Droga katyńskiej dokumentacji na Zachód

Ireneusz Sadurski
Masowy grób oficerów – ekshumacja w 1943 roku
Masowy grób oficerów – ekshumacja w 1943 roku Wikimedia Commons
W rocznicę zbrodni katyńskiej pochylamy się nad ofiarami stalinowskiego bestialstwa. Śledzimy losy ocalałych dokumentów i przedmiotów wymordowanej elity

W wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow, podpisanego 23 sierpnia 1939 r. w Moskwie Armia Czerwona zajęła wschodnie ziemie Rzeczypospolitej, nie respektując podpisanych wcześniej umów międzynarodowych. Sowieci od momentu agresji łamali wszelkie zasady konwencji genewskiej i haskiej, traktując oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego jak zwykłych przestępców.

Historycy polscy szacują, że do niewoli wzięto ok. 250 tys. jeńców wojennych - obywateli polskich. Z tej liczby decyzją Biura Politycznego Partii Bolszewickiej wyselekcjonowano ok. 15 tys. i uznano za zagrożenie dla władzy radzieckiej. Oficerowie, urzędnicy państwowi i policjanci, najbardziej wykształcona, wyrosła na tradycjach walki niepodległościowej kadra inteligencji została osadzona w specjalnych obozach NKWD - Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych na terenie Białorusi, Ukrainy i Rosji.

W Starobielsku na Ukrainie znalazło się ok. 4 tys. wojskowych. Prawie połowę tej liczby stanowili oficerowie wzięci do niewoli po kapitulacji Lwowa. Ponieważ obóz w Starobielsku okazał się za mały na przyjęcie większej liczby jeńców, oficerów rezerwy kierowano do Kozielska. Do Starobielska trafiło dwóch generałów, ok. 100 pułkowników i podpułkowników, ok. 300 majorów i ok. 1000 kapitanów i rotmistrzów. Dodatkowo, 21 profesorów, docentów i wykładowców szkół wyższych, ponad 300 lekarzy, kilkuset prawników, inżynierów, nauczycieli oraz wielu literatów, dziennikarzy i publicystów. Była tu przetrzymywana jedyna w Wojsku Polskim kobieta - ppor. pilot Janina Lewandowska, córka gen. Józefa Dowbór-Muśnickiego.

W obozach w Starobielsku i Kozielsku łącznie osadzono ok. 8,4 tys. osób. W Ostaszkowie znalazło się 6. tys. Polaków, głównie kadra wywiadu i kontrwywiadu, funkcjonariusze Policji Państwowej, Straży Granicznej i Więziennej, żandarmerii oraz Korpus Ochrony Pogranicza. W tej liczbie było ok. 400 oficerów. Sporo też było więźniów cywilnych, głównie spośród sędziów, prokuratorów i ziemian.

Jeńcom zezwolono na nieliczną i ocenzurowaną korespondencję z najbliższymi raz w miesiącu. Podlegała ona cenzurze, toteż jej treść była lakoniczna i powściągliwa, a informacje o obozowym życiu były tak formułowane, żeby nie martwić najbliższych, którzy czekali na powrót ojców, synów, braci. Wyrażenie zgody przez władze NKWD było podstępem, bowiem znajomość adresu pozwoliła dotrzeć do rodzin jeńców i włączyć je do masowej deportacji Polaków zamieszkujących wschodnią część Rzeczypospolitej.

Kto do współpracy, kogo zlikwidować

W marcu 1940 r. władze NKWD drogą ankiet wyselekcjonowały osoby, które przeznaczyły do indoktrynacji. Chcieli wiedzieć, kto może być przydatny do współpracy, a kogo trzeba zlikwidować. Ankieta zawierała pytania o to, co zrobiłby jeniec w wypadku zwolnienia: wyjechał na tereny polskie znajdujące się pod okupacją niemiecką, wyjechał do kraju neutralnego czy pozostał na terytorium sowieckim. Zdecydowana większość jeńców wyraziła chęć wyjazdu do Generalnego Gubernatorstwa, reszta wybrała kraje neutralne. Tylko nieliczni wyrazili chęć pozostania na terenie Związku Sowieckiego i wzięcia udziału w ewentualnej wojnie sowiecko-niemieckiej.

Ostateczny wynik ankiety przyczynił się do podjęcia decyzji władz sowieckich o unicestwieniu korpusu oficerów Wojska Polskiego oraz zniszczeniu polskiej arystokracji i inteligencji II Rzeczypospolitej. Była wiosna 1940 r. Inicjatorem decyzji o mordzie katyńskim okazał się ludowy komisarz spraw wewnętrznych Ławrentij Beria, który zaproponował śmierć przez rozstrzelanie. 5 marca 1940 r. propozycję Berii zatwierdziły najwyższe instancje partyjne i rządowe Związku Sowieckiego, ze Stalinem na czele. Podjęcie tej haniebnej decyzji stało się jedną z najcięższych i niezabliźnionych po dziś dzień ran, jakich doznała Polska w swoich dziejach.

Sprawa zbrodni ujrzała światło dzienne po raz pierwszy w lutym 1943 r., kiedy Niemcy na zajętym przez nich obszarze Smoleńska odkryli masowe groby. Wykorzystali to w celach propagandowych, publikując zdjęcia w prasie Generalnego Gubernatorstwa i prasie niemieckiej.

13 kwietnia 1943 r. radio berlińskie w komunikacie radiowym oficjalnie poinformowało o odkryciu grobów żołnierskich. Pierwsze prace ekshumacyjne prowadzone były przez zespół niemieckiej komisji lekarskiej pod przewodnictwem dr Gerarda Butza, prof. kryminologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Zostały rozpoczęte z końcem marca 1943 r.

Ze względu na tak dużą liczbę ofiar, Niemcy odwołali się do pomocy Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Komisja lekarska, złożona ze specjalistów medycyny sądowej z 12 państw, z wyłączeniem Niemiec, pod przewodnictwem prof. Nacila ze Szwajcarii, przybyła na miejsce zbrodni 28 kwietnia 1943 roku. Zaproszono też przedstawicieli Polskiego Czerwonego Krzyża w osobie sekretarza generalnego Kazimierza Skarżyńskiego i specjalistów z tzw. Komisji Technicznej, nad którymi kierownictwo objął wkrótce dr Marian Wodziński.

Ciała rozstrzelanych wydobywane były na polanę przez cywilnych robotników rosyjskich i poddawane obdukcji. Najcięższą stronę techniczną ekshumacji wzięli na siebie przedstawiciele PCK, którzy zajmowali się poszukiwaniem i zabezpieczaniem wydobywanej dokumentacji. Zachowane przedmioty osobiste i wojskowe opisywano pod czujnym nadzorem podoficera niemieckiej policji polowej. W ośmiu odkrytych mogiłach znaleziono fragmenty mundurów, oryginalne dokumenty i osobiste przedmioty ofiar, kartki pocztowe, liczne notatki, fotografie, zwłaszcza rodzinne, ordery wojskowe, odznaki, papierośnice, pieniądze.

Na ich podstawie udało się zidentyfikować 2730 ciał na ogólną liczbę 4143 jeńców. U większości rozstrzelanych znaleziono propagandowy „Głos Radziecki". Do munduru na piersiach zwłok rosyjski robotnik przymocowywał metalową tabliczkę z numerem, któremu odpowiadały opublikowane personalia. Znalezione przedmioty wkładano do kopert, które niemiecki goniec wraz z przedstawicielem Komisji PCK, odwoził na motocyklu do prowizorycznego laboratorium kryminalistycznego oddalonego ok. 5-6 km od lasu katyńskiego, za stacją Gniezdowo w kierunku na Smoleńsk.

Był to drewniany kilkuizbowy domek, gdzie na oszklonej werandzie dokonywano badań znalezionej dokumentacji. Prace te prowadziły dwie komisje - polska i niemiecka. Polska pod przewodnictwem Stefana Cupryjaka, a od maja 1943 ppor. Ludwika Rojkiewicza zajmowała się segregowaniem dokumentacji i dokonywała identyfikacji zwłok.

Na podstawie znalezionych przy zwłokach dokumentów osobistych oraz naramiennika ustalano stopień wojskowy i dane osobowe. Listę przedmiotów sporządzano w językach polskim i niemieckim. Odczytywanie dokumentów nastręczało sporo trudności, gdyż były w różnym stanie zachowania. Przejrzana, posegregowana i ponumerowana dokumentacja trafiła do skrzyń, nad którymi nadzór sprawował zaufany podoficer niemieckiej policji polowej.

Razem z nim współpracowała Irena Erhardt prawdopodobnie folksdojczka z Poznańskiego, znająca dobrze język polski, która tłumaczyła od razu na język niemiecki dokumenty i znalezione przy zwłokach pamiętniki. Pracą w laboratorium zarządzał porucznik Ludwik Voss, zwierzchnik miejscowej policji. Na jego polecenie zatrzymywane były wszystkie znalezione przy zwłokach obce waluty i kosztowności.

Dramatyczne losy dokumentacji

Ze względu na postępowanie wojsk radzieckich na Zachód i trudności w utrzymaniu pozycji przez Niemców, w 1943 r. zgromadzoną dokumentację planowano wywieźć do Generalnego Gubernatorstwa. Transport pierwszej skrzyni miał dramatyczny przebieg. Zawierająca ok. 400 kopert miała być dostarczona do Warszawy, za co odpowiedzialny był Hugon Kassur - kierownik ekipy technicznej PCK po Ludwiku Rojkiewiczu.

Nie dotarła tam jednak, bo samolot, którym ją transportowano, z bliżej nieznanych powodów musiał lądować w Białej Podlaskiej. Dalszą drogę skrzynia odbyła koleją do Krakowa w bardzo złym stanie (brakowało kilku kopert, skrzynia była uszkodzona). Pomieszana dokumentacja trafiła do Instytutu Medycyny Sądowej w Krakowie. 9 pozostałych skrzyń z blisko czterema tysiącami kopert wraz z depozytami ofiar pod nadzorem niemieckim dostarczono do Krakowa. W Instytucie Medycyny
Sądowej zajęli się nimi naukowcy niemieccy pod kierunkiem dra Wernera Becka, asystenta prof. Buhtza. Następnie skrzynie zostały przekazane do Oddziału Chemicznego Zakładu Medycyny Sądowej i Kryminalistyki w Krakowie, kierowanego przez Polaka, dra Jana Robla, który w drugiej połowie maja 1943 r. zajął się ich konserwacją i zawartością.

Zespół krakowskich medyków rozpoczął badania dowodów rzeczowych zbrodni katyńskiej. Głównym celem było odczytanie i zakonserwowanie zawartości kopert. Pieczołowicie rozklejano dokumenty, poddawano je wielogodzinnym kąpielom w specjalnych chemikaliach i czyszczeniu. Ostatecznie sporządzono osobny protokół, który zawierał m.in. dokładny spis zawartości dotyczący: legitymacji, kalendarzyków, pamiętników, luźnych notatek, opis fotografii i przedmiotów osobistych. Zdołano przebadać tylko zawartość 285 kopert i zidentyfikowano dane 266 zamordowanych oficerów.

Najcenniejszą część dokumentacji stanowią 22 ręcznie pisane pamiętniki oficerów, które pozwalają odtworzyć pobyt w obozie. Są w nich m. in. data odjazdu w nieznane i oczekiwana nadzieja na uwolnienie. Oficerowie opisywali codzienne życie obozowe, fatalne warunki żywnościowe i komunistyczną propagandę. Końcowa data we wszystkich dziennikach przypada na przełom kwietnia i maja 1940 r. Najbliższe daty śmierci zapisy zostały odkryte w notatniku majora Adama Solskiego, który opisał przybycie do lasu katyńskiego. Niektóre świadczą o tym, że jeńcy przeczuwali swój los. Są dzienniki, w których zapisywano nazwiska jeńców zamkniętych podczas transportu w tej samej ciężarówce. Innym źródłem informacji są rysunki obozowe.

Zapewne dr Robel, K Skarżyński i por. Hugon Kassur utrzymywali kontakty ze strukturami konspiracyjnego Państwa Polskiego. Brano pod uwagę różne możliwości odbicia dokumentacji i ulokowania jej w bezpiecznym miejscu. Uzyskanie przez gestapo informacji o wywiezieniu w czerwcu 1944 r. przez płk. Romana Rudkowskiego odpisów części pamiętników katyńskich do Londynu stało się przyczyną tego, że w lipcu tegoż roku prace badawcze zostały przerwane. Dr Beck otrzymał polecenie zniszczenia dokumentacji katyńskiej, by nie dostała się w ręce Sowietów. Był temu przeciwny, tłumacząc władzom niemieckim, że dokumenty powinny być oddane narodowi polskiemu. W dużej tajemnicy razem z dr. Roblem przygotowywał plan przekazania dokumentów zaufanym Polakom. Jednak z powodu silnej gnilnej woni dokumentacji, zamiar ten nie doszedł do skutku.

Podziemie próbuje odbić dowody zbrodni

Na szczególną uwagę zasługuje próba odbicia skrzyń katyńskich przez polskie podziemie niepodległościowe w Krakowie. Inicjatorem i wykonawcą akcji miał być ppłk dr Adam Schebesta (Szebesta). Sprawę mordu katyńskiego traktował bardzo osobiście - wielu zamordowanych oficerów było jego przyjaciółmi. Jako pracownik Instytutu Medycyny Sądowej w Krakowie stale znajdował się w pobliżu materiałów przechowywanych w instytucie.

Wykonał poświadczone podpisem dr. Robla odpisy 22 pamiętników oficerów zamordowanych w Katyniu. Jedną kopię dostarczył do Warszawy, skąd trafiła do Londynu. Pozostałe kopie ukryto na terenie Krakowa, prawdopodobnie ok. połowy 1944 r. Szebesta przystąpił do przygotowania akcji mającej doprowadzić do przejęcia przez Armię Krajową całości materiału dowodowego w sprawie katyńskiej. Plan zakładał podmianę, wywiezienie i zatopienie dokumentacji w jeziorze, poza Krakowem, gdzie miały doczekać czasów wyzwolenia. Jednak plany te zakończyły się niepowodzeniem z powodu przeniknięcia informacji do Niemców.

4 sierpnia 1944 r. Niemcy zabrali katyński depozyt z Krakowa. Przepakowany do 14 skrzyń z napisem „Instytut Kraków-Biblioteka" na polecenie dr. Becka został ostatecznie przewieziony do Wrocławia zimą 1945 r. Umieszczony na parterze uniwersytetu w Instytucie Anatomii poddawany był dalej badaniom. Główną troską współpracy dr. Becka i dr. Robla było zachowanie dokumentów, tym bardziej że agenci rządu lubelskiego oraz sowiecka służba bezpieczeństwa zaczęli szukać skrzyń. Na początku lutego 1945 r. dr Beck otrzymał zgodę na przeniesienie transportu dalej na Zachód. Odpowiedzialny za bezpieczeństwo Karl Hermann przewiózł wszystkie skrzynie na wrocławski dworzec kolejowy.

Doceniając polityczne znaczenie tych dowodów, dr Beck miał plan przewiezienia ich do Berlina. Z uwagi na zbliżają¬cy się front, dalsze losy skrzyń katyńskich skończyły się na stacji kolejowej Radebeul 2 pod Dreznem. Początkowo zostały ukryte w miejscu zamieszkania rodziców dr. Becka z zamiarem przekazania ich Międzynarodowemu Czerwo¬nemu Krzyżowi, którego centrala znajdowała się w Pradze. Ponieważ pojawił się problem ze środkiem transportu, sam udał się do Pragi, a całą dokumentację umieścił w magazy¬nach spedycji dworcowej w Dreźnie.

W Pradze nie dotarł do odpowiedniej jednostki Czerwonego Krzyża, dlatego dopiero w Pilznie przekazał informacje amerykańskim władzom strefy okupacyjnej. Tymczasem Drezno zajęli Sowie¬ci. Przed ich wkroczeniem do Radebeul 2, dr Beck wydał polecenie spalenia skrzyń z dokumentacją katyńską. Spłonęła w ostatnich dniach wojny, co potwierdził ojciec dr. Becka, Oskar Beck, pastor i proboszcz ewangelicko-luterański. W domu Becków Sowieci wielokrotnie dokonywali rewizji. Zostały zabrane prace naukowe dr. Becka, który udał się do amerykańskiej strefy okupacyjnej. Dopiero w 1950 r. złożył zeznania konsulowi Stanów Zjednoczonych. Los go nie oszczędził, został wywieziony prawdopodobnie do Związku Sowieckiego.

Kiedy wojska sowieckie wkroczyły do Krakowa, głównym celem NKWD było odnalezienie dowodów katyńskich i dr. Robla. Natychmiast po zajęciu miasta, do instytutu wkroczyło NKWD, szukając wszelkich informacji o materiałach. Jedynym śladem, na jaki natrafiono, była zamurowana w ścianie skrytka w jednym z krakowskich klasztorów.

Wraz z archiwum Komendy Okręgowej AK odnaleziono tam pojedynczy odpis 22 pamiętników katyńskich, których zgodność była pisemnie poświadczona przez Robla. Doktor przez trzy tygodnie przetrzymywany był w wilii na krakowskim osiedlu oficerskim razem ze swoim asystentem Janem Cholewińskim. Co powiedział, nie wiadomo. Faktem jest, że pozostał na swoim stanowisku pracy i w warunkach pełnej konspiracji sporządził kopie wielu dokumentów.

Być może jeden komplet protokołów Sowieci odnaleźli w antykwariacie Tadeusza Wieżejskiego ukryć za belką stropową nowej siedziby paczkę z dokumentami. Spoczywała tam bezpiecznie przez niemal czterdzieści lat i dzięki temu przetrwała do naszych czasów. Dopiero w kwietniu 1991 r. została odnaleziona podczas prowadzonych prac remontowych. Odnalezione kopie protokołów zawierają informacje dotyczące 66 oficerów związanych z Małopolską. Każdy protokół zawiera dokładny spis przed¬miotów i dokumentów znalezionych przy zwłokach polskich oficerów zamordowanych przez Sowietów w 1940 r. w Katyniu. Do każdego dołączono fotografię oficera.

Od listopada 1948 r. następcą dr. Robla na stanowisku dyrektora Instytutu Biochemiki Lekarskiej w Krakowie został profesor Włodzimierz Ostrowski. Z jego wspomnień wynika, że kiedy rozpoczynał pracę w budynku przy u! Mikołaja Kopernika 7, gdzie znajdował się kierowany przez Jana Robla instytut, widział stojące w piwnicy metrowe skrzynie oznakowane czarnymi cyframi. Woźny mówił, że są to skrzynie z Katynia.

W 1951 r. Ostrowski wyjechał na stypendium do Budapesztu. Kiedy wrócił po kilku miesiącach, skrzyń już nie było. Natomiast prof. Jan Markiewicz, były współpracownik dr. Robla, a jednocześnie jego biograf oraz dyrektor Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, twierdził, że skrzynie te nie miały nic wspólnego ze skrzyniami katyńskimi. Przygotowano je w związku z zamierzoną ewakuacją do Niemiec mienia Oddziału Chemicznego, do czego ostatecznie nie doszło. Ostatnią osobą, która brała udział w badaniu zawartości skrzyń przywiezionych z Katynia, był laborant Władysław Buczak. Intensywnie poszukiwany po wojnie przez NKWD i Urząd Bezpieczeństwa, ukrywał się przez dłuższy czas, dopóki sprawa nie przycichła.

Spuścizna po polskich oficerach

Inne szczątki ocalałych dokumentów i przedmiotów (np. resztki okularów, spinki do koszuli, medaliki, naramiennik oficerski) trafiły do Archiwum Akt Dawnych Miasta Krakowa. Odór, jakiego nie udało się pozbyć, groził dekonspiracją paczki. W tej sytuacji dyrektor archiwum prof. Marian Friedberg przeniósł jej zawartość do swojego mieszkania.

Po przepakowaniu przez żonę do nowych kopert, dostarczył paczkę do Archiwum Kurii Metropolitalnej w Krakowie. Przedstawiciel MSW przekazał na ręce metropolity krakowskiego, kardynała Franciszka Macharskiego, tzw. akta katyńskie, w których znajdowały się listy, karty pocztowe, legitymacje i dokumenty znalezione przy ok 50 pomordowanych. W listopadzie 1952 r. zostały one zabrane z krakowskiej Kurii Metropolitalnej w czasie rewizji przeprowadzonej przez funkcjonariuszy UB w związku z tzw. procesem krakowskim.

Paczka ze „spuścizną katyńską" została przewieziona do Archiwum Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, po zmianie nazwy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, w Warszawie przy ulicy Rakowieckiej. Trudno uwierzyć, ale kierownictwu archiwum nie przyszło do głowy wydać „spuścizny" władzom sowieckim. Czekała ponad 30 lat na zwrot do krakowskiej Kurii Metropolitalnej, gdzie została przywieziona w kwietniu 1990 r.

Została prawidłowo zakonserwowana przez pracowników Oddziału Konserwacji Biblioteki Jagiellońskiej i opisana przez historyków w „Inwentarzu dokumentów katyńskich" o unikatowej obecnie wartości. W Archiwum Kurii Metropolitalnej w Krakowie znajdują się opisane w Inwentarzu dokumenty, korespondencja i przedmioty należące niegdyś do polskich oficerów ekshumowanych w Katyniu. Należy żałować, że nie zachowały się wszystkie dokumenty sprawy katyńskiej. Te szczątkowe, które dziś posiadamy, należałoby zaliczyć do relikwii narodowych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia