Do tego sądu przychodzili ludzie o odmiennych biografiach, doświadczeniach, charakterach. Różnili się wiekiem, wykształceniem, pochodzeniem społecznym, czasem nawet gorliwością w służeniu „ludowemu” ustrojowi. Łączyło ich jedno: w zasadzie żaden nie został nigdy sprawiedliwie rozliczony z pracy w zbrodniczej instytucji, jaką był WSR. Jednym z nich był Edward Holler. Od innych sędziów stołecznego sądu odróżniało go to, że najpierw był z nim związany jako prokurator Wojskowej Prokuratury Rejonowej, a dopiero potem jako asesor i sędzia WSR. To również jedna z najbarwniejszych postaci stołecznego sądu – i to stwierdzenie wcale nie musi mieć pozytywnego wydźwięku. Wręcz przeciwnie.
Cukierki czy prawo?
Holler urodził się 13 października 1922 r. w Warszawie jako syn ciekawie dobranej pary: artysty malarza Wiktora i krawcowej Marii. W 1934 r. ukończył tu szkołę powszechną, a w 1939 r. zaliczył przedostatnią klasę Gimnazjum i Liceum Związku Nauczycielstwa. Na tym musiał zakończyć przedwojenną edukację. We wrześniu 1939 r. Holler walczył z Niemcami w Ochotniczym Baonie Przysposobienia Wojskowego m.in. pod Warszawą i Brześciem. Został ranny pod Kowlem i trafił na kilka miesięcy do niemieckiej niewoli. Powrócił następnie do Warszawy, gdzie skutecznie kontynuował przerwaną naukę: na tajnych kompletach zdał maturę, a w latach 1943–1944 zaliczył pierwszy rok na konspiracyjnym Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. W czasie okupacji Holler imał się różnych zajęć, m.in. był robotnikiem w fabryce cukierków. Od 1942 r. pracował w charakterze gońca w stołecznym urzędzie skarbowym (rzecz jasna kontrolowanym przez Niemców). W sierpniu 1944 r., po upadku powstania warszawskiego, został wywieziony na Górny Śląsk na roboty przymusowe. Pozostał tam do maja 1945 r., kiedy to zatrudnił się w charakterze bibliotekarza na tworzonym właśnie Uniwersytecie Wrocławskim. Niecałe pół roku później przeniósł się na posadę kierownika pracowni cukierniczej wrocławskiego Zjednoczenia Przemysłu Spożywczego. I tu nie pozostał na dłużej. Zdecydował się za to podjąć studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim.
Brak umiaru
W grudniu 1947 r. Holler przeniósł się do Warszawy na etat urzędnika w Narodowym Banku Polskim, ale już w styczniu 1948 r. dostał się ponownie na Wydział Prawa UW. We wrześniu, wciąż jako student, został tu zatrudniony w charakterze młodszego asystenta. Na początku 1950 r. uzyskał dyplom magistra. Z niektórych dokumentów wynika, że co najmniej do 1950 r. wciąż pracował jako asystent w katedrze prawa wyznaniowego Wydziału Prawa. Jeszcze we wrześniu 1948 r. Holler, pewnie w nadziei na lepsze i regularne zarobki, zgłosił się ochotniczo do wojska. Mianowano go wpierw oficerem śledczym, a wkrótce podprokuratorem Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Warszawie. W połowie lipca 1949 r. przeniósł się do sąsiedniego WSR w charakterze asesora (obie jednostki dzieliły gmach przy ul. Koszykowej). Podobne wymienianie się rolami sądowymi nie było w systemie „ludowej” sprawiedliwości czymś budzącym zdziwienie. W styczniu 1950 r. awansował na p.o. sędziego, a z początkiem października tego roku – na sędziego. Ówczesny szef WSR Aleksander Warecki w jednym ze sprawozdań stwierdził, że Hollerowi należało wyznaczać sprawy o „średnim ciężarze gatunkowym” – nie był więc w pełni przekonany do umiejętności podwładnego. Z czasem asesor, a następnie sędzia zaczął się jednak „rozkręcać”. W 1951 r. Warecki wystawił mu ogólnie pozytywną opinię służbową, ale z zastrzeżeniami: „jest oficerem sumiennym, zdyscyplinowanym, obowiązkowym i chętnym w pracy, nie licząc się z godzinami służbowymi. Mniej natomiast posiada energii i inicjatywy, jako też dokładności i [...] skrupulatności. Jako sędzia wyrokuje politycznie trafnie i zgodnie z linią Partii, często jednakowoż wykazuje brak należytego umiaru w przedmiocie wymierzanej represji karnej”.
Uciśniona dziewica?
Te ostatnie słowa są szczególnie znamienne: pokazują, że Holler bywał zbyt bezwzględny nawet jak na stalinowskie standardy. Najważniejsze jednak, że postępował „politycznie trafnie i zgodnie z linią Partii”. Dlatego też Warecki wyrażał przekonanie „o jego całkowicie pozytywnym obliczu politycznym oraz stosunku do demokracji ludowej i sprawy budownictwa socjalizmu”. Holler był przy tym, zdaniem szefa, „uczciwym, a także prawdomównym. Wobec przełożonych taktowny, przez kolegów i podwładnych lubiany”. „Oceniam go jako zdolnego oficera” – podsumowywał Warecki. „Uczciwość” i „prawdomówność” oznaczała rzecz jasna gorliwość w skazywaniu „wrogów ludu”. Holler ma na sumieniu liczne wyroki śmierci, w tym na Mieczysława Chojnackiego „Młodzika” (żołnierza Ruchu Oporu Armii Krajowej), Bolesława Częścika „Orlika” (żołnierza Narodowego Zjednoczenia Wojskowego) czy Edwarda Dziewę „Ostoję” (żołnierza Polskiej Armii Powstańczej). Nie ulega wątpliwości, że Holler był uważany za bardzo surowego sędziego. O jego reputacji świadczy fakt, że nawet koledzy z sądu nazywali go Krwawym Edziem. Pseudonim ten dobrze korespondował z jego wysoką, groźną sylwetką i... brakami w uzębieniu. On sam podczas „rozliczeniowej” narady partyjnej w listopadzie 1956 r. twierdził, że zaczęto go tak nazywać z powodu skaleczenia, którego podobno nabawił się w kasynie w Bydgoszczy, gdzie przebywał w ramach jakiejś inspekcji. Brzmiało to bardzo nieprzekonująco; tym bardziej że przyznawał zarazem, że był surowym sędzią i miał „ciężką rękę”. „Pracę swoją uważałem za pierwszą linię walki z wrogiem [...]. Stało zagadnienie, że albo oni nas, albo my ich” – stwierdzał wprost. „Na rozprawy pokazowe w teren, gdzie grasowały bandy, jeździliśmy z palcem na spuście pistoletu” – dodawał. Nie ukrywał, że jako sędzia WSR odczuwał dumę z tego, że się go bano. Holler zaatakował przy okazji swoich byłych przełożonych i współpracowników, w tym innego szefa WSR – Jana Radwańskiego – który podczas narady z listopada 1956 r. nawiązał do jego pseudonimu: „niektóre wystąpienia towarzyszy wyglądały jak próby ślizgania się po cudzej tylnej części ciała i wychwalania się z punktu widzenia swoich tylko zasług. Jak ktoś robi próby przedstawienia siebie jako uciśnionej dziewicy, której tylko dać lilię do ręki; i jeżeli to mówi były szef sądu, który jeździł wygodnie samochodem i siedział w zacisznym gabinecie [...] – to oceńcie to sami, towarzysze”. „Chcę przeprosić tow. Hollera za użycie słów »krwawy Edzio«. Bardzo go lubię, cenię i szanuję” – układnie zareagował Radwański. Oto klimat narad partyjnych w wojskowym sądownictwie w dobie „odwilży”.
Kadra kierownicza
Tymczasem przygoda Hollera z warszawskim WSR skończyła się formalnie 31 marca 1952 r. Nie opuścił jednak stolicy: następnego dnia objął posadę pomocnika kierownika sekcji szkoleniowej Wydziału III Zarządu Sądownictwa Wojskowego (ZSW). Awansował więc do centrali, ale przestał orzekać. W 1954 r. ukończył dwuletnie studia na Wieczorowym Uniwersytecie Marksizmu-Leninizmu. Mógł tam pielęgnować swoją „uczciwość” i „prawdomówność”. W tym samym roku otrzymał serię wyróżnień, w tym Srebrny Krzyż Zasługi, Brązowy Medal „Siły Zbrojne w Służbie Ojczyzny” i Medal Dziesięciolecia Polski Ludowej. Rzeczywiście, wydatnie przyczynił się do jej budowania. Z początkiem sierpnia 1955 r. Hollera mianowano szefem Wydziału Wyszkolenia Oddziału I ZSW – i w tej właśnie funkcji brał udział w naradzie z listopada 1956 r. Ówczesna układność Radwańskiego brała się więc pewnie stąd, że Holler należał do kadry kierowniczej ZSW. W połowie 1958 r. Holler przeszedł na stanowisko starszego pomocnika szefa Oddziału Organizacyjnego ZSW. Wkrótce jednak – we wrześniu 1960 r. – zmarł nagle w wyniku wylewu. W „ludowym” WP dosłużył się stopnia majora.