony i kontroli środowiska literackiego" - zapewniał w jednym z raportów swych przełożonych.

Jednak parę miesięcy po przyjęciu do ZLP złożył pierwsze podanie o zwolnienie ze służby. Tłumaczył, że chce w całości poświęć się pisaniu, a łączenie pracy twórczej ze służbą uważał za zbyt uciążliwe. Jednocześnie podkreślał, że „zdobytą wiedzę i doświadczenie zawodowe można będzie wykorzystać do prowadzenia dalszych działań operacyjnych w środowisku kulturalnym".

Wreszcie, w lipcu 1988 r., prośbom Andrzeja Sieradzkiego staje się zadość - zostaje zwolniony z SB. Były ormowiec w końcu w całości mógł oddać się muzom.

Futurolog ze światowej czołówki

Choć zaczynał od poezji, po 1989 r. nie ona dominowała w jego dorobku. Sieradzki, głównie pod pseudonimem An¬dy Collins, pisał dziesiątki książek z zakresu ezoteryki - senniki, horoskopy czy autorskie zbiory przepowiedni. Nawet stał się w dziedzinie futurologii pewnym autorytetem. Parę lat temu, w programie stacji TVN Style, przedstawiono go jako „światowej sławy badacza przyszłości".

Napisał również sporo poradników. Wśród nich takie pozycje jak „Język ciała, gestów i zachowań" oraz „Moja figura zależy ode mnie". Co wielce znamienne, biorąc pod uwagę jego przeszłość, pod pseudonimem Andrzej Staniecki wydał w 2008 r. „Poradnik dobrej spowiedzi". Czyżby na starość ruszyło go sumienie?
Prawdopodobnie nadal jest człon¬kiem Związku Literatów Polskich.

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia