W czasie europejskiego czempionatu sprzed blisko już sześćdziesięciu lat reprezentanci Polski wywalczyli pięć złotych (Henryk Kukier, Zenon Stefaniuk, Józef Kruża, Leszek Drogosz i Zygmunt Chychła), dwa srebrne (Tadeusz Grzelak, Bogdan Wawrzyniak), a także dwa brązowe medale (Aleksy Antkiewicz, Zbigniew Pietrzykowski). O skali sukcesu najlepiej świadczy fakt, że tylko jednemu naszemu pięściarzowi (Zbigniewowi Piórkowskiemu, który przegrał w ćwierćfinale) nie udało się stanąć na podium… Polacy wygrali oczywiście również klasyfikację drużynową, wyprzedzając Związek Sowiecki, którego czempioni zdobyli „zaledwie” dwa złote, dwa srebrne i trzy brązowe medale.
Manifestacja patriotyczna
Wszystko to śledziły miliony Polaków – mistrzostwa Europy nie były co prawda transmitowane przez raczkującą Telewizję Polską, ale za to na żywo relacjonowało je Polskie Radio, a szczęśliwcy śledzili je na własne oczy w Hali Gwardii. Jak pisała na łamach swoich dzienników pisarka Maria Dąbrowska: „Entuzjazm dla zawodników polskich wyrażany krzykiem i oklaskami można tylko porównać do huku morza w czasie sztormu. To było ogłuszające”. Po czym dodawała: „A kiedy po piątym zwycięstwie wielotysięczny tłum zaczął gromowym głosem <> – i śpiewał, jak my nigdy nie śpiewamy – łzy pociekły mi z oczu […] Zrozumiałam, że to <> naród odkuwa się za wszystkie swoje upokorzenia”. I komentowała: „Śmieszne, ale to była wielka manifestacja patriotyczna”. Jak z kolei wspominał – oczywiście dopiero po wielu latach – dziennikarz sportowy Tadeusz Olszański: „Po każdym polskim zwycięstwie szalona radość. Po dziś dzień zastanawiam się, jak wytrzymały ten napór i krzyk mury poczciwej i wyremontowanej w pospiechu Hali Mirowskiej […] Potem długo, bardzo długo nikt nie chce wyjść z Hali. Owacje, brawa, skandowania, ludzie cieszą się, płaczą”. Jak głosi legenda, twórca tego sukcesu, trener Feliks Stamm, miał być niesiony na rękach z Placu Mirowskiego do Hotelu „Polonia” w Alejach Jerozolimskich…
Ukrywana gruźlica
Mistrzostwa były również – jak już pisałem – manifestacją sprzeciwu wobec „ludowej władzy, a szczególnie „Wielkiego Brata”, czyli Związku Sowieckiego, co przejawiało się okrzykami w rodzaju „Bij Ruska!”. A wydarzenia te rozgrywały się kilka tygodni po śmierci Józefa Stalina, w apogeum polskiego stalinizmu. Wezwaniu do bicia sowieckich czempionów nie przeszkodziła ani obecność w hali (mieszczącej 5 tys. widzów) setek aktywistów partyjniaków ani funkcjonariuszy wszechwładnego Urzędu Bezpieczeństwa, ani nawet kierowanie na krzyczących – w celu ich zastraszenia – wielkich reflektorów. Potem prasa pisała o „rozwydrzonej publiczności”, „elemencie bikiniarskim, drobnomieszczańskim, a nawet spekulanckim”. Tak na marginesie – jak wspominał Drogosz – kibice „byli wszędzie”. Naszych reprezentantów nagabywali o bilety w drodze z hotelu do Hali Gwardii, a nawet w hotelowych pokojach (osobiście lub telefonicznie). Jak wspomina znakomity bokser, jeden z trzech otrzymanych karnetów dla najbliższych sprzedał z dziesięciokrotnym przebiciem, stając się tym samym spekulantem… Entuzjazmu kibiców nie podzielali działacze sportowi. Ci przed walkami z Rosjanami uczulali naszych bokserów, aby ci walczyli czysto, bez fauli. A jeszcze w trakcie walk finałowych złożyli protest po bardzo wyrównanej walce między Zygmuntem Chychłą a Siergiejem Szczerbakowem – protest przeciwko przyznaniu zwycięstwa… Polakowi. Argumentowali – co zresztą znamienne – że jego sukces był możliwy tylko dzięki temu, że Międzynarodowa Federacja Pięściarska usunęła wcześniej sędziów z krajów tzw. demokracji ludowej. Wobec jednogłośnego werdyktu, protest został odrzucony. Tego powszechnego entuzjazmu nie podzielała również prasa, na łamach której można było przeczytać po zakończeniu mistrzostw: „Zwycięstwo radzieckiej szkoły boksu” czy „Bokserzy radzieccy mistrzami Europy”. Wracając do polskich działaczy sportowych, to właśnie ich głosami na najlepszego zawodnika czempionatu wybrano reprezentanta Związku Sowieckiego Władimira Jengibariana. A Chychła walczył, będąc już chory na gruźlicę, co przed nim ponad rok zatajano. Jak później wspominał: „Gdy po 9 minutach dramatycznej walki zabrzmiał gong, byłem dosłownie u kresu sił. Gdyby mnie wtedy ktoś pchnął palcem, zwaliłbym się niechybnie na matę […] Ledwie doczłapałem do rogu. Żona opowiadała mi później, że byłem blady jak trup, mój nieprzytomny, szklany wzrok i sine wargi robiły ponoć niesamowite wrażenie”.
Polska szkoła Stamma
Warszawskie mistrzostwa Europy w boksie były nie tylko oglądane przez miliony Polaków, ale również powszechnie komentowane. Zapewne ze względu na „zlanie Ruskich” wzbudziły zresztą większe zainteresowanie niż inne polskie sukcesy w latach pięćdziesiątych, np. pierwsze indywidualne zwycięstwo w kultowym Wyścigu Pokoju w 1956 r. Stanisława Królaka czy olimpijskie medale polskich sportowców (zwłaszcza w Melbourne w 1956 r.). Wyrazem tego były m.in. listy, które wysyłano – najczęściej zresztą dla bezpieczeństwa anonimowo – do Komitetu ds. Radia i Telewizji. Komentowano w nich nie tylko przebieg warszawskich mistrzostw Europy w boksie, ale też sposób ich relacjonowania w polskiej prasie. I tak nadawca listu ze Szczecina z dnia 30 maja 1953 r. – podpisujący się krótko, „Patriota” – pisał (w imieniu własnym i zdecydowanej większości Polaków): „Jesteśmy szalenie zadowoleni z naszych bokserów, mamy przecież pięciu mistrzów Europy”. I polemizował z lansowaną w mediach tezą, iż był to „sukces szkoły radzieckiej”. Stwierdzał: „Boks w Polsce był na pierwszym miejscu w Europie i do 1939 r., i teraz. Nie jest to wcale szkoła radziecka. Jest to szkoła polska, jest to szkoła Stamma”. I ironizował: „Każdy sukces Polaka w życiu kraju to szkoła radziecka. W krótkim czasie będzie prasa pisać, [że] M[ikołaj] Kopernik, [Adam] Mickiewicz to szkoła radziecka”… Inne osoby odnosiły się do konkretnych pojedynków polsko-sowieckich, a także do decyzji sędziowskich, jakie później zapadały. Autor listu z Gliwic z 29 maja, który – jak twierdził – miał pisać nie tylko we własnym, ale również w imieniu pracowników gliwickiej Huty 1 Maja – był wyraźnie wzburzony werdyktem walki sprzed tygodnia. W półfinale czempionatu spotkali się Aleksy Antkiewicz (wicemistrz olimpijski z Helsinek z 1952 r.) oraz reprezentujący Związek Sowiecki wspomniany wcześniej Wladimir Jengibarian. Sędziowie przyznali zwycięstwo temu drugiemu. Werdykt ten wzbudził duże kontrowersje, również autora listu. Pytał on: „Ciekaw jestem, jacy to byli sędziowie, co wygrali ten mecz. Co za narodowości i czy to partyjni[a]ki? Może ci sami, co ukradli zwycięstwo [Laszlo] Pappowi. Czemu nie sędziowali spotkań Polaków z bolszewikami Francuzi, Włosi, Szwajcarzy czy Irlandczycy?”. Krytykował on Polskie Radio za to, że nie transmitowało ono momentu ogłaszania werdyktu. Przyczyna była dla niego oczywista. „Baliście się tych protestów publiczności, żeby nie słyszała i Polska, i zagranica” – stwierdzał. Jak zresztą dodawał, po poinformowaniu o porażce Polaka „cała grupa przy głośniku miała łzy w oczach”. Na koniec – w imieniu swoim i kolegów – stwierdzał: „My, cała Huta 1 Maja, proletariusze – sportowcy, domagamy się, aby Jengibarianowi dać zwycięstwo, jak sobie zasłuży, a to, które otrzymał, niech czym prędzej odda i niech Antkiewicz walczy w finale”…
Trąba propagandy
Oczywiście tak się nie mogło stać – reprezentant Związku Sowieckiego zdobył ostatecznie złoty medal, a polski bokser musiał się zadowolić brązowym. Z kolei autor listu z Warszawy z dnia 3 czerwca 1953 r., który podpisywał się jako „Rozgoryczony”, stwierdzał, że oburzyła go „do głębi” notatka „Expressu Wieczornego” z 25 maja. Stwierdzano w niej – jak pisał: „Mamy zastrzeżenia do zwycięstwa Chychły…, naszym zdaniem rzeczywistym zwycięzcą był zawodnik radziecki – Szczerbakow”. Jak pisał dalej „Rozgoryczony”, „Odniesione przez naszych pięściarzy sukcesy były wielkim przeżyciem dla każdego Polaka, posiadającego odrobinę chociażby patriotyzmu”. I dodawał: „Jestem robotnikiem, pracuję w produkcji, ponadto [jestem] członkiem PZPR i przodownikiem pracy. Nie mogłem się zdobyć na bezpośrednią obserwację zawodów ze względów materialnych. Siedziałem więc w domu, z głową w radioodbiorniku i łykałem chciwie każdy meldunek… Aż wreszcie doczekałem się ostatniej walki pomiędzy Chychłą i Szczerbakowem… Nie uroniłem ani jednego słowa sprawozdawcy radiowego z przebiegu tej decydującej walki. Ze sprawozdania tego wynikało (co zgodne jest zresztą z wypowiedziami naocznych świadków tego spotkania), że Chychła przez cały czas górował nad swoim przeciwnikiem technicznie i taktycznie…”. Komentował też doskonałą postawę naszych bokserów: „Byłem i jestem dumny z wielkiego sukcesu odniesionego przez polskich pięściarzy i oto znalazł się ktoś, kto usiłuje wmówić w żyjący jeszcze myślą o tym sukcesie naród, że sukces ten jest niesprawiedliwy, że zwycięstwo polskich sportowców było połowiczne, a przewaga nasza nieznaczna”. I dodawał: „Wiem, że narodowi radzieckiemu i jego armii zawdzięczamy wiele…, ale nie możemy być przesadni w uznawaniu narodu radzieckiego, jako narodu >>nadludzi<<. Śmieszne jest wspominać, że odnosimy sukcesy w boksie dzięki socjalistycznemu doświadczeniu radzieckich bokserów, od których się >>uczymy<<. Znaczy to mniej więcej, że uczeń wyprzedził mistrza, a mistrz zamiast iść naprzód >>cofa się wstecz<<”. Twierdził też: „Sukcesy naszego boksu to zasługa nie boksu radzieckiego, lecz zasługa Państwa otaczającego troskliwą opieką naszych sportowców, zasługa naszych trenerów i wreszcie ambicja i patriotyzm naszych reprezentantów”. I zauważał: „Nieopatrzne śpiewanie hymnów pochwalnych radzieckiemu przodownictwu przynosi w tym wypadku szkodę pięściarzom radzieckim, a nam niesmak i rozgoryczenie… Wiem, że stwierdzicie, że stawianie pierwszeństwa narodu radzieckiego przed innymi ma cel propagandowy. Ale nie sprzyja on pogłębieniu pochlebnego stosunku do Związku Radzieckiego […] Ta trąba propagandy, nieprzemyślanej, a gorliwej, chwilami dziecinnie naiwnej, sprawiła, że każde posunięcie naszych i radzieckich czynników politycznych i społecznych przyjmowane jest przez nas prosty, lecz niegłupi naród machnięciem ręki i określeniem >>lipa<<”. List „Rozgoryczonego” – zapewne ze względu na jego końcowe uwagi – wysłano do Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, do kierownika Wydziału Prasy, Wydawnictw i Radia Stefana Staszewskiego.
Ostatni bój z SB
Na koniec warto wspomnieć jeszcze kilka słów o dwóch głównych polskich bohaterach mistrzostw Europy w Warszawie z 1953 – Chychle i Stammie. W przypadku tego pierwszego finałowy pojedynek był ostatnią walką na ringu, ale nie ostatnim jego pojedynkiem. Zygmunt Chychła ostatni bój stoczył ze Służbą Bezpieczeństwa, która w związku z chęcią wyjazdu znakomitego pięściarza wraz z rodziną do Republiki Federalnej Niemiec próbowała go zwerbować do współpracy. Bezskutecznie. Boksera, który był polskim patriotą do emigracji skłoniły trudne warunki materialne po zakończeniu kariery – przez pewien czas, kiedy się leczył, jego rodzina pozostała nawet bez środków do życia, potem zaś, aby ją utrzymać nosił m.in. worki w porcie… Takich przygód nie miał trener Feliks Stamm, który choć był (formalnie, ale nie faktycznie) najpierw funkcjonariuszem Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Poznaniu, kiedy w 1945 r. trenował miejscową Wartę, a później żołnierzem ludowego Wojska Polskiego, to nigdy nie wstąpił do partii. Nic zatem dziwnego, że w jednej ubeckich opinii o nim można przeczytać: „Pogląd polityczny wymienionego jest nie skrystalizowany” czy: „W życiu społeczno-politycznym udziału nie bierze, pomimo, że jest dobrze uświadomiony politycznie”. Tak na marginesie Stamm w swoich ankietach – czy to milicyjnej czy wojskowej – skrzętnie pomijał pewien fakt, który być może tłumaczył jego powojenną postawę. Otóż brał udział w wojnie polsko- sowieckiej 1919-1920 – jako żołnierz 16 pułku ułanów walczył m.in. pod Baranowiczami.
Manifestacja patriotyczna
Wszystko to śledziły miliony Polaków – mistrzostwa Europy nie były co prawda transmitowane przez raczkującą Telewizję Polską, ale za to na żywo relacjonowało je Polskie Radio, a szczęśliwcy śledzili je na własne oczy w Hali Gwardii. Jak pisała na łamach swoich dzienników pisarka Maria Dąbrowska: „Entuzjazm dla zawodników polskich wyrażany krzykiem i oklaskami można tylko porównać do huku morza w czasie sztormu. To było ogłuszające”. Po czym dodawała: „A kiedy po piątym zwycięstwie wielotysięczny tłum zaczął gromowym głosem <
Ukrywana gruźlica
Mistrzostwa były również – jak już pisałem – manifestacją sprzeciwu wobec „ludowej władzy, a szczególnie „Wielkiego Brata”, czyli Związku Sowieckiego, co przejawiało się okrzykami w rodzaju „Bij Ruska!”. A wydarzenia te rozgrywały się kilka tygodni po śmierci Józefa Stalina, w apogeum polskiego stalinizmu. Wezwaniu do bicia sowieckich czempionów nie przeszkodziła ani obecność w hali (mieszczącej 5 tys. widzów) setek aktywistów partyjniaków ani funkcjonariuszy wszechwładnego Urzędu Bezpieczeństwa, ani nawet kierowanie na krzyczących – w celu ich zastraszenia – wielkich reflektorów. Potem prasa pisała o „rozwydrzonej publiczności”, „elemencie bikiniarskim, drobnomieszczańskim, a nawet spekulanckim”. Tak na marginesie – jak wspominał Drogosz – kibice „byli wszędzie”. Naszych reprezentantów nagabywali o bilety w drodze z hotelu do Hali Gwardii, a nawet w hotelowych pokojach (osobiście lub telefonicznie). Jak wspomina znakomity bokser, jeden z trzech otrzymanych karnetów dla najbliższych sprzedał z dziesięciokrotnym przebiciem, stając się tym samym spekulantem… Entuzjazmu kibiców nie podzielali działacze sportowi. Ci przed walkami z Rosjanami uczulali naszych bokserów, aby ci walczyli czysto, bez fauli. A jeszcze w trakcie walk finałowych złożyli protest po bardzo wyrównanej walce między Zygmuntem Chychłą a Siergiejem Szczerbakowem – protest przeciwko przyznaniu zwycięstwa… Polakowi. Argumentowali – co zresztą znamienne – że jego sukces był możliwy tylko dzięki temu, że Międzynarodowa Federacja Pięściarska usunęła wcześniej sędziów z krajów tzw. demokracji ludowej. Wobec jednogłośnego werdyktu, protest został odrzucony. Tego powszechnego entuzjazmu nie podzielała również prasa, na łamach której można było przeczytać po zakończeniu mistrzostw: „Zwycięstwo radzieckiej szkoły boksu” czy „Bokserzy radzieccy mistrzami Europy”. Wracając do polskich działaczy sportowych, to właśnie ich głosami na najlepszego zawodnika czempionatu wybrano reprezentanta Związku Sowieckiego Władimira Jengibariana. A Chychła walczył, będąc już chory na gruźlicę, co przed nim ponad rok zatajano. Jak później wspominał: „Gdy po 9 minutach dramatycznej walki zabrzmiał gong, byłem dosłownie u kresu sił. Gdyby mnie wtedy ktoś pchnął palcem, zwaliłbym się niechybnie na matę […] Ledwie doczłapałem do rogu. Żona opowiadała mi później, że byłem blady jak trup, mój nieprzytomny, szklany wzrok i sine wargi robiły ponoć niesamowite wrażenie”.
Polska szkoła Stamma
Warszawskie mistrzostwa Europy w boksie były nie tylko oglądane przez miliony Polaków, ale również powszechnie komentowane. Zapewne ze względu na „zlanie Ruskich” wzbudziły zresztą większe zainteresowanie niż inne polskie sukcesy w latach pięćdziesiątych, np. pierwsze indywidualne zwycięstwo w kultowym Wyścigu Pokoju w 1956 r. Stanisława Królaka czy olimpijskie medale polskich sportowców (zwłaszcza w Melbourne w 1956 r.). Wyrazem tego były m.in. listy, które wysyłano – najczęściej zresztą dla bezpieczeństwa anonimowo – do Komitetu ds. Radia i Telewizji. Komentowano w nich nie tylko przebieg warszawskich mistrzostw Europy w boksie, ale też sposób ich relacjonowania w polskiej prasie. I tak nadawca listu ze Szczecina z dnia 30 maja 1953 r. – podpisujący się krótko, „Patriota” – pisał (w imieniu własnym i zdecydowanej większości Polaków): „Jesteśmy szalenie zadowoleni z naszych bokserów, mamy przecież pięciu mistrzów Europy”. I polemizował z lansowaną w mediach tezą, iż był to „sukces szkoły radzieckiej”. Stwierdzał: „Boks w Polsce był na pierwszym miejscu w Europie i do 1939 r., i teraz. Nie jest to wcale szkoła radziecka. Jest to szkoła polska, jest to szkoła Stamma”. I ironizował: „Każdy sukces Polaka w życiu kraju to szkoła radziecka. W krótkim czasie będzie prasa pisać, [że] M[ikołaj] Kopernik, [Adam] Mickiewicz to szkoła radziecka”… Inne osoby odnosiły się do konkretnych pojedynków polsko-sowieckich, a także do decyzji sędziowskich, jakie później zapadały. Autor listu z Gliwic z 29 maja, który – jak twierdził – miał pisać nie tylko we własnym, ale również w imieniu pracowników gliwickiej Huty 1 Maja – był wyraźnie wzburzony werdyktem walki sprzed tygodnia. W półfinale czempionatu spotkali się Aleksy Antkiewicz (wicemistrz olimpijski z Helsinek z 1952 r.) oraz reprezentujący Związek Sowiecki wspomniany wcześniej Wladimir Jengibarian. Sędziowie przyznali zwycięstwo temu drugiemu. Werdykt ten wzbudził duże kontrowersje, również autora listu. Pytał on: „Ciekaw jestem, jacy to byli sędziowie, co wygrali ten mecz. Co za narodowości i czy to partyjni[a]ki? Może ci sami, co ukradli zwycięstwo [Laszlo] Pappowi. Czemu nie sędziowali spotkań Polaków z bolszewikami Francuzi, Włosi, Szwajcarzy czy Irlandczycy?”. Krytykował on Polskie Radio za to, że nie transmitowało ono momentu ogłaszania werdyktu. Przyczyna była dla niego oczywista. „Baliście się tych protestów publiczności, żeby nie słyszała i Polska, i zagranica” – stwierdzał. Jak zresztą dodawał, po poinformowaniu o porażce Polaka „cała grupa przy głośniku miała łzy w oczach”. Na koniec – w imieniu swoim i kolegów – stwierdzał: „My, cała Huta 1 Maja, proletariusze – sportowcy, domagamy się, aby Jengibarianowi dać zwycięstwo, jak sobie zasłuży, a to, które otrzymał, niech czym prędzej odda i niech Antkiewicz walczy w finale”…
Trąba propagandy
Oczywiście tak się nie mogło stać – reprezentant Związku Sowieckiego zdobył ostatecznie złoty medal, a polski bokser musiał się zadowolić brązowym. Z kolei autor listu z Warszawy z dnia 3 czerwca 1953 r., który podpisywał się jako „Rozgoryczony”, stwierdzał, że oburzyła go „do głębi” notatka „Expressu Wieczornego” z 25 maja. Stwierdzano w niej – jak pisał: „Mamy zastrzeżenia do zwycięstwa Chychły…, naszym zdaniem rzeczywistym zwycięzcą był zawodnik radziecki – Szczerbakow”. Jak pisał dalej „Rozgoryczony”, „Odniesione przez naszych pięściarzy sukcesy były wielkim przeżyciem dla każdego Polaka, posiadającego odrobinę chociażby patriotyzmu”. I dodawał: „Jestem robotnikiem, pracuję w produkcji, ponadto [jestem] członkiem PZPR i przodownikiem pracy. Nie mogłem się zdobyć na bezpośrednią obserwację zawodów ze względów materialnych. Siedziałem więc w domu, z głową w radioodbiorniku i łykałem chciwie każdy meldunek… Aż wreszcie doczekałem się ostatniej walki pomiędzy Chychłą i Szczerbakowem… Nie uroniłem ani jednego słowa sprawozdawcy radiowego z przebiegu tej decydującej walki. Ze sprawozdania tego wynikało (co zgodne jest zresztą z wypowiedziami naocznych świadków tego spotkania), że Chychła przez cały czas górował nad swoim przeciwnikiem technicznie i taktycznie…”. Komentował też doskonałą postawę naszych bokserów: „Byłem i jestem dumny z wielkiego sukcesu odniesionego przez polskich pięściarzy i oto znalazł się ktoś, kto usiłuje wmówić w żyjący jeszcze myślą o tym sukcesie naród, że sukces ten jest niesprawiedliwy, że zwycięstwo polskich sportowców było połowiczne, a przewaga nasza nieznaczna”. I dodawał: „Wiem, że narodowi radzieckiemu i jego armii zawdzięczamy wiele…, ale nie możemy być przesadni w uznawaniu narodu radzieckiego, jako narodu >>nadludzi<<. Śmieszne jest wspominać, że odnosimy sukcesy w boksie dzięki socjalistycznemu doświadczeniu radzieckich bokserów, od których się >>uczymy<<. Znaczy to mniej więcej, że uczeń wyprzedził mistrza, a mistrz zamiast iść naprzód >>cofa się wstecz<<”. Twierdził też: „Sukcesy naszego boksu to zasługa nie boksu radzieckiego, lecz zasługa Państwa otaczającego troskliwą opieką naszych sportowców, zasługa naszych trenerów i wreszcie ambicja i patriotyzm naszych reprezentantów”. I zauważał: „Nieopatrzne śpiewanie hymnów pochwalnych radzieckiemu przodownictwu przynosi w tym wypadku szkodę pięściarzom radzieckim, a nam niesmak i rozgoryczenie… Wiem, że stwierdzicie, że stawianie pierwszeństwa narodu radzieckiego przed innymi ma cel propagandowy. Ale nie sprzyja on pogłębieniu pochlebnego stosunku do Związku Radzieckiego […] Ta trąba propagandy, nieprzemyślanej, a gorliwej, chwilami dziecinnie naiwnej, sprawiła, że każde posunięcie naszych i radzieckich czynników politycznych i społecznych przyjmowane jest przez nas prosty, lecz niegłupi naród machnięciem ręki i określeniem >>lipa<<”. List „Rozgoryczonego” – zapewne ze względu na jego końcowe uwagi – wysłano do Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, do kierownika Wydziału Prasy, Wydawnictw i Radia Stefana Staszewskiego.
Ostatni bój z SB
Na koniec warto wspomnieć jeszcze kilka słów o dwóch głównych polskich bohaterach mistrzostw Europy w Warszawie z 1953 – Chychle i Stammie. W przypadku tego pierwszego finałowy pojedynek był ostatnią walką na ringu, ale nie ostatnim jego pojedynkiem. Zygmunt Chychła ostatni bój stoczył ze Służbą Bezpieczeństwa, która w związku z chęcią wyjazdu znakomitego pięściarza wraz z rodziną do Republiki Federalnej Niemiec próbowała go zwerbować do współpracy. Bezskutecznie. Boksera, który był polskim patriotą do emigracji skłoniły trudne warunki materialne po zakończeniu kariery – przez pewien czas, kiedy się leczył, jego rodzina pozostała nawet bez środków do życia, potem zaś, aby ją utrzymać nosił m.in. worki w porcie… Takich przygód nie miał trener Feliks Stamm, który choć był (formalnie, ale nie faktycznie) najpierw funkcjonariuszem Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Poznaniu, kiedy w 1945 r. trenował miejscową Wartę, a później żołnierzem ludowego Wojska Polskiego, to nigdy nie wstąpił do partii. Nic zatem dziwnego, że w jednej ubeckich opinii o nim można przeczytać: „Pogląd polityczny wymienionego jest nie skrystalizowany” czy: „W życiu społeczno-politycznym udziału nie bierze, pomimo, że jest dobrze uświadomiony politycznie”. Tak na marginesie Stamm w swoich ankietach – czy to milicyjnej czy wojskowej – skrzętnie pomijał pewien fakt, który być może tłumaczył jego powojenną postawę. Otóż brał udział w wojnie polsko- sowieckiej 1919-1920 – jako żołnierz 16 pułku ułanów walczył m.in. pod Baranowiczami.
Wideo
Sport
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
Polecane oferty
Materiały promocyjne partnera