Wielu mieszkańców Baligrodu złego słowa o gen. Świerczewskim nie powie. Niedaleko od nich, w Jabłonce, zginął. Choć dalecy są od tego, żeby błogosławić
pamięć o nim, u nich wciąż żywa jest legenda, że próbował zatrzymać bratobójczy rozlew krwi wśród ludności Bieszczadów. I nie rozumieją, dlaczego "nieznani sprawcy"regularnie oblewają jego pomnik w Jabłonkach farbą. Niektórzy mielczanie też nie rozumieją, komu i dlaczego przeszkadzał pomnik Bezimiennego Żołnierza, który w poprzednim ustroju zwano pomnikiem Wdzięczności Żołnierzom Armii Czerwonej.
Właśnie - decyzją władz samorządowych powiatu mieleckiego - został zdemontowany. Ku radości części mielczan, większości samorządów w Polsce i przy proteście Ministerstwa Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej, która w tym akcie dopatrzyła się aktu wandalizmu i braku poszanowania umów międzynarodowych. Mielczanie i tak długo znosili napis na pomnikowej tablicy, który głosił: "Chwała bohaterskiej Armii Radzieckiej - wyzwolicielce narodów. W XXXVI rocznicę Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej".
Wytrzymali długo, bo do początków XXI wieku, kiedy pomnik przemianowano na pomnik "Bezimiennego Żołnierza dla Upamiętnienia Żołnierzy Radzieckich i Polskich poległych w czasie wyzwalania ziemi mieleckiej spod okupacji hitlerowskiej w okresie od sierpnia 1944 r. do stycznia 1945". Cóż z tego, że pomnik przemianowano, skoro na cokole stał wciąż ten sam czerwonoarmista z pepeszą, a żaden polski żołnierz mu nie zaczął towarzyszyć. Przed kilku tygodniami kontrowersje wzbudziła decyzja o remoncie pomnika wdzięczności dla Armii Czerwonej, jaki stoi sobie na placu Konstytucji 3 Maja w Krośnie. Na remont zdecydowano się, bo obiekt był w fatalnym stanie. Od dziesięcioleci stał sobie, nie wadząc przesadnie nikomu, aż szczególną uwagę miejscowych wzbudził w chwili, kiedy władze miasta zdecydowały się na jego remont. Uwagę dwojakiego rodzaju.
Po pierwsze, część krośnian oburzyła się, że wydaje się publiczne pieniądze (24 tys. zł, z czego 15 tys. pochodzi z budżetu urzędu wojewódzkiego) na coś, co jest symbolem komunistycznego zniewolenia Polaków. - Jeśli mamy w przestrzeni publicznej Krosna obiekt, który gloryfikuje najeźdźcę i okupacyjną Armię Czerwoną, to według mnie naturalne jest usunięcie takiego obiektu z tej przestrzeni, a nie wydawanie środków publicznych na jego remont - argumentował publicznie poseł Piotr Babinetz. Takim stanowiskiem reprezentował zapewne większość. Po drugie - nie brakowało jednak opinii, że skoro pomnik już stanął, to niech sobie stoi dalej. I jeszcze: że to świadek historii, że symbolizuje pamięć prostych chłopaków, którzy zginęli w tej wojnie. A byli i tacy, którzy podkreślali, że wprawdzie to bolszewicka Armia Czerwona, ale wypędziła jeszcze gorsze gestapo, Wehrmacht i SS, i choćby dlatego należy jej się wdzięczność i gest pamięci.
Swoich cichych obrońców miał też pomnik mielecki. Niektórzy z miejscowych przypominali, że przecież 2 tys. żołnierzy bratniej Armii Radzieckiej poległo w walkach o wyzwolenie miasta spod niemieckiej okupacji. I jakaś pamięć im się należy. A niektórzy dodawali argument sentymentalny: ot, bawili się w dzieciństwie pod tym pomnikiem, nikomu przez lata nie przeszkadzał. Swój pomnik ku czci żołnierzy Armii Czerwonej ma też Sanok, i obiekt od lat kłuje w oczy. Szczególnie środowiska kombatanckie, Związek Sybiraków, lokalne koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, harcerzy i członków Ruchu Narodowego. Już przed rokiem petycją zwracali się do władz miasta o "detronizację" pomnika. Na początku przyszłego roku temat będzie przedmiotem rozważań rady miasta. Należy spodziewać się, że wkrótce żołnierze radzieccy znikną z przestrzeni publicznej Sanoka. Niszczenie symboli minionej epoki to nie pomysł III RP i nawet nie czasów nowożytnych. I na przestrzeni dziejów to nie polityka, ale zwykle religia motywowała do niszczenia tego, co minione, obce i wrogie.
- O burzeniu pomników po raz pierwszy jest w biblijnym Pięcioksięgu, kiedy Mojżesz powiedział, że wkraczając na teren Ziemi Obiecanej, należy zniszczyć istniejące tam pomniki i portrety, które przecież wydała wysoka cywilizacja - przypomina Marian Konieczny, autor rzeszowskiego pomnika Czynu Rewolucyjnego. - Ale są miejsca i czasy, po których pomniki pozostały, i dzięki nim możemy odczytywać obraz tamtych dni, tamtą estetykę. Mojżesz zabronił wykonywania figur, obrazowania postaci, żeby nie umożliwiać powrotu do wielobóstwa. Mahomet też tego zabronił. Wczesne chrześcijaństwo również niszczyło rzeźby.
Mieszkańcy i władze Rzeszowa od 20 lat nie mogą wydać z siebie jednoznacznej opinii, co zrobić z Pomnikiem Walk Rewolucyjnych, który tkwi w centrum miasta i stała się symbolem Rzeszowa, stolicy najbardziej konserwatywnego i katolickiego regionu kraju. Pomnik stoi nie tylko dlatego, że jest potężny, z żelbetu, a koszt jego "utylizacji" byłby ogromny. Stoi też dlatego, że wśród rzeszowian ma tyluż zwolenników, co wrogów, a plastycy podkreślają jego wyjątkową wartość artystyczną.
Eksmisja - tak, ale... dokąd?
Pomnik gen. Świerczewskiego
w Jabłonkach jeszcze opiera się "dekomunizacji". Choć nie aktom destrukcji
(fot. Wojciech Zatwarnicki)
Przecież nie godzi się zwalać z cokołów tych, którzy na wojnie zginęli. W naszej, podszytej szacunkiem dla pamięci zmarłych, mentalności, to trochę tak, jakby naruszyć spokój duszy i miejsce ostatniego spoczynku. Toteż trzeba "czerwonoarmiejców" usunąć z cokołów, ale etyka podpowiada, by ich nie niszczyć, raczej ukryć przed ludzkim okiem. Nie tak jak czyniono to w Kijowie podczas pomarańczowej rewolucji, kiedy potężne "Leniny", waląc się z cokołów, rozbijały twarze i kruszyły kończyny o bruk.
Najsłynniejszy "polski Lenin" stanął w Nowej Hucie, i był to chyba najbardziej znienawidzony nad Wisłą pomnik. Może dlatego był pierwszym (grudzień 1989 r.), który zepchnięto z cokołu w III RP. Siedmiu ton leninowego spiżu nie przetopiono na kościelne dzwony, w 1992 roku kupił go w całości szwedzki milioner Berndt Erlandsson za 100 tysięcy szwedzkich koron. Wódz rewolucji kroczy teraz w miasteczku osobliwości pod Sztokholmem. Dwa lata po nowohuckim Leninie z cokołu zdjęto krakowskiego marszałka Koniewa. Królewskie miasto podarowało go w prezencie radzieckiemu obwodowi kirowskiemu.
Większość usuwanych pomników upamiętniających wkład "czerwonoarmiejców" w wyzwolenie polskich ziem trafiła do Fundacji Minionej Epoki, Muzeum PRL-u w Rudzie Śląskiej. Muzeum to nie tylko zbiór "upadłych Leninów", bo na placu - radziecki czołg, w pomieszczeniach - czarno-biały telewizor, pralka frania, eblościanki z płyt paździerzowych, lampowe radia i mnóstwo peerelowskich antyków. Do Rudy Śląskiej trafił mielecki pomnik ku czci Armii Czerwonej.
Wojna o pamięć
Krakowskiego Koniewa zdjęto z cokołu zgodnie z prawem, bo we wrześniu 1990 r. krakowska rada miasta podjęła uchwałę "w sprawie likwidacji w Krakowie pomników, będących symbolem panowania sowieckiego". Rosjanie wówczas nie protestowali, w demontażu Koniewa pomagali nawet żołnierze stacjonującej tu jeszcze jednostki radzieckiej. Zaczęli protestować ćwierć wieku później, kiedy z polskich cokołów poczęto zdejmować kolejnych bohaterów Armii Czerwonej.
Demontaż pomnika w Mielcu nie był pierwszą inicjatywą, jaką oprotestowało rosyjskie MZS. Rosjanie najgłośniej protestowali przeciwko rozbiórce pomnika generała Armii Czerwonej Iwana Czerniachowskiego w Pieniężnie. Dla Rosjan był bohaterem, dla Polaków - rzeźnikiem Armii Krajowej na Wileńszczyźnie. W Polsce wciąż nie brakuje miejsc, w których na cokołach stoją żołnierze radzieccy. Pomniki te od czasu do czasu stają się obiektem destrukcyjnych manifestacji
politycznych, dokonywanych na ogół za pomocą farby. Rosyjskie MSZ nie przepuszcza okazji, by wytknąć Polsce: "Działania tego rodzaju, które przybierają w Polsce charakter masowy, w najbardziej cyniczny sposób znieważają pamięć radzieckich żołnierzy, którzy zginęli, walcząc o uwolnienie Europy od faszyzmu".
W ten sposób poskarżyli się do Międzynarodowej Rady Ochrony Zabytków i Miejsc Historycznych, powołując się na międzyrządową umowę z 1994 roku o grobach i miejscach pamięci. Każdy taki akt polskiej "dekomunizacji przestrzeni publicznej" skutkuje tym, że polska ambasador ostentacyjnie wzywana jest do rosyjskiego MSZ celem złożenia wyjaśnień. Również demontaż mieleckiego pomnika nie pozostał bez echa, ale tym razem nawet starosta mielecki został przez Rosjan poproszony o wyjaśnienia. Toteż Zbigniew Tymuła wyjaśnił Aleksandrowi Mininowi, konsulowi generalnemu FR w Krakowie, jak i dlaczego. Podobnych reakcji Rosji należy spodziewać się, kiedy demontowany będzie pomnik w Sanoku. I wiele innych, bo w Polsce narasta tendencja do rugowania z przestrzeni publicznej obiektów o podobnej treści. Bo też narasta nacisk na budowanie od nowa naszej tożsamości narodowej, a nade wszystko - pamięci historycznej. I nieunikniony będzie konflikt ideologiczny z Rosją, bo tam też narasta nacisk na budowanie tożsamości i wzmacnianie mentalności imperialnej w obywatelach. My i oni znajdujemy się pod tym względem na kursie kolizyjnym. Nie do końca jednak rozstrzygnięte zostaje pytanie: Burzyć czy nie? Przecież to świadkowie historii, niektóre z nich mają wartość artystyczną. A jeśli nie burzyć, to zmieniać ich nazwy i symbolikę? Rzeszowski pomnik doświadczył na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza tylu wyburzeniowych inicjatyw, że Marian Konieczny zdołał do nich przywyknąć i tyleż go one cieszą, co niepokoją. Cieszą, bo pomnik żyje, a niepokoją... - Nie tylko dlatego, że to po części mojedzieło. Kiedy w czasie okupacji niemieckiej burzono w Polsce pomniki mające wymowę narodową, to po to, byśmy przestali być narodem - tłumaczy artysta. - A jeszcze gorsze są pomysły, by pomnik przemianować. Na początku tego wolnego dla nas dwudziestopięciolecia zjawiła się u mnie ważna społecznie postać i prosiła o podpisanie glejtu, że zgadzam się na zmianę nazwy. Wypędziłem go. Pomnik mogą sobie ostatecznie usuwać, ale nie wolno zmieniać jego wymowy.
W Polsce na cokołach stoi jeszcze sporo czerwonoarmistów, ulicom miast wciąż patronuje wielu Świerczewskich, Janków Krasickich i Hanek Sawickich, jeszcze więcej jest ulic, których nazwy upamiętniają datę "wyzwolenia" miejscowości przez Armię Radziecką. Wszystkie one czekają na inicjatywy społeczne. I wkrótce nie będziemy w ten sposób już czcić bohaterów PRL.
Andrzej Plęs
NOWINY