Dżentelmeni minionej ery: Olbrychski, Niemczyk, Hłasko, Łapicki, Mikulski...

Andrzej Łapicki - największy amant polskiej sceny i filmu. Ale on sam miał dystans do swojej kariery
Andrzej Łapicki - największy amant polskiej sceny i filmu. Ale on sam miał dystans do swojej kariery Polfilm
Wszyscy bohaterowie mojej książki to postaci szalenie złożone, łączą je jednak charyzma i niecodzienna ambicja - mówi Emilia Padoł, autorka książki "Dżentelmeni PRL-u"

Dziewięciu bohaterów Pani książki łączy to, że byli idolami PRL. Ale nazywać ich dżentelmenami? To chyba ryzykowna teza.
Ryzykowna, bo to słowo z niedzisiejszego, a może nawet i niepeerelowskiego słownika. Ale bardzo chciałam, żeby ta książka prowokowała do stawiania pytań: Kim mógł być dżentelmen w PRL, a kim może być teraz? Czy w ogóle jest jeszcze miejsce na to słowo? Wszyscy bohaterowie tej książki to postaci szalenie złożone, które jednak łączą charyzma, niecodzienna ambicja oraz zdumiewające losy.

Leopold Tyrmand, Zbigniew Cybulski, Marek Hłasko, Leon Niemczyk, Stanisław Mikulski, Andrzej Łapicki, Daniel Olbrychski, Jerzy Zelnik i Jan Nowicki to życiorysy na książki.
Zgadza się, i to na pewno nie ułatwiało mi zadania. Ale chciałam pokazać tych bohaterów jako zjawisko. Łączą ich aspiracje. Każdy z nich wiedział, czego chciał, albo chciał wiedzieć, czego chce. Myślę, że ta ambicja to bardzo ważna cecha i wyróżnik dżentelmena.

Co Panią zaskoczyło w życiorysie Tyrmanda?
Nie da się ukryć, że odbiór Tyrmanda jest dosyć powierzchowny. Mówimy "Tyrmand" i od razu myślimy: kolorowe skarpetki i jazz. Oczywiście, on sam wtłoczył się w pewien schemat, ale jednak kierowały nim ogromne emocje. Dlatego chciałam pokazać go od trochę innej strony, sprawdzić jego motywacje i intencje.

Dżentelmen bywa drażliwy, pisze Pani o tym.
Trudno uciec od takiej refleksji - Tyrmand faktycznie był bardzo przewrażliwiony, także na własnym punkcie. Może właśnie tym napędzana była jego chęć tkwienia w opozycji? Stale szedł pod prąd. Choć nieraz ta potrzeba zanosiła go w kuriozalne rejony.

To postać anegdotyczna...
Tak - dbający o styl, higieniczny hipochondryk, szalenie inteligentny prowokator. Jak każdego z bohaterów tej książki można go opowiedzieć za pomocą dziesiątek anegdot, które w mojej książce także są obecne. To, że się kreował na barona kurlandzkiego, chciał być - jak pisał Tadeusz Konwicki - rosłym blondynem o jasnym spojrzeniu, a przecież jego uroda dobitnie zdradzała semickie pochodzenie - można traktować bardzo zabawnie, ale tak naprawdę ma to zupełnie inny wymiar. Jest to właściwie tragiczne.

Stanisław Mikulski - wielokrotnie podkreślano jego dobre maniery, klasę, takt i... dyskrecję w sprawach osobistych
(fot. Polfilm)

Zbigniew Cybulski, artysta utkany z kompleksów, miał same wady, nie miał pamięci do tekstu, za to był mistrzem improwizacji. Spokrewniony z generałem Wojciechem Jaruzelskim. Jaki jest ten Cybulski przez Panią odkryty?
Całkowicie nieprzewidywalny, będący jedną z największych osobowości w naszym powojennym kinie. Chciał robić wszystko w sposób absolutnie wyjątkowy, niepowtarzalny. Nie potrafił na przykład powtarzać scen, nie radził sobie z dublami. Kiedyś na planie filmu Wojciecha Hasa wpadł w rozpacz, kiedy reżyser poprosił go o kolejne odtworzenie sceny. I myślę, że to nie była niecodzienna sytuacja. Cybulski improwizował, a tego przecież nie da się powtórzyć. Do tego był neurotykiem.

Na czym ten neurotyzm polegał?
Trawiło go wiele lęków, ciągle też czegoś szukał po kieszeniach. Kiedy wstawał od stolika, schylał się, żeby zobaczyć, czy czegoś nie zgubił, czy coś mu nie wypadło. Nie zawsze sobie radził ze swoimi emocjami, niósł ciężar rodzinnych traum. Ale też z domu wyniósł pewne zasady, bardzo chciał być bohaterski, prawy, uczynny. Niewątpliwie był też patriotą. Myślę, że chciał być jak najlepszą wersją samego siebie i to dążenie - w moim odczuciu - stworzyło go jako dżentelmena. Wszystko ma swoją cenę i jego brawurowa rola w "Popiele i diamencie" wyniosła go na sam szczyt, ale równocześnie sfrustrowała, zamknęła na lata.

Zachwyciła mnie anegdota o tym, jak się nim zachwyciła sama Édith Piaf.
Cybulski najpierw zignorował wiadomości, które Piaf zostawiła mu w paryskim hotelu, a potem, gdy już się zdecydował do niej wybrać, widząc pieśniarkę w drzwiach, po raz kolejny zlekceważył ją. Bo pomyślał, że taka mała, niepozorna osóbka jest pomocą domową, a nie wielką gwiazdą. Potem bardzo się tego wstydził. Ale anegdota została.

O ile Cybulski był prawdziwy, to Marek Hłasko stał się niedoścignionym kreatorem własnej postaci. I gdzie tu dżentelmen?
Rozdział o Hłasce nie bez powodu zatytułowałam "Wstyd dżentelmena". Bo jest jakiś wstyd w tych wszystkich jego kreacjach, inscenizacjach, w tych gestach samobójczych napędzanych miłosnymi zawodami. Ale to ciekawa postać i wyjątkowa, jak pozostali bohaterowie.

Wciąż się zastanawiam, jak to z tym Hłaską jest.
Ale dżentelmenem się bywa i w jego życiu nie brakowało sytuacji, kiedy mógł i chciał nim być. Może dopiero teraz widać, jak wielką kulturową rolę odegrał, jak dużo po sobie w literaturze zostawił. Jeżeli ktoś tak mocno wpływa na ludzi, wywołuje takie emocje, skłania do myślenia, to warto pomyśleć o nim jako o mężczyźnie wyjątkowym, kruchym i odważnym jednocześnie, choć o bardzo poplątanej naturze. Człowiek, któremu bliska była maksyma: Pisanie jest tak samo wspaniałe jak chlanie. Od alkoholu na pewno nie stronił, chociaż jego żona twierdziła, że nie był alkoholikiem, bo kiedy pracował, do kieliszka nie zaglądał. Twierdziła więc, że był "tylko" pijakiem.

Miał kompleks gładkiej buzi...
Tak, bo dojrzewał dłużej niż rówieśnicy. Dopiero mając 19 lat, nabrał męskiej postury, choć i wtedy jego twarz była dziecięco--chłopięca. Kompleksy tkwiły w nim przez lata. Dlatego wymyślał znane nam dobrze pozy - marszczył czoło, wykrzywiał usta, chodził z przylepionym do wargi papierosem i postawionym kołnierzem kurtki. Wszystko, żeby wyglądać bardziej męsko.
Ulubiona anegdota związana z Hłaską?
Trudno w przypadku Hłaski mówić o ulubionych anegdotach. W jego życiu zbyt wiele było bólu, tragizmu, histerii, autodestrukcji. Ale może przywołam coś, co przechyli szalę na korzyść jego dżentelmeństwa. Hłasko był szalenie kochliwy, w swoich emocjach nierzadko pozostając rozdwojony. W jego życiu nie brakowało ważnych relacji, ale przypuszczalnie za największą miłość swojego życia uważał Hannę Golde - mocno zanurzoną w stołecznym życiu artystyczno-literackim żonę profesora Wiktora Golde, biocybernetyka. To było tragiczne uczucie, przypieczętowane prawdziwym dramatem, ale kiedy się zrodziło, Hłasko był gotów na wiele poświęceń. Chciał stworzyć dom dla Hanny i jej dwóch córek, zaczął nawet meblować swoje mieszkanie z myślą o nich. Nic z tego nie wyszło, ale myślę, że Hłasko miał silną potrzebę posiadania rodziny, bycia ojcem. I to w jego biografii przewijało się niejednokrotnie.

Leon Niemczyk, dżentelmen niemożliwy. Dlaczego?
Jego życiorys jest świetnym materiałem na film sensacyjny, tyle że nie wiadomo, co w nim było realne, a co zmyślone. Niemczyk był pierwszym macho w polskim kinie, który na ekranie objawił się jako ten prawdziwy mężczyzna. Kobiety go uwielbiały - to pewne. Ale reszta to zagadka. Już się nie dowiemy, czy rzeczywiście był w amerykańskiej armii, czy naprawdę wracał do Warszawy na dachu lokomotywy, by walczyć w powstaniu, a jego biletem była butelka wódki. I te sześć żon... Tu także trudno stwierdzić, czy były rzeczywiście poślubione, czy może - jak twierdzi jego córka - on tak nieco na wyrost nazywał swoje partnerki.

Stanisław Mikulski to postać chyba najbliższa temu słownikowemu pojęciu dżentelmena.
Zdecydowanie. Wielokrotnie podkreślano jego dobre maniery, klasę, takt. To chyba też największy idol tamtych czasów. O fenomenie Hansa Klossa napisano wiele, ale nie można zapominać, jakim był on dla Mikulskiego ciężarem. Raz wbity w mundur nie mógł się z niego wydostać. Poza tym jego uroda, szlachetna i łagodna, nie pozwalała mu na wcielenie się na ekranie w drania czy łobuza, a o zagraniu czarnego charakteru marzył przez lata.

Mikulski, w przeciwieństwie do Leona Niemczyka, dosyć oszczędnie opowiadał o swoim życiu. Nie był typem kobieciarza, jak wielu z pozostałych bohaterów.
Mikulski był bardzo dyskretny, niewiele mówił o swojej prywatności i źle znosił wszelkie przejawy kobiecej adoracji. Nawet o chorobie żony i o innych rodzinnych tragediach można się było dowiedzieć dopiero z jego wydanej kilka lat temu autobiografii.

Andrzej Łapicki to dla Pani dżentelmen długodystansowy.
Na wieki wieków amant sceny i kina. Żaden z aktorów nie wyprzedził go w tej konkurencji. Ale przecież on sam miał do własnego sukcesu i kariery ogromny dystans.

Ostatnie lata przeżył, będąc na celowniku tabloidów, po tym jak się ożenił po raz drugi, z partnerką o 60 lat młodszą od siebie. To aktor, który składa się z samych anegdot.
Z pewnością utrwaleniu kilku zgrabnych historii przysłużył się on sam, opowiadając o nich w rozmowach czy pisząc felietony. Mimo że to aktor wybitny, intelektualista, erudyta, nigdy nie brakowało mu lekkości, skłonności do błyskotliwych żartów. Flirtował też jak nikt, ale robił to z ogromną klasą. Niewątpliwie potrafił też wybrnąć z wielu niezręcznych sytuacji - choćby tej, gdy nieznany mężczyzna zaczepił go na ulicy i z całą stanowczością obstawał przy tym, że aktor jest ojcem dziecka, którego się spodziewa jego niewierna żona. Była ona oddaną fanką Łapickiego, przy łóżku trzymała jego zdjęcie, a dla zdradzonego, na dodatek bezpłodnego męża był to jasny sygnał, gdzie ma szukać konkurenta. Łapicki po latach żartował, że nie chciał nawet oglądać zdjęcia tej kobiety w obawie, że mógł ją gdzieś spotkać. A co do jego ostatniego małżeństwa - było ono dowodem na to, że Łapicki potrafił żyć tak, jak naprawdę chciał, nie ulegając kołtunerii i drobnomieszczaństwu.

Dżentelmen Daniel Olbrychski? Hm...
Rozumiem, że panią to dziwi. (śmiech) Ostatnie medialne zamieszanie z nim związane potwierdza, że bardzo łatwo stworzyć atmosferę skandalu, jak łatwo można kogoś zdegradować. Nie mam zamiaru w żaden sposób usprawiedliwiać Daniela Olbrychskiego, ale uważam, że to, co się wydarzyło, nie powinno przesłaniać jego dokonań. No, ale cóż, sezon ogórkowy trwa.

Pisze Pani, że wcześniej też tracił prawo jazdy przez alkohol.
Zdarzyło się. Ale mówiąc o Olbrychskim, warto pamiętać, że to jedyny polski aktor, który zrobił naprawdę światową karierę. To aktor, który wielokrotnie grał za granicą, jest na Zachodzie szanowany, otarł się też o Hollywood. Bez wątpienia pomogły mu w tym role w filmach Andrzeja Wajdy.

Pani pisze, że Wajda był jedynym mężczyzną, któremu Olbrychski dał się uwieść.
Ależ oni uwodzili się wzajemnie! (śmiech) Olbrychski opowiadał, że czuł się uwodzony, a Wajda żartował, że na widok aktora poczuł szybsze bicie serca.
Olbrychski, tak jak Hłasko, uwielbiał skupiać na sobie uwagę.
Lubił się popisywać. Nie brakowało mu słowiańskiej fantazji. Nie był Kmicicem przez chwilę, stał się nim na wiele lat. Sam nieraz opowiadał, że chciałby kogoś posiekać szablą, a za chwilę skleić. Ale nie można myśleć o nim wyłącznie jako o tym porywczym, tym raptusie. To mężczyzna, który nie jest obojętny na wiele spraw, angażuje się społecznie i politycznie.

Podobnie jak inny dżentelmen z Pani katalogu - Jerzy Zelnik. Też nie stroni od demonstracji poglądów.
Faktycznie, Zelnik jest bardzo aktywny politycznie, a jego poglądy są naprawdę kontrowersyjne. Co ciekawe, on także jest ofiarą własnego wizerunku. "Faraon", który był właściwie jego debiutem, całkowicie zahipnotyzował widownię, a Zelnik na długie lata stał się Ramzesem. Właściwie dopiero z początkiem lat 80. udało mu się wyswobodzić z tego kostiumu, choć prawdę mówiąc, był on dosyć skąpy.

Pisze Pani o nim tak: posągowy, boski, rozmodlona twarz, rozgorączkowane oczy, leniwa zmysłowość. I kwituje Pani, że w roli najwyższego kapłana pozostał do dziś.
Z jednej strony, wciąż pamięta się o jego największej roli, właśnie najwyższego kapłana, ale tę pamięć uzupełnia jego dzisiejsza, zupełnie świadoma rola duchowego przewodnika, kogoś, kto o religii, moralności, patriotyzmie zawsze ma coś do powiedzenia.

I ostatni bohater - Jan Nowicki. Sybaryta, egocentryk, kłamczuch - jak mówiła o nim pieszczotliwie Anna Seniuk.
I to także tylko jedna z jego odsłon. Nowicki potrafi być ironiczny i zdystansowany, ale bywa też mizoginem. Przedstawia się jako ktoś skrzywdzony przez kobiety, dodając, że nie złamał żadnego niewieściego serca, bo one przecież serc nie mają. Z drugiej strony - dla kobiet, szczególnie tych niezależnych, ma wiele podziwu. Podoba mi się też, jak potrafi oswajać starość, przemijanie. Jak pięknie o tej puencie życia opowiada. Tak może mówić tylko dżentelmen.

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia