Wiedzieliśmy, że Czesław Kiszczak (minister spraw wewnętrznych) spotyka się z Lechem Wałęsą, przywódcą zdelegalizowanej wówczas "Solidarności".
Rozmowy "okrągłego stołu" zaczęły się 5 lutego, trwały 2 miesiące. Przy "stolikach" i "podstolikach" omawiano poszczególne kwestie. Myślano wtedy o zreformowaniu socjalizmu, jego upadek mało komu przychodził do głowy.
Zajmowały nas głównie puste półki, ale nie można pominąć pierwszych jaskółek odwilży, o której do tej pory mogliśmy tylko pomarzyć.
Na tej fali bydgoscy reporterzy "IKP" Adam Lewandowski (obecnie w "Gazecie Pomorskiej") i Krzysztof Błażejewski (teraz "Express Bydgoski") ujawnili wywózkę za Ural w 1945 roku przez Rosjan mieszkańców Pomorza. Ustalili nazwiska wywiezionych i publikowali listy ofiar zsyłki. Ich publikacja spotkała się z dużą reakcją Czytelników
W Bydgoszczy organizował się oddział Stowarzyszenia Polaków Poszkodowanych przez III Rzeszę Niemiecką. Trwał remont pomieszczeń przy Al. 1 Maja 27, a mieszkańcy niecierpliwili się, kiedy wreszcie będą mogli przyjść się zgłaszać, rejestrować.
Kilka tygodni później w Toruniu powołany został oddział pomorski Stowarzyszenia Żołnierzy AK. Obejmował województwo bydgoskie, toruńskie i włocławskie.
Kolejna karta z naszej przeszłości, która odzyskiwała należne miejsce w oficjalnym życiu.
17 kwietnia NSZZ "Solidarność" postanowieniem sądu został wpisany do rejestru związków zawodowych. Postulat, o który opozycja walczyła od początku, wreszcie został spełniony.
Pod koniec kwietnia ukazała się niespecjalnie rzucająca się w oczy informacja. Waldemar Chmielewski, jeden ze współoskarżonych w procesie o uprowadzenie i zabójstwo ks. Popiełuszki, zakończył odbywanie kary pozbawienia wolności. 7 lutego 1985 r. został skazany na 14 lat pozbawienia wolności, potem złagodzono mu ją do 4,5 roku. Odsiedział to w całości.
Paszporty w szufladzie, a biliony złotych "w nawisie"
Kolejny z plakatów wyborczych
(fot. Archiwum IPN w Bydgoszczy/Gazeta Pomorska)
Przeciętne wynagrodzenie w I kwartale 1989 roku wynosiło 87 300 zł. Od tego sprzed roku było wyższe o ponad 92 proc.
Od początku roku zaczęły też obowiązywać przepisy, że paszport wolno mieć w domu. Rzecz do tej pory nie do pomyślenia, bo paszport przechowywał urząd spraw wewnętrznych. I albo zgodził się na wyjazd i go wydał, albo nie. Po powrocie trzeba było szybko go oddać.
Nic dziwnego, że od pierwszych dni stycznia w wydziałach paszportowych wojewódzkich urzędów spraw wewnętrznych ustawiały się kolejki chętnych, by dokument zabrać do domu. I po prostu go mieć.
W bydgoskim WUSW chętni na paszport wprowadzili dobrze znane rozwiązanie - społeczną listę i komitet kolejkowy.
Po dziesięciu dniach na liście było zapisanych 677 osób, w pół godziny przybywało 20. Zaś dziennie załatwiano 50 osób. Wpisany na listę musiał pamiętać swój numer i codziennie o ustalonej porze potwierdzać obecność.
Oczywiście, nie wszyscy nagle gdzieś się wybierali. - Panie, czy ja wiem, czy im się nie odwidzi? - wyjawił reporterowi jeden z oczekujących w Toruniu. Tam na paszport czekało się około 3 tygodni. I coraz więcej osób załatwiało dokumenty od razu dla całej rodziny.
Znaczek paszportowy kosztował wówczas 1 tysiąc złotych.
Gospodarka coraz szybciej staczała się po równi pochyłej, towarów brakowało chronicznie, w coraz szybszym tempie rosły płace, a ceny goniły za nimi. "Nawis inflacyjny" wynosił 2 biliony złotych
Minister handlu wyjaśniał, że przez polskie sklepy dmie huragan gorącego pieniądza. - To nie były zakupy, to było polowanie na towar. Kupowało się to, co akurat rzucili i kupowało się na zapas.
W pierwszych dwóch miesiącach 1989 roku średnia pensja wynosiła około 80 tys. zł, a bez zmrużenia oka płaciliśmy około miliona zł za kolorowy telewizor na giełdzie, czy kilkanaście milionów za nowe polonezy i FSO 1500 (duży fiat) na przetargach fabrycznych.
Rozkwitał "import wewnętrzny", czyli handel za dolary. O zgodę na to starały się wszystkie wojewódzkie przedsiębiorstwa handlu wewnętrznego.
Było o co walczyć, bo na kontach w banku PKO SA mieliśmy 2,4 mln dolarów. W pończochach? Prawdopodobnie kilka razy tyle.
Co zjeść za "stówę", czyli masło smarowane widelcem
Plakat z Lechem Wałęsą był najpopularniejszym plakatem wyborczym w tej kampanii
(fot. Archiwum IPN w Bydgoszczy/Gazeta Pomorska)
Mięso ciągle było na kartki (zniesiono je dopiero od 1 sierpnia 1989 r.), ale działały już sklepy komercyjne. No i można było handlować na targowiskach mięsem z uboju gospodarczego.
Reporter "Pomorskiej" sprawdził, że w Bydgoszczy na targowiskach schab wyceniono na 3500 zł, w Grudziądzu -3000, w Toruniu 2500, a w Inowrocławiu - 2000 zł. Szynka kosztowała 2800 zł w Bydgoszczy, a o 1000 zł mniej w Toruniu. Rąbanka "chodziła" po 1500-1800 zł za kg.
Cóż wobec tego można było zjeść za 100 złotych? To już nie były duże pieniądze. "Zaszaleć" trudno było nawet w barze mlecznym. Najczęściej wystarczyło na zupę lub pierogi.
W bydgoskiej "Kaskadzie" fasolowa kosztowała 98 zł, pomidorowa 92 zł, ogórkowa 81, barszcz 71. Na mielony z bułką trzeba było wydać 95 zł. Czyli jeszcze setka by wystarczyła.
Bar mleczny "Piastowski" poniżej "stówy" oferował pierożki z serem (89 zł), leniwe (91), ryż na sypko ze śmietaną i cukrem (63), kaszę jęczmienną z masłem i jajkiem sadzonym (72). Ale już na kotlet z jaj z ziemniakami do stówka trzeba było dokupić jeszcze dwa złocisze.
W "Tekli" - tylko bita śmietana kosztował mniej niż 100 zł, ale samej jej nie sprzedawano. Była dodatkiem do lodów.
Przy okazji okazało się, że w dużym barze mlecznym przy ul. Jagiellońskiej mamy sytuacje niczym z filmów Barei. Kawałek twardego masła trzeba sobie na bułce rozsmarować widelcem. Noży obsługa nie daje, bo klienci kradną.
Zdjęcia z Lechem Wałęsą były legitymacją kandydatów strony solidarnościowej
Tak jawił nam się Zachód- chleb nieopłacalny, samochody za bony
Jeden z komitetów wyborczych w Bydgoszczy
(fot. Archiwum IPN w Bydgoszczy/Gazeta Pomorska)
W kwietniu zdrożał chleb. Urzędowa cena detaliczna chleba o wadze 0,8 kg wzrasta z 49 do 62 zł , cena chleba wiejskiego - z 57 do 72 zł.
Mimo to z pieczywem o urzędowych cenach było kiepsko, bo wypiek był kompletnie nieopłacalny. Za miesiąc ceny podniosła piekarnia. PSS "Społem" podniosło ceny kajzerek z 10 na 13 zł, bułek wrocławskich z 12 na 15 zł, poznańskich z 16 na 20 zł. Tak samo podrożały grahamki, a bagietki z 46 na 60 zł.
Za chleb Murzynek trzeba było płacić już nie 90, a 120 zł. Prezes spółdzielni spożywców tłumaczył, że dzięki temu piekarze dostaną podwyżki i może uda się powstrzymać ich odchodzenie z zawodu.
25 lat temu Wielkanoc wypadała 26-27 marca. W sklepie "Kopernik" przy Al. 1 Maja 55 była śliwka w czekoladzie po 1000 zł za kilogram - i amatorów nie brakowało . Były katarzynki (753 zł za woreczek), serca w czekoladzie (750 zł) i ptasie mleczko "prawie w ciągłej sprzedaży". Zającowi do koszyczka można było też włożyć trufle w czekoladzie (1312 za za kg) albo michałki po 1742 zł.
A szefowa sklepu przy ul. Dworcowej 3 w Bydgoszczy o zaopatrzeniu powiedziała: - Bardzo dobre, tak jak na Zachodzie. 8 gatunków czekolad od 1650 do 1800 zł , 2 rodzaje kawy zagranicznej od 4000 do 4200, 15 gatunków różnych cukierków.
Samochody zaczęto sprzedawać za bony, czyli namiastkę dolarów. Także na giełdach. Fabryki dostały zgodę na urządzanie fabrycznych przetargów.
Pierwszy na polonezy odbył się pod koniec marca. Poszły za średnio 11 mln 900 tys. zł, przy cenie wywoławczej 7,5 mln zł. FSO 1500 (duży fiat) miał cenę wywoławczą 4 mln 92 tys. poszedł za 2 mln zl więcej.
Prócz tego przyjmowano przedpłaty na samochody. Na początku 1989 roku miało je 470 tys. osób. Ostatecznie miały być zrealizowane do 1992 r.
W maju na giełdzie samochodowej ceny wywoławcze kształtowały się następująco: 11-letni mały fiat - 1,1- 1,65 mln zł, maluch z 1989 r. - 1480 bonów. Za poloneza z 1988 r. wołano 3500 bonów; za audi 80 z 1981 r. - 2600-2700 bonów.
"Koniki" zaczęły odchodzić w cień
Kantory, w których legalnie można było kupić walutę, w regionie pojawiły się na początku kwietnia.
Najpierw w Inowrocławiu (jako pierwszy był WBK - jeden z dziewięciu komercyjnych banków, które powstały od 1989 r.) Niewiele dni później legalnie można było kupić sprzedać walutę w Bydgoszczy. W końcu - w Toruniu w PKO przy ul. Grudziądzkiej.
I zaczął się ruch. Do 5 kwietnia dolar w skupie w kantorze PKO kosztował 3050 zł, sprzedaż - 3200 zł, marka RFN 1500-1700 zł. Od 6 kwietnia centrala PKO podwyższyła ceny. Dolar skupowano po 3200, sprzedaż 3300, marka RFN skup 1680, sprzedaż 1740 zł. Obniżono ceny bonów: na 3000 zł w skupie i 3200 zł sprzedaż.
Przy tak kiepskim zaopatrzeniu sklepy dostały zgodę na odkupowanie od klientów towarów. To, co przeszmuglowaliśmy z wycieczek (po prawdzie były to wycieczki czysto handlowe) do Turcji, Grecji, na Węgry, do Indii, można było odsprzedać sklepom, które dzięki temu miały czym zapełnić półki i wieszaki.
Kierowniczka bydgoskiego salon odzieżowego "Telimena" (to był sklep z ubraniami z wyższej półki) przy ówczesnym rondzie XXX-lecia PRL (teraz rondo Jagiellonów) na handlu odzieżą pochodzenia zagranicznego zrobiła 36 mln zł, połowę obrotów z poprzedniego miesiąca. Pani kierowniczka życzyła sobie "żeby handel działał normalnie, bez takiej galopady cen i żeby producenci nas szukali, a nie odwrotnie.
Ale do tego jeszcze droga była długa. Wiosenna giełda obuwnicza w Poznaniu, na której handlowcy robili zakupy na II półrocze, odbywała się jeszcze pod dyktando producentów. Nie tylko wybierali sobie klientów, ale narzucali im warunki kupna towarów. - Oferta przemysłu zaspokaja 50-60 proc. potrzeb zgłoszonych przez handel - donosił reporter.
Jednak w tych warunkach nie brakowało odważnych.
1 maja usamodzielniła się znana w całym kraju księgarnia "Współczesna". Jej dyrektor Mirosław Michałowski starania zaczął 4 lata wcześniej, ale ministerstwo kultury nie znalazło czasu na rozpatrzenie wniosku.
Do wydzierżawienia toruńskiego WPHW przymierzał się Zbigniew Kamiński, szef firmy. Miał poparcie rady pracowniczej, ale czekał na zgodę ministra.
W "Romecie" nie tylko załoga uważnie obserwowała eksperyment, jakim było oddanie w dzierżawę jednego z wydziałów.
3 i 4 czerwca obowiązywał zakaz sprzedaży alkoholu powyżej 4,5 proc. Także w Peweksach i Baltonie, ale nie obowiązywał cisza wyborcza. Jeszcze podczas sobotnich festynów w Myślęcinku i Parku Ludowym kandydaci koalicyjni prezentowali się w najlepsze.
W niedzielę agitacja mogła odbywać się przed lokalami, ale nie wewnątrz.
Tego dnia można było pójść do kina choćby na "Sztukę kochania", "Zadziwiające przygody muszkieterów", "Wirujący seks" czy "Dzieci gorszego Boga". Ale ponad 60 procent z nas poszło głosować. Tego wyniku nigdy później już nie powtórzyliśmy.
W Sejmie X kadencji 35 proc., czyli 161 mandatów zarezerwowanych było dla reprezentantów opozycji, "strony solidarnościowej", jak wtedy mówiono.
299 zostało stronie koalicyjnej (PZPR -173, ZSL -76, SD - 27, PAX - 10, UChS -8, PZKS- 5). Wybory do Senatu były całkowicie wolne.
W I turze opozycja zdobyła 160 ze 161 przyznanych jej mandatów Sejmie i 92 mandaty w Senacie.
Ten jeden niezdobyty mandat był w województwie bydgoskim. Walczył o niego w II turze Andrzej Wybrański ze Żnina.
W naszym regionie (woj. bydgoskie, toruńskie i włocławskie) z 24 mandatów do Sejmu w I turze obsadzone zostało tylko siedem mandatów 'bezpartyjnych". Zdobyli je wyłącznie kandydaci zgłoszeni przez Komitet Obywatelski "Solidarność", czyli: Ryszard Helak, Ignacy Guenther, Roman Bartoszcze, Jan Wyrowiński. Krzysztof Żabiński, Wiktor Kulerski, Tadeusz Kaszubowski.
W I turze zdobyliśmy też pięć z sześciu przysługujących nam mandatów do Senatu. Wszystkie zgarnęli kandydaci KO "S": Antoni Tokarczuk, Alicja Grześkowiak, Stanisław Dembiński, Bartłomiej Kołodziej, Franciszek Sobieski.
O drugi mandat senatorski w woj. bydgoskim solidarnościowy kandydat Aleksander Paszyński walczył z Janem Glembem z Mogilna. Wygrał go w II turze, podobnie jak Wybrański mandat do Sejmu.
Pozostałe mandaty w II turze zdobyli: Anna Bańkowska, Alicja Bieńkowska, Jan Błachnio, Jan Choszczewski, Jan Czaja, Bogdan Derwich, Mirosława Grabarkiewicz, Zbigniew Grugel, Kazimierz Jaworski, Henryk Kaczmarek, Dorota Kempka, Dobrochna Kędzierska-Truszczyńska, Andrzej Konopka, Tadeusz Marchlik, Wojciech Mojzesowicz, Stanisław Stasiak, Jan Warjan, Janusz Zemke, Marian Żenkiewicz.
Agitacja do ostatniej chwili
Zakończenie obrad "okrągłego stołu" i ustalenia o częściowo wolnych wyborach przyjęliśmy z niedowierzaniem i nieufnością. Powszechne było przekonanie, że władza i tak zechce społeczeństwo wykiwać,
Tym bardziej, że do 8 maja opozycja nie miała własnej legalnej prasy. Zmieniło się to 8 maja, gdy ukazał się pierwszy numer "Gazety Wyborczej".
No i ciągle jeszcze obowiązywała cenzura.
20 maja w Bydgoszczy odbył się wiec wyborczy z udziałem Lecha Wałęsy. - Nigdy tak wiele nie zależało od nas, nigdy nie mieliśmy takich możliwości decydowania o losach kraju - cytowali reporterzy jego słowa.
Zarejestrowani już kandydaci na posłów i senatorów, ale tylko ze strony koalicyjnej, dyżurowali w redakcjach, wyjaśniali, jak będą wyglądać wybory, jaka będzie rola Senatu. Kandydaci opozycyjni mogli liczyć na wiece, na spotkania, na zdjęcia z Wałęsą, które były ich legitymacją.
Jedynym kandydatem solidarnościowym, który takiej fotki nie miał, był Andrzej Wybrański, nauczyciel ze Żnina. Nie mógł przyjechać, bo trwały akurat matury. I pewnie to zaważyło, że wybory nie skończyły się dla niego w I turze.
JOLANTA ZIELAZNA, Gazeta Pomorska