Jak więźniowie KL Stutthof ratowali swój obóz

Marcin Owsiński
Grupa byłych więźniów na terenie Stutthofu w 1946 roku, zdjęcie wykonano prawdopodobnie przy okazji uroczystości 7 września 1946 r. W tle barak na terenie Starego Obozu
Grupa byłych więźniów na terenie Stutthofu w 1946 roku, zdjęcie wykonano prawdopodobnie przy okazji uroczystości 7 września 1946 r. W tle barak na terenie Starego Obozu Archiwum Muzeum Stutthof
7 września 1946 r. na terenie byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof odbyła się manifestacja byłych więźniów i odprawiona została msza święta.

Organizatorami uroczystości stali się byli więźniowie Stutthofu zrzeszeni od początku 1946 r. w ramach gdańskiego oddziału masowej ogólnopolskiej organizacji Polski Związek byłych Więźniów Politycznych (PZbWP), która grupowała setki tysięcy byłych kacetników i ich rodzin. Zebranie i manifestacja całego środowiska w byłym Stutthofie miało stanowić o sile Związku i przypomnieć władzom o znaczeniu bardzo zaniedbanego rok po wyzwoleniu byłego obozu, który w bardzo szybkim tempie ulegał destrukcji, kradzieżom i dewastacji.

Destrukcja

Sprawcami rozebrania i zniszczenia większości dobrze zachowanej w dniu wyzwolenia substancji poobozowej były polskie instytucje, wojsko oraz zwykli szabrownicy, którzy od końca 1945 r., kiedy teren byłego KL Stutthof oddali Polakom żołnierze Armii Czerwonej, dokonywali samowolnych rozbiórek, przenosin czy kradzieży. Formalnie mające pieczę nad tym terenem państwowe urzędy ziemskie czy warsztaty samochodowe traktowały ten teren jako wielki rezerwuar poniemieckich (czyli... niczyich) materiałów budowlanych, baraków, rur kanalizacyjnych, cegły i kostki brukowej. Urzędników z Gdańska czy Warszawy oraz nielicznych odwiedzających te tereny Polaków interesowało przede wszystkim to, co można było tu znaleźć i za ile można to spieniężyć.

W ten sposób już wiosną 1946 r. (po sądowej wizji lokalnej związanej z pierwszym procesem stutthofskim) rozebrano kilkadziesiąt prefabrykowanych baraków tzw. Nowego Obozu, a na ich miejscu zaczęto sadzić las… W tym okresie pamięć o przeszłości zdecydowanie przegrywała z trywialnością życia i pędem do szybkich zysków.

Pamięć

Jedynymi, którzy o Stutthofie rok po wojnie pamiętali, byli jego byli polscy więźniowie polityczni rozsiani na terenie całego kraju, ale których główne środowisko liczone w tysiącach pozostało na terenie Pomorza Gdańskiego. W każdej pomorskiej - polskiej przed wojną - miejscowości było kilka-kilkanaście rodzin „doświadczonych Stutthofem”, których członkowie ginęli w tym obozie lub latami w nim siedzieli za to, że sprzeciwili się nazistowskiemu okupantowi. To oni - ci co przeżyli Stutthof i ci co pamiętali o tych, którzy w nim zginęli - tysiącami od końca 1945 r. zaczęli odwiedzać to miejsce, traktując je jak świętość.

Na ruinach krematorium odbywały się wówczas spontaniczne msze za dusze pomordowanych członków rodzin i społeczności lokalnych, a wiele spośród takich wypraw nazywano po prostu „pielgrzymkami do Stutthofu”. Na pewno pamięć lokalna, rodzinna była wówczas bardzo silna, jednak nie dotyczyła ona samego rejonu byłego Stutthofu, który jako „ziemie odzyskane” był od lata-jesieni 1945 r. zasiedlany polskimi osadnikami, nie mającymi prawie żadnej łączności kulturowej i emocjonalnej z charakterem tego miejsca w czasie II wojny światowej.

Proces

Pielgrzymi, byli więźniowie, osadnicy i urzędnicy mający styczność z materialnymi pozostałościami Stutthofu wiosną 1946 r. zostali medialnie skonfrontowani ze straszną historią tego miejsca. Wówczas przed specjalnym Sądem Karnym w Gdańsku publicznie toczył się proces kilkunastu osób oskarżonych o zbrodnie popełnione w czasie istnienia KL Stutthof. Codzienne relacje prasowe, możliwość obejrzenia procesu z ławy dla publiczności, materiał z Polskiej Kroniki Filmowej czy pierwsze drukowane wspomnienia i opracowania o obozie sprawiły, że w powszechnej świadomości „nasza mała gdańska Norymberga”, jak nazwano pierwszy proces, przywróciła świadomość znaczenia Stutthofu i otworzyła drogę do jego upamiętnienia. Liderami tego działania stali się byli więźniowie obozu mieszkający w Gdańsku i jego okolicach.

Długa droga do muzeum

Przemówienia w czasie uroczystości w Stutthofie 7 września 1964 r. wygłaszano z mównicy zbudowanej na piecach.
Przemówienia w czasie uroczystości w Stutthofie 7 września 1964 r. wygłaszano z mównicy zbudowanej na piecach. Archiwum Muzeum Stutthof

Prezes okręgu gdańskiego PZbWP dr Lech Duszyński od wiosny 1946 r. wraz z kolegami z obozu skupionymi w związku często jeździli na teren byłego Stutthofu i obserwowali niszczenie pozostałości kacetu przez urzędników i szabrowników (co czasem oznaczało jedno i to samo). Jednocześnie w tym czasie ogólnopolska prasa przynosiła doniesienia o powstaniu i planach działania nowych typów placówek muzealnych na Majdanku w Lublinie i w Oświęcimiu, gdzie byli więźniowie za przyzwoleniem władz kreowali muzea martyrologiczne. Dlaczego zatem nie sprawić, aby takie muzeum powstało również w pomorskim Stutthofie?

Prezes i zarząd gdańskiego PZbWP wysyłali w związku z tym liczne listy, monity do władz z ówczesnym premierem włącznie postulując przejęcie przez byłych więźniów terenu byłego KL Stutthof i uczynienie z niego placówki muzealnej. W końcu lata 1946 r. wydawało się, że proces ten skończy się powodzeniem.

Pierwsze po wojnie oficjalne uroczystości i towarzyszący im zlot byłych więźniów Stutthofu organizowane w dniu 7 września 1946 r. miały się stać symbolicznym początkiem muzealnej historii Stutthofu oraz władania tym terenem przez jego byłych więźniów.

Program uroczystości

Mszę świętą grupa księży - byłych więźniów KL Stutthof odprawiła u stóp ołtarza zbudowanego na dachu komory gazowej.
Mszę świętą grupa księży - byłych więźniów KL Stutthof odprawiła u stóp ołtarza zbudowanego na dachu komory gazowej. Archiwum Muzeum Stutthof

Nie czekając na ostateczne decyzje związane z dysponowaniem terenu, przygotowywano w Gdańsku cykl uroczystości nazwany Tygodniem Obrońców Gdańska. Miał on się rozpocząć 1 września 1946 r. pod gmachem Poczty Polskiej w Gdańsku, 3 września w Pucku odsłaniano pierwszy pomnik ofiar ewakuacji KL Stutthof, po kilku dniach prelekcji i spotkań 7 września uczestnicy Tygodnia mieli się udać na manifestację do Stutthofu, a 8 września uroczystości wieńczyć miał wielki wiec w gdańskiej stoczni. Organizatorem i głównym koordynatorem Tygodnia Obrońców Gdańska był Polski Związek Zachodni, który współpracował z szeregiem organizacji kombatanckich.

Jak wynika z dokumentów związanych z przygotowaniem uroczystości oraz wykonanych wówczas zdjęć, bardzo ważną rolę odgrywała właściwa postawa i identyfikacja uczestników. Wszystkie kilkanaście kół terenowych PZbWP przygotowało odpowiednie transparenty oraz tablice na długich żerdziach z naniesioną nazwą miejscowości będącej siedzibą koła.

Dodatkowo każdy z więźniów - uczestników uroczystości winien mieć na lewej piersi przyczepioną podłużną taśmę z białego płótna z nadrukiem miejscowości i odpowiednim trójkątem. Analizując szkice odręczne tych naszywek rozsyłane do uczestników spotkania, można skonstatować, że miały one wielkość, miejsce i formę numeru więźniarskiego, tylko zamiast cyfr naniesiono litery z nazwą miejscowości. Wielu uczestników pierwszych uroczystości stutthofskich po wojnie przybyło na teren obozu w oryginalnych pasiakach obozowych.

Siła symboliki i świeżość wspomnień były wówczas, jak widać, bardzo mocne.

Manifestacja polskości

Uroczystości w dniu 7 września 1946 r. zgromadziły w Stutthofie ponad 5000 osób - byłych więźniów z rodzinami oraz przedstawicieli władz wojewódzkich i kościelnych. Teren Starego Obozu uprzątany i przygotowywany był przez kilka poprzednich dni przez byłego sztutowiaka Romana Krawczewskiego, któremu wydatnie pomagali Polacy i Niemcy zamieszkujący wówczas gminę Obozy (pierwotna powojenna nazwa dzisiejszego Sztutowa). Mszę na dachu byłej komory gazowej odprawiło o godzinie 10 trzech księży-byłych więźniów: ks. Jan Wiecki z Gdyni oraz ks. Leon Kossak-Główczewski i ks. Franciszek Grucza z Oliwy.

Bardzo ciekawy był w wymowie okolicznościowy reportaż zamieszczony kilka dni później w „Dzienniku Bałtyckim”:

„Powódź dekoracji i barw narodowych manifestuje przynależność do Polski i tego skrawka ziemi, na którym butny hitlerowiec tak długo i zażarcie znęcał się nad ludem polskim i jęczącymi w jarzmie niemieckim narodami Europy.

Ciżba skupionych obozowiaków, nad którą łopoczą sztandary narodowe, śpiewa swój hymn wdzięczności Bogu, że pozwolił jej przetrwać tyranię hitlerowską, znaleźć odpór na męczeństwo w harcie ducha i dziś, dumna ze swych przeżyć i ofiar dla Ojczyzny, może budować tę Polskę, którą tak bardzo ukochała. Pochyliły się w niemym hołdzie sztandary, a delegacje zaczęły składać wieńce na narzędziach niedawnych tortur. Wieńce zasłoniły paleniska, przykryły żelazne ruszty, na których ongi, a tak jeszcze niedawno, wsuwano ciała do rozżarzonych pieców. Niebawem piece zamieniły się w jeden bajecznie kolorowy pagórek kwiecia, nad którym roztaczał majestatycznie ku niebu swe ramiona krzyż brzozowy. Na zakończenie uroczystości odśpiewano chóralnie »Boże coś Polskę« i »Rotę«. Słowa chórału »nie będzie Niemiec pluł nam w twarz« miały tutaj w Stutthofie specjalną wymowę: nie roztkliwiały się jękiem pokornych niewolników, ale grzmiały przez cały obóz przysięgą i wiarą silnych, którzy nigdy nie dopuszczą, by kiedykolwiek mogła się powtórzyć historia nieszczęsnego »obozu śmierci«, by jeszcze raz przez niedołęstwo swych wodzów naród mógł popaść w jarzmo niewoli. Ta przysięga i wiara rozbrzmi ze Stutthofu po całym kraju. Po mszy uroczyście delegaci pobierali popioły z pieców krematoryjnych”.

Polityczne deklaracje

Szczególną wymowę miały również przemówienia, jakie wygłaszano z mównicy ustawionej na górze pieców krematoryjnych po zakończeniu części religijnej uroczystości. Jako pierwszy z zebranych powitał prezes okręgu gdańskiego PZbWP Lech Duszyński. Jak relacjonował sprawozdawca prasowy:

„Mówca w podniosłych słowach wita przedstawicieli władz państwowych, samorządowych, Wojska Polskiego, Armii Czerwonej, partii politycznych, prasy, bratnich organizacji i kolegów obozowych. »Hejnałem obozowym - oświadcza następnie dr Duszyński - damy za chwilę znać wszystkim złym mocom, które sprzeciwiają się triumfowi sprawiedliwości w Polsce, że czuwamy i dla Ojczyzny gotowi jesteśmy poświęcić wszystko, nawet honor!«. Trębacz przykłada do ust w kir spowitą trąbkę i gra na cztery strony świata hejnał Stutthofu. Z kolei zabiera głos starosta gdański M. Klenowicz w tych słowach: »Imieniem Rządu Jedności Narodowej i społeczeństwa polskiego oddaję z pokorą cześć ofiarom obozu stutthofskiego. Składam także hołd żyjącym bohaterom i zapewniam, że władze państwowe roztoczą opiekę nad Stutthofem, który jest symbolem kaźni narodowej. Cześć bohaterom!«. - Cześć bohaterom! - brzmi odzew zebranych. Następnie płk Łoś-Łochowski, jako najstarszy na placu oficer, obwieszcza symboliczną ciszę i stwierdza, że »fundament Polski Ludowej jest mocny, bo zbudowany jest na krwi, łzach i prochach poległych. Pomni testamentu naszych kolegów, którzy zginęli w obozach koncentracyjnych i na polach bitew o wolność, musimy budować Polskę jasną i świetlną nie dla nas, ale dla pokoleń i dla sierot po poległych bohaterach. Musimy i już budujemy piękny gmach, Polska Demokratyczna i Suwerenna niech żyje!”«

Reminiscencje

Uroczystości w Stutthofie 7 września 1946 r. były pierwszymi na taką skalę i - jak się okazało - przez następnych kilka lat, niestety, ostatnimi. Ich pokłosiem było wiele materiałów prasowych oraz relacji składanych w swoich środowiskach przez wszystkich uczestników. Wymiar patriotyczny i symboliczny celebry był dla wszystkich byłych więźniów przedmiotem dumy i odzyskanej świadomości przeszłości. Ich historie i osobiste losy stały się obiektem zainteresowania, podziwu i sympatii. W mocny i dobitny sposób przekaz medialny i kulturowy zamykał symboliczną klamrą okres ogromnego zainteresowania Stutthofem wywołany przez pierwszy proces i egzekucję oprawców z obozu.

Uczuciom zadowolenia i satysfakcji, jakie mogli mieć tego dnia byli więźniowie Stutthofu, towarzyszyły jednak wielkie przygnębienie i niepokój związany z widokiem zaniedbanego, zniszczonego i rozebranego w większości byłego obozu. Teren kacetu bowiem, poza uprzątniętą częścią Starego Obozu, gdzie odbywały się uroczystości, przedstawiał w rok po wyzwoleniu widok godny pożałowania. Wrastające zarośla i chwasty, porozrzucane byle jak hałdy desek i ścian z baraków na Nowym Obozie, wreszcie niedostępna i zdegradowana część SS-mańska, w której mieszkali i pracowali robotnicy warsztatów samochodowych, oraz rozgrabione w większości wyposażenie poobozowe stały się teraz głównym motorem napędzającym całe środowisko stutthofskie do jak najszybszego przejęcia i zabezpieczenia terenu byłego obozu.

„Kości ofiar w poniewierce…”

W administracyjnej ścieżce była sprawa zgody na przejęcie terenu i o tym wiedzieli wszyscy członkowie okręgu gdańskiego Związku byłych Więźniów Politycznych. Wpływ na przyśpieszenie decyzji próbowali też wywrzeć dziennikarze. 20 września 1946 r. głos w sprawie zabrał redaktor „Dziennika Bałtyckiego” Zdzisław Wójtowicz. W obszernym i eksponowanym tekście zatytułowanym „Jeszcze o Stutthofie” zawarł on swoje emocje związane z uroczystościami rocznicowymi w Stutthofie oraz kontrastującym z tym widokiem nędznych pozostałości byłego obozu:

„Stutthof stał się symbolem męczeństwa w jarzmie hitlerowskim. Słowo to ma taką samą historyczną już dzisiaj treść jak Majdanek, Oświęcim, Treblinka i wiele innych obozów koncentracyjnych. Wysłuchaliśmy wielu podniosłych przemówień, nasyciliśmy serca patriotycznym nastrojem, zaś oczy galą barw narodowych na gruzach niewoli. Oficjalna część Stutthofu, jeśli ograniczymy jego rolę wychowawczą, może być od biedy w obecnym stanie tolerowana. Niestety, jest jeszcze druga część Stutthofu, która dłużej w obecnym stanie nie może pozostać i tutaj muszą natychmiast wkroczyć miarodajne czynniki. Stutthof - to nie tylko komora gazowa, krematorium, gmach komendantury, barak Kozłowskiego, baraki szpitalne, które we względnym stanie zostały zachowane i są jako tako konserwowane (stanowczo niedostatecznie!), ale Stutthof - to całe miasteczko baraków, w których męczeńskie życie spędzało kilkadziesiąt tysięcy więźniów ze wszystkich stron Polski i Europy! Dziś to miasteczko nie istnieje. Trzeba to z rumieńcem wstydu powiedzieć, że zostało rozebrane, bo ktoś w Warszawie, a ściślej mówiąc w Ministerstwie Odbudowy został oczarowany projektem, że z baraków można pobudować świetlice szkolne. Oczywiście nie pora dyskutować, czy plan budowy świetlic z baraków stutthofskich był słuszny, czy baraki powinny uzyskać inne przeznaczenie. Nie pora dyskutować choćby dlatego, że baraki zostały już rozebrane i ani jedna świetlica szkolna nie została wybudowana z desek stutthofskich, na których więźniowie spisywali swe męczarnie, a często ostatni znak życia przekazywali rodzinie i Ojczyźnie. Wszystko dziś przedstawia żałosny widok: na rozległych terenach tzw. nowego obozu sterczą kominy, gdzie ongiś stały baraki, zaś obok gniją na słocie części budulca barakowego i prycze. Jeszcze dziś można by z tego materiału jakieś świetlice pobudować, lecz jeśli przejdą szarugi jesienne po tych stertach budulca, to nie tylko znikną wszystkie napisy pamiątkowe na ścianach baraków, ale wszystko zgnije. Słusznie zrobiono, że poświęcono miejsce kaźni hitlerowskiej w starym obozie. Nie będziemy mogli jednak powiedzieć, że spełniliśmy swój obowiązek względem poległych bohaterów, jeśli wbrew patetycznym słowom z kazalnicy i trybuny - kości ofiar Stutthofu pozostawimy w poniewierce.

Sukces?

Siła nadziei wielu ludzi oraz ich konsekwencja i upór w organizacji uroczystości, która odbyła się równo 70 lat temu sprawiła, że niedługo po tym smutnym prasowym wyznaniu wydane zostały decyzje, na mocy których organizacja byłych więźniów otrzymała w zarząd teren byłego KL Stutthof. W listopadzie 1946 r. wszystkie formalności zostały już dopięte i sprawa była przesądzona: Okręg Gdański Polskiego Związku byłych Więźniów Politycznych otrzymał w zarząd teren byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof. Do zamknięcia procedury potrzebne były jeszcze stosowne protokoły i spisy, które zaczęto wykonywać na początku 1947 r. Jeszcze 20 listopada 1946 r. o zwrocie sytuacji i decyzjach zabezpieczających teren byłego obozu poinformowała pomorska prasa. Wydawało się, że w końcu były KL Stutthof otrzymał odpowiedniego gospodarza. Nikt jeszcze wówczas nie przeczuwał, że będzie to krótkotrwały i zakończony niepowodzeniem stan przejściowy. To jednak już temat na zupełnie inną opowieść…

Marcin Owsiński - dr nauk humanistycznych w zakresie historii, historyk i muzealnik, kierownik Działu Oświatowego Muzeum Stutthof w Sztutowie. Autor książki „Naznaczeni. Stutthof-Obozy-Sztutowo w latach 1945-1962. Dzieje gminy, gromady i miejsca pamięci, Sztutowo 2015. Książka do nabycia w księgarni internetowej na stronie www.stutthof.org.

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia