pierw uczył się prywatnie w domu, poznał wtedy m.in. język francuski. W 1931 r. ukończył państwowe gimnazjum w Stanisławowie, po czym wstąpił na Wydział Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Tytuł magistra uzyskał w 1935 r. Zapisał się potem na kurs podchorążych rezerwy piechoty przy 19. Pułku Piechoty WP we Lwowie, ale nie ukończył go z powodu choroby. Rozpoczął za to aplikanturę adwokacką: najpierw w kancelarii swego ojca w Delatynie (w latach 1936–1937), a następnie – po śmierci ojca – w kancelariach mec. Izaaka Peitzera oraz mec. Bernarda Ziffera w Stanisławowie (w latach 1937– 1939). Gdyby nie wybuch wojny, być może wkrótce rozpocząłby działalność na własną rękę.
Wojenne zagadki
Tymczasem po 1 września 1939 r. Wizelberg pozostawał w Stanisławowie bez stałej pracy. Starał się jednak nie zrywać związków ze środowiskiem prawniczym i w 1940 r. został członkiem tutejszego Obwodowego Kolegium Adwokackiego, na którego istnienie zezwolili (czasowo) sowieccy okupanci. Nic nie wiadomo o jego ówczesnych relacjach z komunistami, choć na pewno dostrzegał terror polityczny, masowe aresztowania ludności polskiej (i ukraińskiej), wywózki, kradzieże – czyli forsowną sowietyzację. Z dokumentów wynika, że od maja 1941 r. służył jako szeregowiec w Armii Czerwonej. Data ta budzi pewne podejrzenia: miesiąc później rozpoczął się przecież niemiecki atak na ZSRS. Może właśnie wtedy Wizelberg został wcielony do wojska? W każdym razie służył do listopada tego roku w batalionie obsługi lotnisk na Ukrainie oraz w rejonie Stalingradu. Następnie został deportowany do okręgu dżambulskiego w Kazachstanie, gdzie pracował fizycznie. Również ten okres w życiu Wizelberga pozostaje nie do końca rozpoznany. Jak sam deklarował w późniejszych ankietach, w 1943 r. wstąpił do Związku Patriotów Polskich w ZSRS i działał w tej wymyślonej przez Stalina formacji do marca 1944 r. Wtedy ponownie wcielono go do Armii Czerwonej. Po dwóch miesiącach służby w zapasowym pułku piechoty Wizelberg uzyskał przeniesienie do „ludowego” WP. I znów trzeba postawić pewne znaki zapytania przy tych zdawkowych informacjach. Nie znamy ich uwarunkowań i okoliczności. Na pewno od czerwca do sierpnia 1944 r. Wizelberg szkolił się jako podchorąży w Oficerskiej Szkole Polityczno-Wychowawczej przy 1 Armii, skąd trafił jako lektor do 17. Pułku Piechoty 5 Dywizji Piechoty. Funkcję tę pełnił do stycznia 1946 r.
Oficer śledczy, prokurator, sędzia
W marcu 1946 r. Wizelberg został asesorem w Wojskowej Prokuraturze Okręgowej nr 1 w Warszawie, ale już po dwóch tygodniach przeniesiono go na etat oficera śledczego. Decyzja była dość dziwna: przecież miał doświadczenie prawnicze, a nie śledcze. Może dlatego w marcu 1947 r. objął stanowisko podprokuratora Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Warszawie. W październiku awansował na wiceprokuratora. W marcu 1948 r. trafił ponownie do Wojskowej Prokuratury Okręgowej nr 1 jako podprokurator. Wreszcie w końcu lipca 1949 r. mianowano go sędzią Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie. Warto podkreślić, że pozwolono mu orzekać mimo jedynie adwokackich kwalifikacji. Na tle wielu innych pracowników stołecznego sądu, w ogóle nieposiadających wykształcenia prawniczego lub przeszkolonych jedynie w Oficerskiej Szkole Prawniczej (z ewentualnym dodatkiem w postaci studiów zaocznych podejmowanych ex post), nie było to w ogóle rażące; wręcz przeciwnie – Wizelberg wyróżniał się na tle innych ogólną orientacją w systemie prawnym.
Posłuszny i nieprzejednany, ale ślamazarny
Przedwojenne doświadczenie nie przeszkadzało mu orzekać wbrew elementarnym zasadom tradycyjnego wymiaru sprawiedliwości, za to zgodnie z zapotrzebowaniem politycznym. W sprawozdaniu z działalności WSR w Warszawie za pierwszy kwartał 1951 r. szef sądu Aleksander Warecki zaliczał Wizelberga do najbardziej odpowiedzialnych sędziów: to „prawy i uczciwy człowiek oraz wzór pracowitości i obowiązkowości”. Trzeba pamiętać, że w komunistycznej nowomowie takie epitety jak „prawy”, „uczciwy” czy „obowiązkowy” zyskiwały znaczenie odwrotne od właściwego. Warecki podkreślał jednak, że Wizelberg posiadał bardzo poważną wadę: „jest niestety sędzią niesłychanie powolnym i w całym tego słowa znaczeniu ślamazarnym”’; w dodatku często niezdecydowanym, „co u sędziego [...] jest wadą kardynalną i podstawową”. Szef warszawskiego WSR niejednoznacznie oceniał Wizelberga również w okresowych opiniach służbowych. Dostrzegał jego liczne zalety, które jednak były przesłaniane przez wady. Z jednej strony „wykazał się pod względem wartości służbowych całkowicie pozytywnie [...]: należytym i właściwym podejściem do spraw, umiejętnością przeprowadzania należytej analizy pod względem faktycznym, prawnym i politycznym [...]. Niezwykle dokładny i skrupulatny [...]. Jest ogromnie obowiązkowym i posiada duże poczucie odpowiedzialności za powierzone mu sprawy. Energiczny, w pracy ambitny”. Co więcej, Wizelberg pełnił przy tym funkcję sekretarza Podstawowej Organizacji Partyjnej w sądzie, wykazując „całkowicie pozytywny stosunek do demokracji ludowej i budownictwa socjalizmu oraz [...] do Związku Radzieckiego [...]. Podobnie ma on nieprzejednany stosunek do rodzimej reakcji i światowej, dając temu wyraz w swych wyrokach. Politycznie jest czujny, jego stopień rozwoju ideologicznego i politycznego [...] oceniam jako bardzo wysoki [...]. Posiada bardzo duży stopień inteligencji ogólnej”. Słowem – Wizelberg gorliwie służył machinie „ludowej” (nie)sprawiedliwości, bez oporów realizując wytyczne przełożonych w skazywaniu „wrogów ludu”. Podobno potrafił pisać uzasadnienie ustalonego już wyroku od samego początku rozprawy, tuż po rytualnym sprawdzeniu personaliów oskarżonego, nie interesując się wcale przebiegiem procesu, w tym składanymi zeznaniami. Z drugiej jednak strony, zdaniem Wareckiego ów nieprzejednany sędzia nie zawsze należycie czuwał nad powierzoną mu kancelarią sędziowską (czyli swego rodzaju sekretariatem). Niezmiennie pozostawał sęprzy tym „ogromnie powolny i drobiazgowy aż do przesady”. Co gorsza, mimo swej „pozytywnej” postawy, niekiedy okazywał się „zbyt miękkim, często zbyt powolnym w podejmowaniu stanowczych i energicznych decyzji; nie posiada hartu rewolucyjnego”. Czyli „nieprzejednany stosunek do reakcji” nie zawsze przekładał się na dostatecznie surowe wyroki. Notabene ów „brak hartu” mógł być rekompensowany wojenną służbą w Armii Czerwonej, zawsze wysoko ocenianą przez kierownictwo wojskowego wymiaru „ludowej” (nie)sprawiedliwości.
Z WSR do Sądu Najwyższego
Zalety musiały jednak przeważać nad wadami, skoro Wizelberg w kolejnych dziesięcioleciach kontynuował karierę sędziowską. W warszawskim WSR pracował do sierpnia 1951 r. Jak wielu jego kolegów trafił następnie do centrali jako sędzia Wydziału I Najwyższego Sądu Wojskowego. W różnych pionach tego sądu pracował aż do czerwca 1962 r., awansując kolejno na podpułkownika i pułkownika. W połowie 1962 r. wspiął się jeszcze wyżej: mianowano go przewodniczącym Wydziału IV w Izbie Wojskowej Sądu Najwyższego. Jako sędzia SN otrzymał w 1963 r. Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, a pięć lat później – Złoty Medal „Siły Zbrojne w Służbie Ojczyzny”. Pisywał do branżowego pisma „Palestra”. W lutym 1971 r. został przeniesiony do rezerwy. Nie udało się ustalić daty jego śmierci. Wiadomo, że pod koniec lat osiemdziesiątych XX w. komunistyczna Wojskowa Służba Wewnętrzna zniszczyła bliżej nieokreślone materiały odnoszące się do Wizelberga, najpewniej bezpowrotnie grzebiąc szanse na rozwikłanie wszystkich zagadek jego życiorysu.